RZECZ O PETRONIUSZU – Jacek Hajduk

Profesor Meibom i święty Petroniusz

GDYBY NIE ZWYKŁE nieporozumienie, Heinrich Meibom, siedemnastowieczny lekarz i wszechstronny uczony, profesor medycyny, historii i literatury na Uniwersytecie w Helmstädt, tamże uczący również geometrii, archeologii i filozofii, byłby dokonał fenomenalnego odkrycia filologicznego, z pewnością jednego największych w dziejach „archeologii literatury”. Otóż pewnego razu, prowadząc swoje studia, Meibom natrafił na jakieś pisemko poświęcone Bolonii, w którym ude- rzyło go następujące zdanie: Habemus hic Petronium integrum, quem vidi meis oculis non sine admiratione, co w tłumaczeniu znaczy: „Mamy tutaj całego Petroniusza, którego oglądałem na własne oczy nie bez zachwytu”. Meibom pognał więc czym prędzej do Bolonii, gdzie spodziewał się odnaleźć Świętego Graala filologii klasycznej: cały Satyricon, słynne dzieło rzymskiego powieściopisarza Petroniusza, którego to dzieła – w kształcie oryginalnym – nikomu od kilkunastu wieków nie było dane oglądać. (A ponoć jeszcze we wczesnym średniowieczu powieść ta krążyła w całości; od pewnego momentu znana była już tylko we fragmentach, z których największy znany jest dzisiaj jako Uczta Trymalchiona).

Zatem, jak się rzekło, Heinrich Meibom udał się do Bolonii, a w tejże Bolonii odnalazł miejsce, w którym „cały Petroniusz” miał być, wedle jego informacji, przechowywany: była to, o zgrozo, krypta jednego z kościołów. Co kodeks z ogromnych rozmiarów powieścią poganina i lubieżnika Petroniusza miałby robić w krypcie?, musiał Meibom zachodzić w głowę. Ale męczarniom jego kres położono szybko, spiesząc doń z nowiną, że owszem, znajduje się tam „cały Petroniusz”, ale nie kodeks, lecz święty mąż Petroniusz, biskup Bolonii z V wieku, którego ciało spoczywa tam w stanie istotnie świetnie zachowanym. Czy trzeba dodawać, że Petroniusz od Satyrikonu i święty Petroniusz (z włoska San Petronio) to dwie różne osoby?

Anegdotę tę opowiedział Wolter w Słowniku filozoficznym dla zilustrowania hasła Nadużycia leksykalne. Ile i czy cokolwiek Heinrich Meibom wygrał na swojej wyprawie do Bolonii? Trudno powiedzieć. Z pewnością jednak nie osiągnął swego celu głównego: nie zdobył, dla siebie i świata, „całego Petroniusza”, jednej z najważniejszych powieści w dziejach literatury Zachodu, powieści, bez której nie byłoby może Dantego, a z pewnością Cervantesa i Joyce’a. Bo to właśnie w Satyrikonie (lub inaczej: w Satyrykach) dokonała się cudowna przemiana starego w nowe, skostniałego w spontaniczne, poważnego w ironiczne, heroicznego w ludzkie, słowem: na kartach dzieła Petroniusza, językowego i kompozycyjnego majstersztyku, epos stał się powieścią.

Fantazje mimowolnego podróżnika

W antyku, ma się rozumieć, pisano powieści, choć nie był to może gatunek szczególnie popularnych wśród ówczesnych gramatyków i innych podobnych im mędrców, odpowiadających naszym historykom i teoretykom literatury oraz krytykom literackim – a to, jak wiadomo, może pogrzebać na wsze czasy szanse autora na trwanie. Nie mówiono więc wiele o powieściach, ale pisano je i, co równie ważne, czytano. Petroniusz jako autor powieści antycznej nie był pierwszy i nie był też ostatni, nie był też pewnie jedynym przedstawicielem tego typu literatury w swoich czasach, ale – zdaje się – był ze wszystkich w tym fachu najlepszy.

Nie będzie chyba zaskoczeniem, kiedy powiemy, że petroniologia (zaskoczeniem może być ewentualnie ukuty dla potrzeb chwili termin „petroniologia”) celowała zawsze i celuje przede wszystkim w próbach rekonstrukcji fabuły zaginionej w większej części powieści o przygodach Enkolpiusza, młodego rzymskiego wykształciucha. Każdy badacz (i tłumacz) przymierzając swoje pióro do pióra Petroniuszowego zadaje sobie fundamentalne pytanie: „o czym opowiadał Satyrikon?”. A następnie, nie mając pojęcia, udziela wyczerpującej odpowiedzi.

Powieść, jak się przypuszcza dzisiaj, liczyła dwadzieścia kilka ksiąg, z czego do naszych czasów dotrwał kawałek lokalizowany w okolicach księgi szesnastej: uczta u bogatego wyzwoleńca imieniem Trymalchion (zdradźmy od razu, że mylnie identyfikowanego z cesarzem Neronem) i kilka sąsiednich epizodów. Dobrze, ale ponad dwadzieścia ksiąg – to właściwie ile? Jeśli przyjąć tę powszechną ostatnio (i dość przekonującą) wersję, okaże się, że fragmenty nam znane stanowią około jednej dziesiątej z tego, co pozostawił po sobie Petroniusz, a zatem Satyrikon jego autorstwa odpowiadał objętościowo, powiedzmy, wieloksięgom Marcela Prousta czy Karla Ove Knausgarda. Robi wrażenie, prawda? Kawał powieści!

Akcja Satyrikonu zawiązywać się miała w Marsylii, gdzie bohater powieści, wspomniany Enkolpiusz (którego imię można tłumaczyć jako: „Kroczny”, bo słowo to znaczy tyle co „znajdujący się między nogami, w kroczu”) w jakiś sposób naraził się bożkowi Priapowi, znanemu dziejom przede wszystkim z figurek przedstawiających imponujące erekcje. Na skutek jakiegoś aktu obrazoburczego, Enkolpiusz ściąga na miasto zarazę i zmuszony jest wziąć na siebie rolę pharmakosa, czyli „kozła ofiarnego”, co skutkowało rytualnym opuszczaniem przezeń miasta, jakoby dla odwrócenia losu miasta poprzez „wyproszenie” zła. I tak zaczyna się „odyseja komiczna” Petroniuszonego bohatera: ścigany gniewem boga (niby Odys) i do- tknięty przezeń impotencją, Enkolpiusz przemierza drogi i bezdroża Italii, i wikła się w najdziwniejsze przygody, docierając m.in. do Neapolu i Krotonu.

Jedna z ciekawszych hipotez na temat kompozycji Satyrikonu mówi, że stanowił on rodzaj „odwróconej” Eneidy wieszcza Wergiliusza (samej układem nawiązującej do poematów Homera), której pierwsza część opisuje tułaczkę protagonisty (vide Odyseja), a druga walki na terenie Italii (vide Iliada). Tymczasem Petroniusz, którego bohater zdradza co rusz słabość do osobników niekoniecznie stanu senatorskiego, miał pierwsze księgi swojego dzieła osadzić w miejscach takich jak arena i akcję ich osnuć wokół pojedynków gladiatorskich (niby pojedynków rycerzy spod Troi) i podobnych rozrywek. Druga natomiast połowa Petroniuszowej powieści, jako ta odpowiadająca Homerowej Odysei, była relacją z brawurowej tułaczki, bądź, jak powiedziałby Jerzy Stempowski, „fantazją mimowolnego podróżnika”. Enkolpiusz istnieje właściwie tylko jako zniekształcone odbicie Achillesa, Odyseusza i Eneasza. Powieść Petroniusza byłaby więc grą literacką co najmniej dwustopniową: z Wergiliuszem i, poprzez Wergiliusza, z Homerem. Na poparcie tej tezy wskazuje się zresztą dziesiątki miejsc, które istotnie nie pozostawiają wątpliwości przynajmniej co do tego, że Satyrikon – erudycyjne, intertekstualne arcydzieło wyrafinowanej ironii – pozostawał z literaturą epicką, grecką i rzymską, w najściślejszych związkach, a jego tytuł, wbrew utartej i łatwej opinii, nie odsyła bynajmniej do „satyry”, ale znaczy, że jest to historia o przygodach „w stylu tych, jakie przydarzały się satyrom”. W każdym razie kres tułaczce Enkolpiusza położyć miało zdjęcie z niego klątwy i przywrócenie mu sił witalnych.

(…)

______________________________________

Jacek Hajduk – filolog klasyczny, doktor nauk humanistycznych, adiunkt w Instytucie Filologii Klasycznej UJ. Przełożył z języka nowogreckiego kanon poezji Kawafisa. Autor powieści „Pliniusz Młody” (2012) oraz „Petroniusza sztuka narracji”, która wkrótce ma się ukazać.

Dodaj komentarz

Skip to content