JAK ZAPOBIEC DEZINTEGRACJI EUROPY? – Ivan Krastew

 

W Europie obserwujemy rozwój nowego trendu – buntu przeciwko elitom. Moim zdaniem to największe wyzwanie, przed jakim obecnie stoi Europa. Ten rodzaj antyelitarnego nastroju społecznego staje się coraz silniejszy, a równocześnie nie istnieje jasny pozytywny program, który mówiłby o tym, czego ci, którzy się buntują tak naprawdę oczekują. Pewne jednak, że utrzymywanie status quo sprawi, że rozgoryczenie tej grupy będzie się nasilać.

_______________________________

Jednym z głównych wątków obecnie prowadzonej debaty europejskiej jest fakt, że jesteśmy zbyt eurocentryczni, aby zrozumieć, że uniemożliwia nam to wytłumaczenie innym, kim jesteśmy. Konflikt ukraiński może tu posłużyć za przykładową ilustrację, ponieważ zupełnie inaczej postrzegany jest w Europie niż poza nią. Jasno widać, że obecny kryzys w Europie, z którym mamy do czynienia od siedmiu lat, bardzo różni się od innych kryzysów na świecie. Pamiętam, kiedy się zaczął w 2008 roku. Podczas jednej z rozmów José Manuel Barroso, ówczesny przewodniczący Komisji Europejskiej, zadał nam, analitykom i ekspertom, jedno dość bezpośrednie pytanie: „Co możecie dla nas zrobić?”. Moja odpowiedź była równie bezpośrednia: „Niewiele”, i powiedziałem to szczerze.

Nie jestem specjalistą od integracji. Jestem jednak ekspertem w kwestiach dezintegracji. Wiem, jak dochodzi do rozpadu; proces ten zgłębiam przez całe życie. Zajmowałem się Bałkanami i wiem, jak doszło do ich rozpadu, a wcześniej analizowałem, jak doszło do upadku Związku Radzieckiego. Dlatego też powiedziałem wtedy do Barroso: „Jedyne, co możemy zaoferować, to projekt o politycznej logice dezintegracji”.

W efekcie, przez prawie dwa lata prowadziliśmy seminaria i rozmowy w Instytucie Nauk o Człowieku w Wiedniu. Do udziału w dyskusjach o różnych przykładach dezintegracji, łącznie z upadkiem imperium Habsburgów, Związku Radzieckiego i Jugosławii, zaprosiliśmy historyków i polityków.

Sygnały rozpadu

Nasze dyskusje wykazały trzy główne obszary tematyczne niezbędne do zrozumienia obecnego kryzysu w Europie.

Pierwszy to sytuacja, że do upadku może dojść w sposób nagły. Nie zapominajmy, że nawet rok czy dwa przed upadkiem Związku Radzieckiego, taki rozwój wydarzeń uważany byłby za nie do pomyślenia. Przypomnijmy panel doświadczonych ekspertów Pentagonu, w skład którego wchodziły najpoważniejsze autorytety w kwestiach ZSRR, który w grudniu 1990 roku oszacowywał szanse na rozpad kraju na około 20 procent. W podobnym duchu komuniści twierdzili, że w związku z bardzo wysokim stopniem współzależności, rozpad ZSRR byłby niemożliwy i nie miałby sensu. Jak się później okazało, wiele wydrzeń, które z ekonomicznego punktu widzenia nie miało sensu, jednak nastąpiło.

Mówiąc inaczej: częścią naszego dzisiejszego problemu jest to, że uważamy istnienie Unii Europejskiej za coś oczywistego. Im bardziej będziemy tak do niej podchodzić, tym większe ryzyko jej rozpadu. Lecz wiara w to, że coś nie może się rozpaść prowadzi do zachowań niebezpiecznych.

Drugim aspektem, który wykrystalizował się podczas debat w Wiedniu jest stwierdzenie, że dezintegracja ma zawsze przyczyny wewnętrzne. I choć rzeczywiście grupa przeciwna integracji nigdy nie przeważa nad tą opowiadającą się za integracją (nawet w przypadku Związku Radzieckiego większość chciała, aby się utrzymał), to dochodzi do powstania pewnego typu dynamiki politycznej, która rozwija własną logikę. Właśnie ta logika trafia w społeczeństwie na podatny grunt i rośnie w siłę.

Trzecią ważną kwestią, która wynikła z naszych dyskusji była obserwacja, że rozpad dużych projektów nie rozpoczyna się na ich peryferiach. Bułgaria czy Grecja nie spowodują więc dezintegracji UE, niezależnie od tego, jak bardzo będą próbowały do tego doprowadzić. Do dezintegracji dochodzi od środka. Jej proces rozpoczyna się w momencie, w którym zwycięzcy zaczynają się czuć jak przegrani. Dlatego też Polska jest dla wielu tak ważnym krajem w Europie. Jeżeli Polska, która często postrzegana jest jako jeden z największych wygranych integracji europejskiej, zacznie wątpić w sens istoty projektu, jakim jest Unia Europejska, to inne kraje, łącznie z Niemcami, także zaczną kwestionować jej zasadność.

Nie oznacza to jednak, że europejska elita musi narzucać „tożsamość” swoim obywatelom. Postępując w ten sposób, wymusza powstanie pewnego rodzaju syntetycznej struktury w społeczeństwie, która nie jest realna i nie ma szans się przyjąć. Mimo to, w Europie podjęto już wiele prób stworzenia tożsamości europejskiej, podobnej do tej „narodowej”. Kończą się one i będą w dalszym ciągu kończyć niepowodzeniem. W Europie zawsze będą podziały, tak jak miało to miejsce w roku 2003 w kontekście wojny w Iraku, kiedy Europa podzielona była na Wschód i Zachód, i tak jest też teraz w kwestii kryzysu na Ukrainie. Tym razem Europa podzielona jest na Północ i Południe. Południe nie jest zainteresowane w przemianę Europy w projekt antyputinowski. Nastroje te powstały nie z powodu jakiejś wyjątkowej sympatii południa Europy dla Władimira Putina, ale dlatego, że nie wydaje się to takie istotne dla Europy. Kraje południowej Europy znacznie bardziej przejmują się kryzysem uchodźczym niż obecnością sprzymierzononymi z Putinem separatystami na zajętym obszarze Ukrainy.

Wierzę jednak, że kryzys ukraiński przyczyni się do budowania tożsamości europejskiej. Nie będzie to jednak budowanie tożsamości Europejczyków, ale raczej Ukraińców. Można zaobserwować, że rodzi się teraz nowy naród ukraiński. Niestety, z tej możliwości budowania tożsamości skorzystać może również Rosja. W wyniku kryzysu oraz propagandy, którą Kreml serwuje swoim obywatelom będziemy świadkami powstawania nowej, jeszcze bardziej skrajnej rosyjskiej tożsamości narodowej .

Nowy paradoks

Na poziomie ogólnoeuropejskim doszło również do powstania nowego paradoksu w konsekwencji kryzysu europejskiego oraz sytuacji na Ukrainie. W ostatnich latach byliśmy świadkami europeizacji polityki o szerokim zasięgu, a także równoczesnego ponownego nasilenia się nastrojów narodowościowych na poziomie polityki poszczególnych państw. Wszędzie w Europie obywatele zaczynają odczuwać frustrację związaną z Unią. Widzimy, jak na nowo można określić solidarność oraz wyznaczyć granice. Niemcy nie są gotowi zrobić dla Grecji tego, co zrobili dla Niemiec Wschodnich w latach 90. Co więcej, stosunek Niemiec do Grecji nie był wynikiem decyzji jednego rządu czy partii; w Niemczech w kwestii Grecji doszło do ogólnego konsensusu. To nastawienie nie ogranicza się zresztą tylko do Niemiec, ale dotyczy większości państw UE.

W opublikowanej w 1992 roku książce „The European Rescue of the Nation State” brytyjski historyk ekonomii Alan Milward był przeciwny tezie, że integracja europejska spowoduje upadek poszczególnych państw narodowych. I rzeczywiście, integracja europejska przywróciła zasadność państw narodowych. Ponieważ jedną z konsekwencji II wojny światowej był upadek państwa narodowego, integracja przywróciła zasadność tychże państw. W dużym stopniu jest tak od około dziesięciu lat, czyli od sukcesu integracji europejskiej w Europie Środkowej. Wiele naszych dzisiejszych problemów nie jest więc wynikiem błędu, lecz konsekwencją sukcesu. To właśnie dlatego tak trudno jest zmierzyć się z tymi problemami.

W rezultacie integracji europejskiej obserwujemy powstawanie nowych regionalnych tożsamości, które wywierają presję na państwo narodowe, jak ma to miejsce w przypadku Szkocji czy Katalonii. Katalończycy twierdzą na przykład, że nie mają najmniejszych problemów z byciem częścią Unii Europejskiej, ale nie widzą powodu, dla którego powinni być częścią Hiszpanii. Takie było również nastawienie Szkotów.

Być może najważniejsze jest to, że w Europie rozwija się nowy trend – buntu przeciwko elitom. Moim zdaniem to największe wyzwanie, przed jakim obecnie stoi Europa. Ten rodzaj antyelitarnego nastroju społecznego staje się coraz silniejszy, a równocześnie nie istnieje jasny pozytywny program, który mówiłby o tym, czego ci, którzy się buntują tak naprawdę oczekują. Pewne jednak, że utrzymywanie status quo sprawi, że rozgoryczenie tej grupy będzie się nasilać. Konsekwencje tego możemy zaobserwować podczas licznych głosowań w Europie w ostatnim czasie, kiedy wielu wyborców oddaje głosy jedynie w charakterze protestu.

Fale protestów

Bunt ten widoczny jest również w falach protestu, które w ostatnich latach zalały Europę. Dlatego też najgorsze, co może się przytrafić projektowi europejskiemu to sytuacja, w której zostanie on ogłoszony projektem elit. Możemy spodziewać się jeszcze silniejszego buntu, jeżeli UE przestanie być projektem dla całej Europy, a zacznie być rzeczywiście projektem dla jej elit. Wówczas atak na elity może zniszczyć cały projekt europejski. Wszystko to może mieć miejsce, mimo że ludzie na ulicach niekoniecznie są antyeuropejscy; w pewnym sensie są oni najbardziej europejsko myślącym pokoleniem, jakie kiedykolwiek istniało.

W roku 2013 mieliśmy do czynienia z dwoma dużymi falami protestu w Bułgarii. Pierwsza, w lutym, kiedy to setki tysięcy mieszkańców wsi zorganizowały się za pomocą mediów społecznościowych, bez udziału partii politycznych czy związków zawodowych, i protestowało przeciwko oburzająco wysokim cenom prądu. Koczujący na ulicach nie domagali się dymisji rządu, tylko obniżenia cen. Ruch ten nie miał przywódców, nie miał też jasnego politycznego przesłania. Główne żądania skierowane były do koncernów z Austrii i Czech – głównych dostawców energii. Przesłanie skierowane do elit, które można uznać za dość nacjonalistyczne, brzmiało: „Jesteśmy Bułgarami, tak samo, jak wy. Dlaczego się o nas nie troszczycie?”.

W czerwcu 2013 roku doszło do kolejnej fali protestów, która była jednoznacznie skierowana pod adresem Sofii. Brak aprobaty dotyczył decyzji, wydawałoby się niewyobrażalnej, mianowicie powołania Deliana Peewskiego, bułgarskiego oligarchy, na prezesa Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Setki tysięcy ludzi niezwiązanych z żadną partią polityczną czy związkiem zawodowym znów wyszło na ulice. Protestujący nieśli flagi UE i domagali się, by traktowano ich jak Europejczyków.

Porównując te dwa protesty, błędem byłoby stwierdzenie, że mamy do czynienia z dwiema Bułgariami (proeuropejską i nacjonalistyczną). W rzeczywistości wielu zaangażowanych w pierwszy protest brało również udział w drugim. Zarówno Europa, jak i nacjonalizm stały się drogami szukania możliwości pociągnięcia elit do odpowiedzialności. Podczas obydwu protestów można było odczuć ten sam nastrój – być może mamy teraz więcej wolności niż kiedyś, ale straciliśmy władzę nad naszymi elitami.

Z tego punktu widzenia, największą szansą Europy na sukces będzie sytuacja, w której mieszkańcy kontynentu dostrzegą ją jako narzędzie do zdobycia kontroli nad elitami, a nie jako oazę dla elit. Jeżeli Europa stanie się tym drugim, zobaczymy jeszcze większy poziom frustracji między elitami a obywatelami Unii. To lekcja, którą liderzy Europy muszą dziś zrozumieć. Jeśli nie wyciągną z niej wniosków, zobaczymy w przyszłości rozpad całego projektu.

_____________________________________________

 

Ivan Krastev bułgarski politolog, dyrektor Centrum Strategii Liberalnych w Sofii, stale związany z Instytutem Nauk o Człowieku w Wiedniu.

Artykuł opiera się na wykładzie wygłoszonym podczas forum „Europa z widokiem na przyszłość”, które odbyło się w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku w dniach 14–15 maja 2015 roku.

Skip to content