KIEDY PISAŁEM prawie ćwierć wieku temu List starego liberała (PP, 19/20 1993), wcale stary nie byłem. Może tego nie wiedziałem, bo byłem o pokolenie starszy od młodych liberałów, ale wcale nie o wiek chodziło, tylko o liberalizm. Bo wychowałem się jako liberał w Polsce Ludowej, ale liberalizm, w którym wyrosłem, różnił się od tego nowego młodoliberalizmu, który pojawił się w 1989 roku i na krótko zapanował w Polsce. Post scriptum dzisiejsze zmierza do przypomnienia, czym jest naprawdę liberalizm, jakie jest jego powołanie i co może jeszcze zaoferować Polsce i Polakom.
Wolność
Mówi się, że liberalizm w Polsce nie ma tradycji, w okresie transformacji historycznym punktem odniesienia dla młodoliberałów byli Mirosław Dzielski i dużo odeń starszy Stefan Kisielewski, niewątpliwie ludzie, którzy odnosili się wrogo do wszelkich socjalistycznych iluzji i walczyli, jeden piórem, a drugi także czynem, o nowy kapitalizm, wolnorynkowy i pozapaństwowy. Liberalizm nie sprowadza się jednak tylko do ekonomii, wbrew temu, co uważał Marks, który sądził, że tylko egoizm ekonomiczny motywuje liberałów do walki o wolny rynek. Fałsz. Wolny rynek jest jedną, istotną, ale jedną z wielu manifestacji wolności. Uwolnienie przedsiębiorczości ludzkiej było bardzo istotną, ale nie jedyną ścieżką emancypacji społeczeństwa polskiego po komunizmie. Dla liberałów wolność jest kryterium ustrojowym, a wolność gospodarcza koniecznym, ale nie wystarczającym warunkiem ustroju wolności. Wszystko to odnajdziemy u twórcy liberalizmu Johna Stuarta Milla. Urodzony w 1806 r., Mill jako jeden z pierwszych wystąpił o równouprawnienie kobiet (1861), zwalczał niewolnictwo, bronił samorządności lokalnej, popierał stworzenie nieusuwalnej bezpartyjnej służby cywilnej rekrutowanej poprzez egzaminy i konkursy, domagał się poszanowania zwierząt i środowiska naturalnego, agitował za świadomą samokontrolą reprodukcyjną. Krótko, był parlamentarzystą, znał więc praktyczne ograniczenia walki o zasady w społeczeństwie demokratycznym. W ciągu długiego aktywnego życia poglądy w sprawach szczegółowych często zmieniał, ale cały czas posuwał się w stronę wyzwolenia ludzkości. Był może najbardziej popularnym w świecie ideologiem demokracji liberalnej, chcąc stopniowo doprowadzić do masowej emancypacji politycznej, która się w końcu dokonała. Do tradycji liberalnej należą więc w Polsce ci wszyscy, którzy walczyli o zniesienie poddaństwa i o powszechne nauczanie, sufrażystki i emancypantki, obrońcy wolnej prasy i świadomego macierzyństwa, także, jakby to groźnie nie brzmiało, spółdzielcy i zwolennicy tzw. ekonomii społecznej.
Wreszcie ci, którzy walczyli o demokrację rozumianą jako uczestnictwo w rządzeniu państwem, którego powinno być tyle, ile trzeba, aby każdy mógł cieszyć się wolnością bez szkody dla innych. Tradycję liberalną reprezentuje więc Bolesław Prus, w okresie międzywojennym Antoni Słonimski, później Maria Ossowska, której Wzór obywatela w ustroju demokratycznym – po raz pierwszy wydany jako broszura edukacyjna w podziemiu podczas okupacji – pozostaje nadal ważnym katechizmem liberalizmu. Taka była też ideologia Klubu Krzywego Koła, „starszyzny” KOR-u i części „Solidarności” w latach 1980 –1989. Odnajdziemy antenatów tej tradycji także w dawnej Rzeczypospolitej,w której ludzie tacy jak Frycz- Modrzewski domagali się wolności dla mieszczan i ich równouprawnienia, a nawet jeśli naród polityczny dla większości pełnoprawnych obywateli to było co najwyżej 10 procent społeczeństwa, to warto przypomnieć, że jeszcze w połowie XIX w. taki też był odsetek pełnoprawnych politycznie obywateli w Anglii. Mill też ograniczał emancypację do społeczeństw zachodnich, dekolonizacja przyszła dopiero w XX stuleciu.
O tym wszystkim warto pamiętać, bo w brutalnej walce politycznej tradycja liberalna jest współcześnie spotwarzana poprzez łączenie ją zmyślą wywodzącą się z całkowicie innych źródeł ideowych. Z jednej strony, mamy polityczny katolicyzm, który w Polsce ma charakter narodowy. To nie jest zresztą tylko polska cecha, wszędzie tam, gdzie odrębność narodowa uchowała się w Kościele, tam też instytucje religijne stały się ośrodkiem narodowym. Na Śląsku Cieszyńskim polskość chowała się w ewangelickich zborach, tępionych przez arcykatolickich monarchów austriackich, w zaborze rosyjskim czy pruskim w kościołach. Kościół jest fortecą narodowej tożsamości większości Polaków, Słowaków, Chorwatów, Irlandczyków czy Litwinów, cerkiew – Ukraińców. W tych środowiskach do dzisiaj utrzymuje się przekonanie, że dobry Polak to katolik, dobry Litwin to katolik, dobry Chorwat to katolik, a stąd krok do przekonania, że dobry katolik to Polak i tak dalej. W Kościele powszechnym Kościoły lokalne stają się ośrodkami odrębności narodowej.
Warto przypomnieć, ile oporu przeciwko akcesji do Unii Europejskiej stawiało polskie duchowieństwo wbrew zdaniu papieża Jana Pawła II. Europa jest bowiem nie tylko wielonarodowa, ale wieloreligijna, nie jest katolicka, żyją w niej miliony katolików, protestantów, prawosławnych, mimo diabelskich prac Hitlera i jego sympatyków – także żydów i – o zgrozo – muzułmanów, nie tylko tych napływowych, ale żyjących tu od stuleci, jak Tatarzy polscy i litewscy. W bratniej, bo słowiańskiej, postkomunistycznej i europejskiej Bułgarii muzułmanie stanowią około 10 procent mieszkańców.
Jak widać, w polskim katolicyzmie politycznym nie chodzi o chrześcijaństwo, nie chodzi o katolicyzm jako taki, ale chodzi o Naród. Naród Polski. Dlatego też tak zwany spór światopoglądowy wcale nie dotyczy religii, wiary w Boga, w Trójcę Świętą, w Zbawienie, ale dotyczy państwowego prawa prokreacyjnego i lojalności narodowej, a nie państwowej. To nie religia dzieli liberałów i Kościół, bo liberał może wierzyć albo nie wierzyć, może być posłuszny moralnej dyscyplinie Kościoła albo nie, ale obowiązkowość wiary i powszechność wynikających z niej obowiązków jako obowiązujących obywateli, niezależnie od ich osobistych przekonań.
Trzecia tradycja to kolektywizm. Niewątpliwie zamieszanie tutaj niesie za sobą nazewnictwo, mówi się raz o komunizmie, kiedy indziej o socjalizmie, ale przecież totalitarny kolektywizm można zbudować także na narodowo- katolickiej osnowie. To zaczęło się w 1933 r. w Portugalii Salazara, który utworzył tzw. Nowe Państwo oparte na trzech podstawowych wartościach – Bogu, Ojczyźnie i Rodzinie, i w Austrii Dolfussa, który już w rok po objęciu władzy zlikwidował Trybunał Konstytucyjny, a skończyło się dopiero w 1974 r. rewolucją gożdzików. W tym kierunku wydaje się zmierzać partia obecnie rządząca w Polsce. Inny niekomunistyczny kolektywizm to narodowy socjalizm oparty na swoistej religii rasy aryjskiej. Jest wreszcie ateistyczny kolektywizm marksistowski, z którym dotychczas mieliśmy najdłużej do czynienia.
Jak widać, ustroje te różnią się wiarą, religią czy antyreligią, ale jednoczy je zasada prymatu zbiorowości nad jednostką. Prawa człowieka, prawa jednostki są w tej tradycji czymś wtórnym, jakimś nieistotnym dodatkiem, fałszywym pozorem dla tajnych interesów, który należy pominąć działając dla wyzwolenia rasy, klasy, religii czy narodu. Z liberalnego puntu widzenia katolicki i komunistyczny kolektywizm są więc podobne, stanowią zagrożenie dla praw człowieka, dla jednostki.
Równość
W 1988 roku większość Polaków uważała, że w Polsce jest za mało wolności i za mało równości; w dwa lata później Polska była już wyzwolona z komunizmu. Już wtedy większość uważała, że wolności jest dosyć, ale nadal większość (trzy czwarte) uważała, że jest za mało równości. I tak pozostało. Patrzę na wyniki swoich ogólnopolskich badań z maja 2014 roku wykonanych przez CBOS i widzę, że większość Polaków uważa, albo że społeczeństwo jest jak piramida – niewielka elita na górze, więcej ludzi w środku i najwięcej na dole (32 proc.), albo – co gorsze – jak piramida z wklęśnięciem: niewielka elita na górze, bardzo mało ludzi w środku i większość ludzi na dole (29 proc.). Z takiej dychotomicznej wizji rodzi się wrogość do elity i chęć zmiany.
Liberalizm nie jest wrogiem równości, wręcz przeciwnie, jest zorientowany na wolność przez równość, ale jest to równość praw i równość wobec prawa, a to oznacza konieczność postawienia prawa ponad wszystkimi, do których jest ono adresowane. Rozwiązanie pętli logicznej, w której chcieli zamknąć prawo normatywiści, nie polega na tym, że formułuje się metanormę zasadniczą, ale na tym, że buduje sięmetaorganwładzy, którymamoc orzekania o prawach wszystkich, mimo że sam nie ma żadnej innej władzy. Nie masz wolności, skoro władza sądownicza nie jest oddzielną od władzy prawodawczej i wykonawczej. Gdyby była połączona z władzą prawodawczą, władza nad życiem i wolnością obywateli byłaby dowolna; sędzia bowiem byłby prawodawcą. Gdyby była połączona z władzą wykonawczą, sędzia mógłby mieć siłę ciemiężyciela. Jeśli jest złączona z władzą wykonawczą, sędzia będzie posiadać władzę ujarzmiciela. To jest rozwiązanie monteskiuszowskie, które jest uogólnione w liberalnej teorii państwa Milla, wskazującego na konieczność zabezpieczenia wolności z jednej strony przez uznanie nienaruszalności praw podstawowych, a z drugiej – przez wzajemne kontrole (checks and balance) poszczególnych organów władzy.
Liberalna emancypacja trwająca od XIX wieku trwa nadal. Mill bronił reprezentacji politycznej, ale traktował ją jako doraźne zło, konieczne wobec komplikacji spraw publicznych i nieodpowiedniego doświadczenia i wykształcenia mas. Ideał liberalny to społeczeństwo, w którym każdy obywatel jest choćby w drobnymstopniu włączony do udziału w zarządzaniu życiem publicznym. Polityczny ideał liberalizmu to społeczeństwo powszechnej partycypacji. Liberalny wzór człowieka (porównaj z Ossowskiej Wzorem obywatela w ustroju demokratycznym) to człowiek aktywny i zdolny do współpracy z innymi w działaniu zbiorowym. Szanuje ludzki indywidualizm taki ustrój, który szanuje ludzkie aspiracje do osobistego doskonaleniawedługwłasnych, a nie narzuconychmu przez państwo i dla wszystkich jednakowych wzorów; ustrój, który szanuje wolność osobistą i wolność przekonań, i czyjąś sferę prywatności. Indywidualizm, który wyraża się w poczuciu, że się ma prawo do żądania tego rodzaju poszanowania, jest własnością, która winna przysługiwać każdemu. Nie chcemy natomiast widzieć w ludziach indywidualizmu rozumianego jako niezdolność do współdziałania na równych z innymi prawach. Z liberalnego punktu widzenia jest więc jeszcze wiele do zrobienia w Polsce, chociaż wolność działalności gospodarczej (bo ta jest istotna, a nie jakiś abstrakcyjny „wolny rynek”, poddany ukrytym mechanizmom dominacji), reforma samorządowa, wolność słowa, zgromadzeń i działalności politycznej uzyskane pod koniec lat osiemdziesiątych stworzyły podstawę liberalnej demokracji partycypacyjnej.
Liberalna koncepcja „małego państwa” rozumiana w tym szerszym kontekście oznacza uznanie zasady subsydiarności zadań władzy państwowej wobec władzy samorządowej na szczeblu lokalnym i regionalnym. Tutaj, jak i w stosunku do praw człowieka, liberalizm spotkał się z posoborową doktryną katolicką, co znalazło wyraz w uznaniu zasady pomocniczości jako jednej z zasad Unii Europejskiej.
Partycypacja oznacza także konieczność zmiany stosunku polityków do instytucji referendum. W warunkach polskich stała się ona kontrowersyjnym i odświętnymmechanizmemuprawomocnienia jakiejś zmiany politycznej na szersza skalę, albo lokalnym narzędziem wymiany miejscowych polityków. Jest zdarzeniem wyjątkowym i nadużywanym w wyjątkowych celach. Mamy najświeższy przykład tego, że zgłoszony przez setki tysięcy obywateli projekt ustawy został zlekceważony przez ich reprezentantów w Sejmie. Dopiero wprowadzenie regularności podejmowania przez mieszkańców decyzji w sprawach lokalnych może doprowadzić do wykształcenia się odpowiedniej umiejętności udziałuwreferendum jako techniki współżycia publicznego, obok elektronicznych konsultacji obywatelskich.
Partycypacja oznacza także gotowość do wsparcia niezależności władzy sądowniczej przez masowy i obowiązkowy udział obywateli w wybieraniu lub losowaniu ławników. Głos doradczy, zamiast fasadowej równoprawności ławników, pomógłby kształcić społeczeństwo w umiejętności posługiwania się prawem i zrozumieniu osobliwości władzy sądowniczej. Jak widać w obecnej walce o kontrolę polityczną nad wymiarem sprawiedliwości, wiedzy tej brak nawet politykom. Z drugiej strony, zamknięcie się prawników w obronnej fortecy ułatwia działanie wrogom niezależności władzy sądowniczej. A przecież znany z wielu społeczeństw czynnik obywatelskiwwymiarze sprawiedliwości ułatwia to, o co szło Monteskiuszowi: W ten sposób owa tak groźna władza sędziowska, nie będąc przywiązana ani do pewnego stanu, ani do pewnego zawodu, staje się, można rzec, niewidzialną i żadną. Nie ma się ustawicznie sędziów przed oczami: lęk budzi urząd, a nie urzędnicy.
Praworządność
Podstawą ładu politycznego w ustroju liberalnym są właśnie prawa, prawa człowieka i prawa jednostki. Prawa te są z pokolenia na pokolenie rozpoznawane coraz głębiej, ich zakres się poszerza. Od czasu, gdy Mill młodszy zdefiniował prawa polityczne jednostek jako nienaruszalne w perspektywie władzy publicznej, ich zakres i moc uległy ekspansji, uznane zostały za obowiązujące prawa człowieka II i III generacji, a „Solidarność” zawdzięcza swe powstanie międzynarodowemu ich uznaniu. Wiekowa walka liberałów o prawa człowieka spotkała się po II wojnie światowej z nauczaniem Kościoła. Drugi Sobór Watykański uznał znaczenie praw człowieka i docenił monteskiuszowski podział władz. Jan Paweł II powiedział, że Istnieją […] pewne podstawowe prawa ludzkie, których niewolno nigdy odebrać żadnemu człowiekowi, ponieważ są one zakorzenione w samej naturze osoby i odzwierciedlają obiektywne i nienaruszalne nakazy uniwersalnego prawa moralnego. Te prawa stanowią podstawę i miarę każdej ludzkiej społeczności i organizacji. Szacunek dla każdego człowieka, dla jego godności i praw musi zawsze być inspiracją i zasadą wiodącą wszelkich waszych dążeń do umocnienia demokracji i tkanki społecznej […] kraju (Jan Paweł II, homilia wygłoszona podczas mszy św. na błoniach Kubwa w Abudży w Nigerii 23 marca 1998 r.).
Liberalizm i katolicyzm spotykają się więc na płaszczyźnie praw człowieka i to odróżnia je od katolickiego czy materialistycznego kolektywizmu. To nie znaczy, że nie ma różnicy między katolicką a liberalną teorią praw człowieka. John Stuart Mill traktował prawa polityczne jako niezbywalne i nie podlegające jurysdykcji państwa, Jan Paweł II traktuje prawo do życia obejmujące także nienarodzonych jako podstawowe.Millwyprowadza prawa podstawowe z doktryny utylitarnej, Wojtyła z doktryny prawa natury. Obaj jednak stawiają pewne prawa ponad wolą władzy państwowej.
Rządy prawa we współczesnym rozumieniu są to zatem przede wszystkim rządy praw człowieka. W naszej konstytucji prawa podstawowe są wydzielone jako swobody osobiste. Art. 30. Konstytucji RP łączy tradycję katolicką i liberalną: Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych. Powinny być niezmienne, nasza konstytucja nie idzie tak daleko jak powinna, ale wprowadza szczególny tryb zawieszania ich działania i utrudnia (ale tylko poprzez możliwośćwystąpienia o referendumzatwierdzające) ich zmianę. Są więc nieco uprzywilejowaną częścią konstytucji i to uzasadnia szczególną potrzebę ochrony tego sądu, który sprawdza zgodność praw z konstytucją, a mianowicie Trybunału Konstytucyjnego i tego organu, którego zadaniem jest pomoc ludziom w ochronie ich praw. Kto więc narusza pozycję Trybunału Konstytucyjnego i Rzecznika Praw Obywatelskich, ten automatycznie narusza pozycję praw człowieka. Obowiązkiem liberałów jest więc obrona tych urzędów.
W jednym trzeba zgodzić się z Marksem. Z tego, że prawa człowieka i obywatela są zapisanewprawie niewynika, że prawo to działa rzeczywiście. Po pierwsze, prawa te musza być respektowane, a narzędziem nie może być tylko dobra wola władzy i współobywateli, ale niezakłócone działanie władzy sądowniczej wspomaganej przez władzę wykonawczą i ustawodawczą. Trybunał Konstytucyjny musi zatem mieć możliwość niezakłóconego orzekania, Rzecznik Praw Obywatelskich – warunki współpracy ze strony administracji, wobec której tych praw chroni, a prokuratura i policja winny dbać gorliwie o ochronę praw człowieka i ich niezakłóconą realizację. Po drugie, ludzie muszą mieć realny dostęp do wymiaru sprawiedliwości i środków ochrony praw człowieka. Po trzecie, same prawa muszą być wykonalne – nie chodzi przecież o abstrakcyjną godność, ale o środki do życia, zdrowia, nauki, sztuki, ekspresji swych poglądów i swoich przekonań. Czy w ustroju liberalnym możliwa jest równość szans dostępu do tych i innych jeszcze dóbr podstawowych? Obywatele póki co, tej równości nie widzą.
Trzeba być ofiarnym. Ofiarność pragniemy widzieć nie tylko spontaniczną i nie tylko w osobistym kontakcie człowieka z człowiekiem. Chcemy jeszcze zorganizowanej i planowej ofiarności dla realizowania celów zbiorowych, bo takiej ofiarności wymaga służba społeczna, do której obywatel w ustroju demokratycznym winien się poczuwać – pisała przed siedemdziesięciu laty Ossowska dodając, że egocentryzm, który w ogóle cudzych interesów nie zauważa, wyrządza w życiu społecznym nie mniej krzywd niż egoizm, który dostrzega cudze interesy, ale w wypadku konfliktu z własnymi, wybiera własne.
W 210. rocznicę urodzin twórcy liberalizmu, J. St. Milla, przypomniałem jego działalność, by pokazać, że rzetelny liberał pamięta nie tylko o swoich, ale także o cudzych interesach. Istnieje granica uprawnionego naruszania niezależności jednostki przez opinię ogółu i znalezienie tej granicy oraz utrzymanie jej wbrew wszelkim zakusom jest równie koniecznym warunkiem należytego układu stosunków ludzkich, co ochrona przed politycznym despotyzmem. Wolność, o którą nam chodzi, zdefiniował przecież pośredniomówiąc o swobodzie działania ograniczonej do tego stopnia, by nie sprawiała przykrości (krzywdy) innym. Podatek progresywny, ograniczenie dziedziczenia własności, itd. to były popierane przezeń sposoby ograniczenia nierówności także w sferze podziału dóbr, ale nie dla zrównania majątku przez wywłaszczenie, ale poprzez zmniejszenie rozpiętości warunków życia tak, aby korzystanie z owoców własnej przedsiębiorczości nie sprawiało przykrości (krzywdy) innym. Bo wolność i jej prawa są niepodzielne.
_____________________________________________
Jacek Kurczewski – socjolog, profesor Uniwersytetu Warszawskiego; ostatnio opublikował: „Ścieżki emancypacji. Osobista teoria emancypacji ustrojowej w Polsce” (2009), „Antagonizm i pojednanie w środowiskach wielokulturowych” (z Aleksandrą Herman; 2012).
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W NUMERZE: