Alexis de Tocqueville był nietypowym liberałem. Ten arystokrata a zarazem wybitny teoretyk demokracji był zdania, że w demokratycznym układzie społecznym kluczowe są dwie wartości: równość i wolność. Nie uważał jednak, że człowiek demokratyczny traktuje te dwa fenomeny tak samo; szanuje wolność, ale namiętnie kocha równość. Cieszy go społeczeństwo, które posiada obydwie te cechy, ale jeżeli musiałby wybierać, postawi na równość, kosztem wolności. W przekonaniu tym utwierdziło Tocqueville’a osobiste doświadczenie. Społeczeństwo francuskie złożyło wolność na ołtarzu populizmu przy okazji pierwszego podejścia do wyborów powszechnych, raptem trzy lata po rozpoczęciu demokratycznego eksperymentu 1848 roku. Rozpoznanie preferencji demokratów wskazywało na główne zmartwienie Francuza: co zrobić, by liberté pozostawało ludziom drogie? Odpowiedź była nietypowa; Tocqueville uważał, że aby człowiek epoki demokracji cieszył się wolnością, musi być człowiekiem wiary.
Autor słynnej O demokracji w Ameryce doszedł do takiego wniosku analizując demokratyczny porządek w Stanach Zjednoczonych. Porównywał miejsce religii za Atlantykiem do roli kościoła katolickiego we Francji, na niekorzyść swojej ojczyzny. W Ameryce, kraju o głębokich republikańskich tradycjach, religia wspierała wolnościowe nawyki ludzi a duchowni z szacunkiem odnosili się do demokratycznych instytucji. Nad Sekwaną Kościół był wrogiem obozu wolnościowego, zaś reakcjoniści cieszyli się niezachwianym poparciem kleru. Nie tak powinno być, uważał Tocqueville, gdyż odpowiednio usytuowana względem społeczeństwa religia jest ważnym wsparciem dla politycznej wolności. To nie praktyczne korzyści potencjalnego przymierza Kościoła z obozem wolnościowym były tu jednak najważniejsze. Tocqueville’owi chodziło przede wszystkim o kondycje ludzkiej duszy. Autor uważał, że natura ludzka jest w gruncie rzeczy niezmienna, zawieszona gdzieś pomiędzy naturą anielską a zwierzęcą. Wolność miłowana jest przez anielski pierwiastek człowieka; zwierzęciu jest obojętna. Niektóre tendencje demokratycznego stanu społecznego – materializm, przesadne skupienie na sobie czy nieumiejętność wykraczania wyobraźnią ponad doczesność, podważają anielskość ludzkiej natury. Przeciwdziałać im może światopogląd przesiąknięty wiarą. Mówiąc wprost: to dzięki religii wolność pozostaje czymś cennym w demokracji.
ZOBACZ TEŻ: fragment Alexisa de Tocqueville „O demokracji w Ameryce”
Traktując poważnie teologie polityczną Tocqueville’a musimy dojść do wniosku, że każdy liberalny projekt polityczny jest zagrożony, jeżeli jego obywatele nie prowadzą bogatego i dobrze ustrukturyzowanego życia duchowego. W kontekście obecnego kryzysu liberalnej demokracji należałoby się więc zastanowić, czy i my nie doświadczamy niefortunnego pomieszania sojuszów, sytuacji podobnej do tej, którą we dziewiętnastowiecznej Francji opisywał Tocqueville. Zbadanie życiowego wysiłku autora, by doprowadzić do przetasowania koalicji we Francji tak, by władze kościelne i demokraci odnaleźli w sobie sprzymierzeńców, może się wówczas okazać pouczającym przedsięwzięciem.
*
Zdaniem Tocqueville’a w przymierzu gallikańskiego kościoła z reakcjonistami (czy później z Napoleonem III) przeciwko liberałom nie było nic nieuchronnego; chodziło raczej o niefortunny zbieg wydarzeń historycznych. Dla Kościoła okresu Restauracji rewolucyjne hasła liberté, egalité, fraternité, ideały republikańskie, suwerenność ludu czy Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela były obłudnymi sloganami, za którymi stał terror. Dla obozu wolnościowego zaś Kościół kojarzył się z uciskiem Ancien Régime. Tocqueville mógł jedynie ubolewać nad anachroniczną postawą kleru i krótkowzrocznymi wnioskami rewolucjonistów. Rozumiał, że choć duchowni mają prawo do obaw, głównych osiągnięć Rewolucji nie da się cofnąć; i dobrze, uważał – postęp równości jest wyrazem Opatrzności Bożej. Zarazem był zdania, że bez tradycyjnej wiary religijnej, rewolucyjna wizja wolnych ludzi pozostanie niebezpieczną chimerą.
By ten stan rzeczy uległ zmianie prace do wykonania mieli głównie hierarchowie, twierdził Tocqueville. Chodziło o wrażenie, jakie Kościół robił na liberałach, często utwierdzając ich w przekonaniu, że ich miejsce jest po drugiej stronie barykady. Tocqueville studiował preferencje człowieka demokratycznego i miał jasne wskazówki dla Kościoła epoki demokracji. Przede wszystkim Kościół nie ma szans w bezpośrednim starciu z opinią publiczną. Powinien więc unikać takiego konfliktu za wszelką cenę i bronić jedynie kwestii dotyczących głównych filarów chrześcijaństwa. Kler musi mieć jasność tego, co jest kluczowe, i nie aspirować do regulowania życia ludzi w jakiejkolwiek kwestii, która nie dotyczy tych fundamentalnych dla nich spraw. Człowiek demokratyczny „kocha się w bogactwie” i jeżeli Kościół postawi sobie za cel nauczanie go ascetyzmu, Tocqueville nie miał wątpliwości, że świątynie szybko opustoszeją. Kluczową funkcją religii w demokracji jest zapobieganie temu, by ludzie skupiali się zanadto na sobie i postrzegali świat w kategoriach wyłącznie materialnych. Ale Kościół może osiągnąć ten cel jedynie dzięki subtelnym zabiegom. Chodzi nie tylko o treść jego nauczania; ważna jest też forma. Człowiek demokratyczny nie przepada za przesadnym formalizmem − jest on niepraktyczny i nie trafia w demokratyczne gusta. Kościół musi więc ograniczyć rytuały, i zachować tylko takie praktyki zewnętrzne, które są niezbędne do przekazywania dogmatów, uważał Tocqueville.
Te rady autor formułował na podstawie przykładu amerykańskiego. Ale nie wszystko można było przełożyć na realia starego kontynentu. Religia ukształtowała obyczaje zasiedlających Amerykę pielgrzymów na długo zanim ci wyruszyli w podróż przez Atlantyk. Pod bardzo ważnym względem do Ameryki dotarli ludzie wolni, a instytucje, które budowali w Nowej Anglii, odzwierciedlały ich obyczaje. Co innego w Europie. W przypadku Francji czasów Monarchii Lipcowej ludzie nie nauczyli się praktyki politycznej i sztuki oświeconego interesu własnego. Rząd raczej „upodlił klasę średnią, pozbawił ją wszelkiej myśli politycznej, natchnął ją egoizmem tak nieinteligentnym, że ostatecznie całkowicie oderwała się od ludu”. Dlatego Tocqueville kładł nacisk na potrzebę bezpośredniego zaangażowania się Kościoła francuskiego w kształtowanie obywatelskości. Uważał, że księża powinni uczyć, „że każdy odpowiada wpierw przed zbiorowością; że nieakceptowalna jest obojętność wobec tej zbiorowości, a tym bardziej przedstawianie tej obojętności jako pewnego rodzaju miękkiej cnoty, która rozleniwić może najszlachetniejsze wśród naszych instynktów; że każdy jest za tę zbiorowość odpowiedzialny i, że każdy na podstawie dostępnej mu mądrości jest zobowiązany stale pracować nad jej pomyślnością i dbać o to, by podlegała jedynie dobrodziejskiej, zasługującej na szacunek i prawowitej władzy”. Lecz znaczenie religii dla demokracji nie ograniczało się do pedagogicznej roli kleru oraz praktycznego wsparcia, jakie Kościół mógłby zaoferować liberałom. Chodziło również, lub przede wszystkim, o wiarę. To wiara, nie bieżące korzyści polityczne, spowodowała, że purytanie stworzyli zalążek republikańskiego ustroju.
ZOBACZ TEŻ: fragment eseju z książki Raymonda Arona „Les étapes de la pensée sociologique”.
Pytanie o wolność jest pytaniem filozoficznym, na które Tocqueville odpowiadał językiem teologii. W tradycji chrześcijańskiej do tego problemu odnosi się Ewangelia według Św. Mateusza. Zbawiciel zszedł na ziemię, by wyzwolić ludzi. Gdyby dokonał cudu, by przekonać ich o swojej boskości, gdyby wysłuchał diabła i zamienił kamienie w chleb, zmusiłby ludzi do uległości. Nie samym chlebem żyje człowiek – odpowiada jednak szatanowi Jezus. Zamiast chleba ziemskiego oferuje więc ludziom wolność i życie wieczne, jeśli ci uwierzą w niego i pójdą za nim. Lecz, czy ludzie tego chcą? To pytanie zadaje Dostojewski w Braciach Karamazow ustami Wielkiego Inkwizytora, który stwierdza, że możliwości są tylko dwie: człowiek odda wolność za chleb ziemski lub będzie wolny z Chrystusem, cierpiąc w zamian za obietnice chleba niebieskiego. Nie ma kompromisu, uważa Inkwizytor, ponieważ ludzie wolni nigdy nie podzielą się sprawiedliwie chlebem; odbiera im więc wolność, dając w zamian chleb.
Właśnie demokracja obiecuje przełamać tę straszliwą dychotomię. Demokracja chce dać ludziom wolność i chleb ziemski, chce ich wolnych i równych zarazem; umożliwia więc pełną realizacje człowieczeństwa i dlatego, zdaniem Tocqueville’a, jest wyrazem Opatrzności Bożej. Na tym polega wielkość demokratycznej obietnicy. Tocqueville uważał, że ostatecznie człowieka stać na spełnienie tej obietnicy, ale żeby tak się stało, dbać musi o swoją duszę. Jest tak, ponieważ różne cechy demokratycznej tożsamości sprzyjają zwierzęcemu pierwiastkowi człowieka, kosztem tego, co w nim boskie.
Przede wszystkim ustrój demokratyczny określa nieskończoność wyborów oraz brak autorytetów. To pierwsze wynika ze specyficznej dynamiki nowoczesnego społeczeństwa, nieustannie wywracającego porządek społeczny. Rozumiał to zarówno Tocqueville, jak i Karl Marks. To drugie wynika z faktu, że w epoce równych kondycji ludzie niechętnie godzą się na obecność autorytetów w swych szeregach. Egalité des conditions – podstawowa demokratyczna kategoria u Tocqueville’a – nie oznacza bowiem tylko równości w obliczu prawa, ale nie jest to też równość stanu posiadania czy zdolności; Grecy mieli na to określenie: isotimia – „równość w estymie”; chodzi przede wszystkim o osobiste, psychologicznie umocowane przeświadczenie panujące bez wyjątku w demokratycznym układzie społecznym, że w istocie jesteśmy sobie równi. W konsekwencji tych dwóch czynników (rewolucyjnej dynamiki i równych kondycji) człowiek musi wiecznie definiować się na nowo, bez wzorów w tradycji, czy w innych osobach. Ta sytuacja kosztuje go wiele czasu i energii, uważał Tocqueville, prowadząc z czasem do apatii, w której człowiekowi przestaje zależeć na wolności.
Religia, pisał autor, skutecznie zakreśla pole tego, co możliwe do pomyślenia, dzięki czemu, będąc wolnym obywatelem, człowiek jest jednak ograniczony. Choć przykład ten na myśl nasuwać może anachroniczną ideę religii obywatelskiej, w praktyce oparty jest o dobrowolność podobną do tej, o której pisał Monteskiusz, gdy w O duchu praw tłumaczył, że wolność republikańska to dobrowolne przestrzeganie wspólnie stanowionych praw. Kontrowersyjnego stwierdzenia Tocqueville’a, iż religia to „zbawienne jarzmo”, nie powinniśmy więc odnosić do klasycznej religion civile, za pomocą której cyniczni patrycjusze kontrolują lud, lecz rozumieć jako wyraz indywidualnej decyzji każdego demokraty, by pewnych spraw nie kwestionować, tak aby w innych cieszyć się wolnością.
ZOBACZ TEŻ: Jaki rodzaj despotyzmu zagraża demokratycznym narodom – Alexis de Tocqueville
Funkcją religii jest też obrona duszy przed materializmem, który rozprzestrzenia się wraz z rozwojem kapitalizmu i naukowego światopoglądu. Skupiony na sprawach materialnych człowiek okazuje się bezsilny wobec świadomości swej skończonej egzystencji, co prowadzi do rozpaczy opisanej przez Tołstoja w Śmierci Iwana Iljicza. Zresztą, stosunek współczesnego człowieka do przemijania stanowi szerszy problem, zdaniem Tocqueville’a. W epoce arystokracji życie tworzyło większą całość, w którą włączone były historia przodków i wizja przyszłych generacji. W epoce równości bogactwo zdobywa się i traci w mgnieniu oka. Człowiek przyswaja ideę szybkiego zysku, a teraźniejszość wypiera myśl o przyszłości. By zachować dalszą perspektywę, potrzebna jest religia, która ze swej istoty wzrok kieruje ponad doczesność.
Lecz, zdaniem Tocqueville’a najpoważniejszym zagrożeniem epoki demokratycznej jest indywidualizm. Problem polega tu na podwójnym sprzężeniu: człowiek pragnie swobody, by urządzić sobie życie prywatne, co wymaga czasu, którego zabraknie na rzeczy wspólne; zarazem utwierdza się w przekonaniu, że odpowiednie wykorzystanie tego czasu czyni go niezależnym od innych i od dobra wspólnego. Zapytany, człowiek ten nie oddałby wolnego wyboru w kwestiach publicznych, ale nie ma czasu ani ochoty o ten przywilej walczyć, pod warunkiem, że jego prywatne interesy są bezpieczne. Poza tym, odizolowany od swoich współobywateli, nie wie, jak miałby się oprzeć kolejnym ograniczającym jego swobodę poczynaniom państwa. Władza wykonawcza może w takim układzie dowolnie ograniczać wolność polityczną, powiększając zakres własnych kompetencji. Tocqueville uważał, że bez oporu obywateli tak będzie, bo taka jest logika władzy. Dlatego „despotyzm, który jest zawsze niebezpieczny, szczególnie obawy winien wzbudzać w epoce demokracji”. Nie będzie to jednak despotyzm „okrutny czy dziki, tylko drobiazgowy i dręczący”.
Wobec diagnozy zagrożeń, jakie homo democraticus stwarza dla wolności, pozostaje niedopowiedziane pytanie, czy antidotum na nie jest po prostu indywidualna wrażliwość na kwestie wykraczające po za doczesny, materialny i egoistyczny żywot, czy musi to być wiara systematycznie uporządkowana i społecznie usankcjonowana? Czy wystarczy dowolny system metafizyczny, czy zdaniem Tocqueville’a, zbawienne jest tylko chrześcijaństwo? A może wręcz chodzi tu konkretnie o rolę kościoła katolickiego?
Podobnie jak Dostojewski (czy późny Kołakowski – patrz Jeśli Boga nie ma…), Tocqueville był zdania, że podstawą każdego porządku społecznego jest wiara w nieśmiertelność duszy. Ponieważ świat sprawiedliwym nie jest, każdy z nas zmierzyć musi się z problemem teodycei. „Jeśli Boga nie ma, wszystko wolno,” stwierdza Iwan Karamazow. Bez pojęcia nieśmiertelności trudno zrozumieć jak sprawiedliwości miałoby się stać zadość w Kosmosie. Zaś bez idei sprawiedliwości trudno o pojęcie wolnego społeczeństwa, bo w imię czego? Dlatego ostatecznie nieważne, czy człowiek wyznaje „prawdziwą religię”, byleby wyznawał „jakąś”, tłumaczył Tocqueville. I choć metempsychoza jest, jego zdaniem, równie głupią teorią co materializm, to w demokracji lepiej, by człowiek wierzył, że po śmierci jego dusza przejdzie w ciało świni, niż aby uznał duszę za śmiertelną.
Lecz w innych miejscach autor pisał konkretnie o zbawiennej funkcji chrześcijaństwa w przeciwdziałaniu szkodliwym nawykom człowieka demokratycznego. To treść chrześcijańskiego objawienia, wyróżniająca tę religię na tle islamu czy hinduizm, zdaje się sprzyjać wolności za Atlantykiem, konkludował. Tę ideę odnajdujemy później w Etyce protestanckiej i duchu kapitalizmu Maxa Webera. Jest to spostrzeżenie socjologiczne, za pomocą którego Tocqueville tłumaczył genezę amerykańskiej wolności oraz źródło spójności ocen moralnych społeczeństwa amerykańskiego. Ale pytanie o relacje porządku metafizycznego do układu społecznego ma szersze implikacje. Autor uważał, że człowiek naturalnie dąży do tego, by uzgadniać Niebo i ziemię. Kościół katolicki za czasów Ancien Regime’u współżył harmonijnie z feudalnym ustrojem społecznym, spełniając ważną rolę w podtrzymywaniu lokalnych ogniw wolności, pisał Tocqueville w swojej książce o Rewolucji. Zaś dziewiętnastowieczna Francja tej harmonii nie doznała, ponieważ władze kościelne tkwiły w feudalnej przeszłości. Przykłady takiej harmonii w wieku dwudziestym dostarczają chociażby Ruch Praw Obywatelskich w Stanach Zjednoczonych, czy rola jaką odegrał kościół katolicki w komunistycznej Polsce, kiedy jego cele pozostawały w zgodzie z ówczesnymi aspiracjami ogromnej większości polskiego społeczeństwa.
Katolicyzm stanowi ważny punkt odniesienia w opracowaniach Tocqueville’a ze względu na Francję. W odróżnieniu od Ameryki, nad Sekwaną to kościół rzymskokatolicki decydować miał o formie religii większości concitoyens autora. Tocqueville musiał dementować powszechne w jego czasach przeświadczenie, że jest to Kościół strukturalnie przystosowany do rządów monarchicznych, w odróżnieniu od republikańskiego protestantyzmu. Po za tym, kościół katolicki we Francji zwyczajnie był. Pozycja religii jest na tyle niepewna w epoce demokratycznej, uważał autor O demokracji…, że próba zastąpienia obowiązującej tradycji innym, bardziej demokratycznym zestawem dogmatów, wiązałaby się z ryzykiem nieodwracalnego osłabienia wiary w społeczeństwie. „Nigdy nie myli się syn wyznający religię swojego ojca” – pisał w podobnym kontekście Rousseau.
Tak więc znaczenie religii dla demokracji jest u Tocqueville’a zasadnicze i funkcjonalne oraz wielowarstwowe. U podstaw znajduje się indywidualna wiara w nieśmiertelność duszy, zaś forma, jaką przyjmuje instytucja stojąca na straży dogmatów powiązana jest z układem społecznym i uwarunkowaniem historycznym. Tocqueville jako nieistotne lub wręcz groźne określał zaś pozainstytucjonalne formy religii; indywidualistyczna definicja Williama Jamesa byłaby dla niego bez znaczenia ze względu na brak funkcji społecznej i stanowiła przykład demokratycznego egotyzmu, zaś Panteizm był wyrazem radykalnego egalitaryzmu, ponieważ znosił podstawową hierarchię – tę między Sacrum i profanum. W sprawach duszy, moralności i życia po śmierci potrzebny jest autorytet, a ten umocowany być musi w instytucji, uważał.
*
Czy obecny kryzys liberalnej demokracji to – jak zwykliśmy powtarzać – wynik wstrząsu spowodowanego ostatnim kryzysem ekonomicznym oraz rozczarowania elitami? Czy może chodzi o coś więcej, o słabnącą miłość wolności? Jeżeli jesteśmy gotowi choć na chwilę wziąć pod uwagę tę drugą możliwość, warto potraktować Tocqueville’a poważnie i zastanowić się, czy nie ma to czegoś wspólnego z duchowym bałaganem współczesnego człowieka.
Sytuacja w dzisiejszej Polsce nasuwa na myśli pewne analogie z Francją Tocqueville’a: Polski kościół katolicki w postulatach obozu liberalnego widzi zagrożenia dla swojej przyszłości; liberałom kościół wydaje się obłudny i w sposób naturalny sprzymierzony z populistyczną władzą. Ale czy nie powinno być inaczej? „Co do mnie, wątpię by człowiek kiedykolwiek zdołał żyć jednocześnie w stanie całkowitej niezależności religijnej i całkowitej wolności politycznej”, pisał Tocqueville. „Myślę zatem, że jeżeli brak mu wiary – musi być zniewolony, jeżeli zaś jest wolny – musi wierzyć”. Nie jest to propozycja łatwa do przyjęcia dla współczesnego liberała. Jeżeli ją odrzucimy, będzie to oznaczało, że odrzucamy podstawowe założenie filozofii politycznej Tocqueville’a. Lecz jeżeli jest w niej trochę prawdy, odwrócenie się Kościoła od ludzi stojących na straży wolności demokratycznych może okazać się historycznym błędem. Liberałom zaś w takim wypadku pozostaje przypomnieć, że nie samym chlebem człowiek żyje.
Igor Czernecki – historyk idei. Absolwent Columbia University i Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się miejscem styku teologii i liberalizmu w dziewiętnastowiecznej myśli europejskiej. Członek Rady edukacyjnej fundacji EFC.
ZOBACZ TEŻ (PP 71/2005):