Magdalena Grochowska, W czasach szaleństwa
Na książkę Magdaleny Grochowskiej W czasach szaleństwa składają się portrety czterech intelektualistów, których losy układają się w panoramę XX wieku. Są to: Paweł Hertz – pisarz, więzień sowieckich łagrów, mistrz młodego pokolenia narodowych konserwatystów; Dymitr Fiłosofow – uchodźca z Rosji bolszewickiej w międzywojennej Warszawie, niewolny od krytycyzmu przyjaciel Polaków; Jerzy Stempowski – emigrant związany z kręgiem paryskiej Kultury, przenikliwy obserwator kryzysu cywilizacji europejskiej; Helmuth von Moltke – arystokrata, stracony w Berlinie za działalność w antynazistowskim Kręgu z Krzyżowej. Niełatwo odpowiedzieć na pytanie, co ich łączy. Na pewno opór i niezgoda na świat naznaczony totalitarną opresją, odwaga, także determinacja, ale tym, co również wiąże ich losy byłaby zapewne jakaś odmienność, inność, a przede wszystkim – samotność.
Każdy inaczej szukał ocalenia: w pracy edytora i tłumacza (Hertz), w filozofii (Fiłosofow), pisaniu (Stempowski) i miłości (Moltke). W tym sensie ich postawy stanowią nieocenioną lekcję wielości dróg, które wybierano, by zachować wewnętrzną autonomię w „czasach szaleństwa” (przy pełnej świadomości dylematów towarzyszących tym wyborom). Nie mam też wątpliwości, że każdy z nich czuł się współodpowiedzialny za świat i jego przyszłą postać.
Dlatego przekraczają oni swój czas historyczny. A pod piórem autorki ich wybory moralne i polityczne zyskują wymiar uniwersalny. Wrócimy do tej książki, koniecznie! Agora S.A
Francis Fukuyama, Tożsamość. Współczesna polityka tożsamościowa i walka o uznanie
Nie możemy uciec od polityki tożsamościowej – pisze Francis Fukuyama w swej najnowszej książce pt. Tożsamość (Rebis) i jasno definiuje przyczyny tego stanu rzeczy: Nie wystarcza już nam świadomość własnej wartości, jeśli inni ludzie nie doceniają mnie publicznie lub, co gorsza, jeśli mi uwłaczają czy nie uznają mojego istnienia. Poczucie własnej wartości wyrasta z szacunku innych. Ponieważ ludzie z natury łakną uznania, współczesne poczucie tożsamości szybko zmienia się w politykę tożsamościową, w ramach której poszczególne jednostki domagają się publicznego uznania swojej wartości. Tak oto polityka tożsamościowa staje się elementem politycznych zmagań współczesnego świata, od rewolucji demokratycznych do nowych ruchów społecznych, od nacjonalizmu i islamizmu do polityki na współczesnych kampusach uniwersyteckich w Ameryce.
Jak pamiętamy, to Hegel dowodził, że walka o uznanie jest kołem napędowym ludzkiej historii, kluczem do zrozumienia narodzin współczesnego świata. Nic więc nie zmieniło się w tej mierze. Poczucie godności pociąga za sobą pragnienie uznania, lecz Fukuyama uzupełnia ten wywód o ważną obserwację, która czyni z książki niemal manifest nowego liberalizmu: Poczucie krzywdy materialnej staje się dużo bardziej dotkliwe, kiedy łączy się z uczuciem poniżenia i świadomością nieposzanowania przez innych. Rzeczywiście wiele z tego, co uznajemy za motywacje ekonomiczne, tak naprawdę odzwierciedla nie tyle zwykłe pragnienie zdobycia majątku, ile to, że pieniądze są postrzegane jako wskaźnik statusu i można za nie kupić szacunek. Współczesna, ekonomiczna teoria zachowań ludzkich jest zbudowana wokół założenia, że ludzie są istotami racjonalnymi, pragnącymi zmaksymalizować swoją „użyteczność” – to znaczy swój materialny dobrobyt – i że polityka jest po prostu przedłużeniem tych maksymalizujących zachowań. Jeśli jednak mamy kiedykolwiek zacząć poprawnie interpretować zachowania prawdziwych istot ludzkich we współczesnym świecie, musimy poszerzyć nasze rozumienie ich motywacji, wychodząc poza ten prosty model ekonomiczny, który tak bardzo zdominował nasz dyskurs. Potrzebujemy, mówiąc inaczej, lepszej teorii ludzkiej duszy. Rebis
Robin Waterfield, Dzielenie łupów. Wojna o imperium Aleksandra Wielkiego
Dzielenie łupów Robina Waterfielda, historyka antycznej Grecji i tłumacza (Platon, Ksenofont), to zbiorowa biografia towarzyszy walk Aleksandra Wielkiego, którzy po jego śmierci (323 rok p.n.e.) wpierw przejęli władzę nad imperium, by następnie rozpocząć walkę o schedę po Aleksandrze.
Antygon Jednooki, Lizymach, Seleukos, Ptolomeusz, Demetriusz – wszyscy oni pretendowali wtedy do panowania nad światem. Do historii przeszli jako diadochowie. Ich zmagania zna- my co prawda z drugiej ręki (utraciliśmy niemal wszystkie źródła do tego okresu), lecz ich legenda promieniuje nadal, ożywiając niekończące się spory (co by było, gdyby Seleukos nie odważył się ruszyć z garstką sił, by odzyskać Babilon, to...). Jedno jest pewne – ambicje tych gigantów nie miały kresu.
Ale książka Waterfielda jest też pasjonującym portretem narodzin nowego ładu. To moment, gdy przemija dotychczasowa postać świata, a nowa dopiero się kształtuje, gdy wszystko zdaje się możliwe za sprawą miecza i włóczni, uporu i odwagi. Tak, każdy z diadochów próbował pójść w ślady Aleksandra i zawładnąć całością dziedzictwa, ale żadnemu z nich się to nie udało. Imperialna ambicja jednego, rodziła konflikt z pozostałymi. Nieliczni zatem, spośród mniej więcej piętnastu diadochów, zdołali na trwałe zaspokoić swoje nadzieje. Ze spirali wojen i chaosu wyłonił się ostatecznie nowy porządek – z wyraźnie rozgraniczonymi terytoriami, lecz zjednoczony wspólną kulturą hellenistyczną. To był świt greckiego Wschodu. Jego powstanie zakończyło czterdziestolecie diadochów. Rebis
Marta Czapińska-Bambara, Ethos przywódcy politycznego w myśli starożytnej i renesansowej
Ethos przywódcy politycznego Marty Czapińskiej-Bambara przynosi próbę zmierzenia się z tytułowym zjawiskiem w myśli starożytnej i renesansowej. Bohaterami rozprawy są: Platon, Cyceron, Machiavelli i Guicciardini, a więc klasycy filozofii politycznej, których rozważania nieustannie pobudzają do stawiania nowych pytań. Tym, co wydaje się najbardziej fascynujące w tej książce jest ukazanie zarówno ciągłości myślenia i dziedziczenia politycznych wyobrażeń bądź ideałów, jak też odsłonięcie miejsc pęknięcia, często drastycznej zmiany, a nawet zerwania tradycji. Oto przykład – o ile Platon kładł nacisk na wymiar etyczny wspólnoty obywatelskiej, na potrzebę doskonalenia się każdego obywatela, by mógł sprostać wyzwaniom stojącym przed polis (mistrz – uczeń), o tyle Cyceron, a jeszcze mocniej przywołani wyżej myśliciele renesansowej Florencji, rezygnowali z takich ambicji i – rozważając wzajemne relacje między rządzącymi i rządzonymi – zalecali raczej przestrzeganie praw oraz krzewienie odpowiedzialności za całość republiki. Wiedzieli zatem, że tym, co różni przywódcę i władcę jest gotowość dobrowolnego podążania za celami, które wskazuje ten pierwszy i konieczność podporządkowania się rozkazom, które wydaje ten drugi. Rozprawę opublikowało Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego. Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego
Stacy Schiff, Czarownice. Salem
W Czarownicach Stacy Schiff, znakomita amerykańska pisarka non-fiction, powraca do wydarzeń w Salem z końca XVII wieku, które do dzisiaj otacza mroczna legenda. Książka zaczyna się tak: W 1692 roku w Prowincji Zatoki Massachusetts, wskutek oskarżeń o czary, stracono czternaście kobiet, pięciu mężczyzn i dwa psy. Pierwsze oznaki działalności sił nieczystych pojawiły się w styczniu, egzekucje trwały natomiast od czerwca do września, po czym zapadła nagła cisza wyrażająca szok. Jak mogło do tego dojść – pyta autorka – że kolonia mająca za sobą przynajmniej trzypokoleniową historię pogrążyła się w ciemnościach, przypominających najmroczniejsze karty z dziejów Starego Świata?
Pierwszą amerykańską zbrodnię – czytamy – wyjaśniano, odwołując się do napięć międzypokoleniowych, seksualnych, ekonomicznych, religijnych i klasowych albo do regionalnych konfliktów przeniesionych z Anglii. Mówiono o zbiorowym zatruciu pokarmowym, o gorączce religijnej w surowym klimacie, o nastoletniej histerii, oszustwach, podatkach, spiskach, braku politycznej stabilności, traumie spowodowanej indiańskimi napaściami oraz magii.
Wyjaśnień jest więc bez liku, choć żadne nie wyczerpuje tematu. Nie inaczej jest z literackimi próbami zmierzenia się z tajemnicą Salem, zarówno z tymi dziewiętnastowiecznymi, choćby odwołaniami w twórczości Nathaniela Hawthorne’a, czy dwudziestowiecznymi pióra Arthura Millera. Tak czy owak, wielu rzeczy nigdy się nie dowiemy – podkreśla Schiff. Nie osłabiło to jednak jej gotowości, by zmierzyć się ze świadectwami uczestników tamtych wydarzeń. Marginesy
Stephen E. Ambrose, W poszukiwaniu granic Ameryki. Wyprawa Lewisa i Clarka
W poszukiwaniu granic Ameryki Stephena E. Ambrose’a (Wydawnictwo Poznańskie) opowiada o wyprawie młodych oficerów armii Stanów Zjednoczonych, Meriwethera Lewisa i Williama Clarka, którzy na czele oddziału żołnierzy wyruszyli na zachód, ku granicom kontynentu, wiosną 1804 roku. W tym czasie prezydent Jefferson przejął za 60 milionów franków we władanie terytorium francuskiej Luizjany (warto rzucić okiem do atlasu historycznego, by zdać sobie sprawę, jak ogromny był to obszar!).
Ekspedycja zaczęła się w Saint Louis. Zrazu galerą po Missisipi i Missouri, później kanoe i pieszo przez Góry Skaliste, cierpiąc głód i niedostatek, ostatecznie zdołano dotrzeć do wybrzeży Pacyfiku. W dzienniku wyprawy zanotowano pod datą 7 października 1805 roku: Widać Ocean! O radości!
Odkrywcy – niczym straż przednia rzymskich legionów sprzed wieków – stali się awangardą nowego imperium, wysłaną na rekonesans w odległy kraniec świata. Po drodze odkryli nie tylko nieznane tereny, ale nawiązano też kontakty z zamieszkującymi te ziemie plemionami indiańskimi. Przy okazji wspomniani oficerowie stali się pierwszymi kartografami napotkanych terytoriów, nie mówiąc już o tym, że wcielali się w role etnografów i antropologów, botaników i zoologów etc.
Rezultaty tych „badań terenowych” gromadzi wielotomowy Dziennik Lewisa i Clarka, z którego obficie korzysta autor rekomendowanej książki. Co charakterystyczne – nie są to zapiski osobiste, notatnik-dziennik prowadzono na polecenie samego Jeffersona, by utrwalić – zgodnie z założeniami oświeceniowej nauki – wiedzę zdobytą po czas podróży. Wyprawa zakończyła się u progu je- sieni 1806 roku. Ekspedycja trwała dwa lata, cztery miesiące i dziesięć dni. Wydawnictwo Poznańskie
Adolf Bocheński, Niemcy, Rosja i racja stanu. Wybór pism 1926–1939
Niemcy, Rosja i racja stanu to zbiór artykułów Adolfa Bocheńskiego (1909 –1944) ogłaszanych w latach 1926 –1939, przede wszystkim na łamach Buntu Młodych i Polityki redagowanych przez Jerzego Giedroycia. Powraca w tej publicystyce cała panorama myśli, które ten wybitny komentator polityczny wyłożył w dwóch publikacjach, jakie ukazały się przed wojną. Idzie tu o niemal niedostępne na rynku antykwarycznym książki: Ustrój a racja stanu (1928) i Między Niemcami i Rosją (1937). Historyk i redaktor omawianego tomu, Jan Sadkiewicz, tak charakteryzował przesłanie tej publicystyki: Bocheński łączył idealizm w życiu prywatnym i chłodną inteligencję w analizie politycznej. Bez sentymentu odrzucał miłe polskiemu sercu koncepcje polityczne, jak sojusz z Zachodem czy Międzymorze. Za podstawowe zagadnienie polityki polskiej uważał stosunki polsko-rosyjskie. Z ludźmi, którzy nie rozumieją, że to one decydują o losie Rzeczpospolitej „nie można – twierdził – na serio mówić o polityce, podobnie jak o niedawno przeczytanej książce nie sposób mówić z kimś, kto nie zna liter”. Pisma Bocheńskiego ukazały się staraniem Universitasu. Universitas
Harold Bloom, Jak czytać i po co
Jak czytać i po co? Harolda Blooma (Aletheia) to jedna z najbardziej bliskich nam książek tego literaturoznawcy. Jest to rzecz, w której Bloom dzieli się własnymi doświadczeniami czytelniczymi: Kwestia jak czytać zawsze prowadzi mnie do motywów i pożytków czytania, nigdy więc nie będę rozróżniał „jak” i „po co”. Idzie o to, by to, co niejawne w książce, uczynić wspaniale jawnym (podobnie jak czynili to przed nim Samuel Johnson i William Hazlitt, mistrzowie Blooma). Autor skupia się zatem na sposobach tropienia i wydobywania rzeczy, które można i trzeba uwidocznić. Przywołuje mnogość tytułów, od wierszy i opowiadań do powieści i sztuk dramatycznych, by pokazać jak w praktyce stosuje zasady zaczerpnięte z przeszłości (Bacon, Johnson, Emerson). Nie jest to, na szczęście, systematyczny wykład teorii ani historii literatury, lecz osobista relacja z lektury, wybór pewnego kanonu, do którego Bloom powraca od dziesiątek lat. Połączmy Bacona, Johnsona i Emersona w jednej formule, jak czytać: odkryjmy, co jest nam bliskie, co można wykorzystać, ważąc i rozważając, i co przemawia do nas, jakbyśmy podzielali jedną naturę, wolni od tyranii czasu. Pragmatycznie oznacza to: najpierw znajdźmy Szekspira, po czym pozwólmy mu znaleźć nas. Czytajmy więc dla siebie, pamiętając, że nie wolno nam trwonić sił bezradnie i nieumiejętnie (Virginia Woolf). Aletheia
Umberto Eco, Na ramionach olbrzymów
Na ramionach olbrzymów Umberto Eco (Noir sur Blanc) gromadzi wykłady tego znakomitego pisarza i myśliciela, pisane przez prawie piętnaście lat (2001 – 2015) specjalnie dla publiczności napływającej tłumnie, aby go słuchać w ramach słynnego festiwa- lu La Milanesiana w Mediolanie. Wystąpienia te łączą się najczęściej z tematem, który organizatorzy wybierali corocznie za motyw przewodni festiwalu. Mamy w tych wykładach cały kosmos Eco. Korzenie naszej cywilizacji, zmienne kanony piękna, fałsz, który staje się prawdą i zmienia bieg dziejów, obsesja spisku, emblematyczni bohaterowie wielkiej prozy, reprezentacje dzieł sztuki, aforyzmy i parodie – oto niektóre wątki książki, którą otwiera tytułowy wykład rozważający znaczenie klasyków dla współczesności. Jest to prawdziwy majstersztyk.
Eco przywołuje tu dzieje odwiecznej walki ojców z synami, starożytnych i nowożytnych, starego z nowym, by dokonać egzegezy słów przypisywanych Bernardowi z Chartres, który mawiał, że jesteśmy jak karły na ramionach olbrzymów i możemy widzieć dalej niż oni nie z powodu naszego wzrostu i ostrości wzroku, lecz dlatego, że stojąc na ich ramionach, znajdujemy się wyżej od nich. Dalsze losy zmagań karłów i olbrzymów prowadzą oczywiście do naszych czasów, w których Eco nie dostrzega jednak wyrazistych przejawów walki pokoleniowej. Wykład kończy następująco: Najgorszymi diagnostykami w każdej epoce są zawsze jej współcześni. Moi olbrzymi nauczyli mnie, że istnieją okresy przejściowe, w których występuje brak współrzędnych, przyszłość rysuje się niejasno, nie pojmuje się jeszcze podstępów Rozumu, niedostrzegalnych spisków Zeitgeist. Być może zdrowy ideał ojcobójstwa odradza się już pod innymi postaciami i w przyszłych pokoleniach sklonowani synowie przeciwstawią się w nieprzewidziany dotąd sposób zarówno ojcom prawnym, jak i dawcom nasienia. Być może krążą już gdzieś w cieniu nieznani nam jeszcze olbrzymi, gotowi usiąść na naszych ramionach, ramionach karłów. Noir sur Blanc
Michael Oakeshott, Polityka wiary i polityka sceptycyzmu
Polityka wiary i polityka sceptycyzmu Michaela Oakeshotta (1901–1990), klasyka dwudziestowiecznej filozofii politycznej, ma dość długą historię. Rozprawa najpewniej została napisana na początku lat pięćdziesiątych, lecz ukazała się dopiero po śmierci autora. Jej przewodnim tematem jest refleksja nad nowożytną polityką i sztuką rządzenia. Przy czym istotę zawartych tu rozważań można odnaleźć już w pisarstwie Oakeshotta z końca lat trzydziestych. Pisał wtedy o głębokim podziale moralnym europejskiego myślenia politycznego, płynącym z różnicy pomiędzy tymi, którzy planowanie całego życia społecznego powierzają arbitralnej woli jego samozwańczych przywódców, a tymi, którzy nie tylko sprzeciwiają się oddawaniu losu społeczeństwa w ręce jakiejkolwiek grupy oficjeli, lecz również samą koncepcję planowania tego losu uważają za głupią i niemoralną.
W książce pisanej dekadę później Oakeshott powraca do tego fundamentalnego rozróżnienia. Charakteryzując sposoby pojmowania zadań rządu, pisze więc – z jednej strony – o polityce wiary, na gruncie której wolę i działanie polityczne można rozumieć jako odzew na natchnioną wizję prawdziwego dobra wspólnego, bądź jako wniosek wysunięty z argumentacji racjonalnej; z drugiej – o polityce sceptycyzmu, która wypływa bądź z zasad- niczego przeświadczenia, że doskonałość ludzka jest złudzeniem, bądź też z mniej radykalnego przeświadczenia, że o warunkach doskonałości człowieka wiemy zbyt mało, aby roztropnym było angażować wszystkie nasze siły w jednym kierunku.
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że ta pochwała sceptycyzmu nie zna granic. Odpowiedź Oakeshotta odczytuję jako ambiwalentną: tak i nie. Nasz autor uważał się bowiem za człowieka, który zapewne byłby lepszy, gdyby tylko wiedział jak, lecz przestrzegał zarazem przed pochopną nadzieją na urzeczywistnienie oczekiwanego bądź rzekomo nieuchronnego stanu końcowego. To dlatego, jego zdaniem, polityka wiary pozostaje zawsze wystawiona na pokusę wzniesienia doskonałej Wieży Babel, a polityka sceptycyzmu zbyt łatwo redukuje się do pilnowania reguł, co nawet – dodajmy – nie byłoby niczym złym, gdyby w ten sposób nie pomijała nadzwyczajnych wyzwań, które niesie ze sobą każdy dzień. Mówiąc krótko: polityka wiary ani polityka sceptycyzmu nie są w stanie objąć całej polityki. Polityka to eksploracja tego, co utajone, by przywołać słynne określenie samego Oakeshotta z Edukacji politycznej, wykładu wygłoszonego w 1951 roku, będącego podsumowaniem omawianej książki. Warto też zapamiętać inne słowa wypowiedziane w tym wystąpieniu: Aktywność polityczna jest zatem żeglugą po bezkresnym i bezdennym morzu; nie znajdziesz cichej zatoki, w której możesz się schronić, rzucona kotwica nigdy nie chwyci się skały, nie ma portu macierzystego ani portu przeznaczenia. Zadanie polega na tym, by utrzymać się na powierzchni i by zanadto nie rzucało; morze jest zarówno przyjacielem, jak i wrogiem, a sztuka żeglugi polega na wykorzystaniu zasobów tradycji żeglowania po to, by zamienić w przyjaciela każda wrogą sytuację.
Polityk – powtórzmy za Oakeshottem – nie potrzebuje doktryny czy wizji, lecz realizmu i zmysłu moralnego, by przeciwstawić się powracającym falom zła. Książkę wydała Fundacja Aletheia. Aletheia