Ten proces jest od dawna znany i opisany w literaturze fachowej. Nazywa się state capture, a więc przejęcie pełnej kontroli na wszystkimi instytucjami i strukturami państwa, w istocie jego zawłaszczenie. Często występował i nadal występuje w krajach światowego Południa, ale zaskakujące może być to, że ostatnio krystalicznie czyste jego ukształtowanie dokonało się w ramach Unii Europejskiej (UE). Konkretnie chodzi o Węgry pod wodzą Viktora Orbána.
Zawłaszczenie I: porządek prawno-konstytucyjny
Natychmiast po otrzymaniu konstytucyjnej większości i dojściu do niepodzielnej władzy wiosną 2010 r. Partia Obywatelska – Fidesz rozpoczęła zakrojoną na szeroką skalę przebudowę systemu prawnego w państwie. Zaczęto budować nowy system instytucjonalno-prawny o nazwie NER (Nemzeti Együttmükodési Rendszer), czyli System Współpracy Narodowej, oparty na prostej zasadzie: kto nie z nami, ten przeciwko nam oraz praktyce „wróg mego wroga jest moim przyjacielem”. Wartością nadrzędną stała się polityczna lojalność, a nie kodeksy czy regulacje.
Od początku działano na jednoznacznej zasadzie: zwycięzca bierze wszystko. Wychodząc z zasad politycznego radykalizmu postanowiono dokonać „konserwatywnej rewolucji”, opartej na permanentnej zmianie obowiązujących zasad i przepisów, gruntownej przebudowie istniejących instytucji oraz marginalizowaniu ich znaczenia, włącznie z parlamentem, na rzecz coraz większej centralizacji i monopolu władzy – w rękach Fideszu oraz jego charyzmatycznego lidera, Viktora Orbána.
Jak obliczono, w roku 2011 zmieniono 211 ustaw, w roku 2012 – 223, a w roku 2013 – aż 252. Wiele z nich, blisko 70, ma charakter tzw. ustaw około konstytucyjnych lub organicznych. Do nich natomiast wprowadzano zapis, by można je było zmienić tylko kwalifikowaną większością 2/3, o co – jak wiadomo – niezwykle trudno w prawdziwej demokracji. Jest to jedna z podstaw konsolidacji, a nawet betonowania się Systemu NER. Nawet jeśliby Fidesz stracił władzę, to i tak będzie miał ogromne wpływy i wagę.
Zwieńczeniem pierwszej, najbardziej „rewolucyjnej” fazy tego procesu było uchwalenie w Wielkanoc, a więc czas Zmartwychwstania, bo symbole się liczą, nowej Konstytucji, która zaczęła obowiązywać od 1 stycznia 2012 roku. Przygotowana na laptopie, czym się osobiście chwalił, przez posła-założyciela Fideszu (było ich w 1988 r. raptem 35) Józsefa Szájera (który zszedł potem ze sceny politycznej po głośnym skandalu seksualnym w Brukseli) została przedłożona parlamentowi 14 marca 2011 r. i po zaledwie 9-dniowej debacie, bez udziału opozycji, która tę debatę zbojkotowała, weszła w życie.
Owszem, później, głównie pod naciskiem UE – głośne raporty nt. Węgier Tavaresa z czerwca 2013 t. oraz Sargentini z czerwca 2015 r. – ustawę zasadniczą wielokrotnie nowelizowano, ale jej istota pozostała. Dokonano zasadniczego zwrotu po „zwycięskiej rewolucji przy urnach wyborczych”, jak to określono. A co więcej, „po 46 latach okupacji i dyktatury oraz chaotycznych dwóch dekadach przejściowych Węgry odzyskały zdolność do samostanowienia”.
Tym samym na jej mocy okres 1944-1990 wyjęto z porządku prawnego kraju, a lata 1990-2010, mimo że Orbán w tym okresie też rządził jedną kadencję, uznano za niezgodną z interesami narodowymi aberrację, godną mocnej krytyki i wręcz potępienia. Zamiast liberalnych i neoliberalnych stygmatów, wyeksponowano rolę tradycji oraz „ucieleśniającą konstytucyjną ciągłość węgierskiej państwowości i jedność Narodu” Koronę św. Stefana. Kluczowym pojęciem stał się Naród węgierski, tak mocno doświadczony w dziejach i poszatkowany w traktacie z Trianon po I wojnie światowej.
Zawłaszczenie II: majątek
Jednym z pierwszych ruchów w ramach NER było osłabienie roli Trybunału Konstytucyjnego, najpierw poprzez wyjęcie spod jego jurysdykcji kwestii o charakterze gospodarczym. W ten sposób uruchomiono dwa procesy, odtąd dominujące w ramach NER: stałe osłabianie organów sądowniczych i gremiów prawnych (pod hasłem walki z „dominacją organów prawniczych”) oraz zastępowanie instytucji i norm przez wolę polityczną. Rozpoczął się marsz ku centralizacji władzy oraz instrumentalizacji stosowanych przez nią zasad. W miejsce prawa wstąpiła polityczna wola, czy też proces decyzyjny „z woli ludu” (kartki wyborczej), jak stale podkreślano w rządowej propagandzie. Jak to ujął, za Maxem Weberem, bodaj najlepszy żyjący teoretyk polityki na Węgrzech, András Körösényi, narodziła się „demokracja plebiscytowa”, w miarę upływu czasu coraz bardziej autorytarna.
W ten sposób uruchomiono kolejny proces: monopolizacji majątku w rękach państwa oraz pod kontrolą coraz bardziej wszechmocnej egzekutywy. Najpierw, przy głośnym wsparciu mediów, ale też społecznym poklasku, uderzono w rządzących poprzednio „skorumpowanych post-komunistów i liberałów” oraz opodatkowano wielkie centra handlowe i wielkie transnarodowe korporacje (múltik).
Społecznym poklaskiem cieszył się też pierwszy poważny antyrynkowy zabieg przejęcia przez państwo znacznych sum w ramach rozmontowanych prywatnych funduszy inwestycyjnych. Część z tych pieniędzy zabranych obywatelom przekazano na spłatę długu wysokości 20 mld euro zaciągniętego przez socjalistów w 2008 r., a przy okazji wszyto bój tak z Komisją Europejską, jak MFW (którego siedzibę w lipcu 2013 r. wyprowadzono z Budapesztu).
W ramach tego procesu w okresie 2011-13 dokonano też sprytnego zabiegu budowania własnej klienteli wyborczej, poprzez rozmontowanie dotychczasowej sieci dystrybucji gazet i popularnych kiosków na rzecz budowy „narodowych sklepów tytoniowych” (nemzeti dohánybolt), oczywiście oddanych w ręce zwolenników Fideszu, gdzie, jak się szybko okazało, sprzedaje się nie tylko tytoń.
Ważnym, być może najważniejszym, procesem w ramach przejmowania kontroli nad majątkiem jest również świadoma budowa własnego zaplecza biznesowo-gospodarczego, czyli, mówiąc krótko, oligarchii. Synonimem-symbolem tego zjawiska jest były inkasent gazowy, potem sołtys rodzinnej wsi premiera Felcsút, położonej jakieś 50 km od Budapesztu, dziś jeden z najbogatszych Węgrów, Lőrincz Mészáros. Gdy w lecie tego roku zrobiono mu zdjęcia na Morzu Śródziemnym na superluksusowym jachcie, propaganda rządowa odpowiedziała jedno: potrzeba nam więcej takich.
Oprócz niego głośno jest też o jedynym, jak dotychczas, zięciu Orbána, Istvánie Tiborczu (Orbán ma piątkę dzieci), który mimo młodego wieku (ur.1986) też już należy do grona najbogatszych Węgrów. Orbán równie jak władzę kocha pieniądze i majątek. Wiadomo to już od dawna, od czasu działalności zmarłej w 2015 r. dziennikarki dochodzeniowej Krisztiny Ferenczi i jej dwóch głośnych książek nt. majątku Orbána i jego rodziny oraz, nie mniej głośnej, „afery winogronowej” z końca pierwszej kadencji rządów Orbána, czyli w początkach tego stulecia. Okazało się wówczas, że małżonka premiera przejęła hektary upraw winogron w okolicach słynnego Tokaju, a narady w tej sprawie odbywały się nawet w siedzibie premiera, co było przedmiotem obrad specjalnej Komisji parlamentarnej oraz głośnego cyklu reportaży i potem książki wydanej przez tygodnik „Élet és Irodalom”.
Zarówno wtedy, jak i później sam Orbán wydaje się być pod tym względem prawdziwie teflonowy. Dzieje się tak mimo całego „fenomenu Felcsút”, gdzie zbudowano, w miejscowości liczącej 1 700 mieszkańców, kryty stadion piłkarski, Akademię Piłkarską i klub sportowy im. Ferenca Puskasa, a następnie wielka halę sportową, a nawet – z pieniędzy unijnych – wąskotorową kolejkę. Łączy ona Felcsút, gdzie Orbán się wychował, z nieodległym Alcsútdoboz, gdzie się urodził. Tymczasem tuż obok tej drugiej wioski istnieje stary pałac po Habsburgach, który niedawno – jak wykazali dziennikarze śledczy – z wielkim pietyzmem odrestaurowano i rozbudowano, z pieniędzy Mészárosa, a właścicielem majątku jest leciwy już (ur. 1940), ale nadal aktywny ojciec premiera, Győző Orbán. Nawet ten „fenomen Hatvanpuszta” (bo taka jest nazwa tego majątku), dziś z polami golfowymi i stajniami, nie naruszyła za bardzo wizerunku premiera. Potoczna mądrość, powielana w rozmowach, powiada: on kradnie, ale i nam, na naszą miarę, daje kraść; w ten sposób „ręka rękę myje”. Jak długo?
Tyle tylko, że ostatnio majątkiem Tiborcza zajęła się unijna wyspecjalizowana agencja OLAF, co zmusiło go do sprzedaży części jego zasobów. Za to Węgry zyskały miano „najbardziej skorumpowanego kraju w UE”; nie otrzymały też, podobnie jak Polska, środków z KPO, a zagrożone są nawet długoterminowe fundusze strukturalne. Dlatego ostatnio gospodarczo premier Węgier zaczął grać na innych i szukać źródeł inwestowania poza UE (a już przed laty powiadał, co odbiło się głośnym echem, że „jest przecież życie także poza UE”).
Zawłaszczenie III: media
Już w pierwszym półroczu po dojściu do niepodzielnej władzy głośna – na całą UE, a nawet w USA – stała się węgierska ustawa medialna, która, mimo sprzeciwu zagranicy, wprowadziła nowe instytucje do systemu NER, czyli – wybieraną na okres 9-letni – Narodową Radę Mediów, na czele której postawiono Tünde Handó, osobę z samego jądra Fideszu, czyli małżonkę ówczesnego europosła i „ojca Konstytucji” J. Szájera
Tak rozpoczął się proces przejmowania przez rząd mediów, którego najważniejszymi etapami były: odebranie koncesji najważniejszej rozgłośni opozycyjnej „Klub Rádió” (etapami, ostatecznie 14 lutego 2021 r.); usunięcie z rynku najpoważniejszego dziennika opozycyjnego „Népszabadság” (8 października 2016 r.); przejęcie przez konsorcjum kontrolowane przez imperium L. Mészárosa praktycznie wszystkich gazet lokalnych (jesienią 2018 r. przejęto aż 476 tytułów); po głośnej kłótni i rozstaniu Orbána z twórcą imperium finansowego i medialnego Fideszu, Lajosem Simicską (dziś w odosobnieniu w majątku Hárskút pod Veszprém) w lutym 2015 r. przejęcie najważniejszego dziennika „Magyar Nemzet” (Węgierski naród) i uczynienie z niego najważniejszej tuby propagandowej rządu, obok agencji prasowej MTI, centralnej telewizji i Radia Kossuth, w którym Orbán ma cotygodniowy, piątkowy program-rozmowę.
Dziś media na Węgrzech w ponad 90 proc. znajdują się pod kontrolą rządu, a poza nielicznymi portalami internetowymi oraz niskonakładowymi tygodnikami („HVG”, „Élet és Irodalom”, „Magyar Hang”) głosów władzom przeciwnych praktycznie nie ma.
Zawłaszczenie IV: umysły
W ramach NER najpierw rozpoczęto budowę instytucji paralelnych do już istniejących, ale kontrolowanych przez swych ludzi jak np. powołana w lipcu 2011 r. Węgierska Akademia Sztuk Pięknych. Równolegle rozpoczęły się strukturalne zmiany i reorganizacje zarówno w Węgierskiej Akademii Nauk (MTA), jak i w całym systemie szkolnictwa, od podstawowego po wyższe. Ostatecznie MTA podporządkowano rządowi, a jej budżet najpierw Ministerstwu Innowacji i Technologii a obecnie kierownictwu i Fundacji złożonych z ludzi sobie podległych.
Ważną rolę w Systemie NER odgrywa, założone już w 2002 r., ale po 2010 r. zdecydowanie bardziej eksponowane Muzeum Terroru, kierowane przez jedną z ideolożek Fideszu (i przy okazji osobę bardzo majętną) Márię Schmidt. Nadaje ono ton, zgodnie z którym Węgry były ofiarą zarówno nazizmu (ich współudział w Holokauście jest przemilczany), jak komunizmu (fakt, że w szczytowym momencie Węgierska Socjalistyczna Partia Pracy (MSzMP) miała ponad 800 tys. członków też nie jest eksponowany). A do zmiany systemu wcale nie przyczyniła się rewolucja 1956 r. tylko – jakże by inaczej – głośne, choć krótkie, wystąpienie Orbána na symbolicznym pogrzebie Imre Nagya w dniu 16 czerwca 1989 roku.
Symbolem nowego podejścia do historii kraju są m.in. zawieszenie na frontonie parlamentu, zamiast unijnej, flagi Seklerów (blisko milionowej enklawy węgierskich górali zamieszkałych na terenie Rumunii, których corocznie odwiedza Orbán); w stulecie Trianon odsłonięcie pomnika-mauzoleum na Alei Konstytucyjnej, przed frontonem parlamentu, na którym wyryto wszystkie nazwy po węgiersku z mapy pochodzącej z roku 1913, a więc z czasów Korony św. Stefana; usunięcie z placu przed parlamentem pomnika bohatera rewolucji 1956 r. Imre Nagya (ulokowano go przy moście Małgorzaty, przy dawnym gmachu Sekretariatu MSzMP) i odrestaurowanie w jego miejsce stojącego tu w latach „epoki Horthyego” (1920-44) pomnika ofiar czerwonego terroru (czyli Béli Kuna i Węgierskiej Republiki Rad z 1919 r.).
Innym symbolem tego procesu jest pomnik przygotowany na okrągłą 70-rocznicę okupacji Węgier przez wojska hitlerowskie, 19 marca 2014 roku. Ustawiony na centralnym Placu Wolności (tam gdzie ambasada USA i w pobliżu Bank Narodowy) nigdy nie został oficjalnie odsłonięty, gdyż wywołał wręcz międzynarodowy skandal i do dziś budzi kontrowersje, choć stoi. Stanowi on kolejny, jaskrawy przykład wybielenia narodu węgierskiego i przedstawiania go wyłącznie jako ofiary, podczas gdy on – niestety – w 1944 r. najpierw kolaborował przy wywózce Żydów, a potem przyszła jeszcze czarna karta strzało-krzyżowców.
W ramach tak rozumianej polityki historycznej przygotowano zupełnie nowe podręczniki (przy okazji: to też jest intratny biznes), z interpretacją zgodną z wartościami i założeniami aksjologicznymi systemu NER, a więc – jak zapisano w Konstytucji z 2012 r. – dobrem wspólnym nad jednostkowym, katalogiem obowiązków i powinności względem Wspólnoty oraz poczuciem więzi kulturowej ze wszystkim Węgrami, także tymi rozsianymi w rozległej diasporze. To dlatego zmieniono nazwę z Republiki Węgierskiej na Węgry, bo przecież: Węgry są wszędzie tam, gdzie mieszkają Węgrzy, a nie jak zaznaczono na mapach, a Viktor Orbán jest przywódcą wszystkich Węgrów.
Niczym w „epoce Kádára” (1956-88) rządzi zasada i społeczna umowa: ja rządzę, wy siedźcie cicho. Buduje się Naród, ale nie społeczeństwo. To drugie jest zatomizowane, podzielone i poddane presji oraz narracji narodowych mediów. W cenie jest patriotyzm i powinności względem państwa/rządu, a nie jakieś wyimaginowane wolności i liberalne stygmaty. Na mównicach premiera i członków rządu od lat wisi hasło: „Węgrzy robią to najlepiej”, którego można łatwo sparafrazować na bardziej znane: Hungary the First. To się podoba, to ma poparcie ludu. A – z reguły sarkające – elity? Te, zdaniem Orbána, należy przestraszyć, przekupić albo zignorować. Chyba nawet trudno o lepszą definicję populizmu.
Co dalej?
Loża honorowa ustawiona w dniu święta narodowego, św. Stefana, 20 sierpnia 2023 r. praktycznie mówiła wszystko o dzisiejszych Węgrzech i realiach tam panujących. Obok gościa honorowego, prezydenta Turcji Erdoğana siedzieli w niej prezydent Serbii, Vuciscs, a nawet przywódca Republiki Serbskiej w Bośni i Hercegowinie, kontrowersyjny Milorad Dodik, a obok nich przywódcy Azerbejdżanu, Uzbekistanu oraz Turkmenistanu. Nie było w niej emira Kataru, który przybył do Budapesztu dzień później.
W ramach „demokracji nieliberalnej”, co Orbán ogłosił, z wielkim echem, w lipcu 2014 r. trwa implementacja równie głośnej strategii „Otwarcia na Wschód” (Keleti nyitás), która zaprowadziła premiera Węgier w objęcia Władimira Putina, a on sam jest wymieniany obok takich liderów, jak właśnie Putin, Xi Jinping, Recep Tayyip Erdoğan, czy Donald Trump. Mamy do czynienia już nie tylko z rozmontowanym systemem równowagi i kontroli władz (checks and balances), ale monopolem władzy i „wyborczą autokracją”. Oparto ją na hasłach narodowych, populizmie i pełnej centralizacji, a nawet jednoosobowym przywództwie, sprawowanym na zasadzie „on mówi, reszta klaszcze”, jak to celnie ujął znany analityk Péter Tölgyessy, kiedyś, dawno temu, poseł Fideszu.
Viktor Orbán, polityk skuteczny i charyzmatyczny, osiągnął praktycznie wszystko – nie tylko w Felcsút czy w Hatvanpuszta, ale też w samej stolicy, gdzie ma rozległą posiadłość na Wzgórzach Budańskich. Natomiast od stycznia 2019 r. na wystawnym Wzgórzu Zamkowym ma teraz swoją siedzibę, przeniesioną z gmachu parlamentu do odrestaurowanego XVIII -wiecznego klasztoru karmelitów. Tam przyjmuje swych gości, a jeśli w biurze to pod umieszczoną z tyłu za biurkiem (nie tylko jego, wszystkich ministrów) mapą Wielkich Węgier, tych z czasów Korony św. Stefana, a więc dualizmu austro-węgierskiego z okresu 1867-1920, gdy zasięg terytorialny Węgier był największy w dziejach.
Viktor Orbán jest człowiekiem niebywałego sukcesu; urodzony w biedzie i na biednej prowincji osiągnął to, co tylko sobie wymarzył. Dokonał, jak to trafnie ujął wywodzący się z Węgier Paul Lendvai, „drugiego zajęcia Ojczyzny” (a második honfoglalás). Zajął ziemie na Nizinie Panońskiej niczym niegdyś książę Árpád. Dziś węgierski premier może mówić niczym XVIII-wieczny francuski król: „państwo to ja”. Przecież, korzystając z wyzwań związanych najpierw z pandemią Covidu, a następnie w wyniku agresji rosyjskiej na Ukrainie (w mediach węgierskich tak nie nazywanej) do dziś korzysta z nadzwyczajnych uprawnień i rządzi za pomocą dekretów. Można robić, co tylko się chce.
Ale czy rzeczywiście osiągnął już wszystko? Jego hagiograf Gábor F. Fodor napisał chyba prawdę i uderzył w sedno, twierdząc, że jest to jedyny przywódca, który „jest w stanie doprowadzić do końca wielkie dzieło jedności Węgier”, niczym król św. Stefan. Jego zdaniem, tylko przywódcy tej miary – wizjonerzy i charyzmatyczni wodzowie – „są w stanie osiągać szczyty”. A te właśnie słowa i wiele im podobnych w tamtejszej rządowej propagandzie świadczą o jednym: Węgry pod wodzą Orbána nie tylko pożegnały demokrację liberalną, zbudowały system wodzowski i autorytarny, ale są też siłą rewizjonistyczną w regionie, marzącą o przebudowie istniejących granic.
Viktor Orbán osiągnął już tyle, że chyba sam uwierzył w sprzyjające gwiazdy i odbudowę Węgier z czasów Korony św. Stefana. Czy jednak i ten cel osiągnie? A jeśli tak, to jakim kosztem? Do kiedy będą działać czar, mit i charyzma Orbána? Nie wiemy. Wiemy natomiast, że w ramach UE zbudowano Prawdziwy Autorytaryzm.
Bogdan Góralczyk – profesor w Centrum Europejskim UW, w 2020 r. wydał tom „Węgierski syndrom Trianon”.
Tekst ukazuje się równolegle na portalu forumdialogu.eu