Tocqueville w oczach historyków

„Raisons politiques”: Pytanie pierwsze, na które chcielibyśmy uzyskać Panów odpowiedź, brzmi następująco: „Jaki jest wkład Tocqueville’a w rozumienie historii”. Jeśli pozostawimy na boku szczegółową kwestię historii Francji, chodzić nam będzie o to: czy Tocqueville – z jednej strony – pozwala na rehabilitację politycznego wyjaśniania wydarzeń?; z drugiej zaś – czy nie zastępuje on marksistowskiej interpretacji państwa, a ogólniej – polityki, jednoprzyczynową interpretacją charakteryzującą się akcentowaniem zjawiska demokracji. Przypomnijmy jego słowa: „W Ameryce całe społeczeństwo oparte jest, by tak rzec, na jednym: wszystko wynika z jednej zasady”. Nawet jeśli dla Tocqueville’a nie jest to zasada pierwsza i zawsze dostrzega on splot przyczyn i skutków, to czy nie dostrzegano w jego dziele przede wszystkim interpretacji politycznej, nie doceniając znaczenia czynnika ekonomicznego, którego Tocqueville nie uznaje za główny, jak i czynnika społecznego, który z kolei stoi w centrum jego analizy?

Krzysztof Pomian: Na początek krótkie wprowadzenie historyczne. Zarówno O demokracji w Ameryce (1835–1840) jak i Dawny ustrój i rewolucja (1856) uznawane były w chwili publikacji za wielkie prace historyczne. W przedmowie do wydanej w 1897 książki Camille’a Julliana Notes sur les historiens français du XIXe siécle, Tocqueville chwalony jest zarówno za Demokrację w Ameryce jak i za Dawny ustrój… Pierwsza z książek jest dla autora najlepszym przykładem historii współczesnej, Dawny ustrój… zaś ogłoszony zostaje – obok La cité antique Fustela – „najbardziej oryginalnym i dojrzałym dziełem, jakie wydał wiek XIX”. Jednocześnie dobrze wiemy, że efektywny wpływ Tocqueville’a na prace historyków był przez długi czas niewielki. Przynajmniej we Francji, bowiem przypadek angielski, amerykański i być może również niemiecki był inny. Najbardziej znane i zawsze cytowane przykłady to Les origines de la France contemporaine Taine’a (1875 –1894) i La cité antique Fustela de Coulangesa. Jest mało prawdopodobne, by można było znaleźć inne przykłady równie znaczące. Jest taka wypowiedź Fureta, która wydaje mi się fundamentalnie słuszna, a mianowicie, że Tocqueville był przez historyków mało czytany, a jeszcze mniej rozumiany. Furet przypominał o przedmowie wielkiego historyka George’a Lefebvre’a do Dawnego ustroju i rewolucji, którą to przedmowę – bez animozji wobec Lefebvre’a – uważał za nieco wyniosłą. Wracając teraz do tego, czy Tocqueville proponuje interpretację monoprzyczynową zamiast innej, powiedziałbym, że kwestia rysuje się dziś inaczej. Dopiero w ciągu ostatnich trzydziestu lat można mówić o powrocie historyków francuskich do Tocqueville’a i prawdziwym zastosowaniu jego podejścia w ich warsztacie. Doszło do tego po długim panowaniu rzeczywiście monoprzyczynowego traktowania historii – najczęściej z inspiracji marksistowskiej – które brało pod uwagę jedynie czynnik ekonomiczny, do którego redukowano w istocie – choć wiele o nim mówiono – czynnik społeczny. Czynniki polityczny i kulturowy były uważane za epifenomeny tego czynnika ekonomicznego. Nie wydaje mi się zatem, by w takich warunkach recepcja Tocqueville’a mogła doprowadzić do wymiany podejścia ekonomicznego na podejście równie monoprzyczynowe, lecz odwołujące się do działania innej przyczyny. Przeciwnie, wszystko wskazuje, że wzbogaciła ona wyjaśnianie historyczne, umożliwiając czynnikowi politycznemu odgrywanie roli równie autonomicznej jak inne.

Marc Lazar: Rzeczywiście, niektórzy historycy mieniący się spadkobiercami Tocqueville’a i jego metody zaczęli podkreślać znaczenie czynnika politycznego. Ten stan rzeczy należy jednak rozpatrywać w kontekście starcia z marksizmem, strukturalizmem i Szkołą Annales. Z jednej strony chciałbym przypomnieć zapominaną często przedmowę Fernanda Braudela do Wspomnień Tocqueville’a (1978), gdzie Braudel przyznaje, iż Tocqueville jest obojętny wobec ekonomii, gdy analizuje rok 1848, poświęca natomiast ciekawe stronice socjologii społeczeństwa francuskiego i dlatego – wyjaśnia Braudel – Szkole Annales pozostaje bliższy, niż zazwyczaj mówiono. Jest to próba „odzyskania” Tocqueville’a, powtórzona kilka lat później w poświęconym mu haśle w Dictionnaire des sciences historiques, w którym André Burguière rozwija podobną argumentację.

Philippe Raynaud: Mówiąc o tym, co przejęli historycy z refleksji nad Dawnym ustrojem…, cóż… podpisałbym się pod formułą Fureta, rzeczywiście przeczytali oni niewiele z Tocqueville’a. Mam na myśli artykuł Alberta Soboula o rewolucji francuskiej w Encyclopédie Universalis, gdzie autor bierze Tocqueville’a na służbę własnej interpretacji wyjaśniając, że (w przeciwieństwie do późniejszych rewizjonistów) miał on poczucie zasadniczej ciągłości rewolucji. Nie można więc powiedzieć, że Tocqueville był mało czytany, gdy jednak mowa o tym, czy był rozumiany – to już inna sprawa. Czy Tocqueville skłania się w swych pracach do monoprzyczynowego wyjaśniania historii poprzez politykę? Nie sądzę. Dwa przykłady: jeden wzięty z Demokracji w Ameryce, drugi – z Dawnego ustroju i rewolucji. Tom pierwszy Demokracji… kończy się porównaniem przyszłości trzech ras w Stanach Zjednoczonych. Dla autora tkwi tu bariera logiki równości kondycji, bowiem w takim kontekście Amerykanie, czyli imigranci europejscy, stają wobec dwóch, starszych od nich ludów, z którymi ich stosunki nie są bynajmniej regulowane przez wewnętrzną logikę demokracji. Analizując sytuację Czarnych, Tocqueville opisuje logikę stosunków pomiędzy instytucją demokratyczną a niewolnictwem, pojętym jako negacja równości, w czym nie ma nic monoprzyczynowego. W Dawnym ustroju… z kolei Tocqueville analizuje kryzys owego ustroju wychodząc od procesu społeczno-politycznego, czego też nie da się sprowadzić do jakiejkolwiek monoprzyczynowości. Słynna analiza sytuacji klas uprzywilejowanych, których przywileje są tym gorzej odbierane, że utraciły rzeczywistą władzę w społeczeństwie, nie ma w sobie nic politykocentrycznego. Klasyczna teoria, wedle której kryzys przychodzi po okresie prosperity, wchodzi w zakres analizy, którą Raymond Boudon przytoczy jako rodzaj rozumowania charakterystycznego dla podejścia socjologicznego. Należy też pamiętać o tym, co sam Tocqueville mówi o historykach swego czasu. Myślę o rozdziale w drugim tomie Demokracji, gdzie krytykuje on historyków świata demokracji – zerkając z pewnością ku Micheletowi, Guizotowi i innym historykom francuskim XIX wieku – za to, iż przeceniają rolę wielkich sił anonimowych bądź społecznych, tracąc z oczu wielkie indywidualności polityczne, które z kolei łatwiej dostrzegali historycy czasów arystokracji. To właśnie oddala Tocqueville’a od Szkoły Annales.

K.P.: W nawiązaniu do tych słów można stawiać sobie pytanie, w jakiej mierze to, co polityczne objaśnia i w jakiej mierze bywa objaśniane w myśli Tocquevillowskiej, w której poszukiwanie ostatecznych wyjaśnień miesza się z uwagami typu psychologicznego i społecznego. Tocqueville nie wydaje mi się być ani bardziej, ani mniej monoprzyczynowy, aniżeli Guizot, który zawsze starał się ukazywać skomplikowaną grę między kilkoma czynnikami: ideami, warunkami społecznymi, a nawet ekonomicznymi, w których rozwijają się stosunki dominacji, okoliczności historyczne, etc.

R.P.: Czy w istocie rzeczy Tocqueville nie otwiera nas na historię bardziej skupioną na konsekwencjach, niż na przyczynach badanych zjawisk, wraz z wszelką generalizacją, teoretyzowaniem i – by powiedzieć do końca – historią konceptualną, która takiego wyboru jest implikacją? Jeśli zważyć, że Tocqueville z „Dawnego ustroju…” jest tyleż socjologiem, co historykiem lub raczej – że oferuje socjologiczne spojrzenie na zjawiska historyczne, to wówczas można zrozumieć, że budzi nieufność historyków.

P.R.: Sądzę, że pomiędzy Tocqueville’a-historyka, a Tocqueville’a-socjologa można ewentualnie wprowadzić trzeciego Tocqueville’a, czyli Tocqueville’a-filozofa, zakochanego w filozofii historii, mediującego pomiędzy pozostałymi. W ten sposób zdolni będziemy dyskutować o wstępie do Demokracji w Ameryce, gdzie stopniowy marsz ku równości jest przedstawiany jako fakt opatrznościowy. W rozumieniu Tocqueville’a idea historii mówiąca o nieuchronnym i całkowicie zdeterminowanym rozwoju wynika ze skłonności demokratycznej inteligencji, która władzę sił bezosobowych w dziejach przedkłada ponad czynnik ludzki. Tu warto sięgnąć raz jeszcze po korespondencję z Gobineau, gdzie w owej kontrteodycei gobinowskiej nieuchronnego marszu ku dekadencji Tocqueville dostrzega logikę podobną, choć odwróconą w stosunku do logiki optymistycznych dyskursów o rozwoju rozumu w historii typu heglowskiego lub w interpretacjach demokratycznych. Jeśli idzie o samą kwestię równości, to u Tocqueville’a nie ma wizji dziejów jednolicie opatrznościowej czy deterministycznej. Nazwanie marszu ku równości opatrznościowym to obracanie przeciwko tradycjonalistom i kontrrewolucjonistom argumentu de Maistre’a, który rewolucje i nadejście demokracji uznawał za obelgę przeciwko Opatrzności.

K.P.: Całkowicie się zgadzam, ponieważ dzieło Tocqueville’a postrzegane jest w istocie jako część historii filozoficznej. To jeden z powodów, dla których historycy będą mieli kłopot z Tocqueville’em, co zauważył Furet, gdy pisał o owej przedziwnej ewolucji, zgodnie z którą od końca XIX wieku uniwersytecka nauka historyczna rozwijała się we Francji jako negacja filozofii. Dotyczy to również Szkoły Annales i Fernanda Braudela. Odrzucenie Tocqueville’a przez historiografię francuską począwszy od lat siedemdziesiątych XIX wieku objaśnić można w dużej mierze wybitnie filozoficznym charakterem jego dzieła. Co ciekawe, ta sama historiografia nie odrzuciła Micheleta. Co do oskarżeń Tocqueville’a o fatalizm, to kierowano je przeciwko tym wszystkim, którzy nie ograniczając się do wyliczania faktów, próbowali odsłaniać w historii działania tendencji długofalowych. Podobne zarzuty już wcześniej stawiano Guizotowi. Skądinąd, przymus deterministyczny ciąży nad warsztatem historycznym jako takim. I Tocqueville jest doskonałym historykiem.

R.P.: W opinii Panów lektura Tocqueville’a-filozofa wyjaśnia opory, jakie żywi wobec niego historiografia francuska. Jednocześnie jednak pamiętamy, jaki wpływ na Szkołę „Annales” miał Durkheim. Jaką odpowiedzialność ponosi według Panów owa szkoła za długotrwałe milczenie o Tocqueville’u? Czy wiąże się to z nieufnością, jaką szkoła ta żywiła wraz z Durkheimem wobec historii politycznej?

M.L.: To rzeczywiście ważne pytanie. Wpływ Szkoły Annales częściowo wyjaśnia milczenie o Tocqueville’u, głównie z powodu wpływu Durkheima na ten kierunek historiografii. Wyodrębniając socjologię jako samodzielną dyscyplinę, Durkheim wyeliminował politykę z zakresu zainteresowań socjologii. To „wygnanie” polityki jest uderzające, gdy przeglądamy kolejne tomy L’Année sociologique. O ile Durkheim jako obywatel interesuje się żywo politycznym życiem Trzeciej Republiki, o tyle jako socjolog twierdzi, iż przypadkowość polityki nie pozwala socjologii na zajmowanie się nią. Toteż, jak sądzę, brak wykształcenia filozoficznego wśród historyków wyjaśnia ich nieufność wobec filozofii, nie tylko Szkoły Annales. Ostatnio zaś historycy, za wzorem François Fureta, otoczyli się filozofami. I właśnie takie inicjatywy traktowane są przez niektórych historyków jako coś, co powoduje kryzys dyscypliny historycznej…

K.P.: Dwa potężne czynniki działały w uniwersyteckiej dyscyplinie historycznej przeciwko Tocqueville’owi. Z jednej strony mamy do czynienia z odrzuceniem ideologii. Dla republikanów ścisłej obediencji paradygmatem było wręcz odrzucenie proponowanej przez Tocqueville’a wizji rewolucji. Dla nich bowiem rewolucja jest czymś całkowicie odrębnym: nie ma niczego, co łączyć mogłoby ją z dawnym ustrojem. Już nawet myśl o zestawieniu tych dwóch terminów jest bluźnierstwem wobec takich zasad. Do czynnika ideologicznego dochodzi czynnik dyscyplinarny, o którym wspomniano, gdy mówiliśmy o stosunkach między historią a filozofią. Ukazanie się La Revue historique w 1876 roku oznacza początek przekształcania się historiografii francuskiej „na modłę niemiecką”, czyli przyjęcie przez nią podstawowego dogmatu nauki historycznej: historię uprawia się na bazie źródeł pisanych i nic ponadto. Ranke nienawidził filozofii historii. Od tego momentu historycy francuscy odrzucają wszelką myśl filozoficzno-teoretyczną. W perspektywie pozytywistycznej historyk musi czerpać całą swoją wiedzę ze źródeł. Pozostaje jedynie idea postępu, jednak nie traktuje się jej jako ideę filozoficzną: jest ona po prostu faktem, który się stwierdza. W takim kontekście Tocqueville jest całkowicie bezużyteczny. Durkheim, Vidal de la Blanche czy Febvre gwałtownie reagowali na takie nadużycia, jednak nie w imię filozofii, lecz dlatego, że pojmowali historię jako naukę społeczną, opartą na statystycznej analizie danych. Z ich punktu widzenia teoria jest nie tylko do zaakceptowania, ale jest wręcz nieodzowna. Ale to nie filozofia – zwłaszcza nie filozofia – dostarcza teorii. Tworzą ją nauki społeczne (geografia vidaliańska, socjologia durkheimowska). Odrzucenie na krótką metę historii wydarzeniowej, nieuchwytnej dla teorii, usprawiedliwiać ma wówczas odrzucenie tego, co polityczne. Polityczne zaś utożsamiane jest dokładnie – i nieprawnie – z wydarzeniowym. W ramach takiej koncepcji historii Tocqueville’a nie tylko się odrzuca, ale też nikt się nim po prostu nie interesuje.

P.R.: Odkrycie Tocqueville’a nastąpiło, co ciekawe, dzięki socjologii, wraz z Raymondem Aronem i Michelem Crozierem.

R.P.: Szkoła „Annales” łączyła historię polityczną z historią wydarzeniową. Tymczasem Tocqueville, który akcentuje wyjaśnianie polityczne, proponuje również historię długoterminową, bardziej skupioną na kontynuacji, niż na zmianach. Dziedzictwo to widzimy dobrze u François Fureta i Mony Ozouf. Czy nie należy jednak wyznaczyć granicy takiej historii. Czy nie doprowadziła ona do sytuacji, w której refleksja nad tym, co trwałe przesłoniła pasmo ruchów pozornie o mniejszym znaczeniu, a które zerwały ciągłość biegu rzeczy?

M.L.: Nie wydaje mi się to do końca prawdziwe w odniesieniu do dzieła Franςois Fureta, gdzie jednocześnie znajdujemy refleksję o długim trwaniu, jak i namysł nad pojawianiem się nowych pytań, które stawia nowoczesność, zwłaszcza w chwilach szczególnych, będących wstrząsem dla tego, co Furet nazywał współczesną wyobraźnią polityczną. W swej analizie rewolucji francuskiej – bardziej interesują go skądinąd konsekwencje tego zjawiskowego wydarzenia – skupia się na owej cezurze, jaką była dlań rewolucja, na chwili, w której Francuzi zaczęli nienawidzić przeszłości. Z uporem powraca w Przeszłości pewnego złudzenia do tezy o fundamentalnej cezurze utożsamianej tym razem z pierwszą wojną światową, po to by ukazać, w jaki sposób od tego momentu rodzi się nowoczesność polityczna, a partie nowego typu, wyposażone w specyficzną ideologię, przedłużą wojnę w politykę, określając charakter stulecia. Mamy tu więc kombinację dwóch podejść.

P.R.: Sądzę, że dla Fureta, jak i dla Tocqueville’a, liczyła się nie tyle metodologia, ile logika problemu historycznego. Rzecz jasna, historyk konstruuje swój temat, wszelako stajemy wobec wielkich problemów, z których jedne należy rozpatrywać w ich długim trwaniu, inne zaś wedle koniunktury. Kolejne analizy Terroru, jakie proponował Furet, interpretując go raz jako „poślizg”, innym razem umieszczające go w ciągłej perspektywie rewolucji i dziejów Francji, krytykując przy tym teorię okoliczności – świadczą nie tyle o sprzecznościach myśli Fureta, ile o tym, iż był on świadom prymatu problemu nad dyskursem historyka.

R.P.: Co pozostaje dziś z obrazu Ameryki, jaki pozostawił nam Tocqueville?

P.R.: O demokracji w Ameryce to z pewnością najlepsza książka o Stanach Zjednoczonych, a analizy dotyczące tego kraju nigdy jeszcze nie były równie prawdziwe, jak dzisiaj. Drugi tom dzieła ukazuje głębokie zrozumienie tych pasji, które ożywiają demokrację amerykańską. Są one widoczne dziś tym bardziej, że demokracja amerykańska jest coraz bliższa idealnego wzoru skonstruowanego przez Tocqueville’a. Uchodząca za Tocquevillowską teza, jakoby liberalizm amerykański zachował swą ciągłość tylko dlatego, że nie poznał dawnego ustroju, a tym samym Stany Zjednoczone nie doświadczyły ani socjalizmu, ani kontrrewolucji, wydaje mi się mocna. W dziejach Stanów Zjednoczonych nie ma nic, co by ją osłabiało. Można na przykład uznać epizod maccartyzmu za dowód, że w społeczeństwie amerykańskim występują skłonności autorytarne, jednak porównywanie tego zjawiska – jak to uczyniono w niektórych pracach – do faszyzmu europejskiego wydaje mi się niedorzeczne.

R.P.: Widzimy dziś, jakie miejsce w pracach tocqueville’owskich z zakresu historii zajmują słowo i język. Czy nie prowadzi to do odrealnionej historii politycznej, w której pojęcie bierze górę nad rzeczywistością? Jak wiemy, zarzut taki stawiano często Furetowi, a szerzej – pracom, które powołując się lub nie na Tocqueville’a akcentowały interpretację polityczną i stawiały na słowo i język aktorów. Na ile ważna jest ta krytyka?

K.P.: Należy zacząć od pytania o powrót Tocqueville’a do francuskiego życia intelektualnego i ideologicznego, a zwłaszcza do pracowni historyków. Nowe jest to, że można się dziś zgadzać lub nie z analizami Tocqueville’a, nie można go już jednak ignorować. Sądzę, że początki tego zjawiska sięgają końca lat sześćdziesiątych i skłonny jestem łączyć je ściśle z po- jawieniem się w historiografii dojrzałej generacji, do której należeli Annie Kriegel i Franςois Furet. Artykuł Fureta (Tocqueville et le probleme de la Révolution française), opublikowany w 1971 roku w tomie tekstów ku czci Raymonda Arona, wydaje mi się zajmować w tym procesie miejsce tym bardziej istotne, że wpisuje się dokładnie w koniunkturę ideologiczną i intelektualną spod znaku kryzysu ideologii i ustrojów totalitarnych. Krytyka tej ideologii zaczyna się szybko rozpowszechniać po upadku Wiosny Praskiej. Krytykuje zarówno lewica, jak i skrajna lewica, choć nie partia komunistyczna. Thibaud – w chwili obejmowania redakcji Esprit – podsumowuje to jednym zdaniem: Totalitarne kłamstwo rozpadło się. Myślę, że chodzi o zjawisko, z którego znaczenia nie do końca zdajemy sobie sprawę, bowiem łączy się ono szerzej z głębokim kryzysem wszelkich ideologii i wszelkich, modnych wówczas, wizji futurocentrycznych, zaś kryzys ten dotyka samych podstaw nauk społecznych w tym ich kształcie, w jakim powstawały w powiązaniu z ideologiami totalitarnymi bądź nie od końca XIX wieku. Korespondowało to z tym, co w roku 1980 nazwałem „kryzysem przyszłości”. W takim właśnie kontekście podwójne- go kryzysu, ideologicznego i intelektualnego, dotykającego ży- cia politycznego zainteresowanych oraz fundamentów dyscypliny, historycy i filozofowie polityki zaczynają interesować się Tocquevillem bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. W planie ideologicznym Tocqueville dostarcza alternatywy wobec wizji przyszłości zdominowanej przez „socjalizm realny”, który objawił w oczywisty sposób swą naturę wewnętrznie sprzeczną z zasadą równości. Z analiz Tocqueville’a można w istocie wysnuć wniosek, że zwycięstwo demokracji nad władzą nomenklatury jest nieuchronne. W planie historiograficznym pozwala on uwolnić się od obowiązującego wówczas programu historii jako „nauki społecznej”, statystycznej, stosowanej zarówno wobec zjawisk kulturowych, jak i politycznych. Program oparty na myśli Tocqueville’a pozwala – z jednej strony – badać w długim trwaniu państwo absolutystyczne jako warunek konieczny rewolucji, z drugiej – wprowadza na powrót naród jako obszar uprawiania demokracji. Można w ten sposób badać problematykę równości kondycji i indywidualizmu, relacji pomiędzy demokracją a religią, totalitaryzmu jako reakcji antydemokratycznej, etc. Wszystkie te kwestie rozpatrywać będą później Furet, Halévy, Rosanvallon, Gueniffey i – bardziej filozoficznie – Gauchet. Wszystko dzieje się tak, jakby pojawienie się nowej problematyki ideologicznej i intelektualnej nadało tekstom Tocqueville’a niespotykaną aktualność. Aby opisać charakterystyczny rys tej szkoły, należy przypomnieć, jak to uczynił Furet, termin „historia filozoficzna” jako opozycję wobec historii pojmowanej jako nauka społeczna. Owa historia filozoficzna głęboko odnowiła kwestionariusz historyków. Można jednak mówić również o „nowej historii politycznej” i „nowej historii kultury”, które są sobie tak bliskie, że zdarza im się zachodzić jedna na drugą.

P.R.: Ponowna lektura Tocqueville’a w latach siedemdziesiątych wiąże się nie tylko z kryzysem nauk społecznych, ale także z „otwarciem się” poszczególnych dyscyplin. Zbiega się ze swoistą odnową filozofii politycznej, sprzyjającej spotkaniom filozofów i historyków.

M.L.: Opowiedzenie się po stronie historii politycznej bądź filozoficznej oznacza również radykalizację postawy Fureta-historyka wobec nauk społecznych. Jest to również radykalizacja polityczna. Trwanie przy naukach społecznych jest dla Fureta jedną z ostatnich namiastek marksizmu.

R.P.: Gdy porównujemy teksty, jakie François Furet poświęcił kolejno „Dawnemu ustrojowi…” i „O demokracji w Ameryce”, uderza nas odmienna ich tonacja. Furet jest raczej surowy w ocenie Tocqueville’a-historyka, pełnego sprzeczności, nie umiejącego wybrać pomiędzy trwałością centralnej administracji i cezurą rewolucji, nie posiadającego narzędzi, by rozmotać splot czynników. W przedmowie do „O demokracji w Ameryce” nie kryje za to podziwu, podkreślając zresztą relatywną obojętność Tocqueville’a wobec wyjaśniania przyczynowego. Czy oznaczać by to miało, że Tocqueville-socjolog i Tocqueville-teoretyk demokracji są o wiele bogatsi i mają nam dzisiaj więcej do powiedzenia, aniżeli Tocqueville-historyk?

K.P.: Historycy tacy jak Tocqueville i Guizot interesują nas bardziej poprzez pytania, jakie zadają, aniżeli odpowiedzi, których udzielają. Wymagania naukowe wzrosły. Nawet dzieła Gibbona nie da się po dwóch stuleciach uważać za bezdyskusyjne. Zachowało ono jednak, podobnie jak dzieła Tocqueville’a i Dzieje cywilizacji w Europie Guizota, moc inspiracji, której daleko do wyczerpania.

P.R.: Oto potwierdzenie, że historia i socjologia nie są naukami „twardymi”, bowiem gromadzenie wiedzy rządzi się szczególną logiką. Mamy w historiografii tematy uchodzące za ważniejsze od innych i nie jest wykluczone, że w koniunkturze końca lat siedemdziesiątych kwestia rewolucji francuskiej i demokracji amerykańskiej wysunęła się na plan pierwszy, bowiem tematyka ta zbiegła się z tym, o czym wówczas powszechnie myślano. Kryzys intelektualny i ideologiczny nauk społecznych stworzył z pewnością „furtkę”, która taką dyskusję uczyniła bardziej swobodną. Byłoby z pewnością szkoda, gdyby Tocqueville znów miał odejść w zapomnienie…


rozmowę przeprowadził Marc Sadoun

przetłumaczył Jan Maria Kłoczowski

Marc Lazar – profesor historii i socjologii w Instytucie Nauk Politycznych w Paryżu. Autor m.in. „Histoire du Parti communiste français” (wraz ze Stéphane Courtois, Paris 2000); „Partis politiques et cultures politiques” (w pracy zbiorowej pod red. Daniela Cefaï, Paris 2001).

Krzysztof Pomian – historyk i filozof, profesor CNRS w Paryżu i UMK w Toruniu. Autor kilkuset publikacji. Z jego książek po polsku ukazały się: „Europa i jej narody”, „Zbieracze osobliwości”, „Drogi kultury europejskiej”, „W kręgu Giedroycia”.

Philippe Raynaud – profesor nauk politycznych na uniwersytecie Paris II, gdzie wykłada filozofię polityczną i dzieje amerykańskiej myśli konstytucyjnej. Przewodniczący Towarzystwa Filozofii i Teorii Prawnych i Politycznych. Autor m.in. „Max Weber et les dilemmes de la raison moderne” (Paris 1996); współredaktor „Dictionnaire de philosophie politique” (Paris 1998).


Na publikowaną wyżej rozmowę składają się obszerne fragmenty dyskusji, która odbyła się w redakcji czasopisma „Raisons politiques”; jej zapis publikujemy za „Raisons…” 1, février 2001. (Przegląd Polityczny 71/2005)

Skip to content