Teatr – strażnik naszej wolności pamiętania | Jerzy Limon

Po co teatr? Kiedy jako student – a studiowałem wówczas anglistykę i historię sztuki – pojechałem po raz pierwszy do Anglii (było to w epoce dojrzałego Gierka), zachwyciły mnie nie tylko sklepy, ale również księgarnie. Jakież tam było bogactwo ciekawych, pięknie wydanych książek! Papier i jakość druku były inne, nawet pachniały inaczej. Oczywiście, nie było mnie stać na kupno, więc za przykładem studentów angielskich rozsiadałem się na podłodze i wertowałem, szczególnie książki z dziejów sztuki. I tu spotkało mnie zaskoczenie: otóż w większości książek historia kultury i sztuki, także teatru, kończyła się geograficznie na Odrze – dalej na wschód była pustka, jakieś stepy niepamięci – jak na starych mapach, które nie ogarniały wszystkiego. Bardzo mnie to zabolało, bo odkryłem, że żelazna kurtyna działa w obie strony. Niczym cenzor decyduje o tym, o czym trzeba pamiętać, i o tym, o czym pamiętać nie trzeba, a nawet nie wolno. Kontrolując pamięć, decyduje o zawartości historii, o tym, co zaistniało, i o tym, czego nie było.

Kiedy po latach badań opublikowałem wiele artykułów i kilka książek na temat dziejów teatru w Gdańsku, a teksty te znalazły się głównie w periodykach i wydawnictwach anglosaskich, zauważyłem, że w ich krytycznym odbiorze dominowało zdumienie, że oto od początku XVII wieku w kraju gdzieś na obrzeżach Europy rozwinęli na niespotykaną skalę działalność zawodowi aktorzy angielscy. Występowali nie tylko w wielkich miastach, jak Gdańsk czy Elbląg, ale także na dworze królewskim, gdzie wyjątkowym mecenatem otoczyli ich Wazowie, szczególnie królewicz Władysław, późniejszy Władysław IV. Co więcej, w Gdańsku powstał teatr publiczny, w którym aktorzy prawie co roku występowali aż po lata 60. XVII wieku. Ten teatr też był nowością dla badaczy na świecie. Również i z tego powodu, że za życia Williama Shakespeare’a wystawiano tam jego sztuki.

W ten sposób udało mi się wypełnić lukę w badaniach nad dziejami teatru w Europie, a Gdańsk i Polska znalazły tam należne im miejsce. W tej chwili nie ma publikacji dotyczącej teatralnej wymiany w czasach, kiedy żył Shakespeare, by nie wspominano o Gdańsku i Warszawie jako ważnych centrach kultury teatralnej. Takich luk czekających na wypełnienie mamy więcej, więc tym bardziej cieszą mecenaty promujące naukę. Dzięki niej przywracamy pamięć, a nasze dziedzictwo kulturowe staje się rozpoznawalne na świecie. Świetnym przykładem takich działań może być wystawa w Zamku Królewskim dotycząca kultury artystycznej Wazów.

Ale teatr to nie tylko historia, nie tylko przestrzeń do wystawiania sztuk. To także skarbnica języka i pamięci. 400 lat temu aktorzy angielscy, prosząc Wysoką Radę o zgodę na występy w Gdańsku, napisali znamienne słowa: „Nic nie oddaje wierniej biegu rzeczy tego świata niźli tragedie i komedie ukazujące ludzi i ich losy niczym w zwierciadle, w którym każdy może ujrzeć i rozpoznać samego siebie… (nasza sztuka) będzie trwała, podziwiana i miłowana przez światłych ludzi również i w obecnych czasach, żyjąc w naszej mowie i obyczajach dopóty, dopóki świat będzie istniał”. W cytowanej suplice Anglików „mowa i obyczaje” to nic innego jak pamięć, a także szeroko rozumiana kultura. W każdym razie dla renesansowych aktorów koniec teatru i kultury w ogóle oznacza koniec świata, i to niekoniecznie w sensie metaforycznym. Jest też końcem języka, w którym utrwalona jest nasza pamięć, ostatnią sylabą czasu – jakby powiedział Shakespeare.

Wirus pustosłowia wywołuje epidemię

Odnoszę wrażenie, że w dzisiejszych czasach nie tylko ze światem, ale też z językiem jest coś nie tak: język teraźniejszości zmarniał, został zaśmiecony, zamulony słowami pokracznymi, jakimiś brzmieniowymi wydmuszkami, faszerowanymi jadem, które bardziej służą poniżaniu i skrzywdzeniu drugiego człowieka, aniżeli porozumieniu czy przekazaniu istotnych treści. Słowa kluczowe dla naszego społecznego bytu, dla tożsamości człowieka, zostały okaleczone albo zupełnie wybebeszone, nie są w stanie pomieścić i unieść treści, jakie do niedawna je wypełniały. Są to słowa kancery, wywrócone na nice, często znaczące przeciwieństwo tego, co jeszcze do niedawna znaczyły. Zwróćmy uwagę, jak wiele z nich wirus pustosłowia dotknął, nawet tak ważne słowa, jak patriotyzm, solidarność, uczciwość, prawo, honor, bohaterstwo, zdrada, konstytucja, prawda, naród, sprawiedliwość i dziesiątki innych. Co więcej, dotknął nawet nazw geograficznych, bo i co się stało z pięknym słowem „Europa”, które odmieniane jest przez wszystkie przypadki niechęci, ba, nienawiści?

Jesteśmy coraz bardziej osaczeni przez słowa, które nic nie znaczą albo nie znaczą tego, co powinny. Ponownie przytoczę Shakespeare’a, który mówi, że słowa są jak rękawiczki – jakże łatwo wywrócić je na drugą stronę. To są słowa służące zaklinaniu quasi-rzeczywistości, kreowanej przez media, ideologów i polityków. W krzywym zwierciadle ukazują świat, ustalają hierarchie wartości, chcą kształtować stadną pamięć, a przez to i historię, ale w istocie zagrażają wolności myślenia i tworzenia. A to dotyka każdego z nas.

Dzieje człowieka to w dużej mierze walka o pamięć, spisywanie i wymazywanie zdarzeń i ludzi. Podręczniki szkolne, listy lektur, program kin i repertuar teatrów. Gazety codzienne, nazwy ulic, periodyki czy książki. Język modlitwy, rodzinne rozmowy. Telewizja, sale wykładowe uczelni. Internet, media społecznościowe. Przemówienia publiczne i demonstracje, sejmowe spory, święta, uroczystości państwowe. Cmentarze. Tam wszędzie rozgrywa się walka o pamięć.

Władza chce kontrolować znaczenie słów

Wybory do Sejmu to również wybory różnych pamięci. I różnych języków. Oprócz polityków i zwykłych obywateli w owych wojnach o pamięć bierze też udział cała armia nie tylko urzędników, usłużnych dziennikarzy i publicystów, ale również część historyków, którzy poprzez manipulację pamięcią umożliwiają aneksję rozumu, otwierają go na fanatyzm i zacietrzewienie, a mediom dostarczają pożywkę propagandy. Partiom politycznym służą za naukową oprawę programów i ustaw, promocję pamięci i języka, których wcześniej nie było, a które mają obowiązywać wszystkich obywateli. Bo pamięć ma być jedna.

To ci ludzie tworzą politykę pamięci, której często – oprócz pozoru prawdy historycznej – nakładają maskę patriotyzmu, obrony suwerenności, zagrożonych wartości, zagrożonego narodu, cywilizacji czy religii. Ustalają listę wrogów. Coraz dłuższą. To dzięki nim władza wprowadza rodzaj nadzoru nad językiem, chce decydować o tym, co ludzie mają pamiętać, o czym mają zapomnieć. Chce decydować, co słowa znaczą i które przestały mieć znaczenie. Buduje wieżę Babel. Upartyjnienie języka ma jeszcze dalsze konsekwencje, co pokazuje nie tylko nowomowa epoki minionej. Pomaga tworzeniu stref wolnych od przyzwoitości. Ponownie literatura, teatr i sztuka jawią się jako formy sprzeciwu wobec zniekształcania świata. Dlatego w systemach autorytarnych stają się obiektem ataku.

Pisanie na nowo historii stało się regułą naszego okaleczonego losem świata. Wraz ze wznoszeniem i burzeniem pomników i ciągłą zmianą nazw ulic, placów, patronów szkół czy listy lektur i podręczników, zmianą ekspozycji muzealnych. W powieści Milana Kundery „Nieznośna lekkość bytu” na sfałszowanej fotografii pozostaje tylko kapelusz po partyjnym aparatczyku, który popadł w niełaskę i został skazany na zapomnienie; w nowej wersji historii kapelusz zdobi głowę kogo innego. W powieści George’a Orwella „Rok 1984” istnieje świat bez historii, bez pamięci; podobnie we wcześniejszej „My” Jewgienija Zamiatina, gdzie wyobraźnię – wraz z pamięcią – usuwa się operacyjnie jako zagrożenie ustroju. W powieści Aldousa Huxleya „Nowy wspaniały świat” tworzy się nowy język, by całkowicie pozbawić ludzi pamięci i przeszłości. Nowy język już nie czyta tego, co było, usunięto zeń kody czy nawet ślady historii. Nie ma tam miejsca dla pamiętających i mówiących inaczej.

Jest w tym szaleństwie metoda: przy braku wody letejskiej, żeby wymazać pamięć, trzeba stworzyć nowy język. I stąd biorą się owe okaleczone słowa, słowa wydmuszki, słowa syczące jadem, którymi kreuje się nową niby-rzeczywistość i niby-przeszłość. Ale jak to Shakespeare powiedział, to są nie tyle słowa, ile gołe dźwięki, które, pozbawione reguł, nic nie znaczą. Jesteśmy świadkami ideologicznej transformacji języka, który chce zawładnąć naszym widzeniem i rozumieniem świata. Nowy język stanowi klucz do nowej pamięci, którą kreuje.

Teatr i literatura bronią naszego indywidualizmu

Ponownie teatr i literatura stoją na straży języka, który znaczy, pełnią funkcję strażników pamięci, wolności pamiętania, z czego wyrasta nasze ja, nasza odmienność i indywidualizm. Całe bogactwo i różnorodność umysłu człowieka. Już starożytni mówili, że „gdzie się myśli tak samo, tam się mało myśli”. To samo dotyczy pamięci. Nie ma i nie może być jednej pamięci. Przecież sztuka to nic innego jak zapisy różnych pamięci. Indywidualnych pamięci.

Owidiusz nazywa muzy córkami czasu, Wergiliusz mówi o „pamięci czasu”. Takim zapisem indywidualnej pamięci jest zarówno tekst literacki, teatr, jak i architektura, grobowiec, malunek, dzieło muzyczne czy mozaika; zapisem jest ornament na garnku, moneta, piramida czy biżuteria. Szczególną rolę odgrywają tu teksty artystyczne: one pamiętają inaczej, ale i więcej – mają zdolność naddawania znaczeń. Katedra gotycka to nie tylko pomnik talentu architekta, religijne credo, model niebiańskiego Jeruzalem na ziemi, ale także kompendium ówczesnej wiedzy o świecie, swoista encyklopedia. „Guernica” Pabla Picassa czy ryciny Francisca Goi mówią inaczej, ale i więcej o okropnościach wojny niż dzieła historyków. Absurdy założeń gospodarczych i społecznych komunizmu już 500 lat temu opisał w „Utopii” Thomas More. „Hamlet” Jerzego Grotowskiego z 1964 roku rozliczał bolesną przeszłość naszego kraju, ale i zapowiadał haniebny wybuch antysemityzmu kilka lat później.

Literatura ma zdolność wyprzedzania czasu. Ale żeby owe zapisy artystycznych wizji czy pamięci odczytać, trzeba znać kody zapisu, posiąść umiejętność czytania znaków, języka sztuki. Bez nich nie można zrozumieć przeszłości, a tym samym teraźniejszości. Odczytaniu służy język, ale nie ten podporządkowany gramatyce ideologii. Zauważmy, że wszelkie próby zawładnięcia umysłami ludzi zaczynają się od ataku na język. Opornych ma zohydzić, okaleczyć, zmarginalizować. I temu zawsze przeciwstawiał się teatr. To nie jest tylko budynek, gdzie wystawia się sztuki. To jest przestrzeń, gdzie w swoisty sposób chroni się pamięć, jej kody i język. Tam nie można udawać ani oszukiwać.
I chociaż w dzisiejszym świecie totalnego blichtru, tandety i pozoru, banalizacji wszystkiego, podważania tradycji i wartości, w obliczu rozpanoszonego zwykłego nieuctwa, w chmurach stadnej pamięci, wśród bredni głoszonych przez medialnych celebrytów, wrzasku hajlujących młodzieńców głos sztuki bywa przygłuszony, jest bagatelizowany i często mało słyszalny, a wielkich twórców nierzadko obrzuca się obelgami, to jednak nie wątpię, że teatr przetrwa – „dopóki świat będzie istniał w naszej mowie i obyczajach”.

Jerzy Limon (1950-2021) – literaturoznawca i anglista, profesor w Zakładzie Historii Literatury i Kultury Brytyjskiej Uniwersytetu Gdańskiego, pisarz, tłumacz i teatrolog, dyrektor Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego.

Magazyn Polsko-Niemiecki
DIALOG
131/2020
Skip to content