Z istoty rzeczy wynika, że przywracanie praworządności wymaga metod praworządnych, ponieważ w przeciwnym wypadku wpadniemy tylko w kolejną spiralę działań niepraworządnych, a problem się nie rozwiąże, lecz wręcz pogłębi. W warunkach demokracji nie możemy bowiem wykluczyć kolejnej zmiany władzy, a ta nowa nie omieszka krytycznie ocenić naszych działań – łatwo więc wpaść w błędne koło argumentacyjne i każdy kolejny krok odbywać się będzie tylko coraz większym kosztem rządów prawa.
Możemy jednak nieco pogłębić sens naszego pytania i podjąć próbę ustalenia, czym właściwie są metody praworządne w procesie przywracania państwa prawa po okresie jego systemowej destrukcji w ramach tzw. sprawiedliwości tranzycyjnej (szerzej na ten temat M. Krotoszyński, Modele sprawiedliwości tranzycyjnej, Poznań 2017). Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, która nie ma charakteru teoretycznego i abstrakcyjnego, lecz jest praktyczna i konkretna – w takiej bowiem sytuacji znalazł się nowy polski rząd opozycji demokratycznej po wyborach z 15 października 2023 roku. Rząd PiS pozostawił mu bowiem po sobie nie tylko zdewastowane państwo prawa, pozostawił także szereg pułapek, które mogą utrudnić proces przywracania praworządności. To wyjątkowo przewrotne, ale przedstawiciele tzw. Zjednoczonej Prawicy nigdy nie odmieniali słowa Konstytucja przez wszystkie przypadki tak często, jak miało to miejsce w pierwszych dniach po przegranych wyborach. Nowy rząd znalazł się w sytuacji sapera, który ma zgodnie z regułami sztuki rozbroić niebezpieczne ładunki na polu minowym. Czasami można to zrobić powoli i systematycznie, spokojnie wyjmując zapalnik, czasami jednak niebezpieczny ładunek trzeba będzie po prostu zdetonować.
Podobnie jest z problemem metod praworządnych w procesie przywracania państwa prawa – niektóre da się sprowadzić do prostego legalizmu i literalnego czytania zapisów Konstytucji, inne wymagać będą nieco większej inicjatywy interpretacyjnej i posiłkowania się dyrektywami wykładni historycznej, systemowej i celowościowej. I tak jak saper nie jest samobójcą wyciągającym za wszelką cenę zapalnik z bomby, tak również Konstytucja nie ma charakteru samobójczego, a jej aksjologia nie może być skazana na samodestrukcję w gąszczu zastawionych pułapek o charakterze pseudolegalistycznym. Już dosyć dawno temu zauważył to Robert H. Jackson, sędzia amerykańskiego Sądu Najwyższego – w 1949 roku w swojej opinii odrębnej w sprawie Terminiello v. Chicago napisał, że Konstytucja nie jest paktem samobójców (The Constitution is not a suicide pact). Rzecz ma zresztą dosyć długą tradycję i działanie w podobnym duchu przypisuje się choćby prezydentowi Abrahamowi Lincolnowi w jego dążeniu do zakończenia wojny secesyjnej.
By nie być gołosłownym, posłużę się tylko dwoma przykładami, chociaż obszarów, w których przyjdzie nam przywracać praworządność, jest oczywiście znacznie więcej. Wybrałem z jednej strony problem Krajowej Rady Sądownictwa, z drugiej – Trybunału Konstytucyjnego, ponieważ te dwa organy budzą w debatach prawników chyba najwięcej emocji. Możemy też zaobserwować pewne paradoksy, które towarzyszą tym dyskusjom.
Zdaniem wielu prawników problem Krajowej Rady Sądownictwa będzie można rozwiązać stosunkowo łatwo, ponieważ ta obecnie działająca jest obciążona grzechem niewłaściwego, niekonstytucyjnego powołania. Innymi słowy – przewidzianej w Konstytucji Krajowej Rady Sądownictwa nie ma, chociaż być powinna i w związku z tym należy ją powołać na nowo. Trochę więcej problemów powstaje oczywiście na gruncie decyzji podjętych przez tzw. neo-KRS w obszarze powoływania tzw. neosędziów, ale i ten problem próbuje się rozwiązać prostymi metodami legalistycznymi przez unieważnienie konkursów i przywrócenie powołanych neosędziów na dotychczas zajmowane stanowiska. Pozostaje oczywiście zagadnienie, co zrobić z wyrokami wydanymi przez neosędziów, ale w tej materii nie ma jeszcze jednego i jednoznacznego pomysłu wykraczającego poza prosty legalizm, ponieważ wyjątkowo łatwo wylać tutaj dziecko z kąpielą, powiększyć jeszcze bardziej odziedziczony po poprzednikach chaos prawny i naruszyć zasadę pewności porządku prawnego.
Nieco większy jeszcze paradoks towarzyszy dyskusjom wokół Trybunału Konstytucyjnego. Tutaj także większość prawników twierdzi, że takiego organu w rozumieniu Konstytucji obecnie nie mamy, chociaż mieć powinniśmy. Czy w związku z tym także i ten organ, podobnie jak Krajową Radę Sądownictwa, należy powołać na nowo? Odpowiedź najczęściej jest negatywna, chociaż obciążona – moim zdaniem – ciężkimi legalistycznymi sofizmatami. Towarzyszy temu bowiem taka oto argumentacja: jakiś Trybunał Konstytucyjny jednak jest i jego wadliwość dotyczy wyłącznie trzech sędziów-dublerów, trzeba ich usunąć i powołać właściwych, a później czekać aż skończy się kadencja tych prawidłowo powołanych sędziów – i tak powoli, stopniowo, krok po kroku dokona się sanacja Trybunału Konstytucyjnego. Ale Trybunał Konstytucyjny tak skonstruowany może długo stanowić bardzo poważną przeszkodę w przywracaniu państwa prawa – trudno, słychać w odpowiedzi, nic innego nie możemy zrobić, trzeba się trzymać metod praworządnych.
Wracamy jednak w tym momencie do postawionego wyżej pytania – co to są metody praworządne w konkretnej polskiej sytuacji hic et nunc, na politycznym polu wypełnionym antykonstytucyjnymi pułapkami zastawionymi przez poprzedników? Podzielam w tym punkcie kategoryczne stanowisko wyrażone przez profesora Wojciecha Sadurskiego (W Sadurski, Jak naprawić Trybunał Konstytucyjny? Usunięcie dublerów nie wystarczy, trzeba iść dalej, OKO.press, 22.07.2022, https:/tinyurl.com/2b7fze9p). Zdaniem tego autora brak Trybunału Konstytucyjnego w obecnym stanie rzeczy nie wynika wprawdzie w całości z jego niewłaściwego powołania, ale jest konsekwencją samodelegitymizacji i samodelegalizacji tego organu: przez jego zdegenerowaną wewnętrzną organizację, niekompetencję niektórych członków, podporządkowanie polityce a nie prawu i wreszcie konstytucyjnie wątpliwe orzecznictwo. Cóż więc trzeba zrobić? Należy przyjąć opcję zero i powołać Trybunał Konstytucyjny na nowo, nawet jeśli z innych przyczyn niż będzie to miało miejsce w przypadku Krajowej Rady Sądownictwa. Wracając do naszego porównania z pracą sapera – w tym przypadku nie wystarczy stopniowe i powolne wyciąganie zapalnika, trzeba niebezpieczny ładunek zdetonować. Zdaję sobie oczywiście sprawę z kontrowersyjności tej metody i z faktu, że większości prawników trudno będzie ją zaakceptować, ale być może w procesie przywracania praworządności okaże się ona jedyną naprawdę skuteczną.
Co ciekawe – Wojciech Sadurski, podobnie jak ja, odwołuje się w swojej argumentacji do cytowanej wyżej opinii sędziego Roberta H. Jacksona. Być może wynika to z faktu, że jest on również, podobnie jak ja, bardziej filozofem prawa i polityki niż dogmatykiem prawa konstytucyjnego. Pewnie wielu prawników nie podzieli naszej opinii, ale my trwamy przy swoim – może dlatego, że rozumując more philosophico jesteśmy w stanie pozwolić sobie na nieco więcej niż wyłącznie na gruncie wąsko pojętej argumentacji more iuridico. Jako filozofowie prawa mamy świadomość, że sytuacja przywracania praworządności po okresie bezprawia nie jest historycznie czymś nowym, wielokrotnie miała już miejsce w różnych państwach i w związku tym wypracowano pewne możliwe modelowe rozwiązania. Problem nie jest więc ani nowy, ani nieznany, co nie oznacza jednak, że nie jest skomplikowany. Przeciwnie, we współczesnej filozofii prawa już dawno udzielono odpowiedzi na pytanie, jakie mamy opcje wyboru, gdy przyjdzie nam posprzątać skutki ekscesów reżimu autokratycznego. Opisał je swego czasu amerykański uczony Lon L. Fuller (Moralność prawa, Warszawa 2004 – dodatek: Problem donosiciela, s. 211-218).
Autor kreśli następujący scenariusz, wcale nie aż tak fikcyjny. Po upadku pewnego reżimu, zwanego reżimem Purpurowych Koszul, nowy minister sprawiedliwości wzywa swoich pięciu zastępców i pyta ich, co zrobić w tej sytuacji. I pada pięć różnych odpowiedzi.
Po pierwsze – nic nie możemy zrobić: reżim Purpurowych Koszul był legalny, a obowiązujący w nim porządek, mimo całej naszej negatywnej oceny, był jednak obowiązującym prawem.
Po drugie – reżim Purpurowych Koszul był państwem bezprawia, spuśćmy jednak zasłonę milczenia nad tym czarnym snem, odkreślmy go grubą kreską i idźmy do przodu, nie grzebiąc się w przeszłości, a zwłaszcza nie sięgajmy po ich metody.
Po trzecie – oddzielmy ziarno od plew, część z działań reżimu Purpurowych Koszul była normalna i zgodna z prawem, ale część stanowiła ewidentne bezprawie i tylko za te akty bezprawia ich rozliczmy, ale zróbmy to konsekwentnie i z zachowaniem naszych standardów.
Po czwarte – w imię przywrócenia elementarnej sprawiedliwości uchwalmy nowe prawo, które będzie stanowiło podstawę rozliczenia zbrodni Purpurowych Koszul, nawet jeśli będzie działało wstecz.
Po piąte – nic nie róbmy, nie angażujmy w to autorytetu naszego państwa prawa, zostawmy to ludowi, który sam sobie z tym poradzi i sam wymierzy Purpurowym Koszulom należną im sprawiedliwość.
Fuller kończy swój tekst następującym pytaniem: Gdyby ktoś z państwa został ministrem sprawiedliwości, która z tych propozycji zostałaby przyjęta? (s. 218).
Jako prawnik i filozof prawa nie mam wątpliwości – w procesie przywracania praworządności wybieram rozwiązanie numer trzy, ale z zastrzeżeniem, że metody praworządne (nasze standardy) rozumiem szeroko i nie sprowadzam ich do wąsko pojętego legalizmu, ponieważ państwo prawa ma nie tylko swój wymiar formalny, lecz także materialny. Często mówimy w toczącej się dyskusji o kryzysie praworządności jako pochodnej kryzysu konstytucyjnego. Nie jestem pewien, czy słowo „kryzys” jest tutaj właściwe i to w obu przypadkach. Na gruncie teorii systemów „kryzys” kojarzy mi się bowiem z pewnym procesem o charakterze obiektywnym – jest jakaś struktura, ma pewne niedoskonałości i to owe niedoskonałości wywołały sytuację kryzysową. Tymczasem w naszym kraju w minionych ośmiu latach mieliśmy do czynienia nie z procesem obiektywnym, lecz ze świadomym i zaplanowanym atakiem na Konstytucję, ergo – także praworządność. Pozostawione na politycznym polu konstytucyjne pułapki nie powstały samoistnie same z siebie, zostały tam umieszczone celowo przez wrogów Konstytucji, ergo – wrogów demokratycznego państwa prawa. Niektóre można rozbroić wąsko pojętymi metodami legalistycznymi, inne trzeba będzie zdetonować, wykraczając poza wąski legalizm, ale to wcale nie musi oznaczać, że będzie to działanie niepraworządne z punktu widzenia aksjologii konstytucyjnej. Przywracanie porządku konstytucyjnego samo w sobie jest działaniem praworządnym, wymagającym jednak nie tylko rozwagi, lecz także odwagi. Zastosowane metody muszą być więc adekwatne do stopnia naruszenia Konstytucji przez poprzedników – jednocześnie ten proces nie może przebiegać na warunkach scenariusza, który owi poprzednicy napisali nam, zastawiając wspomniane antykonstytucyjne pułapki.
Jerzy Zajadło – profesor Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego. Specjalista w zakresie teorii i filozofii prawa. Opublikował min.: „Schmitt”, Sopot 2016, „Felietony gorszego sortu. O Trybunale Konstytucyjnym i nie tylko”, Sopot 2017, „Sędziowie i niewolnicy. Szkice z teorii prawa”, Gdańsk 2017.