Cóż po klasyku w cyfrowym świecie? | PP 171/2022

I. KIM BYŁ Kuriacjusz Maternus, dzisiaj nikomu nieznany? Możemy przypuszczać, że w dawnych czasach nazwisko jego nie było anonimowe, skoro Tacyt, może największy z rzymskich historyków, czyni go jednym z czterech bohaterów swego Dialogu o mówcach i przedstawia jako autora znanego publiczności literackiej. Również pozostali uczestnicy Dialogu, osadzonego w czasach Wespazjana, są postaciami historycznymi.

Pretekstem do spotkania tego grona były kontrowersje, które wzbudził utwór Maternusa, Katon, poświęcony tytułowemu obrońcy rzymskiej rzeczpospolitej. Otóż Maternus dzień wcześniej przedstawił publicznie fragmenty tej jawnie antycesarskiej tragedii, nad którą dalej zamierzał pracować. Wystąpienie jego wywołało zakłopotanie słuchaczy. Jeden z przyjaciół pyta: Czy ciebie, Maternuse, plotki złośliwców wcale nie odstraszają od upodobania w zgorszeniu, jakie obudził twój „Katon”? Albo może po to chwyciłeś tę książkę, aby ją starannie zrewidować, i usunąwszy z niej to, co mogło dać pobudkę do fałszywej interpretacji, ogłosić swego „Katona” w ujęciu, co prawda, nie lepszym, lecz przecież mniej dla ciebie niebezpiecznym? Maternus odpowiada ze spokojem, że nie zamierza poddawać się autocenzurze, a w swoim dziele – po którym planuje zresztą pisać kolejne, równie wymowne – powie to, co ma obowiązek powiedzieć.

Maternus stoi na stanowisku, że w czasach cezarów, kiedy wolność słowa nie ma tej wagi co w ustrojach rządzonych przez ogół obywateli, brak jest miejsca dla retoryki, czyli oratorstwa politycznego. Nie widzi powodu, by występować przed ludem rzymskim, gdyż ten nie podejmuje już decyzji, ale człowiek najmędrszy i sam jeden. Maternus przekonuje swoich rozmówców, że gdyby urodzili się w dawnych wiekach albo gdyby podziwiani przez nich mówcy żyli w czasach im współczesnych, ani jednym ani drugim nie byłoby wcale lepiej. Skoro nie sposób równocześnie osiągnąć wielkiego rozgłosu i wielkiego spokoju, mówi, należy cieszyć się tym, co dobrego niesie każda epoka – ta, w której żyją, położyła kres wojnom domowym. Stąd jego decyzja o zaprzestaniu kariery mówcy i poświęceniu się literaturze pięknej, która – chociaż bywa to niebezpieczne – daje możliwość wypowiedzi wolnej. Poezja była kolebką słowa i jego sanktuarium; w tej pierwotnej postaci i szacie, zalecając się śmiertelnikom, przenikało ono do owych serc czystych i nieskażonych żadnym występkiem; w wierszach przemawiały wyrocznie.

Przyjmuje się zwykle, że świat klasyczny przekazał nam w spadku dwie koncepcje wolności słowa – isegoria i parrhesia. Pierwsza oparta była na przekonaniu o równym dostępie wszystkich obywateli do udziału w debacie publicznej; druga oznaczała natomiast niezbywalne prawo do mówienia szczerej prawdy wprost – zawsze, wszędzie i każdemu.

Słowo isegoria to zbitka dwóch innych, z których pierwsze – isos – znaczy w starogreckim „równy”, drugie zaś rodzinę znaczeniową tworzy z czasownikiem agoreuein, który tłumaczymy jako „gromadzić się”, „zbierać się w określonym miejscu”, i z rzeczownikiem agora, który oznaczał pierwotnie „zgromadzenie”, a w domyśle „zgromadzenie obywateli”, później stając się także określeniem miejsca takich spotkań – czyli agory ateńskiej.

Źródłosłów słowa parrhesia jest natomiast ten sam, co zadomowionych u nas doskonale rhetor i rhetorike. Wszystkie one pochodzą od niezachowanego już w grece klasycznej czasownika rheo, który oznaczał „mówię celowo”, „mówię dosadnie”, „mówię odpowiednio”, ale może i „mówię pięknie”. Retor to ten, który posługuje się celną mową, retoryka zaś – to sztuka takiego przemawiania. W terminie parrhesia, prócz owej „trafnej mowy” (resis) odnajdziemy także słowo pan, które znaczy po prostu „wszystko”. Parezja, czyli „mówienie całej prawdy i tylko prawdy”, właściwa była wielu greckim klasykom sztuki wolnego słowa, jak niebojący się Filipa Macedońskiego mówca Demostenes czy, chyba w tej dziedzinie niezrównany i do dziś wystawiany, komediopisarz Arystofanes. Parezjastą był także Sokrates, znany z „niewyparzonego języka”, czy Diogenes cynik.

Do tych dwóch terminów należałoby dodać trzeci, mający znaczenie szersze, ale mieszczący w sobie także i „wolność słowa”, mianowicie – eleutheria, łacińska libertas, czyli nasza „wolność”. Na tym fundamencie powstał bowiem nie tylko eleutheros, czyli „wolny”, ale i eleutherios, co tłumaczymy jako „ten, który przemawia jak człowiek wolny”. W spadku po antyku „wolność słowa” miałaby zatem aż trzy aspekty: powszechność, nieskrępowanie, a także bezpośredni związek z głębokim przekonaniem mówiącego o wolności własnej.

Na gruncie rzymskim najpełniej ten „trójideał” zrealizował Cyceron, mówca, pisarz i myśliciel polityczny, wielki obrońca Republiki i jedna z pierwszych tragicznych ofiar tego, co historyk Ronald Syme nazwał „rewolucją rzymską”. Wielu swoim pismom Cyceron nadał formę nieskrępowanej niczym, swobodnej wymiany argumentów i opinii. Do tej właśnie tradycji, niepopularnej już w czasach cezaryzmu, swoim Dialogiem o mówcach nawiązał Tacyt.

W 1903 roku francuski filolog klasyczny Gaston Boissier napisał książkę poświęconą temu rzymskiemu historykowi, wspaniałą polszczyzną przełożoną przez Franciszka Mirandolę i wydaną we Lwowie w 1907 roku nakładem W. Podwińskiego. Tacyt – czytamy tam, gdzie mowa o nowatorstwie historyka względem Seneki i Kwintyliana – literaturę tłumaczy rozwojem politycznym danego narodu w danej epoce. Nie wiem, czy uczynił to kto przed nim w Rzymie, a przynajmniej już nie uczynił tego na pewno nikt w sposób równie ścisły. Tacyt uświadomił sobie, iż upadek sztuki krasomówczej jest naturalnym i nieuchronnym skutkiem założenia i trwania cesarstwa. Za republiki słowo rządziło wszystkim. Kwestie najważniejsze, żywo obchodzące wszystkich – mówi Tacyt – związane z losem narodu, rozstrzygano publicznie na forum wobec ludu. Nawet sama zaciekłość sporów wydaje mu się warunkiem koniecznym, by sztuka słowa osiągnąć mogła wysoki stopień doskonałości.

Nie stroniąc od nazywania wynaturzeń wynaturzeniami, Tacyt nie przekroczył jednak nigdy granicy, za którą czekała najsroższa kara. Krytykował szaleństwa cezarów, ale nie cezaryzm jako taki. Wyciągnął może naukę z prób i losów historycznego Maternusa, którego Katon i inne tragedie przepadły bez wieści, a on sam – iussu caesaris – zapewne poniósł śmierć.

II. Walka między wolnością a władzą – pisał w eseju O wolności John Stewart Mill, jeden z czołowych myślicieli XIX stulecia – jest najbardziej uderzającym rysem najwcześniejszych znanych nam okresów historii, a w szczególności historii Grecji, Rzymu i Anglii.

Staraniem swego ojca Mill odebrał gruntowne wykształcenie klasyczne. W wieku lat ośmiu szlifował łacinę, przedtem grekę. Toteż zanim ukończył lat dziesięć, znał już biegle oba języki, a jako dwunastolatek przyswojony miał w oryginale kanon greckiej myśli politycznej, m.in. Ksenofonta i Platona, Izokratesa i Demostenesa. Był filozofem, ekonomistą i twórcą liberalizmu demokratycznego, ale także szlachetnym, prawym i życzliwym dla innych człowiekiem – jego dzieła, w tym stronice Autobiografii, znamionuje rzetelność pisarska i osobista uczciwość. Należał też do pierwszych rzeczników równouprawnienia płci; ważne pisma feministyczne ogłaszał wspólnie z żoną, Harriet Taylor Mill.

W eseju, który urósł do rangi klasycznego tekstu liberalnego indywidualizmu, Mill postawił tezę, zgodnie z którą jedynym celem usprawiedliwiającym ograniczenie przez ludzkość, indywidualnie lub zbiorowo, swobody działania jakiegokolwiek człowieka jest samoobrona, a jedynym celem, dla osiągnięcia którego ma się prawo sprawować władzę nad członkiem cywilizowanej społeczności wbrew jego woli, jest zapobieżenie krzywdzie innych. W pozostałych razach mamy do czynienia z rządem chroniącym nie obywatela, ale swój interes. Każdy – czytamy – ma suwerenną władzę nad sobą, nad swoim ciałem i umysłem.

Zdaniem Milla właściwa dziedzina wolności ludzkiej obejmuje trzy sfery, przy czym pierwsza stanowi warunek konieczny do zaistnienia dwóch pozostałych. Najważniejsza więc sfera to sfera sumienia, czyli myśli i uczuć, opinii i ocen, a także swoboda – prawie równie doniosła jak sama wolność myśli – wyrażania ich słowem. Druga to sfera gustów i zajęć, albo własnych wyborów życiowych. Trzecia wreszcie to sfera publiczna w zakresie zrzeszania się, więc zarządzania własną osobą w relacji z innymi.

Modelowego rzecznika swobody wypowiedzi – podobnie jak Tacyt – Mill widział w Cyceronie: Jeden z największych mówców starożytności wspomina w swoich pismach, że zawsze rozpatrywał stanowisko przeciwnika z równym napięciem jak swoje własne, jeśli nie z jeszcze większym. To, czego Cyceron używał jako środka do odnoszenia sukcesów oratorskich, powinno być naśladowane przez wszystkich, którzy studiują jakiś przedmiot w celu dotarcia do prawdy. Ten, kto zna tylko swoje własne stanowisko w jakiejś sprawie, nie zna jej dokładnie.

Dwa biją źródła takiego myślenia i nietrudno je wskazać. Pierwsze to dialektyka sokratyczna, stanowiąca treść właściwą i samą esencję dialogów Platona; druga to rozumny utylitaryzm Arystotelesa. Podczas gdy metoda pierwsza dążyła do przekonania każdego człowieka powtarzającego ogólnie przyjęte komunały, że nie rozumie danego przedmiotu, metoda druga podpowiadała, że gwarancją prawdziwego nazwania istoty rzeczy jest prawidłowo zbudowana definicja. Każda więc debata, każdy uczciwy spór o zasady, wartości czy racje wymaga od stron zbioru wspólnych założeń dotyczących świata.

Mill zwrócił uwagę na cztery niezależne od siebie powody, dla których wolność formułowania myśli, a następnie ich wyrażania, jest konieczna dla duchowego szczęścia ludzkości.

Po pierwsze, jeśli opinię skażemy na milczenie, to nigdy nie będziemy mieć pewności, czy nie jest ona prawdziwa. Po drugie, powszechnie panująca opinia rzadko kiedy zawiera w sobie całą prawdę – resztę prawdy może nam dostarczyć opinia mniejszości, na drodze uczciwej konfrontacji z tamtą. Po trzecie, nawet jeśli opinia przyjęta powszechnie jest całkowicie prawdziwa, to w końcu, niepodważana i niepoddawana próbom, zacznie być wyznawana jak przesąd, bez głębokiego zrozumienia. Po czwarte, znaczenie „jedynej” opinii – a więc i idei, którą ta reprezentuje – zaginie lub osłabnie i utraci swój żywotny wpływ, zrywając z tym, co rozumowe.

Całe dowodzenie Milla w tym głęboko humanistycznym eseju oparte jest na wyraźnej antytezie: rozum – wiara. Rozum stanowi tu naturalne środowisko dla wolnej myśli, podczas gdy wiara stwarza jedynie pozory wymiany opinii. Trzeba jednak dodać, że nie chodzi tu tylko o wiarę w znaczeniu religijnym, choć i ten kontekst odgrywa swoją rolę w szkicu. Wiara, o której myśli Mill, to także wiara w autorytet, nierzadko przyjmująca charakter ślepego zaufania do opinii innych, to znaczy bezrefleksyjnego zdania się na ich osąd. Taka wiara nie ma nic wspólnego z dociekaniem prawdy, stoi bowiem w sprzeczności z ludzką racjonalnością, wszystko jedno, czy udzieloną przez Boga, czy przez Naturę. Zdolność sądzenia – powiada Mill – dana jest człowiekowi po to, aby robił z niej użytek. Stąd u cyceronistów różnych epok znajdujemy zawsze zachętę do dialogu, natomiast tę bezwzględną wiarę w słuszność swoich opinii widzimy u tych, którzy na ołtarzu takiej wiary złożyli to, co najcenniejsze – swój rozum.

Swoboda myśli – dowodził Mill – nie jest potrzebna głównie lub jedynie do wytwarzania wielkich myślicieli; przeciwnie, jest ona równie, a może bardziej, niezbędna dla przeciętnych istot ludzkich, gdyż pozwala im wznieść się na poziom umysłowy, do którego są zdolne […] Tam gdzie istnieje milcząca umowa, że nie należy spierać się o zasady, gdzie dyskusja w największych kwestiach, jakie mogą zajmować ludzkość, uważana jest za zamkniętą, nie możemy się spodziewać tego ogólnego poziomu działalności umysłowej, który wyróżniał pewne okresy historyczne.

III. Kiedy piszę te słowa, mija drugi rok od wybuchu w Wuhan zarazy koronawirusa. Rozlawszy się po całym globie zmienia ona świat, w którym żyjemy, a który jeszcze do niedawna wydawał się względnie przewidywalny. Ale pandemii towarzyszy inne zjawisko, obecne już wcześniej i nie mniej groźne od COVID-19. To epidemia nieprawdy i dezinformacji, którą wzmacnia zgiełk sprzecznych ze sobą opinii.

Słowa i obrazy przestały podlegać ocenie w kategoriach prawdy lub fałszu. Wiemy już, że liczy się jedynie ich atrakcyjność bądź doraźna skuteczność. Ten stan rzeczy przejawia się na wiele sposobów: od bezmyślności i arogancji („w to wierzę i co mi zrobicie?”), przez popularność teorii spiskowych i najbardziej nieprawdopodobnych ich uzasadnień, po ofensywę publicznego kłamstwa i mowę nienawiści. W rezultacie prowadzi to do eskalacji obraźliwego języka, konfliktów i mnożenia podziałów, dewastacji przestrzeni publicznej i polityki rozumianej jako dobro wspólne. Tak oto podmywane są same fundamenty ładu demokratycznego, a więc konstytucja, prawa człowieka i podział władz wraz z niezależnością sędziów i wolnością mediów.

Dotąd za Arystotelesem prawdę określaliśmy jako związek słów i obrazów z tym, co jest. Gdy zanika ten związek, nieuchronnie zanika też świat jednoczących nas dotychczas zasad, wartości i reguł postępowania. Mówiąc krótko – zamyka się przed nami dostęp do rzeczywistości.

Czy wobec tego powszechnego zamętu – jeśli trafnie diagnozujemy sytuację – człowiek, który z definicji jest istotą myślącą, okazuje się zupełnie bezradny?

To pytanie przypomina mi rozmowę, jaką nie tak dawno odbyłem z pewnym dziennikarzem i korespondentem wojennym na temat dramatu migracyjnego na granicy polsko-białoruskiej. Mój rozmówca, uważny obserwator, a nieraz i uczestnik wydarzeń, o których większość z nas mogła co najwyżej słyszeć lub czytać relacje, opowiadał, że Rosjanie mogliby się sporo nauczyć od Łukaszenki i jego „technologów władzy”, jeśli chodzi o propagandę. Dowiedziałem się mianowicie, że Białoruś została podzielona na strefy, z których każda otrzymuje od władzy inny, odpowiednio sprofilowany pakiet informacji–także na temat tego, co dzieje się na granicy z Polską.

Jesteś filologiem klasycznym – powiedział – czy nie uważasz, że w czasach rzymskich było dokładnie tak samo? Czy propaganda cesarzy nie działała według tej samej metody? Co innego mówiło się w stolicy, a co innego w dalekich prowincjach; co innego w miastach, a co innego na wsi. Jestem przekonany, że tak to właśnie wyglądało. Straszenie hordami Germanów, Sarmatów albo Hunów nie wywołałoby spodziewanej reakcji u mieszkańców Aleksandrii czy wśród Sycylijczyków, tak jak wizja konfliktu z Partami czy jakimś innym ludem bliskowschodnim nie budziłaby żadnych emocji w rzymskiej Brytanii. Propaganda tym różni się od prawdy, że może mieć nieskończenie wiele wariantów.

Zgodziłem się, a on dodał: Jesteśmy totalnie zmanipulowani, ale to nie jest tak, że nie możemy nic zrobić. Są już dzisiaj bardzo profesjonalne narzędzia, które służą do weryfikacji przekazu medialnego. Ale to bardzo żmudna praca. I jesteśmy dopiero na początku tej drogi. Póki co, liczmy przede wszystkim na sprawdzone sposoby, jak krytyczne myślenie czy prosta logika. Każdy ma do nich dostęp. Problem polega na tym, że nie każdy chce z nich korzystać.

Tak, obecnie doświadczamy sytuacji, w której przeciwieństwem „prawdy” jest nie „fałsz”, ale „prawda alternatywna”, dopasowana precyzyjnie do potrzeb danego odbiorcy – fakty, rzecz zdawałoby się empirycznie sprawdzalną, zastąpiła opinia o nich, a przecież wiemy od klasyków, że nie każda opinia i nie każda interpretacja zasługuje na jednakowe uznanie i szacunek. Pojęcie „nieprawdy” zniknęło więc z naszego słownika, chociaż ona sama nie zniknęła z naszego życia. Towarzyszy nam stale, przyjmując różne formy: od pozornie niewinnych przemilczeń przez fake-newsy i „fakty medialne” aż po doktrynalny fanatyzm. Kłamstwa fabrykuje się taśmowo, jak produkty; słowom, zależnie od potrzeb, nadaje się nowe znaczenia; świat zalewa informacyjna pandemia.

W moich latach wczesnoszkolnych, na które przypadły interwencje zbrojne mocarstw – Związku Sowieckiego w Afganistanie, Stanów Zjednoczonych w Zatoce Perskiej – pewne było przynajmniej to, że wojna kończyła się wtedy, kiedy podała tak stacja CNN. Trzy dekady później, pogrążeni w kryzysie poznawczym, ani tradycyjnym, ani nowym mediom nie możemy już ufać. Zdaje się, że idea główna Dialogu o mówcach Tacyta i eseju O wolności Milla byłaby zatem tożsama i bardzo aktualna także w naszej teraźniejszości cyfrowej: kształt świata (o ile mówimy o świecie, który nie jest wynaturzeniem) – wykuwać się powinien jawnie, w ogniu sporów i krytyki opartej na argumentach racjonalnych oraz zgodzie co do pojęć podstawowych, probierzem zaś niezawodnym kondycji, w jakiej znajduje się człowiek, są wolna myśl i wolne słowo.

Publikowany wyżej utwór został nagrodzony w Konkursie Wolność myśli – wolność wyrazu zorganizowanym przez Stowarzyszenie Autorów ZAiKS i Polski PEN Club.

 

Jacek Hajduk (1982) – filolog klasyczny; ostatnio opublikował Fantazje mimowolnego podróżnika (2016), W rejony mroku (2017) i Wolność słoneczna (2020).

 

 

Artykuł ukazał się w:
Przegląd Polityczny 171/2022

 

Skip to content