René Girard, Benoît Chantre, „Apokalipsa tu i teraz”, tłum. Cezary Zalewski, Wydawnictwo WAM, Kraków 2018.
Apokalipsa tu i teraz René Girarda (1923 – 2015), jednego z największych myślicieli europejskich, jest zapewne najoryginalniejszą próbą zmierzenia się z dziełem pruskiego generała Carla von Clausewitza (1780–1831), zwłaszcza z jego niedokończonym traktatem O wojnie. Girard już na wstępie podkreśla: Prawdopodobnie to największa książka poświęcona wojnie, jaką kiedykolwiek napisano. Tak więc polski tytuł co prawda dobrze oddaje przesłanie książki, lecz pomija intencję zawartą we francuskim tytule Achever Clausewitz, który można przełożyć na Dokończyć Clausewitza, co ma tu znaczenie kluczowe.
Jak wiemy, Girard miał ambicję stworzenia ogólnej teorii, która pozwoliłaby wyjaśnić genezę podstawowych struktur zarówno życia społecznego, jak i życia religijnego. Odrzucał jednakże, w przeciwieństwie do wielu współczesnych myślicieli, przekonanie, zgodnie z którym więzi między ludźmi opierają się na uznaniu wspólnoty interesów. Girard twierdził inaczej. Jego zdaniem nie ugoda i kompromis, lecz przemoc i mord tkwią u źródeł zarówno religii, jak i organizacji społecznej.
Moja hipoteza jest mimetyczna – powiada – ponieważ ludzie bardziej niż zwierzęta naśladują się wzajemnie, musieli odkryć sposoby uporania się z zaraźliwym podobieństwem, które mogłoby prowadzić po prostu do zniknięcia ich społeczności. Mechanizmem ponownie wprowadzającym różnice do takiej sytuacji, w której każdy upodabnia się do każdego, jest ofiara. Ludzkość wywodzi się z ofiary; jesteśmy więc dziećmi religii. To, co za Freudem nazywam mordem założycielskim – inaczej mówiąc: złożeniem ofiary, która jest zarówno obarczana winą za brak porządku, jak i zdolna do jego przywrócenia – jest stale odtwarzane w rytuałach dających początek naszym instytucjom. Od zarania ludzkości miliony niewinnych ofiar zostały w ten sposób zamordowane, żeby umożliwić swoim współbliźnim wspólne życie lub przynajmniej brak wzajemnej destrukcji. Na tym polega żelazna logika sacrum, która mity maskują coraz słabiej, w miarę jak ludzie stają się coraz bardziej samoświadomi.
Ten pochód idei oczywiście budzi zawrót głowy. Ale na tym nie koniec. Koncepcja „mordu założycielskiego” doprowadziła bowiem Girarda do stwierdzeń jeszcze bardziej radykalnych. Jego zdaniem największe wyzwanie temu mechanizmowi rzuciła dopiero osoba Jezusa Chrystusa. Przy czym, odwołując się do swoich wcześniejszych interpretacji Ewangelii, Girard zakwestionował równocześnie dogmat uznający mękę Chrystusa za ofiarę. Ma ona – dowodzi – charakter zbawczy i zarazem demaskujący ukrytą przemoc, która od założenia świata rządziła dziejami człowieka. Słowem – chrześcijaństwo demistyfikuje religię albo – odwołując się do girardowskiego paradoksu – jest jedyną religią, która przewidziała swoją własną porażkę.
Jeśli piszemy o tym tak obszernie, to tylko po to, by wyjaśnić za chwilę, dlaczego Girard sięgnął po traktat pruskiego generała i co tak naprawdę w nim odnalazł? Otóż, mówiąc w największym skrócie, dostrzegł u Clausewitza intencje bardzo podobne do swoich: Clausewitz miał niewiarygodną intuicję dotyczącą nagłego przyspieszenia kursu historii, jednak natychmiast ją ukrył, starając się nadać swojej książce ton technicznego, szkolnego traktatu. Dlatego też musimy uzupełnić Clausewitza, idąc za nim do miejsca, w którym przerwał, aż do końca.
Girard ma na myśli przede wszystkim tezę pruskiego generała, mówiąca o „osiąganiu skrajności” w trakcie potęgującego się konfliktu, czyli o takim jego natężeniu, które sprawia, że polityka jest już niezdolna do przeciwdziałania wzajemnemu (mówiąc „Girardem” – mimetycznemu) zwiększaniu się przemocy. Co się wtedy dzieje – pyta – kiedy dochodzimy do tych skrajności, które Clausewitz dostrzega w swoim traktacie, lecz ukrywa za rozważaniami z zakresu strategii? A w innym miejscu dopowiada: Byłem zafascynowany faktem, że na tych ciężkich, a niekiedy nudnych stronach, których autor utrzymuje, że zajmuje się wyłącznie teorią militarną, została wyłożona tragedia nowoczesnego świata. Oczywiście przejrzałem pobieżnie książkę Reymonda Arona „Penser la guerre, Clausewitz”, gdy w latach siedemdziesiątych została wydana, ale w tym czasie byłem zbyt zaabsorbowany moimi własnymi badaniami, żeby poważnie nią się zająć. Teraz rozumiem, że stało się tak dlatego, iż racjonalistyczne odczytanie Arona uniemożliwiło mi badanie tekstu Clausewitza, który mówi coś zupełnie odmiennego niż to, co starał się udowodnić Aron. Błyskotliwa rozprawa Arona jest dziś już przestarzała, za co nie można go winić. Została naznaczona piętnem swoje- go czasu: w okresie zimnej wojny ludzie wciąż wierzyli w odstraszające działanie broni jądrowej i myśleli, że polityka zagraniczna ma znaczenie; obecnie to znaczenie w dużej mierze straciła. Właśnie dlatego jestem przekonany, że wkroczyliśmy w erę, w której bardziej istotnym narzędziem stanie się antropologia niż politologia. Będziemy musieli zasadniczo zmienić naszą interpretację wydarzeń; będziemy musieli przestać myśleć w sposób typowy dla oświecenia i wreszcie wziąć pod uwagę radykalną naturę przemocy. Dzięki temu powstanie całkiem inny typ racjonalności, którego domagają się nasze czasy. To właśnie sprawia, że lektura Clausewitza jest dziś tak aktualna.
Na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Książka powstała na podstawie długich dyskusji, jakie wiedli René Girard i Benoît Chantre. Jest to więc zredagowany zapis rozmowy, w trakcie której rozmówcy trzymają się wprawdzie blisko dzieła Clausewitza, ale często sięgają też po inne źródła, zwłaszcza po teksty apokaliptyczne (tylko religijna interpretacja „O wojnie” ma szansę dotrzeć do tego, co jest w niej istotne). W rezultacie powstała książka, której rangę tak skomentował sam Girard: Jej przedmiotem jest możliwość końca Europy, świata Zachodu i świata jako całości. Ta możliwość stała się dziś realna. Jest to więc książka apokaliptyczna. Jej polskim wydawcą jest Wydawnictwo WAM w Krakowie.
Steven Levitsky, Daniel Ziblatt, „Tak umierają demokracje”, tłum. Olga Kabendowicz, Fundacja Liberte!, Łódź 2018.
Książka Tak umierają demokracje Stevena Levitskiego i Daniela Ziblatta w niczym nie przypomina akademickiej rozprawy adresowanej do wąskiego kręgu ekspertów. Przeciwnie – praca amerykańskich znawców systemów demokratycznych z Harvard University jest pełną pasji obroną zasad porządku konstytucyjnego i demokracji naszych czasów. Wprawdzie koncentrują oni uwagę na Ameryce Trumpa, lecz ich rozważania w równym stopniu odnoszą się do Polski Kaczyńskiego, jak i Węgier Orbána. Demokracje działają najlepiej – czytamy – tam, gdzie konstytucje były wzmocnione niepisanymi normami demokratycznymi. Chodzi tu – po pierwsze – o wzajemną tolerancję, a więc o wspólnie podzielane przekonanie, w myśl ktorego rywalizujące partie uznają siebie nawzajem za pełnoprawnych przeciwników politycznych, a po drugie – o powściągliwość, czyli o założenie, że politycy u władzy powinni zachować umiar w korzystaniu z przysługujących im uprawnień. Praktykowanie tych zasad pozwala uniknąć partyjnej walki na śmierć i życie, której zaciekłość zniszczyła w przeszłości niejedną demokrację. Dzisiaj oba „bezpieczniki” przestały działać – konstatują Levitsky i Ziblatt, pisząc o Stanach Zjednoczonych: Chociaż doświadczenia innych krajów uczą nas, że polaryzacja może zabić demokrację, to uczą nas także, iż upadek nie jest ani nieunikniony, ani nieodwracalny. Książka ukazała się nakładem Fundacji Liberte!
Madeleine Albright, „Faszyzm. Ostrzeżenie”, tłum. Katarzyna Mironowicz, Wydawnictwo Poltext, Warszawa 2018.
Ten sam problem rozważa Madeleine Albright w książce pod tytułem Faszyzm. Ostrzeżenie (Wydawnictwo Poltext). Nie bez powodu książka ta stała się bestsellerem w świecie Zachodu. Albright jest bowiem nie tylko autorytetem politycznym (w administracji Billa Clintona pełniła funkcję sekretarza stanu w latach 1997– 2001), lecz także wysoce cenioną do dziś intelektualistką publiczną. A pytania, na które odpowiada w książce, dotykają sedna kryzysu politycznego i moralnego naszych czasów: Dlaczego – pyta – demokracja znalazła się obecnie „pod ostrzałem i w odwrocie”? Co sprawia, że politycy podważają zaufanie społeczeństw do instytucji wyborów, do niezależnych sadów i wolnych mediów? W jakim celu buduje się głębokie podziały pomiędzy bogatymi i biednymi, pomiędzy miastem i wsią, pomiędzy osobami wykształconymi i niewykształconymi? Dlaczego Stany Zjednoczone, przynajmniej na razie, zrezygnowały z roli światowego lidera? I w końcu: dlaczego dziś, w dwudziestym pierwszym wieku, słowo faszyzm tak często powraca w naszych dyskusjach?
Michał Głowiński, Grzegorz Wołowiec, Czas nieprzewidziany. Rozmowa-rzeka, Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2018.
Czas nieprzewidziany Michała Głowińskiego, wybitnego literaturoznawcy ostatniego półwiecza, dopełnia jego wcześniejsze książki autobiograficzne: Czarne sezony i Kręgi obcości. Jest to rozmowa-rzeka, która poprowadził Grzegorz Wołowiec, historyk literatury, o pokolenie młodszy od autora wymienionych książek. Mimo tej różnicy wieku wspólnota doświadczeń rozmówców pozwala im swobodnie podejmować tematy dotyczące Polski Ludowej, marksizmu i języka totalitarnego, jak też Instytutu Badań Literackich, gdzie Głowiński pracował w minionych dekadach. W ten sposób książka staje się po trosze przewodnikiem po dziejach najnowszych Polski, po trosze zaś kroniką osobistych pasji głównego bohatera książki. Opublikowało ją Wydawnictwo Wielka Litera.
Robert Frost, Oksfordzka histroia unii polsko-litewskiej. Powstanie i rozwój 1385-1569, t. I, tłum. Tomasz Fiedorek, Rebis, Poznań 2018.
Angielski historyk Robert Frost, autor Oksfordzkiej historii unii polsko-litewskiej (Rebis), zaczyna swój wykład od takiego komentarza: Nie jest to historia państwa ani historia narodu, ale historia politycznej relacji – unii politycznej, która rosła i zmieniała się z upływem czasu, rozszerzając terytorialnie, dzięki czemu poza Polakami i Litwinami, którzy zawarli ją w 1386 roku, objęła również inne narody. Frost opowiada zatem o dziejach tej unii z wielu punktów widzenia, aby w ten sposób wyjaśnić sekret jej powodzenia (była to jedna z najdłużej trwających unii politycznych w dziejach Europy!). W tej chwili ukazał się tom pierwszy, opisujący genezę samej unii, a tom drugi ma przynieść omówienie tak ważnych kwestii, jak fenomen ustrojowy, czy konfesyjny dawnej państwowości polsko-litewskiej. Całość autor zadedykował pamięci czterech wielkich badaczy dziejów tytułowej unii: Polaka (Oskara Haleckiego), Litwina (Adolfasa Šapoki), Ukraińca (Mychajła Hruszewskiego) i Rosjanina (Matwieja Lubawskiego). Piękny gest!
Paweł Matyaszewski, Monteskiusz w Polsce. Wczoraj i dziś, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2018.
Monteskiusz w Polsce to kolejna książka, którą poświęcił temu myślicielowi Paweł Matyaszewski, filolog romański i historyk idei związany z KUL (na początku tej dekady ukazała się jego rewelacyjna biografia zatytułowana Podróż Monteskiusza. Biografia przestrzenna, 2011). Teraz Matyaszewski zastanawia się nad formami obecności Monteskiusza w naszym piśmiennictwie. A mamy tu do czynienia z prawdziwym paradoksem: podręcznikowe nazwisko przesłoniło bowiem człowieka, który to nazwisko nosił (Leopold Gluck), co oznacza, że ten powszechnie przywoływany klasyk pozostaje jednocześnie autorem w istocie nieznanym, zarówno gdy chodzi o historię jego życia, jak i samą twórczość. Zresztą, idąc tropem wskazanym przez lubelskiego historyka idei, można powiedzieć, że znajomość dzieła wielkiego Francuza (daleka zresztą od powszechności) ogranicza się w Polsce ledwie do kilku stereotypowych stwierdzeń. Jego myśli są ważne, lecz na ogół pozostają nieznane, historycznie są doniosłe, ale martwe. Toteż intencja autora Monteskiusza w Polsce jest tyleż prosta, co przewrotna – pozwólmy mu zejść z cokołu i zacznijmy go czytać. Książkę opublikowało Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego.
Rafał Juchnowski, Miejsce geopolityki w polskiej myśli politycznej XIX i XX wieku, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2018.
Książka Rafała Juchnowskiego omawia Miejsce geopolityki w polskiej myśli politycznej XIX i XX wieku (Wydawnictwo Adam Marszałek). Jest to praca politologiczna, a więc przedstawia tendencje i zjawiska raczej w ich „długim trwaniu”, niźli skupia uwagę na spuściźnie takich myślicieli i polityków, jak: ks. Adam Czartoryski, Roman Dmowski i Józef Piłsudski, czy krąg paryskiej Kultury na czele z Jerzym Giedroyciem. Ograniczenie ram czasowych monografii do pierwszej połowy XX wieku podyktowane zostało – podkreśla autor – przekonaniem o szczególnym znaczeniu tego okresu. Przesądziły o tym realia epoki, a właściwie trzech epok oraz dokonania intelektualne tamtego czasu.
Teza monografii brzmi tak: Ideą konstytuującą polską myśl polityczną na przestrzeni dziejów był jagiellonizm, połączony z federalizmem i projektem, tak czy inaczej rozumianej, mocarstwowości. Była to wizja wolnościowa i demokratyczna. Przy czym polski przypadek pozostaje pod tym względem szczególnie interesujący, gdyż nie przesądzał on ostatecznego kształtu granic państwowości.
Jak wiemy, z zasięgiem terytorialno-politycznym ziem polskich wiążą się dwie koncepcje, które na długo ukształtowały naszą wyobraźnię polityczną. Myślę tu o teorii „przejściowości terytorium polskiego” (Wacław Nałkowski) i „pomostowości” tego terytorium (Eugeniusz Romer). Dopełniły one wcześniejszą ideę „przedmurza”, by następnie ulec przedefiniowaniu po II wojnie światowej i ustąpić miejsca koncepcji ULB i idei pojednania polsko-niemieckiego.
Joel Kotkin, Powszechna historia miasta, tłum. Anna Kunicka, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2018.
Powszechna historia miasta Joela Kotkina, wykładającego w Kalifornii urbanisty i geografa, opowiada o fenomenie miasta jako najdonioślejszego, najbardziej skomplikowanego i najbardziej twórczego dokonania ludzkiego ducha. Tytułowe dzieje przenikały dwie tendencje. Z jednej strony – jak podkreśla amerykański badacz – opisuje je uniwersalność miejskiego doświadczenia (mimo ogromnych różnic wynikających z rasy, klimatu i lokalizacji). Z drugiej – podobne funkcje, które pełniły ośrodki miejskie w przeszłości (przestrzeń święta, bezpieczeństwo, rynek). Dzisiaj – stwierdza Kotkin – wymienione zjawiska nie stanowią już takiego wyzwania jak kiedyś. Niemniej jednak nawet zamożne miasta pozbawione moralnej spojności czy poczucia tożsamości obywatelskiej skazane są na kryzysy, a nawet upadek: Osobiście żywię nadzieję, że współczesne miasta – gdziekolwiek leżą – wciąż zdolne są do skutecznego pełnienia swych historycznych funkcji i dzięki temu uczynienia tego stulecia, pierwszego stulecia, w którym większość ludzkości żyje w miastach, prawdziwym stuleciem miast. Książkę opublikowało Wydawnictwo Aletheia.
François Noudelmann, Geniusz kłamstwa, tłum. Magdalena Łachacz, Michał Krzykawski, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2018.
Na książkę Geniusz kłamstwa François Noudelmanna (PWN) składają się eseje poświęcone sławnym filozofom europejskim. Przy czym autor, wybitny literaturoznawca i profesor Uniwersytetu Paryskiego, przygląda się swym bohaterom z perspektywy prawdy i fałszu zawartych w ich dziełach i życiowych wyborach. Takie ujęcie pozwala mu – mówiąc ostrożnie – na wskazanie co najmniej sprzeczności pomiędzy tym, co twierdzą, a tym, co praktykują uznani intelektualiści, rożnych zresztą epok. W ten sposób Noudelmann rzuca nie tylko nowe światło na wyabstrahowane pisma i dyskursy, ale również błyskotliwie ukazuje zaskakujące pęknięcia między głośno manifestowanymi wartościami a życiem wiedzionym w opozycji do owych wartości. Wybór myślicieli, którzy posłużyli w książce do analizy, nie ma wiele wspólnego z podręcznikowymi oczywistościami. Spotykają się tu Rousseau i Kierkegaard, Deleuze i Lévinas, by pozostać tylko przy tych nazwiskach.
Robert Macfarlane, Szlaki. Opowieści o wędrówkach, tłum. Jacek Konieczny, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2018.
Szlaki Roberta Macfarlane’a (Wydawnictwo Poznańskie) to książka jednego z najznakomitszych, współczesnych pisarzy brytyjskich, a przy tym jest to proza wyjątkowa. Właściwie trudno powiedzieć, czy jest to opowieść, czy raczej medytacja, a może ten rodzaj relacji, w której podroż i życie idą w parze, a opisane wyprawy inspirują zarówno odległą przyszłość, jak i okruchy teraźniejszości.
Na każdą z opisanych w książce wypraw – podkreśla Macfarlane – składa się mieszanina podekscytowania, niekompetencji, uwznioślenia, przygody i epifanii. Pierwsza z tych podroży otworzyła przed pisarzem świat starych szlaków przecinających ziemie i wody Wysp Brytyjskich. Podczas następnych, opowiada Macfarlane: przemierzyłem uedy na okupowanych terenach Palestyny i, jak wielu brytyjskich wędrowców przede mną, trafiłem na jedno ze spalonych słońcem odgałęzień Camino w Hiszpanii, którym kroczyłem pod zasępionym niebem. Przemierzyłem szlak pływowy zwany „The Doomway”, rzekomo najbardziej niebezpieczny szlak Wysp Brytyjskich, który w rzeczywistości okazał się banalnie prosty. Podziwiałem niebieskie klejnociki zesłane przez deszcz meteorów nad połnocnym Atlantykiem; pokonałem zimą na nartach drogę Ridgeway i daję głowę, że w Wiltshire widziałem na własne oczy czarną panterę. Spędzałem noce w zagajnikach, na polach i w kopulastych szałasach z kamienia oraz na nawiedzonym szczycie kredowego pagórka w Sussex, gdzie potwornego stracha napędziły mi duchy, które, jak się teraz domyślam, były w istocie sowami. Wszędzie spotykałem ludzi – zwykłych i niezwykłych, cichych i elokwentnych, banalnych i ekscentrycznych – którzy krajobraz i chodzenie traktowali jako podstawowy sposób poznawania siebie i świata. Zaznajamiałem się z guzdrałami, marzycielami, piechurami, przewodnikami, pielgrzymami, włóczęgami, powsinogami, grandziarzami, kartografami – oraz człowiekiem, który uważał, że jest drzewem i że drzewa są ludźmi.
Z kilkudziesięciu osób, o których wspominam w tej książce, najważniejszy jest poeta i pisarz Edward Thomas (1878 –1917). Jego duch towarzyszył mi podczas wędrówek i zachęcał mnie do dalszego marszu. Wyruszając, zamierzałem cofnąć się w czasie i zjednoczyć z Thomasem, wykorzystać szlaki jako drogę do osiągnięcia tego celu, ale ostatecznie dowiedziałem się znacznie więcej na temat żywych niż umarłych.