Rewolucja Trumpa | „Zagubiony hegemon”

W przemówieniu wygłoszonym we wrześniu 1990 roku prezydent George H.W. Bush przekonywał, że przemiany, które dokonują się na całym świecie, od Europy poprzez Bliski Wschód aż po Azję, mogą dać początek nowemu porządkowi światowemu. Przed połączonymi izbami Kongresu roztaczał wizję nowej ery, wolnej od napięcia generowanego przez rywalizację Ameryki i Związku Radzieckiego. Narody świata miały teraz żyć i prosperować w większej harmonii, a rządy prawa stopniowo zastępować prawa dżungli. Związek Radziecki trwał już tylko siłą woli, Układ Warszawski odchodził do przeszłości, a kolejne kraje Europy Wschodniej odzyskiwały suwerenność. Prezydent Bush senior tłumaczył, że Wschód i Zachód, Południe i Północ powinny częściej wychodzić sobie naprzeciw, by skuteczniej niż dotychczas rozwiązywać wspólne, globalne problemy.

Dziś ta pożądana i szlachetna wizja jest już tylko wspomnieniem zamierzchłej epoki. Trzydzieści pięć lat później świat nie jest bardziej pokojowy ani stabilny. Zimnowojenny podział na Wschód i Zachód odszedł do przeszłości. Pojawiły się jednak nowe, nader liczne osie sporu. Z wiekowego snu obudziły się cywilizacje o starożytnym rodowodzie. Wiele mniejszych państw powróciło do swojskiego, acz lekko przykurzonego repertuaru nacjonalistycznego i protekcjonistycznego. Sama Ameryka w tym bardzo krótkim czasie przebyła niezwykle krętą drogę: od łagodnej liberalnej hegemonii, przez pozimnowojenny triumfalizm i czas globalnej ekspansji, aż po wielkie rozczarowanie liberalnymi dogmatami, a następnie zwrot ku nacjonalizmowi i protekcjonizmowi.

A przecież nie tak miało być. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Stany Zjednoczone zyskały możliwość budowy nowego ładu międzynarodowego, kiedy bez jednego wystrzału ostatecznie pokonały Związek Radziecki i stały się pierwszym w historii świata supermocarstwem, którego wpływy objęły niemal cały świat. Znalazły się u szczytu potęgi i wywalczyły sobie największy przywilej, jaki w polityce międzynarodowej może zyskać państwo: mogły niemal samodzielnie decydować o przyszłości światowego porządku. Stały się niczym jego większościowy udziałowiec, który co prawda musi dogadywać się z innymi partnerami, ale nigdy nie może zostać przez nich przegłosowany.

Ten wielki przywilej nakładał na Amerykę równie wielkie brzemię. Jako najpotężniejsze państwo na świecie stała się ona odpowiedzialna nie tylko za utrzymanie swojej dominującej, hegemonicznej pozycji. Jeśli, jak zapowiadał prezydent Bush senior, pragnęła bardziej pokojowego i sprawiedliwego świata, to na jej barki spadała również odpowiedzialność za dobrostan i stabilność światowego ładu. Innymi słowy, w udziale przypadło jej zadanie praktykowania roztropnej hegemonii.

Arystoteles uważał roztropność (fronesis) za cnotę dianoetyczną, czyli taką, która bierze się z namysłu, refleksji i rozważań rozumowych, a nie jest tylko wynikiem przyzwyczajenia i mechanicznego wyćwiczenia. Człowiek roztropny to taki, którego działania poprzedza rzeczywisty namysł i który jest w stanie przewidzieć możliwe konsekwencje swojego postępowania. Skłania go to do działań ostrożnych, bardziej zachowawczych, ponieważ zdaje sobie sprawę, że ponosi odpowiedzialność za coś więcej niż tylko swój własny, bezpośredni interes. Analogicznie – cnota roztropności powinna skłaniać państwo-hegemona do prowadzenia polityki, która przynosi korzyści jemu samemu, ale zarazem przyczynia się do stabilności i ewolucyjnych, a nie rewolucyjnych zmian ładu światowego. Dla roztropnego hegemona kryterium sukcesu na arenie międzynarodowej jest utrzymanie własnej pozycji i zapewnienie sobie bezpieczeństwa, ale w taki sposób, by inne państwa nie miały powodu domagać się rewolucyjnej zmiany i nie chciały w całości odrzucić istniejących zasad, norm oraz instytucji.

Stawiam tezę, że ta wielka odpowiedzialność przerosła Amerykę. Po zakończeniu zimnej wojny swój interes widziała przede wszystkim w umacnianiu i stopniowym rozszerzaniu własnej hegemonii, a nie w budowie bardziej inkluzywnego i heterogenicznego ładu światowego. Czas swojej bezprecedensowej przewagi nad innymi państwami poświęciła, by w możliwie dużym stopniu zmienić i tak korzystne dla siebie status quo oraz w jak największym zakresie poszerzyć granice swojego liberalnego imperium. Ameryka nie jest klasycznym imperium, takim jak na przykład imperium rzymskie. Nie pożąda terytorium innych państw; na pierwszy rzut oka przypomina raczej republikę handlową, a więc państwo, które roztacza swoje wpływy na innych kontynentach za pomocą polityki gospodarczej i własnych zasad wymiany handlowej. Niemniej w ostatnim stuleciu Ameryka wytworzyła model wywierania globalnych wpływów, w którym bez problemu można wyodrębnić centrum oraz powiązane z nim peryferia, na których Stany Zjednoczone są obecne nie tylko gospodarczo, ale też wojskowo, politycznie oraz ideologicznie. Nie miała przy tym ambicji ani pretensji terytorialnych na odległych kontynentach, czym różniła się od klasycznych imperiów lądowych. Często była też siłą na rzecz pozytywnych zmian, dzięki którym liczne państwa nadrobiły zaległości gospodarcze i wzbogaciły się do niespotykanego wcześniej poziomu.

Podobnie jak większość znanych z historii imperiów, nie zamierzała jednak tolerować potencjalnych rywali do światowej palmy pierwszeństwa. Pragnęła przede wszystkim zaprojektować porządek globalny tak, by wywierać jak największy wpływ na jego części składowe, a nie tak, by jego poszczególne części wzajemnie się równoważyły. Za cel obrała rozprzestrzenianie swoich wpływów w najodleglejszych miejscach globu i wypieranie z nich wpływów innych państw.

Sposób, w jaki to czyniła, spotykał się jednak z początkowo tłumioną, a następnie coraz bardziej gniewną i agresywną reakcją innych mocarstw. Owocem tej reakcji są wojny, konflikty i napięcia, z którymi mierzą się dziś Europa, Azja i Bliski Wschód, a w konsekwencji cały świat.

*

Książka „Zagubiony hegemon” to esej meandrujący po współczesnych losach Ameryki i jej zmaganiach ze światem. Nie jest to ani kronikarski zapis jej najnowszych dziejów, ani praca historyczna, w której systemowo i szczegółowo omawiałbym każdy aspekt jej polityki. Nie jest to też – i to istotne zastrzeżenie – spojrzenie z perspektywy polskiej i polskich interesów, lecz przez pryzmat interesów amerykańskiego mocarstwa.

Za punkt wyjścia obieram przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, gdy kończy się zimna wojna i rozpada się Związek Radziecki, a Stany Zjednoczone stają się jedynym globalnym hegemonem i to w ich rękach znajduje się przyszłość ładu międzynarodowego. Uważam, że jest to moment absolutnie kluczowy, ponieważ to, w jaki sposób i na jakich zasadach dokonał się rozkład starego porządku, niesłychanie mocno zaciążyło na całej amerykańskiej polityce zagranicznej i na polityce innych światowych mocarstw. Dlatego przyglądam się najpierw tamtej epoce, a następnie kolejnym dekadom amerykańskich zmagań ze światem, aż do wyboru Donalda Trumpa na drugą kadencję.

Konkretne decyzje i działania amerykańskich polityków interesują mnie przede wszystkim w kontekście ich światopoglądu politycznego. Najważniejsze wydarzenia – od prezydentury Busha seniora aż do prezydentury Bidena – zajmują mnie przede wszystkim jako efekt końcowy pewnego sposobu myślenia o polityce międzynarodowej. Ostatecznie każda decyzja polityczna ma wymiar bardzo realny i namacalny, lecz zawsze stoją za nią konkretne idee, percepcje lub złudzenia, które dają pierwszy impuls do działania.

Stawiam tezę – drugą i ostatnią – że na manowce nieroztropnej hegemonii Amerykę doprowadziła właśnie krótkowzroczność, z jaką kolejne administracje swoją politykę zagraniczną opierały niemal wyłącznie na ideach liberalnego internacjonalizmu. Liberalizm, praworządność i demokracja są wielkimi osiągnięciami Zachodu, lecz próba dogmatycznego przeszczepienia ich na grunt zasad rządzących polityką międzynarodową uniemożliwiła wkomponowanie największych państw niezachodnich i nieliberalnych w ramy budowanego przez Amerykanów porządku międzynarodowego. W dłuższej perspektywie uniemożliwiło to stworzenie bardziej stabilnego, przewidywalnego i pokojowego ładu globalnego. W samej Ameryce wytworzyło natomiast warunki, w których mogła wykiełkować, dojrzewać, a następnie osiągnąć pełnię antyliberalna, antyelitarna i antyglobalistyczna rewolucja Trumpa.

Przed wieloma laty Zbigniew Brzeziński pisał, że „ostatecznym celem polityki amerykańskiej powinna być szlachetna wizja stworzenia świata opartego na międzynarodowej współpracy, zgodnego z długoterminowymi tendencjami dziejowymi i fundamentalnym interesem ludzkości”. Po zakończeniu zimnej wojny ta szlachetna wizja nie doczekała się spełnienia. Czy w kolejnych latach Stany Zjednoczone znajdą w sobie chęci, siłę i determinację, by to zmienić? Tego dziś jeszcze nie wiemy. Ale zacznijmy od początku…

Łukasz Gadzała

Powyższy tekst to wstęp do książki Łukasza Gadzały Zagubiony hegemon. Zmarnowana szansa Ameryki i rewolucja Trumpa,  Wydawnictwo Prześwity, Warszawa 2025. Książkę można zamówić w naszej księgarni!

 

Skip to content