Zostałem ostatnio zapytany: czy niepodległa Ukraina ma przyszłość? Oczywiście, że tak. Zastanawiamy się jednak, jaka to będzie Ukraina? W jakich granicach? Czy zostanie członkiem NATO i Unii Europejskiej? Moje przekonanie uzasadnia prawo międzynarodowe i dramatyczna historia Ukraińców, którzy, biorąc pod uwagę cele rusyfikacyjne carskiej Rosji, później ZSRR, a następnie putinowskiej Federacji Rosyjskiej, bronią nie tylko granic, ale też istnienia i tożsamości narodu. Odpowiadamy więc „tak” z głębokim przekonaniem, z podziwem dla heroizmu Ukraińców i wiarą. Tyle że na sile przekonań nie buduje się strategii przyszłości.
Moskwa nie zrealizuje określonych przez Putina celów opanowania całego kraju, włączenia go do „rosyjskiego świata”, „denazyfikacji”, to jest osadzenia w Kijowie poddanego sobie rządu, demilitaryzacji oraz rezygnacji z więzi z Zachodem. Za odmowę Ukraina płaci dramatycznie wysoką cenę.
Skuteczną okazuje się taktyka Kremla poświęcania dziesiątków tysięcy żołnierzy, by osiągnąć choćby niewielkie zdobycze terytorialne. Liczne analizy zachodnie i niezależne rosyjskie sugerują, że Moskwę nie stać na prowadzenie długotrwałej wojny zarówno ze względów gospodarczych, jak i na brak żołnierzy. Nie wiemy, jak jest naprawdę, gdyż przy pasywnej ludności, w dużym stopniu wspierającej cele wojenne (przy szczodrze opłacanych rodzinach ofiar), bardzo poważne są zdolności państw autorytarnych do mobilizacji środków i ludzi. Wyczekiwany przełom jest zawsze nieprzewidziany, nagły i w większości przypadków wynika także z podziałów w elitach władzy. Jak dotychczas, Putin represjami zapewnił sobie brak sprzeciwu i w społeczeństwie, i w elitach.
Nie wiemy, jaka jest rzeczywista sytuacja Ukrainy. Mądry Churchill powiedział w 1943 roku: W czasie wojny prawda jest tak cenna, że zawsze powinna być pod opieką ochroniarza kłamstw. Wnioski wyciągamy z analiz i rozmów z ludźmi, którzy, jak sądzimy, wiedzą więcej, świadomi, że i oni posiadają wiedzę szczątkową i są poddani własnym oczekiwaniom bądź uprzedzeniom, także dezinformacji. Mimo sukcesów w 2022 roku Kijów nie jest w stanie zrealizować określonego przez prezydenta Zełenskiego i wspieranego przez większość Ukraińców celu, jakim jest odzyskanie wszystkich zagarniętych po 2014 roku terytoriów włącznie z Krymem.
Sytuacja w Ukrainie jest obecnie zła. Sukces rodzi sukces, gdy porażki wywołują rosnące wątpliwości, pasywność i skupienie się na bezpieczeństwie własnym i rodziny. Podziw wzbudzał skuteczny ruch obywatelski na rzecz obrony z 2022 roku, rola władz lokalnych w pomocy ludności, przemyślność w budowaniu przemysłu zbrojeniowego z użyciem, jak w przypadku dronów, najnowocześniejszych, zabójczo skutecznych, a przy tym tanich technologii.
Wydaje się, że ów duch oporu jest znacznie słabszy po trzech latach wojny. Skala strat ludzkich, nieustanne zagrożenie i brak perspektyw na wyparcie Rosjan sprawiają, że wzmaga się stosunek do wojny w kategoriach indywidualnego losu, pragnienia uniknięcia śmierci czy ran. Stąd opisywane w mediach przypadki dezercji, unikania wojska, a w większych miastach nawet ataków fizycznych na funkcjonariuszy organizujących pobór. Co najmniej pasywność, ale i opór wzmaga przekonanie, że zamożni czy wpływowi rodzice opłacają „pod stołem” unikanie poboru swoich synów czy zgodę na ich wyjazd za granicę. Toteż na front, podobnie jak w Rosji, idzie głównie młodzież z prowincji. Tak jak i w Rosji, istnieje system płacenia za zaciągnięcie się do wojska. Władze organizują swoiste polowania na mężczyzn, nierzadko niezależnie od ich wieku czy stanu zdrowia. Wpływa to wszystko na zdolności bojowe, gdyż tacy rekruci przejawiają słabszą motywację do walki. Braki sprawiają, że średnia wieku w armii przekracza 40–45 lat.
Obecnym walkom, a w przyszłości odbudowie Ukrainy, zagrażają dramatyczne zmiany demograficzne. Szybki spadek urodzin zaczął się już po zdobyciu niepodległości. Wojna po 2014 i 2022 roku przeistoczyła kryzys w katastrofę. Gdy w latach dziewięćdziesiątych ludność Ukrainy liczyła ponad 51 milionów obywateli, obecnie na terenach kontrolowanych przez Kijów mieszka ich około 29 milionów. Stan ten bezpośrednio wpływa i na zdolności obronne obecnie, i na perspektywy gospodarcze.
Istnieje napięcie między wymogami frontu a polityką, między przekonaniem, że Ukraina walczy o przetrwanie jako państwo i naród a powstrzymywaniem się prezydenta Zełenskiego i większości parlamentarnej przed rozszerzeniem poboru o młodsze roczniki, powołując się na… niepopularność takiego kroku.
Aczkolwiek zrozumiała jest centralizacja władzy administracji prezydenta i ministerstw w warunkach wojennych, dezaprobatę wywołuje odbieranie uprawnień władzom lokalnym, w tym samorządowym. Protestują one przeciwko tworzeniu w regionach alternatywnej struktury władzy przez Andrija Jermaka, potężnego szefa gabinetu prezydenta, która nie ma umiejscowienia w konstytucji.
W warunkach egzystencjalnego zagrożenia Zełenski odmawia nawet konsultacji z opozycją, już nie mówiąc o utworzeniu Rządu Jedności Narodowej. Co więcej, groził aresztowaniem byłego prezydenta, Petro Poroszenki, bądź popularnego polityka opozycyjnego i mera Kijowa, Witalija Kliczko. Znane są wypadki odmowy zgody na ich podróże za granicę. Wywierana jest również presja na media, które krytycznie omawiają bieżącą sytuację. Nie można więc uniknąć wrażenia, że Zełenski i jego otoczenie kierują się względami politycznymi wobec zmniejszania się popularności prezydenta i perspektywy przyszłych wyborów prezydenckich.
Korupcja z udziałem przedstawicieli władz, także centralnych, pozostaje bardzo poważnym problemem. Jego podnoszenie przez zachodnich sojuszników wywołuje irytację władz ukraińskich, które zwracają uwagę na podjęte (niekonsekwentne i nieskuteczne) działania i konieczność zajęcia się problemem po wojnie. Rządy prawa oraz korupcja są stałym punktem w rozmowach zachodnich sojuszników, także UE, ale nie są rozgłaszane – z szacunku do walczących, a też by nie osłabiać poparcia własnych społeczeństw na rzecz Ukrainy.
Poparcie Zachodu
Powrót prezydenta Trumpa do Białego Domu potęguje niepewność co do przyszłej skali pomocy. Europa będzie mogła pokryć zwiększone koszty finansowe, ale nie będzie w stanie w najbliższych 2–3 latach zaspokoić potrzeby zbrojeniowe Ukrainy. Bez presji Waszyngtonu wzrosnąć może sprzeciw Węgier, Słowacji czy Austrii. Sytuację może pogorszyć zdobycie prezydentury we Francji przez Marine Le Pen, także udział w rządach innych państw często prorosyjskich, populistycznych partii suwerenistycznych. Brak wspólnego stanowiska UE sprawi, że pomocy będzie udzielała „koalicja chętnych” z udziałem Wielkiej Brytanii i Norwegii.
Ważną jest interpretacja polityki Waszyngtonu po wybuchu wojny w lutym 2022 roku, to jest powodów, dla których administracja Bidena udzieliła pomocy wojskowej w sposób, który wywoływał liczne zastrzeżenia. Podstawą polityki USA po 1945 roku było bezpieczeństwo i przewidywalność w stosunkach z ZSRR/Rosją i innymi mocarstwami nuklearnymi, Wszystkie inne relacje międzynarodowe podporządkowane były stosunkom nuklearnym. Nieprzypadkowo więc niemal natychmiast Biden i inni czołowi przedstawiciele administracji deklarowali, czego USA i NATO nie zrobią, to jest nie przystąpią do wojny z Rosją. Ostrożnie przesuwali „czerwone linie”, testując reakcje Moskwy, stopniując dostawy ciężkiej broni. Cele pomocy Ukrainie ujawnił w kwietniu 2022 roku sekretarz obrony, Lloyd Austin, deklarując, że należy dążyć do takiego osłabienia Rosji, by nie była w najbliższej przyszłości w stanie zagrozić Ukrainie i innym państwom w regionie. By, dodajemy, w wypadku ewentualnego konfliktu zbrojnego z Chinami, np. na tle Tajwanu czy swobody żeglugi na Morzu Południowochińskim, Rosja nie była w stanie utworzyć drugiego frontu w Europie. Groźba Waszyngtonu bezpośredniego zaangażowania wojsk amerykańskich dla wyparcia wojsk rosyjskich ze wszystkich zajętych terenów włącznie z Krymem miała zapobiec użyciu przez Rosję w Ukrainie taktycznej broni jądrowej jesienią 2022 roku.
Powyższa perspektywa prowadzi do wniosku, że poparcie dla Ukrainy jest funkcją stosunków z Rosją. To się nie zmieni, na co nakłada się dążenie prezydenta Trumpa do osiągnięcia porozumienia z Putinem. Nowy sekretarz stanu USA, Marco Rubio, stwierdził 30 stycznia: Finansowanie Ukrainy to finansowanie ślepej uliczki, a może być nawet gorzej niż ślepa uliczka. Ukraina jest niszczona i traci coraz więcej terytoriów. Ten konflikt musi zostać powstrzymany […] Z punktu widzenia prezydenta ten przedłużający się konflikt musi zostać zakończony. Konieczne są negocjacje. A w tych negocjacjach obie strony konfliktu muszą z czegoś zrezygnować.
Ewentualne zamrożenie konfliktu, poza utratą około 20 procent terytorium, pozostanie stałym zagrożeniem dla bezpieczeństwa Ukrainy. Ewentualne gwarancje bezpieczeństwa pozostają wysoce niekonkretne, gdyż ich wiarygodność zależy od rozlokowania wojsk zachodnich wzdłuż linii zawieszenia broni.
Ukraina w Unii Europejskiej
Odbudowa Ukrainy zależy od zakończenia wojny oraz gwarancji bezpieczeństwa. Od członkostwa w UE zależą przyszłość polityczna, gospodarcza i modernizacja kraju. Otwarte granice umożliwią powrót, choćby części spośród ośmiu milionów emigrantów ze względu na brak rąk do pracy otwarcie granic będzie też sprzyjać migracji z zewnątrz.
Proces rozszerzania był największym sukcesem geostrategicznym Unii Europejskiej. Po zawarciu w 2014 roku Układu o stowarzyszeniu oraz traktatu o Pogłębionej i kompleksowej strefie wolnego handlu (DCFTA), z pewnymi ograniczeniami eksportowymi, np. w dziedzinie produktów rolno-spożywczych, Ukraina ogromnie skorzystała z dostępu do rynku unijnego. Brak stabilizacji politycznej oraz regulacji prawnych, także korupcja, nie doprowadziły jednak do większych – poza rolnictwem – inwestycji zachodnich.
Po wybuchu wojny w 2022 roku droga Ukrainy do UE została otwarta. Decyzja polityczna zapowiadała przyspieszenie rokowań. Dwa najważniejsze – poza pokojem – problemy utrudniają jednak szybki postęp:
- Wymogi Unii Europejskiej, które pozwolą na otwarcie i zamknięcie poszczególnych rozdziałów rokowań.
Rozmowy prowadzi Komisja Europejska, która mimo pozytywnej presji politycznej licznych, choć nie wszystkich państw, nie jest w stanie zrezygnować z wdrożenia precyzyjnie określonych wymogów instytucjonalnych, prawnych i politycznych, jakie wiążą każde państwo starające się o członkostwo w UE. Przed przystąpieniem dane państwo musi spełnić warunki znane jako kryteria kopenhaskie. Są to:
- stabilność instytucji gwarantujących demokrację, praworządność, prawa człowieka oraz poszanowanie i ochrona mniejszości;
- funkcjonująca gospodarka rynkowa oraz zdolność sprostania presji konkurencyjnej i siłom rynkowym UE;
- zdolność do przyjęcia na siebie wymogów członkostwa, włączając w to możliwość skutecznego wdrażania zasad, norm i polityk tworzących unijny dorobek prawny (acquis) oraz realizację celów unii politycznej, gospodarczej i walutowej.
Mimo przychylności motywowanej polityką i sytuacją, w jakiej znalazła się Ukraina, państwa członkowskie będą stosowały zasadę warunkowości, nalegając na wypełnienie wszystkich wymogów w poszczególnych dziedzinach. Na końcu drogi członkostwo ostatecznie zależeć będzie od ratyfikacji w parlamentach narodowych, co nie należy traktować jako pewne.
Stosunek Ukraińców do rozszerzenia.Traktują oni przeważnie rokowania nad rozszerzeniem jako proces głównie polityczny a nie merytoryczny i odwołują się, nierzadko w sposób wysoce obcesowy, do argumentów geostrategicznych, politycznych i moralnych. Pomijają przy tym interesy oraz wrażliwości państw członkowskich, w tym Polski. Strona ukraińska nie bierze pod uwagę tego, że sama Komisja, a szczególnie indywidualne kraje kierować będą się interesem własnym i wspólnym w imię wewnętrznej spoistości UE, w tym stabilności wspólnego rynku. Poszczególne państwa będą ostrożne ze względu na interesy indywidualnych sektorów, jak np. Polska czy Francja w kwestii produktów rolno-spożywczych.
Trudne negocjacje nad rozszerzeniem będą zatem trwały latami. Unijni dyplomaci i urzędnicy pamiętają, że przez lata niestabilny system polityczny, oligarchizacja czy korupcja uniemożliwiały nawet ukraińskim proeuropejskim elitom politycznym i gospodarczym przejawianie strategicznej determinacji i konsekwencji w podążaniu ku Unii. Postęp sprawi, że Ukraina będzie w rosnącym stopniu powiązana z UE na zasadzie „wszystko poza instytucjami”, to jest pogłębiająca się integracja i udział w pracach instytucji unijnych, ale bez prawa głosu.
Ukraina a Polska
Mimo licznych deklaracji poparcia i działań – od uznania jako pierwsze państwo na świecie niepodległej Ukrainy w 1991 roku po pomoc wojskową w 2022 roku i później – odnotowujemy dwuznaczny stosunek elit ukraińskich do Polski. Uwzględniając zmiany pokoleniowe oraz zmiany, które nastąpiły w pejzażu politycznym Europy Środkowo-Wschodniej, także zagrożenie ze strony Rosji, trudno jest nad Wisłą przyjąć, że Ukraina kieruje się innymi względami, niż te, które wzmacniają wzajemne stosunki i polską pomoc.
Napięcie na tle eksportu zboża i innych produktów rolnych na rynek europejski, protesty polskich rolników i blokada TIR-ów na granicy ujawniły społeczny potencjał niezgody na unijną przyszłość Ukrainy, z czym musi się liczyć nie tylko Donald Tusk, ale każdy polityk, szczególnie w czasach permanentnych zmagań wyborczych. Mimo że fakty dowiodły, iż zboże ukraińskie bez przeszkód było transportowane do zachodniej Europy, z oburzeniem przyjęto w Warszawie wypowiedź Zełenskiego na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ we wrześniu 2023 roku, który mówił (bez wymienienia Polski), że niektórzy pomagają przygotowywać scenę dla moskiewskiego aktora.
Do poważnych napięć doprowadził stosunek prezydenta Zełenskiego do uznania sprawczej roli Ukraińców w rzezi wołyńskiej, a szczególnie odmowa zgody na ekshumację szczątków polskich ofiar, uznania problemu za ważny dla polskiej opinii publicznej i dla przyszłości wzajemnych stosunków. Po bezowocnych próbach zwrócenia uwagi na konieczność uporania się z tym problemem premier Tusk oświadczył w sierpniu 2024 roku: Ukraina i Ukraińcy, przy naszym wielkim szacunku i wsparciu ich wysiłków zbrojnych, muszą zrozumieć, że wejście do Unii Europejskiej to jest także wejście w obszar standardów dotyczących politycznej i historycznej kultury […] Dopóki nie będzie respektu dla tych standardów ze strony Ukrainy, to nie stanie się częścią rodziny europejskiej.
Sondaże wykazują, że ogromna większość Ukraińców, poza starszym pokoleniem w zachodniej części kraju, nic lub zgoła niewiele wie o wydarzeniach na Wołyniu i stosunkach z Polakami w przeszłości a przejawia do nich wysoce przyjazny stosunek, wynikający z pomocy wojskowej i przyjęcia ukraińskich uchodźców po wybuchu wojny. Mimo to można zakładać, że poza osobistymi przeświadczeniami Zełenskiego, o których nic nie wiemy, może on kierować się obawą o wrogie reakcje patriotycznych, najbardziej zaangażowanych w obronę kraju odłamów własnej opinii publicznej.
Ważne są fakty. Stosunek do Polski ujawniło cechujące się napięciem spotkanie ministra Sikorskiego z prezydentem Ukrainy w Kijowie 13 września ubiegłego roku. Wołodymyr Zełenski miał równie obcesowo, co bezpodstawnie zgłosić pretensje do Polski o niedostateczną pomoc wojskową i brak wsparcia w rozmowach akcesyjnych Ukrainy z Unią Europejską. Jednocześnie odrzucił prośbę Sikorskiego o wznowienie ekshumacji i godny pochówek ofiar Wołynia jako wyraz chrześcijańskiego gestu. W odpowiedzi na to polski minister miał stwierdzić, że poparcie Polski w drodze Ukrainy do UE nie jest bezwarunkowe. Dyplomaci ukraińscy zwrócili się więc o poparcie w sporze do Komisji Europejskiej. Bezskutecznie – usłyszeli bowiem, że Polska ma rację, a także, by brali przykład z procesu pojednania między Francją i Polską a Niemcami. Ogłoszona po tym zapowiedź postępu w kwestii ekshumacji nie rozwiązuje problemu, tym bardziej, że sondaże ukazują, iż publiczne polemiki prowadzą do pogorszenia stosunku Ukraińców do Polski.
Powyższe nie wyjaśnia jednak wszystkiego. Ogłaszane maksymalistyczne oczekiwania władz a także wpływowych środowisk ukraińskich ujawniają kolejny wymiar napięć – o przyszłą rolę obu krajów w regionie.
Polska odgrywa zasadniczą rolę jako miejsce tranzytu dostaw pomocy wojskowej i wsparcia politycznego dla Ukrainy, ale mimo tego, wbrew twierdzeniom niektórych środowisk nad Wisłą, centrum decyzyjne Zachodu nie przeniosło się na wschód. W regionie, szczególnie w państwach bałtyckich, mimo deklaracji politycznych, odczuwa się dystans wobec Polski, także po odrzuceniu zgłaszanych podczas rządów Zjednoczonej Prawicy a wspieranych przez Donalda Trumpa w czasie jego pierwszej kadencji ambicji budowania w regionie przeciwwagi wobec Brukseli, Berlina i Paryża (w formie Międzymorza a później Trójmorza). Obawa państw tego regionu, przed ambicjami, dominacją i wynikającą w ślad za tym nieprzewidywalnością Polski była powodem ich odmowy udziału Warszawy w formacie państwa nordyckie i bałtyckie (NB8). Rosnące znaczenie tego projektu w planach obronnych Zachodu po przystąpieniu do NATO Szwecji i Finlandii sprawiło, że premier RP został zaproszony po raz pierwszy na szczyt NB8 w Sztokholmie w listopadzie 2024 roku. Sformalizowanie trwałego udziału Polski nadal stoi pod znakiem zapytania.
Mimo wojny i stanu państwa, przywódcy ukraińscy zgłaszają publicznie ambicje odgrywania przez ich kraj przywódczej roli w przyszłości jako głównego partnera USA i NATO w regionie. Zakończenie wojny, odbudowa Ukrainy i stabilizacja mogą rzeczywiście sprawić, że to Kijów a nie Warszawa będzie dla Zachodu, a szczególnie dla USA, czołowym partnerem w polityce wobec Rosji. Licząc na to, że Ukraina po demokratycznej transformacji może siłą przykładu przyczynić się do rozkładu reżimu w Rosji, uruchamiając tam tendencje zmierzające do porzucenia polityki agresji wobec Zachodu oraz skupienia się na przemianach wewnętrznych.
Brak partnerów do umacniania roli Warszawy w regionie ukazuje istotne ograniczenia w realizacji ambitnych, uznawanych przez innych za hegemonistyczne, projektów. Zderzają się one z narcystycznymi, wielkomocarstwowymi fantazjami niektórych środowisk prawicowych, gdy doświadczenia po 1989 roku dowodzą, że Polska, ze względu na jej potencjał gospodarczy, militarny i polityczny, nie jest w stanie prowadzić samodzielnej, w pełni niezależnej, a nade wszystko skutecznej polityku zagranicznej na wschodzie. Brak alternatywy niektórych irytuje bądź wywołuje zarzuty o brak ambicji. Nie zmienia to faktu, że w obliczu zagrożenia rosyjskiego NATO, więzi z USA i Unią Europejską są dla Polski i naszych partnerów źródłem bezpieczeństwa oraz „siłą mnożącą” (multiplying force). Wobec licznych zagrożeń i wysoce niepokojących zmian na świecie, w USA i w samej Europie, Polska winna odgrywać jeszcze bardziej sprawczą rolę w umacnianiu sojuszu atlantyckiego oraz integracji europejskiej.
Także powinna pomagać i w przyszłości Ukrainie, gdyż kraj ten czekają lata odbudowy oraz zwiększania zdolności obronnych w niezwykle trudnych warunkach. W interesie własnym i Polski. Toteż zgłaszane ambicje Kijowa nie powinny wywoływać oporu w Warszawie, gdyż tak jak droga Polski na Zachód prowadziła przez Niemcy, tak, niezależnie od ewentualnych uprzedzeń nad Dnieprem, droga Ukrainy prowadzi przez Polskę.
* * *
Przedstawiam powyższe trudne fakty i opinie z poczuciem ogromnej niewygody. Nie tylko ze względu na niebotyczne koszty ludzkie i materialne imperialnej wojny Rosji, na brak dostępu do pełnej wiedzy o rzeczywistym stanie Ukrainy i jej zdolnościach do obrony. Jednocześnie kieruję się nadzieją, że kraj ten jest w lepszej kondycji niż sugerują analizy a jego członkostwo w UE i w NATO jest wysoce pożądane. Dla bezpieczeństwa i przyszłości Ukrainy, Polski i całej Europy. Tyle, że nadzieje nie są dobrą podstawą do tworzenia i realizacji realistycznej strategii.
Eugeniusz Smolar – analityk związanym z Centrum Stosunków Międzynarodowych. Przez wiele lat dziennikarz i dyrektor Sekcji Polskiej Serwisu Światowego BBC w Londynie.