Dyskusję wokół Ziem Odzyskanych, która przetoczyła się na łamach Przeglądu Politycznego w latach 2004-2005 otworzył mój artykuł pod tytułem – nie pamiętam już czy wymyślonym przeze mnie, czy przez naczelnego pisma, Wojciecha Dudę – Po co nam ten mit? Pisałem wtedy o tym, jak komunistyczna władza w Polsce zinstrumentalizowała prawicowy, antyniemiecki dyskurs narodowej prawicy na potrzeby swojej legitymizacji. Mit Ziem Odzyskanych służył temu celowi mimo, że w oczywisty sposób rozmijał się z faktami (co zresztą mitom się zdarza). Po 1989 roku można było mieć nadzieję, że jego termin ważności upłynął, jednak na początku lat dwutysięcznych, w atmosferze polsko-niemieckiego (i czesko-niemieckiego) sporu wokół Wypędzonych, zaczął się odradzać. Obserwowałem ten proces raczej z niesmakiem niż obawą, ubolewając nad żywotnością schematu myślenia, który nas zubaża, ogłupia i nie jest już do niczego potrzebny.
Reakcja na ten tekst mnie zaskoczyła. Nie sądziłem, że poruszam sprawy kontrowersyjne; wydawało mi się, że Ziemie Odzyskane mają dokładnie tyle związku z faktami historycznymi, co piastowscy „woje”, defilujący ulicą Marszałkowską na obchodach Tysiąclecia Państwa Polskiego w 1966 roku. Byłem wówczas pod wrażeniem książki Marcina Zaremby o nacjonalistycznej legitymizacji komunizmu (na okładce, a jakże, piastowscy woje) sądziłem, że zadaniem historyka jest przypomnienie uczestnikom debaty publicznej, że nie ma sensu reanimować „trupa”. Artykuły, które ukazały się w kilku kolejnych numerach Przeglądu Politycznego uświadomiły mi, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana a rzekomy nieboszczyk jeszcze oddycha.
Przeciw politycznej poprawności
Głos w dyskusji zabrało kilkanaście osób, pisarzy i literaturoznawców, historyków i socjologów. Kiedy teraz ponownie czytam ich wypowiedzi, odnoszę wrażenie, że jak w bryle lodu przechowało się w nich wspomnienie momentu przesilenia. To chwila, kiedy na równych prawach występują poglądy należące do różnych porządków i epok. Z perspektywy czasu jedne wydają się zupełnie współczesne, inne znowu archaiczne. Już za chwilę szala przechyli się na którąś stronę, a może dojdzie do jeszcze głębszych zmian, których zalążki już widać w zamrożonym obrazie, zwłaszcza jeśli się wie, czego wypatrywać. Dla historyka idei taka sonda w przeszłość to fascynujący eksperyment.
Pierwsza obserwacja: w roku 2004 wciąż tkwiliśmy jedną nogą w latach dziewięćdziesiątych. Problematyka Ziem Odzyskanych, tak jak wiele innych ówczesnych tematów, zazębiała się z dyskursem okcydentalizmu, doganiania Zachodu, którego wyższość w każdej dziedzinie nie ulegała kwestii. W Przeglądzie Politycznym ten stan umysłu objawiał się atencją dla zachodnich, oczywiście głównie niemieckich książek i dzieł kultury poświęconych wschodnim kresom Rzeszy. Ale jeszcze wyraźniej dochodził do głosu u tych autorów, którzy się od takiej postawy dystansowali. Ignacy Rutkiewicz, były redaktor Odry komentował:
Mówiąc może z pewną przesadą, jest teraz w dobrym tonie widzieć w przeszłości przede wszystkim to, że przez kilka wieków dzisiejsze Ziemie Odzyskane pozostawały pod zwierzchnością obcych władców i należały do obszaru kultury i języka niemieckiego, a w roku 1945 dla swoich nowych polskich mieszkańców były krainą nieznaną i obcą.
Poczucie zaznanej krzywdy i zagrożenia kolejną, tym razem za sprawą nowej (proniemieckiej) poprawności politycznej, o której pisał Rutkiewicz, wydaje mi się zaskakująco emocjonalne. To wrażenie potęguje zakończenie jego artykułu, w którym porównał polskie prawa do Ziem Odzyskanych do… praw narodu żydowskiego do dzisiejszego terytorium Izraela: Gdy zrodziła się idea stworzenia państwa żydowskiego, wybór miejsca był oczywisty: nie gdziekolwiek, lecz tam, skąd naród żydowski został wygnany. Czytając dziś te słowa, zastanawiam się, czy dwadzieścia lat temu taki argument rzeczywiście mógł uchodzić za ostateczny i zamykać dyskusję?
W debacie Przeglądu Politycznego poczucie krzywdy pojawiło się jeszcze co najmniej dwa razy. O ile Rutkiewicz swoje zarzuty formułował w imieniu wspólnoty polskich mieszkańców Ziem Odzyskanych, o tyle Andrzej Zawada, historyk literatury z Wrocławia, upominał się o tożsamość lokalną. Z nadzieją odnotowywał wrocławskie wątki w nowszej literaturze („nowsza”, to w 2004 roku znaczyło E. E. Olgi Tokarczuk i wczesne kryminały Marka Krajewskiego). O poprzednikach, literatach z okresu PRL pisał:
Eksponować wówczas problematykę lokalną, regionalną czy środowiskową, czyli – w konsekwencji – respektować konwencjonalną estetykę realizmu, oznaczało sytuować się na niższym szczeblu artystycznego rozwoju i literackiej hierarchii.
Z punktu widzenia Zawady wzrost zainteresowania niemiecką przeszłością Ziem Odzyskanych nie był zagrożeniem, tylko szansą na przywrócenie (albo nadanie) im znaczenia w polskiej kulturze. Myślę, że jego nadzieje się ziściły.
Poczucie krzywdy przebija także spod analitycznego tekstu socjologa, Lecha Nijakowskiego. O jego typologii płaszczyzn, na których funkcjonował mit Ziem Odzyskanych wspomnę jeszcze za chwilę. Ciekawe wydają mi się wtręty i uzupełnienia, raz po raz pojawiające się w jego artykule a potępiające uciemiężenie Ślązaków przez PRL albo podkreślające znaczenie gwary śląskiej (nie wiem, jakie jest obecnie stanowisko autora w kwestii śląskiej tożsamości i języka) jako „skarbca polskiej mowy”.
To jasne, że z perspektywy dwudziestu lat niektóre argumenty i figury retoryczne kiepsko się zestarzały. Ważniejsze wydają mi się jednak emocje, które wyrażały: niepewność i poczucie krzywdy doznanej ze strony siły wyższej, czy to hierarchii literackich PRL, czy też „odkrywców” niemieckiego dziedzictwa w okresie transformacji ustrojowej. Dwadzieścia lat temu temat Ziem Odzyskanych uruchamiał reakcje, o których psycholog mógłby mieć więcej do powiedzenia niż historyk.
Ziemie macierzyste
Konstrukt Ziem Odzyskanych okazał się w debacie Przeglądu Politycznego zdecydowanie najpojemniejszym kontenerem na te emocje, puklerzem, za którym mogła się schronić poobijana tożsamość. Nie przeszkodziły w tym ani jego historyczne konotacje, ani propagandowy charakter, ani nawet to, jak mocno rozjeżdżał się z rzeczywistością. Wydaje mi się uderzające, jak często frazy żywcem zaczerpnięte z komunistycznej propagandy pojawiały się w tej debacie bez cudzysłowu. Przywoływany już Ignacy Rutkiewicz pisał o dawnych polskich ziemiach macierzystych, dodając do tego obszerne wypisy z dwóch stuleci polskiej refleksji nad ziemiami zachodnimi. Lech Nijakowski uważał, że mit Ziem Odzyskanych był w zasadzie prawdziwy. To tylko polityka władz PRL doprowadziła do tego, że się zużył, jednak nie do końca. Nijakowski rozdzielił zresztą ten fenomen na kilka płaszczyzn, przypisując im różne oceny. Na płaszczyźnie historycznej mit bronił się stosunkowo najsłabiej. Nadrabiał za to na płaszczyźnie etycznej, ponieważ Ziemie Odzyskane stanowiły zadośćuczynienie za nazistowskie zbrodnie w Polsce (chociaż w tym punkcie Nijakowski odnotowywał etyczne manko strony polskiej, wynikające z siłowej polonizacji Śląska). Kolejna płaszczyzna, na której mit się bronił, to wymiar społeczno-etniczny. Ziemie Odzyskane – powiada Nijakowski – zostały rzeczywiście odzyskane, bo śląski, kaszubski i mazurski są dialektami języka polskiego, a Związek Polaków w Niemczech zapisał heroiczną kartę walki o polskość. Wreszcie na płaszczyźnie geopolitycznej właściwie nie ma o czym dyskutować: Ziemie Odzyskane muszą takimi (tzn. odzyskanymi) pozostać, bo tego wymaga równowaga europejska.
To zastanawiające, że autorzy skądinąd uwrażliwieni na tożsamość regionalną, budując swoją argumentację poruszali się niemal wyłącznie na poziomie wspólnot narodowych. Właściwie we wszystkich głosach w debacie Przeglądu Politycznego, które przywołałem do tej pory, Ziemie Odzyskane to sprawa między Polakami a Niemcami, reprezentowanymi przez struktury państwowe. Owszem, czasem przy okazji polsko-niemieckich zmagań oberwie się także ludności rodzimej, ale z faktem bycia okazjonalną ofiarą historii nie łączy się jakakolwiek podmiotowość. Nijakowski, który na powstania śląskie patrzy jak na trzy odsłony tego samego, spontanicznego zrywu Polaków (co, delikatnie mówiąc, mija się ze stanowiskiem historiografii tego tematu), rozumował następująco:
W 1945 roku część Śląska Cieszyńskiego powróciła do Czech [powinno być: do Czechosłowacji – MG]. Można powiedzieć, że w pewnym sensie była to pokuta za polski cios w czechosłowackie państwo. Ale z tego samego powodu za sprawiedliwe przyjąć trzeba odzyskanie przez Polskę Śląska Opolskiego, o który także walczyli powstańcy, m. in. w czasie słynnej bitwy na Górze św. Anny.
Łatwość, z jaką jeszcze dwadzieścia lat temu w dyskusji publicznej prowadzonej przez akademików i ludzi kultury przychodziło ignorowanie sprawczości lokalnych wspólnot, wydaje mi się dziś zdumiewająca. W polemice prowadzonej w roku przystąpienia Polski do Unii Europejskiej wciąż jeszcze na porządku dziennym pozostawało rozumowanie w kategoriach „terytoriów” i „ludności”, wymienialnych na inne terytoria i inną ludność, jeśli historyczna sprawiedliwość albo racje geopolityczne będą tego wymagały. Ale to, że ten sposób myślenia manifestował się właśnie w trakcie dyskusji o Ziemiach Odzyskanych i to w czasie, kiedy pełną parą rozwijała się, nie bójmy się tego słowa, marka Gdańska czy Wrocławia, zadziwia jeszcze bardziej.
Umojenie Ziem Odzyskanych
Zwieńczeniem wymiany zdań w Przeglądzie Politycznym stała się dyskusja panelowa z udziałem Wojciecha Dudy, Włodzimierza Borodzieja, Roberta Traby i Huberta Orłowskiego. Można powiedzieć, że w ten sposób ostatnie słowo oddano współsprawcom zmiany paradygmatu naszego myślenia o niemieckim dziedzictwie historycznym na terytorium Polski. Wszyscy czterej mieli w tym swój udział. W zestawieniu z wcześniejszymi głosami obrońców mitu Ziem Odzyskanych wypowiedzi Dudy, Orłowskiego, Borodzieja i Traby wydają się spokojniejsze, pozbawione lęku i resentymentu. Nie znajduję w nich passusów, które uderzałyby mnie jako oderwane od rzeczywistości, czy też jednoznacznie przebrzmiałe. Nie dlatego, że rozmówcy unikali tematów budzących kontrowersje. Przeciwnie, warto odnotować właśnie otwartość, z jaką takie trudne tematy podejmowali. W trakcie polemiki między Orłowskim i Trabą ten pierwszy, zamiast teoretyzować, nazwał rzeczy po imieniu. Rewizja mitu Ziem Odzyskanych sprawi przykrość wszystkim tym, którzy się z tym konceptem utożsamiają i na nim budują swoje poczucie zakorzenienia. Ludzie, którzy po 1945 roku przybyli na Warmię, z której Orłowski pochodzi, wierzyli w swoją misję i chcieli dobrze. Odpowiedź Traby także nie pozostawia niedomówień: o „odzyskiwaniu” tych terenów, pierwotnie germańskich, lecz potem (przejściowo, oczywiście) zajętych przez Słowian, mówili także niemieccy nacjonaliści na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku. Tamta niemiecka ideologia Ziem Odzyskanych była absurdem dokładnie tak samo, jak jej późniejsza polska wersja. Najlepszym podsumowaniem tego ostatniego stanowiska wydaje mi się głos Włodzimierza Borodzieja:
Czy nie jest tak, że 30 marca 2005 roku my już nie potrzebujemy nowych dowodów naszej symbolicznej obecności tutaj? Nie jest prawdą „Byliśmy, jesteśmy, będziemy”, ale przecież „jesteśmy i będziemy”!
W rozmowie czterech dyskutantów wyraźnie zarysował się historyczny charakter sporu o Ziemie Odzyskane. O ile zaraz po 1945 roku jakiś mit po prostu musiał wypełnić pustą przestrzeń (w rzeczywistości zresztą pełną śladów obcej obecności), o tyle z czasem stracił swoją rolę społecznego spoiwa. Terytoria poniemieckie przestały być świeżą zdobyczą, stając się najpierw depozytem, a potem dziedzictwem, którego sukcesorami są dzisiejsi mieszkańcy tych ziem. Pamiątki po dawnych mieszkańcach zostały przyswojone, „umojone”, jak powiada Robert Traba. Problem, jaki w 2005 roku diagnozował założyciel Borussii, to słabnące zaangażowanie społeczności lokalnych w pielęgnowanie wielokulturowej ciągłości regionalnej, fragmentacja dyskursu publicznego i w ogóle kryzys wspólnotowości. Mit Ziem Odzyskanych nie może być jednak odpowiedzią na żadne z tych wyzwań.
Poniemieckość jest o ludziach
Odczytując po dwudziestu latach zapis sporów, lęków i nadziei, można oczywiście (i przyznaję, że sam to robiłem) ze zdumieniem kiwać głową nad upływem czasu, bezlitośnie uśmiercającego idee, w które nie tak dawno wierzyli ludzie inteligentni i oczytani. Mit Ziem Odzyskanych może jeszcze kiedyś wrócić, ubrać się w szaty polityki historycznej państwa i porwać za sobą społeczeństwo. Uznać go za martwego byłoby przedwczesne. Powiedzieć, że trwa dalej, to jednak przesada. Jego aktualny stan to raczej uwiąd z braku zainteresowania.
Co go zastąpiło? Robert Traba w zasadzie miał rację, chociaż może zbyt pesymistycznie oceniał perspektywy polskich regionalizmów. Sądzę, że wspólnoty regionalne, nawiązujące silne więzi z materialnym dziedzictwem sprzed 1945 roku, trwają, rozwijają się i na stałe wtopiły w pejzaż Polski. Nie tworzą jednolitej kategorii, jakiejś „poniemieckości”. Są zróżnicowane regionalnie, co upodabnia je do wszystkich pozostałych dających się wyodrębnić tożsamości regionalnych. W minionych latach nabrał zresztą siły zupełnie nowy sposób patrzenia na ową poniemieckość. Karolina Kuszyk, Zbigniew Rokita, Karolina Ćwiek-Rogalska czy Beata Szady na różne sposoby podkreślają odrębność doświadczenia i tożsamości dawnych Ziem Odzyskanych. Czasami nawet idą dalej, sugerując jakąś formę wspólnej tożsamości mieszkańców „Odrzanii”. Widzą ją w doświadczeniu przyswojenia obcego krajobrazu i dziedzictwa, w przypisaniu nowych znaczeń przestrzeni i symbolom. W stworzeniu nowej, pełnoprawnej cywilizacji na gruzach starej. Czy to powrót do mitu Ziem Odzyskanych w odświeżonej, atrakcyjniejszej formie? Myślę, że nie. Jeśli wrócimy do debaty z 2004-2005 roku łatwo dostrzeżemy fundamentalną różnicę pomiędzy dawniejszymi i nowszymi głosami. Jedynymi podmiotami powojennej ideologii były naród i terytorium. Kiedy mówiono o naszych prawach do piastowskich ziem, chodziło o prawa państwa polskiego, a nie o mieszkańców Ziem Zachodnich i Północnych. W aktualnej refleksji nad historią i teraźniejszością Ziem Odzyskanych jest zupełnie inaczej. Mając w pamięci debatę Przeglądu Politycznego można powiedzieć, że z dzisiejszego punktu widzenia trudno byłoby wskazać jej jednoznacznego zwycięzcę, tym bardziej, że w międzyczasie zmieniły się zasady gry. Nowa historia jest zindywidualizowana i empatyczna, skupiona na konkretnych doświadczeniach i z tych doświadczeń wysnuwająca poczucie regionalnej wspólnoty. Skupia się na ludziach i stara się oddawać im głos.
Z takim spojrzeniem na Ziemie Odzyskane można się zaprzyjaźnić.
Maciej Górny – historyk, doktor habilitowany nauk humanistycznych, pracuje w IH PAN. Zajmuje się historią Europy Środkowej i Wschodniej w XIX i XX wieku.