O mapach, wódce i paleniu książek | Leszek Żyliński (PP 171/2022)

TA KSIĄŻKA NIE jest przeznaczona do nabożnej lektury, streszczania, śle­dzenia wartkiej akcji bądź techniki nar­racji. Warto do niej co rusz zaglądać, niespiesznie podczytywać kolejne frag­menty, delektować się frazami, obraza­mi, pomysłami. Książka Tomasza Ró­życkiego pt. Próba ognia łączy bo­wiem otwartą formę krótkich zapisków z refleksją z lektur i minieseje o pisa­rzach (Bruno Schulz, Kafka, Gombro­wicz, Brodski, Pessoa, Bułhakow), okruchy codzienności z odwołaniami do rodzinnej biografii (szczególnie bab­ci), a wszystko to rozpisane zostało na tle żywej ciągle przeszłości pewnego zakątka środkowej Europy. Przywraca­ne pamięci okruchy życia przodków w byłej Galicji stają się nostalgiczną, ale też krytyczną podróżą (rzeczywi­stą i imaginowaną) w te miejsca, które z wielokulturowego „tygla narodów” w XIX wieku stały się w kolejnym stu­leciu „ziemiami skrwawionymi”. Żyjącym tam mieszkańcom nacjonalizmy i totalitaryzmy wypaliły piętno trudno przemijającej traumy, pozbawiając ich skutecznie wyobrażenia o własnej pod­miotowości oraz o sensie historii. Tak jak tytułowej próbie ognia poddawa­ne były rękopisy i książki, tak miesz­kańcy środkowoeuropejskich rubieży poddawani byli samowoli zmieniają­cych się despotii i władzy jedynie słusz­nych ideologii.

Ale urodzony w 1960 roku autor nie opowiada czytelnikowi historii po­litycznej naszej Europy; prędzej odnajdziemy na tych kartach lapidarium zdarzeń, artefaktów, relacji z podró­ży, refleksji nad obrazami mistrzów czy skrawków rodzinnych historii. Li­teracko najciekawsze wpisy poświę­ca fenomenowi granic, mapom, sztu­ce latania, historii zaginionych tek­stów kultury czy paleniu książek. So­lą tej prozy są drobne zapiski o rze­czach (pozornie) nieistotnych, którym z reguły nie poświęcamy wiele uwa­gi, których nie nobilituje wielka li­teratura. Bo któż pisze o fenomenie polskich (i środkowoeuropejskich) ogródków działkowych, których znacze­nie zdecydowanie wykraczało poza ich powierzchnię.

Ich zanik podporządkowany intere­som deweloperów każę autorowi żało­wać obecnych dzieci. Te z jego pokole­nia tam bowiem spędzały dzieciństwo, obserwując motyle i szczypawki, zry­wając czarne porzeczki i podlewa­jąc groszek i poziomki, które tam na­uczyły się świata, archaicznego świa­ta człowieka i natury, po raz pierwszy zobaczyły, czym jest czas i ułuda prze­strzeni. Podobną wartość mają notat­ki poświęcone pierogom, owej esen­cji „wschodnioeuropejskiej zapobiegli­wości”, dworcom kolejowym czy wód­ce, jej panowaniu we wschodniej czę­ści kontynentu, co okrasza przepyszną i jednocześnie straszną anegdotą o jej znaczeniu w egzystencji Rosjan.

Im większe cywilizacyjne skoki Rosji, tym ostrzejsze prawa, wpędzające naród w uzależnienie (Piotr Wielki, zabra­niający pod karą ucięcia ręki zabiera­nia pijanych chłopów z karczmy przez ich żony, nakazujący sprzedawanie wódki w naczyniach nie mniejszych niż wiadro, Katarzyna Wielka, wpro­wadzająca nakaz płacenia przez chło­pów podatku w postaci obowiązku kupowania wódki, stworzenie armii z powszechnego poboru poprzez przy­znanie poborowym bezpłatnego przy­działu wódki), rewolucje zaś dziwnie zbiegają się w czasie z próbami wy­ciągania narodu z tegoż uzależnienia i najróżniejszymi prohibicjami (słyn­ne „drugie dno” ataku na Pałac Zimo­wy, który tak naprawdę był ogrom­nym magazynem alkoholu, deficyto­wego w czasach wojny; sam pałac zo­stał zresztą zdobyty powtórnie przez „drugą falę” spragnionych rewolucjo­nistów zaraz po tym, jak pierwsi zdo­bywcy zaspokoili swój apetyt). Wód­ka to państwo, prawdziwa władza, waluta i policja, system utrzymujący wszystkich w dziwnym sadomasochistycznym pijackim uścisku.

okładka książki "Próba ognia"
Tomasz Różycki „Próba ognia. Błędna kartografia Europy”, Wydawnictwo Austeria, Kraków-Budapeszt-Syrakuzy 2020.

Ale zaraz potem możemy zagłębić się w inny świat. Odkąd pamiętam, mia­łem słabość do map. Zdanie to określa kolejną oś tych zapisków. Fascynacja (głównie starymi) mapami niesie au­tora w przeszłość krain ze zmieniają­cymi się nazwami miast, innym prze­biegiem granic, gdzie siła narracji tworzy nową, tajemną rzeczywistość. W ko­lejnym fragmencie nieoczekiwany od­wrót: nazywa mapy kłamstwem na te­mat rzeczywistości. Mapa jest selek­cją, podobnie jak każde inne dzie­ło sztuki. Ta sprzeczność ma po częś­ci pozorny charakter. Dwuwymiarowy obraz nigdy nie przenosi całości bo­gactwa świata. Ale od czego jest na­sza wyobraźnia? To ona przecież po­zwalała pisarzowi na wcześniejsze za­chwyty. Bowiem mapa, która powstaje jako literacki rezultat porównywa­nia kultur, wędrówki wśród krajobra­zów i wzorców cywilizacyjnych, jest dynamiczna, posiada charakter performatywny. Nie odtwarza wcale rzeczy­wistości w jakiejś podanej skali, lecz w istocie dopiero wytwarza przestrzeń. Tak też dla Różyckiego – wbrew owe­mu radykalnemu dictum – nie są istot­ne linie południków i równoleżników, a więc naukowo skonstruowana i wy­kreślona prawda o przestrzeni. Mapę rozumie on jako swoiste dzieło sztu­ki, toteż ważniejsze są dlań gusty kuli­narne i konfesje mieszkańców, sposo­by komunikacji i relacje hierarchiczne w społeczeństwach, przenikalność ję­zyków, stosunek centrum do prowin­cji, oswajany w przestrzeni bieg rzek i łańcuchów górskich.

Obok map książki stanowią drugi obiekt fascynacji autora. Co charaktery­styczne, szczególnie interesuje go los książek zaginionych, zniszczonych lub skazanych na zapomnienie. Nie cho­dzi tylko o stratę, w pewien sposób zrozumiałą, nieznanej skali piśmien­nictwa starożytnego czy wieków śred­nich, gdy sztuka ochrony zbiorów leża­ła jeszcze w powijakach. Osobnym fe­nomenem w historii europejskiej kul­tury stał się bowiem niekiedy zamie­rzony i wykonany, a niekiedy zamierzo­ny i odłożony w czasie proces palenia rękopisów bądź książek, czasem przez samych autorów. Nakaz umierającego autora spalenia spuścizny przez rodzi­nę lub przyjaciół stał się wręcz swo­istym toposem literackim. Powszechnie znany przypadek Kafki nie jest je­dynym. Zdarzało się, że sami pisarze wrzucali do ognia jedyne wersje ręko­pisów, a powody po temu były różne. Różycki opisuje perypetie Gogola ze spalonymi częściami Martwych dusz, które w ten sposób nie doczekały się kontynuacji. Śledzi ów motyw w życiu Bułhakowa, Joyce’a, Słowackiego, Mic­kiewicza, Kleista czy Rimbauda. Fra­za Bułhakowa, że „rękopisy nie pło­ną”, jest niestety jedynie piękną meta­forą. Szczególnie XX wiek z premedytacją i wręcz metodycznie eliminował w okresach totalitarnych szaleństw set­ki książek i rękopisów, o których istnie­niu i zawartości już nic nie będziemy wiedzieć.

Znajdziemy u Różyckiego również soczyste opisy podróży. Wielogodzin­ny przejazd pociągiem z Sofii do Czerniowiec zawiera sporą dawkę humo­ru i celnych obserwacji. Autoironia tej narracji sprawia, że tym łatwiej przy­chodzi to śmiać się, to zadumać wraz z autorem a to z powodu bezpańskich sofijskich psów, a to z psychodramy przedziałowej wspólnoty podróżno-biesiadnej. Mityczny rodzinny Lwów, czy odkrywany z Pamukiem i Brodskim Stambuł mogą mieć podobny urok jak dziecięce wyprawy w Góry Opawskie, kiedy dopiero następowało odkrywa­nie bezkresu świata. Najważniejsze, aby ktoś umiał opowiedzieć o tym inte­resująco. Takim narratorem jest w tym tomie zapisków Tomasz Różycki; jest odwrotnością nudziarza, przed którym ostrzegał swego czasu opolskich studentów. W tej małej prozie można się czasem zatracić, niepostrzeżenie za­brać z autorem w drogę z jego myślami, odkryć ponownie radość istnienia, si­łę pamięci, kreatywność marzenia. Ta­kie powinno być zadanie literatury, je­śli w ogóle można przypisywać jej ja­kieś zadanie. Ta proza zachęca do my­ślenia, do czytania, które w swej szla­chetnej odmianie – raz jeszcze chcę się zgodzić z autorem – jest „przeży­waniem wieczności”, tylko taka lektu­ra i takie przeżycie tekstu pozwolą po­myślnie przejść naszą, czytelniczą „pró­bę ognia”.

Leszek Żyliński

 

 

 

 

Artykuł ukazał się w:
Przegląd Polityczny 171/2022

 

Skip to content