Motto i przypis | Małgorzata Łukasiewicz (PP 172/2022)

 

CHODZI O MOTTO poprzedzające opowieść o doktorze Henrym Selwynie w tomie Sebalda Wyjechali (Die Ausgewanderten). A przypisem będzie ten komentarz.

Motto, nieopatrzone żadną dodatkową informacją brzmi, jak wiadomo:

Zerstöret das Letzte

die Erinnerung nicht

Pierwsza książka Sebalda, którą czytałam i tłumaczyłam, to Schwindel. Gefühle. Już ta praca otwierała oczy na pewien charakterystyczny rys tego pisarstwa, na to, że Sebald wplata we własne dzieło fragmenty wyjęte z dzieł innych autorów, a więc pisząc o Kafce jednocześnie go czyta, ogólnie – praktykuje to, co zowie się intertekstualnością. Tłumaczyłam Sebalda, czytając Stendhala, Kafkę i paru innych autorów. Odważyłam się też napisać do autora liścik z kilkoma pytaniami – tyczyły miejsc, z którymi sama nie umiałam sobie dać rady, w tym sławnego wśród tłumaczy ptaka Sena (Senavogel).

Przekład Die Ausgewanderten robiłam w 2004 roku, po śmierci autora. Nie korzystałam wtedy jeszcze z dobrodziejstw internetu. Czytywałam recenzje zamieszczane w prasie niemieckiej i francuskiej, nie sięgałam do obszerniejszych opracowań, zresztą ich lawinowy wysyp zaczął się na dobre w drugiej połowie pierwszej dekady wieku. Wówczas też Ada Vigliani, włoska germanistka, wpadła na szczęśliwy pomysł stworzenia sieci komunikacyjnej tłumaczy Sebalda z różnych krajów – ta inicjatywa żyje do dziś i przynosi wyborne owoce.

W. G. Sebald, Wyjechali, przełożyła Małgorzata Łukasiewicz, Ossolineum, 2021.

Było jasne, że epigraf jest cytatem: wskazywała na to choćby starszawa postać czasownika. Trzeba było jeszcze wiedzieć, że jest to – choć zmodyfikowany – cytat z wiersza Hölderlina  pt. Elegie. Dobrze byłoby też wiedzieć, że pierwsza publikacja opowieści Sebalda o doktorze Selwynie w kwartalniku manuskripte, w zeszycie z czerwca 1988 roku, cztery lata przed wydaniem książkowym, nosiła tytuł Verzehret das Letzte selbst die Erinnerung nicht?, zachowujący wiernie odnośny ustęp Hölderlina. Tego wszystkiego nie wiedziałam. Punktem wyjścia był dla mnie wyłącznie goły tekst, w tej postaci, w jakiej figuruje w Die Ausgewanderten. W książce Sebald dopuścił się pewnych modyfikacji w stosunku do fragmentu Hölderlina: zmienił verzehret na zerstöret, zmodernizował pisownię słowa das Letzte, opuścił słówko selbst, wreszcie – usunął końcowy znak zapytania.

Ów goły tekst nasuwa od początku poważne kłopoty interpretacyjne. Motto – jak to motto – jest lakoniczne. Kłopoty nie znikają, gdy poszukać wskazówek w szerszym kontekście wyjaśniającym, w utworze, który opatrzono tym mottem, w innych opowieściach z tego tomu, w całej twórczości Sebalda. Bez trudu znajdziemy bowiem argumenty wspierające różne, w tym sprzeczne odczytania.

Kłopoty zaczynają się od relacji między poszczególnymi elementami. Trzeba ustalić, komu albo czemu przypisywana jest czynność niszczenia – zerstören? Czasownik na pierwszym miejscu sugerowałby składnię zdania pytającego. Tak też jest u Hölderlina: zdanie opatrzone jest pytajnikiem i umieszczone w dłuższej sekwencji pytań. Byłoby to pytanie retoryczne, a zawarte w nim przeczenie tym bardziej podkreślałoby oczywistość dokonującego się zniszczenia. Trudno jednak rozstrzygnąć, co w tym zdaniu jest podmiotem, a co dopełnieniem. Czy destrukcyjną siłą jest das Letzte czy die Erinnerung? Pierwsza wersja ma za sobą gramatyczną normę prostej inwersji: orzeczenie-podmiot-dopełnienie. Das Letzte interpretować zresztą można też dwojako: może oznaczać wypadki z najbliższej przeszłości, „ostatnie, co się zdarzyło” albo „ostatek, to, co pozostało”. Epigraf otwierałby wprawdzie niejasną, ale na pewno zatrważającą perspektywę: oto wydarzenia z przeszłości są tego rodzaju – na przykład są tak straszne – że niepodobna zachować ich w pamięci.

Gramatycznie dopuszczalna jest jednak także inna lekcja: podmiotem jest die Erinnerung, dopełnieniem das Letzte. Das Letzte odczytywałoby się wówczas jako „ostatek”, „resztka”, to, co jeszcze pozostało z przeszłości, która już się oddaliła albo uległa gwałtownemu zniszczeniu. Ta lekcja stawia nas wobec hipotezy, że nawet owa resztka zniknie, nie w wyniku działania jakiejś zewnętrznej instancji, ale na skutek samej pracy wspominania, która zniekształca fakty przeszłości, przeinacza je, podporządkowuje potrzebom emocjonalnym i w ten sposób skazuje ich rzeczywistość na zatratę. W innej opowieści z tomu Wyjechali ta właściwość albo patologia pamięci przywołana jest bezpośrednio, pod fachową nazwą syndromu Korsakowa, co polega na tym […] że luki wspomnień zapełnia się fantastycznymi konfabulacjami. Taką wykładnię przyjęto na przykład w przekładzie angielskim Michaela Hulse’a (And the last remnants memory destroys) i francuskim Patricka Charbonneau (Et le reste n’est-il / Par le souvenir d´etruit?).

U Sebalda na końcu nie ma znaku zapytania. A nie ma go, by tak rzec, jeszcze bardziej, jeśli wiemy, że został usunięty. W dodatku czasownik, niezależnie od anachronicznej pisowni, też jest chybotliwy i daje się odczytać na dwa sposoby: jako forma trybu oznajmującego (3. os. l. poj.): „zniszczy” – lub jako forma trybu rozkazującego (2. os. l. mn.): „zniszczcie”. W tym drugim wypadku domyślnym podmiotem byłyby jakieś anonimowe moce, potężne i złowrogie, zapewne mające już na swoim koncie akty destrukcji. Rozkaźnik miałby wymowę wyzwania, rzuconego tym mocom: możecie zniszczyć wszystko do ostatka, ale nie zniszczycie tego, co zapisało się w pamięci. Wspiera tę interpretację podział na wersy, przeciwstawiający – przynajmniej wizualnie – treść pierwszej linijki treści tej drugiej, oraz umieszczone na końcu, zaakcentowane „nicht”.

Poszłam za tą lekcją. Żałuję, że nie prowadziłam dzienniczka pracy i nie zanotowałam wszystkich za i przeciw, więc teraz mogę tylko poniewczasie rekonstruować odnośne racje.

Przy takiej interpretacji wspomnieniom i pamięci przyznaje się wysoką i zaszczytną rangę jedynej instancji zdolnej cośkolwiek ocalić z powszechnej katastrofy. Stwierdzenie, że pamięć należy do czołowych tematów zaprzątających Sebalda, jest – tym bardziej dziś, po latach pracowitej recepcji – banałem i obywa się bez dowodów. Zwłaszcza w pierwszym okresie recepcji dosłuchiwano się w prozie Sebalda głównie refleksji nad pamięcią, tak zbiorową, jak indywidualną, w powiązaniu przede wszystkim z Zagładą. W polskim odbiorze trafiało to na wyjątkowo podatny grunt, jako że motyw ocalającej pamięci ma u nas – od utraty niezawisłości politycznej w czasie rozbiorów, czyli od ponad dwustu lat – wyrazistą i mocną tradycję. Tutejsze recenzje z Wyjechali często już w tytułach wybijały właśnie ten motyw, podkreślając, na co chcą przede wszystkim zwrócić uwagę czytelnika.

Nic dziwnego, że w takim klimacie najbardziej przekonująca wydała mi ta lekcja, która honoruje powinności i skuteczność pamięci. Zapytywani w charakterze konsultantów koledzy gotowi byli jej przyświadczać, za taką lekcją opowiedział się też w liście do mnie wydawca Sebalda Michael Krüger. Nie bez wpływu był również pewien niemiecki wiersz – nie Hölderlina, ale Reinera Kunzego. W tomie Kunzego Sensible Wege znajduje się mianowicie wiersz z 1966 roku, zatytułowany Von der Notwendigkeit der Zensur:

Retuschierbar ist

alles

Nur das negativ nicht in uns1)R. Kunze, Sensible Wege, Rowohlt Taschen buch Verlag, Reinbek bei Hamburg 1976, s. 37. Warto dodać, że w 1975 roku Sebald przeprowadził wywiad z Kunzem (W. G. Se bald, Auf ungeheuer dunnem Eis. Gespräche 1971 bis 2001, Fischer Tachenbuch Ver lag, Frankfurt a. M. 2011, s. 37– 43). Kunze mówi tam m.in.: Poezja to […] odkrywanie, odsłanianie rzeczywistości w obrazach. A obraz […] polega na powiązaniu bardzo odległych realiów. Podobne sformułowanie pojawia się u Sebalda: rozłożyłem wokół siebie papiery i notatki i przeprowadzałem linie komunikacyjne między mocno odległymi wydarzeniami (Czuję. Zawrót głowy, przeł. M. Łukasiewicz, WL, Kraków 1998, s.71). To za mało, żeby ryzykować komparatystyczną hipotezę, ale trudno tę analogię zignorować.

W przekładzie Ryszarda Krynickiego O konieczności cenzury:

Wyretuszować da się

wszystko

Oprócz

negatywu

w nas

Toteż w moim tłumaczeniu

Wyjechali epigraf miał postać:

Zniszczyć można wszystko oprócz

wspomnień

Kiedy niedawno szykowało się drugie wydanie Wyjechali, była to okazja, żeby na gruncie już uzyskanej szerszej – choć wciąż niekompletnej – wiedzy i bogatszych własnych doświadczeń z tłumaczeniem Sebalda raz jeszcze spenetrować znaczenie motta i oddać je inaczej. Ale jak? Przyrost wiedzy w tym wypadku bynajmniej nie likwiduje kłopotów z przekładem. W polszczyźnie tryb rozkazujący i oznajmujący mają odmienne formy i wybór jednej z nich automatycznie przekreśla drugą. Polszczyzna deklinuje rzeczowniki, więc podmiot i dopełnienie identyfikowane są na ogół jednoznacznie przez końcówki odpowiednich przypadków. Nie da się po polsku w zwięzłej formule epigrafu zawrzeć wszystkich nasuwających się – rozbieżnych – sposobów rozumienia. Nie da się też – bodaj w żadnym języku – zaznaczyć, że mamy tu poniekąd do czynienia z palimpsestem, że epigraf ciągnie za sobą swoją prehistorię, to znaczy wszystkie przeróbki, jakie przeszedł od Hölderlina i pierwszej publikacji opowieści o Selwynie do publikacji w książce.

W nowym wydaniu motto brzmi:

Reszta przepadnie

we wspomnieniach?

W. G. Sebald, Wyjechali, przełożyła Małgorzata Łukasiewicz, W.A.B, 2010.

Wiem, to rozwiązanie wykrętne, unikowe i trąci kapitulacją. Przede wszystkim zależało mi na tym, by odebrać epigrafowi twardy ton kategorycznego stwierdzenia. W tej nowej wersji pamięć nie jest już niewzruszonym bastionem oporu ani wiarygodnym świadectwem, nie jest czymś, w czym można by pokładać nadzieje. Zamiast zwartego szyku aksjomatu ta wersja pozostawia dużo wolnego miejsca na domysły. Na końcu zaś pozwoliłam sobie jeszcze postawić znak zapytania. Choć ten znak zapytania jest może jedynie nieproszonym wtrętem, głosem czy raczej jękiem tłumaczki, która w ten sposób ujawnia swoją bezradność i wątpliwości. Nie jestem usatysfakcjonowana tym rozwiązaniem, ale na razie nie widziałam innego wyjścia. Kto wie, może przy następnym wydaniu…? Zresztą może to w ogóle byłby jakiś pomysł – w kolejnych wydaniach wybierać dla epigrafu coraz to inne rozwiązania przekładowe, pójść poniekąd śladem Sebalda, stworzyć serię, która podchwytując coraz to inne sensy, w sumie upora się z wieloznacznością oryginału? Ale mniejsza już o dylematy przekładu. Ciekawszą sprawą wydaje się, czego z całej tej historii możemy dowiedzieć się o Sebaldzie. Otóż wydawałoby się, że na dobrą sprawę niewiele nowego. Pamięć, wspomnienie, świadectwo przeszłości, utrata przeszłości to jego naczelne tematy. Co istotne – te tematy migoczą w zmiennym świetle. Z jednej strony, podkreśla się wagę pamięci, która jest niezbędna dla indywidualnej i zbiorowej tożsamości, a także dla dopełnienia tego, co Sebald nazywa restytucją, czyli upomnienia się o sprawiedliwość, a co jest szczególną funkcją literatury. Z drugiej strony, na wszelkie sposoby dezawuuje się wartość świadectwa pamięci: wspomnienia są notorycznie zawodne i sterowane doraźnymi emocjami; pamięć bywa ciężarem nie do udźwignięcia; anamneza nie obiecuje szczęścia ani wyzwolenia. Wszystkie klasyczne nośniki i wspomagacze pamięci – dokumenty, fotografie, zbiory muzealne i inwentarze – też nie polepszają sprawy, bo nie tylko obarczone są błędami i podatne na fałszerstwa, ale ponadto odzierają przeszłość z życia. To już wiemy, znamy to z wszystkich opowieści Sebalda. Epigraf – w trybie tour de force – łączy te dwa aspekty pamięci w skondensowaną pigułkę o wyjątkowej mocy. Wiemy też z własnych komentarzy Sebalda, że swoją metodę pisarską określał jako bricolage: Pracuję według systemu bricolage – w sensie Lévi-Straussa, mówił pisarz w rozmowie z Sigrid Löffler. To forma pracy spontanicznej, myślenia przedracjonalnego, grzebie się w przypadkowo nagromadzonych znaleziskach tak długo, póki się jakoś wzajem do siebie nie dopasują (W.G. Sebald Auf ungeheuer dünnem Eis. Gespräche 1971 bis 2001, Fischer Taschenbuch Verlag, Frankfurt a. M. 2011).

W tym wypadku bricolage dotyczyłby majsterkowania już nie w elementach narracji, ale w materii samych słów. W epigrafie Sebald dopasował słowa w taki sposób, że nie zmieniając pozycji mogą wyrażać różne sensy, w tym sensy wzajemnie sprzeczne. Podobną grę słowami podsuwa tytuł poematu Sebalda Nach der Natur. Jeśli przyimkowi nach przypisać znaczenie „według, zgodnie z”, tytuł sugeruje mimetyczne odwzorowanie kawałka rzeczywistości w sztuce, (w takim sensie, w jakim mówimy, że coś malowane jest z natury). Jeśli odczytamy nach jako „po”, w znaczeniu następstwa czasowego, tytuł ewokuje apokaliptyczny stan rzeczy, gdy natury już nie ma. W epigrafie te różne sensy wirują nam przed oczyma i przyprawiają o zawrót głowy. Czy to jeszcze jeden z Sebaldowskich labiryntów, dodatkowo połączony z karuzelą? I jak to u Sebalda: nie o to chodzi, by jak najszybciej wyjść z labiryntu, ale – by jak najdłużej po nim krążyć.

Prelekcja wygłoszona 17 października 2021 roku na Seminarium Sebaldowskim, które towarzyszyło Festiwalowi Conrada.

Artykuł ukazał się w: Przegląd Polityczny 172/2022

Przypisy

R. Kunze, Sensible Wege, Rowohlt Taschen buch Verlag, Reinbek bei Hamburg 1976, s. 37. Warto dodać, że w 1975 roku Sebald przeprowadził wywiad z Kunzem (W. G. Se bald, Auf ungeheuer dunnem Eis. Gespräche 1971 bis 2001, Fischer Tachenbuch Ver lag, Frankfurt a. M. 2011, s. 37– 43). Kunze mówi tam m.in.: Poezja to […] odkrywanie, odsłanianie rzeczywistości w obrazach. A obraz […] polega na powiązaniu bardzo odległych realiów. Podobne sformułowanie pojawia się u Sebalda: rozłożyłem wokół siebie papiery i notatki i przeprowadzałem linie komunikacyjne między mocno odległymi wydarzeniami (Czuję. Zawrót głowy, przeł. M. Łukasiewicz, WL, Kraków 1998, s.71). To za mało, żeby ryzykować komparatystyczną hipotezę, ale trudno tę analogię zignorować.
Skip to content