„Moja Polska – Moi Polacy” – bardzo mnie cieszy, że niemieccy i polscy czytelnicy, którzy sięgną po tę książkę, nieźle się zdziwią.
Długo nie mogłem się zdecydować, czy omawiając książkę o polsko-niemieckim sąsiedztwie ostatnich dekad sięgać po alegorię ogrodu. Sam bowiem wolę przyrównywać stosunki polsko-niemieckie do piłkarskiej murawy – także dlatego, bo tę trzeba regularnie pielęgnować, by mieć choć najmniejsze szanse na rozegranie dobrego meczu. Ale po lekturze antologii inaczej się po prostu nie dało. Tyle wstępnej dygresji, a teraz do rzeczy.
Antologie mają to do siebie, że zwykle są efektem konkretnych założeń programowych i starannego wyboru, którego dokonują ich redaktorzy. Jeśli pozostać przy greckim źródle słowa „antologia”, które dosłownie znaczy „zbiór kwiatów” (anthos i lego), to redaktorzy takich tomów siłą rzeczy muszą być jak ogrodnicy. Przeczesując grządki, oczyszczając je z chwastów i podlewając tu i ówdzie, mają wpływ na to, co na tych grządkach wyrośnie. Najczęściej są to piękne, bujne kwiaty słów, zachęcające do wzruszeń, sentymentalnych uniesień i tych możliwie najlepszych wspomnień. Na przykład pierwszego, jeszcze świeżego zachwytu, zauroczenia, a nawet miłości. Ogrodnicywydawcy chcą przecież, by ich bukiet pachniał najpiękniej, ale i wizualnie atakował wszystkie zmysły czytelnika. Ostatecznie chodzi o to, by coś czytelnikowi uzmysłowić, przywołać z niepamięci czy tylko zapoznania, uporządkować w zalewie codzienności. Zawsze jednak chodzi o to, by wybrać to, co najlepsze. Tym bardziej, jeśli to ma być bukiet rocznicowy.
Ale z tą książką jest nieco inaczej. Antologia „Moja Polska – moi Polacy. Eksploracje i obserwacje” rzeczywiście jest jak świeży bukiet kwiatów, starannie dobrany i wręczony z okazji dwudziestej piątej rocznicy podpisania polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. A obdarowani tym bukietem solenizanci to Polska i Niemcy, kraje od wieków ze sobą sąsiadujące, i to w centrum Europy. Ćwierć wieku w historii narodów i państw to niewiele, ale w historii życia każdego z nas to już kawał czasu. Bywa, że taki czas wszystko – albo przynajmniej bardzo wiele – zmienia, stawiając wiele spraw do góry nogami. Tak też jest z tym potraktatowym, bo wzbogacił i zmienił, ba, przeorał myślenie Niemców o Polakach i na odwrót. To był taki moment w naszym życiu i naszej wspólnej historii, od którego losy wzajemnych relacji aż chciało się pisać na nowo. I tak się też działo. Dobrze wykorzystano ten okres, bo póki było słonecznie i ciepło, podlewano i pielęgnowano wątłą jeszcze roślinkę polskoniemieckiego pojednania. Niczym najcenniejszy kwiat w ogrodzie, który czasem trzeba przygotować na jesienną aurę i powrót zimy.
Z perspektywy tego czasu Polska i Niemcy jawią się jak stare dobre małżeństwo, które obchodzi w tym roku dwudziestą piątą rocznicę pożycia – czasem radosnego, czasem nie, ale zawsze niezmiernie intrygującego. Temu małżeństwu nic nie jest obce. Nie ma takiego uczucia względem siebie, którego by nie poznało. Dobrze więc wie, co to chwile uniesienia, entuzjazmu i radości, zna też fazy zwątpienia, kłótni czy wzajemnego zniechęcenia. Dlatego dobrze się składa, że na ten urodzinowy bukiet w postaci antologii nie składają się tylko jednokolorowe kwiaty o idealnych kształtach, równo przyciętych i opakowanych w ochronną folię. Redaktorzy-ogrodnicy wybrali inną drogę. Zerwali kwiaty takie, z jakich ziaren wyrosły, zasianych na wspólnym polsko- niemieckim poletku w 1991 roku. Tu i ówdzie z małżeńskiego bukietu wystaje więc jakieś suche źdźbło lub chwast, bo przecież polsko-niemieckie sąsiedztwo nie zna tylko euforii, ale naznaczone jest też wzajemnym rozczarowaniem. Widać też, że niektóre kwiaty są zeschnięte czy może pożółkłe – nie ze starości przecież, a z nadmiaru słońca (ewentualnie splendoru). Przy czym dzięki tekstom antologii dostrzegamy, że to dobrze, gdy ten nasz polsko-niemiecki ogród, jaki uprawiamy od dwudziestu pięciu lat, nie jest wystawiony na zbyt długie działanie palącego słońca. Rzec można, że nawet największa afirmacja jest niewiele warta, jeśli nie towarzyszy jej krytyczna refleksja. Bo gdy słońce rozsądku jest zbyt nisko nad horyzontem, to nawet najmniejsze ogrodowe krasnale rzucają długie cienie.
Antologiczny bukiet, jaki Niemcy składają swojej polskiej wybrance, składa się z ponad czterdziestu esejów. Ich autorami są znane i uznane osobowości z życia niemieckiej polityki, nauki, kultury i religii, które z powodów osobistych, w tym rodzinnych, czy też tylko zawodowych w ostatnich dziesięcioleciach zetknęły się z Polską i Polakami i uległy ich urokom. Każdy z tych utkanych ze słów kwiatów, jakie autorzy składają Polsce i Pol(a)kom, jest w jakimś sensie niepowtarzalny. Bo też każdy z piszących prezentuje własne, czasem bardzo osobiste eksploracje i przemyślenia związane z „polską” przygodą ich życia. W ten sposób powstaje mozaika nad wyraz subiektywna, ale przez to tak ciekawa i oryginalna. Mozaika, która kieruje uwagę Niemców w kierunku Polski, tej uroczej, choć czasem upartej, czasem kłótliwej małżonki, ale z czasem coraz bardziej fascynującej i pociągającej. Nie raz ta mozaika opisów subiektywnych relacji z Polską i jej mieszkańcami otwiera przestrzeń dla autorefleksji nad wadami i niedociągnięciami małżonka. A to bardzo potrzebny składnik trwania każdego, nawet najlepszego związku.
W tej mozaice jest oczywiście miejsce na ogólne refleksje na temat Polski czy też cudu polsko-niemieckiego pojednania, jaki dokonał się po przełomie w 1989 roku. Ale wydaje mi się, że największa wartość tej książki polega na tym, że dzięki indywidualnej perspektywie i refleksji nad wschodnim sąsiadem, który raz okazuje się politycznym partnerem, innym razem intrygującym rozmówcą, a w końcu przyjacielem, jeszcze bardziej czytelne są zmiany paradygmatu w niemieckim postrzeganiu Polski. Tak, wszystkie te wielorakie i wielopłaszczyznowe kontakty Niemców z Polską i Polakami, jakich byliśmy (i wciąż jesteśmy) świadkami od momentu podpisania polsko- niemieckiego traktatu, zrodziły coś nowego, nową jakość wzajemnej percepcji. I nie chodzi mi tu nawet o tak często przywoływane w tym kontekście rozważania o strategicznym znaczeniu polskoniemieckich relacji, imponującą liczbę polsko-niemieckich partnerstw między samorządami, organizacjami społecznymi, szkołami, a nawet zadziwiająco liczne polsko-niemieckie małżeństwa. Oczywiście, wszystko to byłoby nie do pomyślenia, gdyby traktat nie został podpisany i nie wszedł w życie. Nigdy wcześniej, jak podkreślają we wstępie wydawcy antologii – profesorzy Dieter Bingen, Marek Hałub i Matthias Weber – kontakty i wzajemne powiązania pomiędzy Polską a Niemcami, widoczne we wszystkich możliwych przejawach codziennego życia, nie były tak gęste i tak trwałe. Traktat stworzył ku temu jedynie sprzyjające okoliczności.
Mnie natomiast bardziej chodzi o kwestię, która chyba zbyt często umyka nam wszystkim, a której waga jest nie do przecenienia. Mianowicie, że każda umowa, każdy traktat i każdy dokument regulujący kwestię współpracy czy sąsiedztwa – o więzach małżeńskich nie wspominając – zaistnieje tak naprawdę dopiero wówczas, gdy to konkretni ludzie wszystkie te dyplomatyczne zapisy wypełnią treścią. To zawsze wymaga autentycznego zainteresowania partnerem, przejęcia się jego rodzinną historią i złożonym losem, wsłuchania się w jego głos, czasem przyjęcia jego perspektywy czy oceny. Tylko tak można przełamać zaklęty krąg wzajemnych oskarżeń i obojętności, nieufności i podejrzeń. I na nowo się sobą zdziwić i na nowo zauroczyć. Dlatego bardzo cieszy mnie fakt, że niemieccy (a także polscy) czytelnicy, którzy sięgną po tę książkę, najpierw nieźle się zdziwią. Imyślę, że dadzą się też na nowo zauroczyć. Tak, wartość tej książki polega najpierw właśnie na zdziwieniu, jakie dopaść musi każdego jej czytelnika. Bo co kilka, kilkanaście zdań, to zdumienie. Które z czasem rośnie i rośnie. A potem maleje i przeradza się w zachwyt, rodzi zadumę czy choćby najszczerszy uśmiech. Właściwie po tej lekturze niewiele jest spraw, które w kontekście polsko-niemieckiego sąsiedztwa mogą nas jeszcze zadziwić, ale naprawdę sporo jest takich, co potrafią zaskoczyć, zaintrygować na całego, a nierzadko zafascynować.
Po lekturze tej antologii – a że wielu Niemców i Polaków po nią sięgnie, nie mam wątpliwości – warto przypomnieć sobie Woltera i jego powiastkę filozoficzną „Kandyd, czyli optymizm”. Tytułowy bohater pod koniec noweli dochodzi do wniosku, że ostatecznie nie żyjemy, jak twierdził Leibniz, w „najlepszym z możliwych światów”. Optymizm, choć dla naszego polsko-niemieckiego ogrodu jest jak życiodajna woda i słońce, nie może przesłonić wszystkiego. W naszym ogrodzie wciąż nie brakuje krasnali… Wiele zależy od nas i naszej postawy, od woli kształtowania naszego sąsiedzkiego – czy też małżeńskiego – świata i naszych relacji z innymi. Ta kandydowska optyka jest dla nas wszystkich, Niemców i Polaków, nadal bardzo aktualna. Bo wciąż na nowo trzeba pielęgnować nasz polskoniemiecki ogródek – albo, no właśnie, tę naszą piłkarską murawę – a przy okazji odkrywać jego tajemnice i niespodzianki, które wciąż jeszcze przed nami skrywa. Antologia „Moja Polska – moi Polacy” z pewnością parę tych tajemnic i niespodzianek przed nami odkrywa. Jeśli jeszcze bardziej wytrąci nas, czytelników, z szarej codzienności i wzajemnej obojętności, która czasem kładzie się cieniem na kwiatach naszego wspólnego ogrodu, wstaniemy i – niczym kandydowski ogrodnik – znów zabierzemy się za pielęgnowanie grządek. Nasz ogród wciąż od nowa trzeba przygotowywać na jesienną aurę i powrót zimy. A te znów nadchodzą.
Marcin Wiatr – literaturoznawca i tłumacz, pracownik naukowy Instytutu im. Georga Eckerta ds.
Międzynarodowych Badań nad Podręcznikami w Brunszwiku.
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W NUMERZE: