Gdy przełomy stają się nowymi początkami | DIALOG 151/2025

Rok 2025 jest w upamiętnianiu roku 1945 bardzo trudny. Okrągła, 80. rocznica końca wojny, zachęca do wspominania. Tylko świadków wydarzeń sprzed tylu lat jest coraz mniej. Widać to po osobach odwiedzających wystawę. Ci, którzy mogą jeszcze pamiętać, pamiętają z perspektywy dzieci. To seniorzy, którzy pamięć dzielą na własne wspomnienia i wspomnienia ich bliskich. Sprawia to, że pamięć jest jeszcze bardziej subiektywna. A wszystko to składa się na emocje, z którymi wkraczają w progi Muzeum Śląskiego. „Najpierw jest ciekawość” – zauważa Sonntag – „ale też rodzaj sceptycyzmu”. Każdy, kto przeżył traumatyczne wydarzenia, ma wątpliwość, czy ktoś inny, kto tego nie doświadczył, będzie potrafił o tym czasie odpowiednio odpowiedzieć.

Katarzyna Sonntag należy do trzeciego powojennego pokolenia, Marian Reisinger do czwartego. Ale może właśnie dlatego stworzyli wystawę, która oddaje należną uwagę wszystkim, którzy doświadczyli straty – wsłuchując się bez balastu w opowieści i czytając życiorysy artystów.

Punktem wyjścia wystawy jest przełomowy moment w historii – rok 1945. To „Pamiętna data” – jak głosi tytuł otwierającego ekspozycję obrazu Wlastimila Hofmana, wypożyczony ze Szklarskiej Poręby. Hofman, syn Czecha i Polki, kształcony w Krakowie i Paryżu, pierwszy Polak, który otrzymał nominację na członka wiedeńskiej Galerii Secesji, po wojennej tułaczce, która skończyła się w Jerozolimie, wrócił w 1946 roku do Polski. Kraków nie przyjął go z otwartymi ramionami, zamieszkał więc w Szklarskiej Porębie – mieście pełnym nowych mieszkańców. Był artystą niezwykle płodnym, nie malował tylko, gdy był chory; za opał płacił obrazami. Te wystawione w Muzeum Śląskim szczególnie pokazują wpływ artystyczny Jacka Malczewskiego, jego nauczyciela. Hofman jest jednym z tych twórców, którzy znaleźli swoje miejsce w powojennej społeczności. Dla Szklarskiej Poręby jest ważną postacią. Nie wszyscy zaprezentowani na wystawie artyści mieli to szczęście. Większość została zapomniana.

Ale by dobrze zrozumieć klimat powojennego „nowego początku”, trzeba odciąć się od współczesnej codzienności. Stąd pomysł kuratorów, by zwiedzanie rozpoczynać od wizyty w zaciemnionym pomieszczeniu, symbolizującym opuszczane na Śląsku domy. Tuż za drzwiami czeka pierwszy przedmiot, który niesie ze sobą opowieść.

To bakelitowy włącznik do światła umieszczony przy wejściu, tam, gdzie instynktownie sięga dłoń, by rozjaśnić pomieszczenie. Włącznik pochodzi z domu w dolnośląskich Kotliskach.

„Przed laty przyniósł go mężczyzna, który mieszkał tam przed wojną. Jako dziecko codziennie włączał i wyłączał światło w swoim pokoju. Gdy robił to po raz ostatni, opuszczając dom, nie wiedział, że to jest właśnie ten ostatni raz” – opowiada Katarzyna Sonntag. Po wielu, wielu latach, już jako dorosły człowiek, miał okazję odwiedzić dom z dzieciństwa. Polska rodzina zaprosiła go do środka i jego pierwszym, automatycznym ruchem było sięgnięcie ręką w miejsce włącznika. A on tam nadal był. Nadal spełniał swoją funkcję. Dawny mieszkaniec był tym odkryciem tak wzruszony, że Polacy, obserwując jego emocje, wymontowali przedmiot i podarowali go gościowi. Ten z kolei przekazał go wiele lat później muzeum. Na wystawie włącznik nie działa. Pokój pozostaje ciemny, jak opuszczone w 1945 roku pokoje w śląskich domach, zanim zamieszkali w nich polscy przesiedleńcy.

Tym większe wrażenie robi druga instalacja w muzeum: powiewająca w symbolicznym oknie firana. „Marian Reisinger, współkurator, wspominał mężczyznę, który jako dziecko musiał opuścić Wrocław. Gdy po latach mógł odwiedzić miasto, odnalazł swoją kamienicę, a w oknie zobaczył tę samą firanę, która wisiała tam, gdy wychodził z domu”.

Zastanawiamy się z Katarzyną Sonntag, czy to faktycznie możliwe, żeby chodziło o ten sam przedmiot. Tak. Polscy mieszkańcy, którzy często przyjeżdżali z niczym, latami korzystali z rzeczy pozostawionych przez Niemców. Do dziś w wielu wrocławskich kamienicach znajdują się szafy, stoły, nawet kieliszki, które tam zastano. Firana i framuga okienna w Muzeum Śląskim nie pochodzą z tego wrocławskiego mieszkania, ale z innego dolnośląskiego domu, do dziś zrujnowanego. Do placówki trafiło wiele przedmiotów opowiadających historię śląskich domów.

Jest jeszcze w ciemnym, muzealnym „pokoju” coś, co przyciąga uwagę widza. To asamblaże Jurka Kozierasa, mieszkańca wrocławskiego Gaju. Wybór Gaju nie jest przypadkowy – to w tej części miasta zaczęła się praca z odkrytymi w ziemi fragmentami niemieckiej historii miasta. „Asamblaże to kompozycje z różnych materiałów. W przypadku Jurka Kozierasa, artysty cieszącego się w Niemczech sporym zainteresowaniem, przedmioty wykorzystywane w pracach pochodzą z gruzowisk. Gdy we Wrocławiu budowano kolejne budynki, buldożery wygrzebywały z ziemi fragmenty zabawek, szklanych naczyń, filiżanek. Jurek Kozieras je zbierał i czekał. A że jest wrażliwym człowiekiem i wspaniale potrafi o tym opowiadać, powiedział nam, że pewnego dnia te rzeczy przemówiły do niego prosząc, by to on opowiedział ich historie” – tłumaczy Katarzyna Sonntag dodając, że na wystawie szczególną uwagę należy zwrócić na tytuły prac Kozierasa. Wtedy dopiero zyskują one podwójne znaczenie.

Na przykład asamblaż z ciemnym pejzażem pola z naklejonymi częściami małych laleczek, nad którymi unoszą się przyklejone szklane buteleczki, nosi nazwę „Feromony Fritza Habera”. Wiedząc, kim był Haber i jakie były jego losy, praca Kozierasa nabiera dodatkowego znaczenia. Urodzony we Wrocławiu Haber, niemiecki chemik żydowskiego pochodzenia, był laureatem Nagrody Nobla właśnie w dziedzinie chemii. Podczas I wojny światowej zaangażował się w produkcję gazów bojowych. Ze współpracownikami opracował technologię produkcji cyklonu B, środka do dezynfekcji, wykorzystywanego później w komorach gazowych.

To nie jedyny projekt Kozierasa. Polecam zwrócić uwagę na kolejne, szczególnie na znajdujący się tuż obok „Reisefieber”. Ale ruszamy dalej, ponieważ jeszcze nie dotarłyśmy z Katarzyną Sonntag na właściwą wystawę. W ciemnym pokoju zapomniałyśmy o codzienności. Proszę ją, by wybrała jednego artystę, bądź jedną artystkę z ponad 30 zaprezentowanych. Ja wybrałam swoją. Ich pracom przyjrzymy się najwnikliwiej.

Sonntag wybiera Bernharda Höniga, na którego prace trafia się zaraz po wyjściu z zaciemnionej przestrzeni. Artysta, wykształcony we Wrocławiu, a pochodzący z Wahlstatt, dzisiejszego Legnickiego Pola, był żołnierzem w dwóch wojnach, dwukrotnie też znalazł się w sowieckiej niewoli.

„Potrzebował wielu lat, by przepracować doświadczenia wojenne. Także te związane z wypędzeniem i czasem spędzonym w kolumnie uchodźców” – opowiada Sonntag. Bo właśnie o tej drodze są prace Höniga zaprezentowane na wystawie. W depozycie muzeum znajduje się około 30 akwarel, gwaszy, szkiców ołówkiem czy tuszem. Motyw jest taki sam – kolumna wypędzonych.

Ta kolumna nie ma narodowości. „To jest dramat osób, które straciły wszystko, a teraz ruszają w nieznanym kierunku” – opowiada historyczka sztuki. „I co ciekawe, on ten motyw lekko modyfikuje i z tej wielkiej kolumny wyciąga grupę trzech osób, którym się przygląda. To kobieta z dzieckiem w ramionach i starzec obok niej. Siedzą w zadaszonym wozie. Kolejne obrazy są innymi wersjami tego samego tematu. Na ostatnim Bernhard Hönig maluje kobietę siedzącą na osiołku, tulącą niemowlę i idącego obok mężczyznę. To nic innego jak obraz świętej rodziny podczas ucieczki do Egiptu, tyle że tu bez aureoli. Hönig był osobą bardzo głęboko wierzącą. Porównanie ucieczki i tego cierpienia z wydarzeniami z Biblii dawało mu nadzieję. Dla niego było to krzepiące, bo tym samym nadawał cierpieniu sens. Nagle okazywało się, że cierpienie było po coś”.

Zanim przejdziemy do wybranych przeze mnie prac Margarete Jahny, Katarzyna Sonntag zwraca mi uwagę na zbierane przez tęskniących za małą ojczyzną mieszkańców obrazki malowane mniej i bardziej profesjonalnie na podstawie pocztówek oraz kolejne prace Wlastimila Hofmana, które znajdą się na parterze.

Druga część wystawy jest na piętrze. W gablotach kuratorzy zebrali ceramikę zaprojektowaną przez pochodzących ze Śląska artystów. Mnie zaciekawiły prace Margarete Jahny. Jahny, córka rolnika z powiatu milickiego, w 1944 roku uciekła na Górne Łużyce. W 1948 roku zaczęła studiować grafikę w Dreźnie. Zafascynowana Bauhausem, projektowała ceramikę użytkową, była projektantką w fabryce porcelany w Weisswasser niedalego Görlitz.

„Przyjaźniła się z Lieselotte Kantner, projektantką urodzoną w przedwojennym Wrocławiu. Razem pracowały w berlińskim Instytucie Sztuki Użytkowej. Być może to śląskie pochodzenie było czymś, co je łączyło w powojennym świecie”.

Ślązakom, którzy opuścili swoje domy po wojnie, trudno było odnaleźć się w nowej rzeczywistości. W powojennej biedzie nikt na nich nie czekał, mieszkali w obozach dla uchodźców lub byli dokwaterowywani do rodzin, więc traktowano ich z niechęcią. Jahny trafiła z matką w okolice Kamenz na Łużycach. Zafascynowana prostą i oszczędną formą, tak właśnie projektowała. Zastawa stołowa „Rationell”, którą zaprojektowała z Erichem Müllerem pod koniec lat 60., była niezwykle popularna, jednak rzadko kojarzona z nazwiskami jej twórców. A przecież korzystano z niej w hotelach, restauracjach, stołówkach, szkołach, szpitalach i w wagonach restauracyjnych MITROPA, a nawet w Urzędzie Rady Ministrów w Berlinie Wschodnim. Do dziś serwis ten doceniają kolekcjonerzy i miłośnicy ponadczasowego designu.

Jahny pozostała w NRD. Jej przyjaciółka Lieselotte Kantner pod koniec lat 50. uciekła do zachodnich Niemiec. W Dolnej Saksonii pracowała dla firmy Melitta, ponad 20 lat była szefową działu projektowania. Jej serwis „Jeverland” z 1975 roku produkowany jest do dziś.

Na wystawie w Muzeum Śląskim znajdują się prace obu pań – tak współczesne, że chciałoby się je mieć nawet w bardzo nowoczesnej domowej przestrzeni. „Czy w swojej twórczości artystki odnosiły się do Śląska?” – pytam Katarzynę Sonntag. „Nie. Nie wszyscy artyści mieli potrzebę tę śląskość później podkreślać. Wiele osób też nie miało czasu, by o przeszłości myśleć. Trzeba było zająć się codziennością. Pracować”.

Nie wszystkie losy potoczyły się szczęśliwie. Alexander Pfohl z czeskiego miasta Haida, artysta wychowany w rodzinie od lat zajmującej się obróbką szkła, dzięki stypendium za swoje osiągnięcia artystyczne mógł studiować w Wiedeńskiej Szkole Rzemiosła Artystycznego (Kunstgewerbeschule Wien). Jego projekty były wielokrotnie nagradzane, jego szkła zdobyły m.in. Grand Prix na Wystawie Światowej w Paryżu w 1936 roku. Pfohl był autorem wielu projektów dla zakładów szklarskich Josephinenhütte w Schreiberhau, dzisiejszej Szklarskiej Porębie. Uczył też rysunku w Państwowej Szkole Szkła w Haidzie. Po wojnie, jako Niemiec, nie mógł pracować w Czechosłowacji na stanowisku profesora, był zatem instruktorem w warsztacie malarstwa na szkle prowadzonym przez brata i starał się wyjechać do Niemiec. Dopiero w 1948 roku jego wniosek został ostateczne zatwierdzony. Wyjechał do Hesji i tam brał udział w zakładaniu Szkoły Szklarskiej w Hadamar. Zmarł nagle w 1953 roku. Jego córka przekazała Muzeum Śląskiemu w Görlitz szkła, archiwalia i fotografie, które można obejrzeć także na wystawie „Umbrüche / Przełomy 1945”.

Twórców i twórczyń jest ponad 30. Każda biografia niesie opowieść o nowym początku i o tym, że jest on możliwy nawet po bardzo trudnych doświadczeniach. „To także potwierdza się w rozmowach z osobami, które dziś odwiedzają muzeum. Gdy nasze kuratorskie oprowadzania dobiegają końca, goście otwierają się i zaczynają opowiadać swoje historie. I wielu z nich wyznaje, że są dziećmi uciekinierów i wypędzonych ze Śląska” – podkreśla Katarzyna Sonntag.

Wielu polskich gości opowiada, że na ten Śląsk po wojnie przyjechali ich bliscy, którzy musieli opuścić swoje małe ojczyzny. Kuratorka wystawy puentuje: „I o to nam chodziło, by pokazać pewien uniwersalizm i to, że dla osób związanych ze Śląskiem rok 1945 był przełomowym. Historie artystów pokazują, że mimo pojawiających się trudnych, przełomowych wydarzeń w życiu, zawsze jest nadzieja. I szansa na zmianę”.

___________________________

Wystawę „Umbrüche / Przełomy 1945. Śląscy artyści i artystki między pamięcią a początkiem nowego” można obejrzeć do 4 stycznia 2026 r. Opisy do wystawy są dwujęzyczne. Muzeum zaprasza także na wykłady o historii, sztuce i architekturze Śląska przed i po 1945 roku.

___________________________

Joanna Mielewczyk – dziennikarka radiowa związana z wrocławskim radiem RAM i radiową Trójką. Od 2018 roku zajmuje się przed- i powojenną historią Wrocławia. Przeprowadziła ponad 270 rozmów z osobami, które do miasta przyjechały zaraz po wojnie i które właśnie wtedy Wrocław opuszczały. Wywiady emituje w audycji „Kamienice” w radiu RAM. Na ich podstawie powstała seria książek pod tym samym tytułem, dokumentująca losy osób związanych z miastem.

Artykuł ukazał się w:
Magazyn Polsko-Niemiecki DIALOG 151/2025

 

Skip to content