Faszyzm. Ostrzeżenie | Madeleine Albright

Jednym z powodów niechęci do demokracji są trudności, z jakimi muszą się zmierzyć osoby publiczne, komunikując się ze społeczeństwem. Przed laty obywatele słuchali wspólnie przekazu jednej osoby; dziś każdy komunikuje się z każdym za pomocą internetu. Codziennie przybywa trybunów ludowych, kto chce, może pojawić się z megafonem na ulicy. Rosnąca świadomość społeczna ma swoje zalety, zwraca jednak także uwagę na nierówności wśród obywateli. Poszanowanie praw innych odwołuje się do uczuć wyższych, prostymi odruchami często rządzi zawiść.

Postęp technologiczny okazał się dla obywateli zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Wraz z lepszym dostępem do informacji nadeszły trudne czasy dezinformacji i przekonanie, że wiedza dostępna w mediach społecznościowych ma charakter prawdy objawionej. Wolność prasy nie przynosi oczekiwanych korzyści, jeżeli każdy ma prawo nazywać się obiektywnym dziennikarzem i rozpowszechniać niedorzeczne informacje wśród łatwowiernych odbiorców. Taktyka dezinformacji wydaje się efektywna, ponieważ użytkownicy internetu, stukając w klawiaturę w domu lub w kawiarni, najczęściej nie mają szansy zweryfikować, czy źródłem informacji jest przedstawiciel obcego rządu, niezależny manipulator czy złośliwy troll.

Wydaje się, że stoimy na początku trudnej drogi. Każdego roku kolejne kraje zatrudniają armie internetowych spin doktorów, którzy zalewają fora komentarzami. Do państw, które przodują w tym podejrzanym procederze, należą Korea Północna, Chiny, Rosja, Wenezuela, Filipiny oraz Turcja. W podobny sposób kształtują opinię publiczną ekstremistyczne ruchy polityczne, włączając w to organizacje terrorystyczne. Tacy „awanturnicy” produkują wiadomości, które mają za zadanie pokazać konkretne osoby, w tym polityków partii demokratycznych, w fałszywym świetle – insynuować czyny, których nigdy nie popełnili, cytować słowa, których nigdy nie powiedzieli. Fake newsy wysyłane są również do osób wyselekcjonowanych na podstawie informacji uzyskanych z mediów społecznościowych, co dodatkowo wzmacnia siłę przekazu. Wystarczy wyobrazić sobie agenta obcego kraju, który wkrada się do naszej sypialni każdej nocy, szepcząc do ucha kłamstwa, a następnie pomnożyć liczbę agentów i kłamstw przynajmniej przez miliard.

Kampania dezinformacji to narzędzie walki politycznej znane od wielu lat. W czasach wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych wydelegowany do Paryża minister Benjamin Franklin fabrykował i drukował informacje na temat okrucieństwa Brytyjczyków. Stara dobra taktyka wciąż jednak potrafi być bardzo niebezpieczna. Koszt rozpowszechniania fake newsów jest minimalny, więc to, co mistrzowie dezinformacji w nią inwestują, to wyłącznie czas. Pomocne może okazać się zatrudnienie weryfikatorów faktów. Przypomina to jednak bajkę o żółwiu i zającu, z tym że – w przeciwieństwie do Ezopowego – ten zając nigdy nie zwalnia tempa.

Sytuacja taka stawia wyzwanie przed administratorami mediów społecznościowych. Opinia, że nie ponoszą oni odpowiedzialności za monitorowanie publikowanych treści, wydaje się wygodna i szczególnie przekonująca w świetle ochrony wolności obywatelskich. Należy jednak liczyć się z ryzykiem, że rządzący obiorą przeciwny kurs wzorem Chin, gdzie praktyka blokowania stron internetowych zaprzecza ideom demokracji i ogranicza wolności obywatelskie. Użytkownicy internetu potrzebują narzędzi, które pozwolą im identyfikować nieprawdziwe informacje fabrykowane przez trolli lub wyspecjalizowane agencje. Potrzebne są odpowiednie przepisy, dzięki którym przekaz informacji w internecie będzie tak transparentny, jak zasady regulujące finansowanie kampanii reklamowych w radiu i telewizji.

Większość z nas pamięta jeszcze skrzynki mailowe zalewane spamem. W dzisiejszych czasach demokracja cierpi atakowana przez kłamstwa, które chłostają nasze umysły jak wielkie fale piaszczyste plaże nad oceanem. Uczciwi przywódcy są w trudnej sytuacji, pozostając w zaklętym kręgu powracających ataków; poświęcają zbyt wiele energii na obalanie absurdalnych i szkodliwych historii stworzonych nie wiadomo gdzie i przez kogo.

Konsekwencje wydają się nieuniknione. Demokraci przez małe „d”, którzy dochodzą do władzy dzięki obietnicom zmiany, zwykle zaczynają tracić poparcie już w dniu przejęcia rządów. Globalizacja to nie ideologia. Globalizacja określa kondycję współczesnego świata i zyskała już status wroga, którego należy zwalczyć za wszelką cenę. Kapitalizm coraz częściej uważany jest za przekleństwo naszych czasów, chociaż właśnie ustrój kapitalistyczny zapewnia narodom dostęp do żywności, schronienie, odzież czy smartfony. Obywatele coraz częściej deklarują brak zaufania do instytucji publicznych i publikowanych przez nie danych. Jeden z brytyjskich polityków, zadowolony z siebie zwolennik brexitu, oświadczył, że „wyborcy mają dość ekspertów”.

Świat musi wziąć głęboki oddech. Od momentu rozpadu bloku komunistycznego w wiek dorosły weszło już nowe pokolenie. Co to oznacza? Skończyły się czasy, gdy ocenialiśmy kraje o ustabilizowanej demokracji wyłącznie przez porównanie ich ze standardami rosyjskimi, a na państwa wschodzących demokracji patrzyliśmy przez pryzmat ich totalitarnych poprzedników. Stare narzędzia ewaluacji nie mają dziś żadnej wartości. Obecnie skróciła się perspektywa czasowa, postawiliśmy wyżej poprzeczkę i niechętnie przechodzimy do porządku nad pęknięciami, które wydają się coraz bardziej widoczne.

W efekcie „my, naród” (słowa, od których rozpoczyna się tekst amerykańskiej konstytucji – przyp. tłum.) – włączając redaktorów, publicystów, komentatorów oraz blogerów – przed naszymi rządami stawiamy wyższe wymagania. I wszystko byłoby w porządku, gdybyśmy więcej oczekiwali również od siebie. Tymczasem sami zachowujemy się jak rozpieszczone dzieci. Nawet ci, którzy są zbyt leniwi, by pofatygować się do urn wyborczych, czują się w prawie atakować w każdy możliwy sposób wybranych przedstawicieli narodu. Mamy za złe rządzącym, że nie spełniają wszystkich naszych oczekiwań, tak jakby możliwe były takie cuda, jak wyższy poziom usług przy niższych podatkach, lepsza opieka zdrowotna bez udziału władz federalnych, czyste środowisko naturalne bez odpowiedniego prawodawstwa, ochrona przed terroryzmem bez ograniczenia prawa do prywatności, czy tańsze krajowe dobra konsumpcyjne wytwarzane za wyższe wynagrodzenie. Podsumowując – oczekujemy wciąż nowych korzyści, a zapominamy o kosztach. Rozczarowani przyjmujemy postawę cyniczną, szukając szybszych, łatwiejszych i mniej demokratycznych dróg do zaspokajania własnych interesów.

Wszyscy mamy powody, by się usprawiedliwiać. Wolność stanowi wyzwanie i wywołuje frustrację; pieniądze demoralizują uczciwych obywateli, a niewłaściwi politycy wygrywają wybory o wiele częściej, niż byśmy sobie tego życzyli. Osobiście startowałam w wyborach trzynaście razy – pięć razy świętowałam zwycięstwo, osiem razy musiałam stawić czoła porażce. Każdy pragnie wygrywać. Tyle samo jednak lub więcej można nauczyć się, zajmując na podium miejsce drugie. Inwazja na Irak w roku 2003 i towarzyszące jej ogromne wątpliwości sprawiły, że działania związane z promowaniem demokracji poza granicami kraju kojarzone są raczej z imperializmem niż z altruizmem. Ponadto nieustające walki na Bliskim Wschodzie oraz w Afganistanie pozwalają twierdzić, że wdrażanie idei demokracji na obszarach, gdzie nigdy wcześniej ich nie praktykowano, to szaleństwo. Twierdzenia takie są uzasadnione. Dlatego powinniśmy ostrożnie planować nasze działania. Trudno jednak zakwestionować osiągnięcia wolnych narodów, a zejście z drogi demokratycznego rozwoju tylko dlatego, że jest to droga trudna, należy postrzegać jako tchórzostwo.

Moim zdaniem żadne państwo nie ma prawa dyktować innym sposobu rządzenia, wszyscy jednak mamy obowiązek być adwokatami wartości demokratycznych. Nasze działania nie zawsze przynoszą spodziewane efekty. Powinny jednak zawsze służyć jednostce i lepszemu rządzeniu dla dobra społeczeństwa.

Jak wiadomo, rządy demokratyczne dalekie są od doskonałości, grzesząc niewiedzą, korupcją, wiernością chybionym ideałom, co nierzadko prowadzi do kryzysów. Może zdumiewać fakt, że jako społeczeństwo jesteśmy skłonni powierzyć swoją przyszłość zbiorowej mądrości niekompetentnych i często obojętnych wyborców. Jak można być tak naiwnym? Dobre pytanie i jedna słuszna odpowiedź: jak można być tak łatwowiernym, by na stałe powierzyć władzę, która z natury obciążona jest silną pokusą korupcji, jednemu przywódcy lub partii? Nie ma sposobu, by powstrzymać dyktatora, który nadużywa swojej władzy. Kiedy źle się dzieje w wolnym kraju, możliwość otwartej debaty lub wyboru nowego lidera pozwala wyeliminować nieprawidłowości. Wciąż mamy czas, by wybrać smaczniejsze jajko. Tak postrzegam przewagę demokracji. Jej wartość należy doceniać i pielęgnować.

fragment książki „Faszyzm. Ostrzeżenie” Madeleine Albright


 
 
 

Powyższy fragment pochodzi z książki „Faszyzm. Ostrzeżenie”

Madeleine Albright

 

przekład Katarzyna Mironowicz

 
 
Wydawnictwo Poltext

Skip to content