Dziewięćdziesiąt lat temu nauka historyczna poniosła ciężkie straty. W odstępie czterech miesięcy – w kolejności odwrotnej do wieku – zmarli: Wacław Sobieski, Szymon Askenazy i Michał Bobrzyński. Już za życia zaliczani do klasyków naszej historiografii. Wielcy, wpływowi, reprezentujący trzy odmienne typy naukowych postaw, trzy szkoły myślenia o przeszłości, trzy tradycje, trzy orientacje polityczne, trzy ideowe obozy. Zgon pierwszego nastąpił 3 kwietnia 1935 roku, drugiego 22 czerwca, a trzeciego – 3 lipca. W Kwartalniku Historycznym z tego roku nekrolog Sobieskiego znalazł się w drugim zeszycie, a Askenazego i Bobrzyńskiego – z klepsydrami po obu stronach kartki – w trzecim.
Oddaleni od siebie za życia, znaleźli się obok siebie po śmierci. Co ich łączyło? Sobieskiego z Askenazym trochę jeszcze to, co nazywano „optymizmem” (i neoromantyzmem) w pojmowaniu naszych dziejów, a co ostatecznie sprowadzało się do wniosku, że za klęskę rozbiorów Polski odpowiadają inni. Bobrzyński uchodzący za „pesymistę” i pozytywistę winowajców rozbiorów szukał w nas samych. Askenazy celował w charakterystykach postaci. Sobieski w analizach społecznych dziejów. Bobrzyński w syntezie.
Składali się przede wszystkim z przeciwieństw.
Michał Bobrzyński, urodził się w Krakowie w 1849 roku. Był uczniem Kalinki i Szujskiego, surowych krytyków naszej przeszłości. Chciał wpłynąć na myślenie Polaków. „Odromantycznić” je, zracjonalizować, „urealnić” i z historii uczynić drogowskaz dla rozumniejszej polityki. W wieku lat dwudziestu kilku pisał dużo i żarliwie. W 1879 roku wszystkie dotychczasowe rozważania skodyfikował w Dziejach Polski w zarysie i aż po kres życia książkę tę uzupełniał, poprawiał i komentował.
W syntezie przeprowadził krytykę wielu historycznych dogmatów. Zerwał z Lelewelem, natchnieniem romantyków (i wyrocznią wielu historyków), zakwestionował jego teorię o wczesnym u nas ustroju „gminowładczym” (wczesnej demokracji), pisał o absolutyzmie pierwszych Bolesławów, z dystansem odniósł się do tolerancji religijnej (wolałby, żeby doszło do rozstrzygających o kształcie władzy „zapasów”), z rezerwą do unii z Litwą oraz do kontrreformacji, która zaciążyła nad naszą mentalnością. Krytykował ludzi i instytucje. Pisał o „anomalii” rozwojowej Polski wyrażającej się w słabnięciu władzy królewskiej, gdy gdzie indziej doznawała ona wzmocnienia i sfomułował wielokrotnie potem przytaczaną tezę, że nie mieliśmy silnego rządu i ta jest jedna jedyna upadku naszego przyczyna.
W polityce uczeń Dunajewskiego (trzykrotnego rektora UJ i najwybitniejszego austriackiego ministra skarbu) był Bobrzyński ekscelencją, wiceprezesem koła polskiego w parlamencie w Wiedniu, c. k. namiestnikiem Galicji, dwukrotnym ministrem do spraw Galicji, a także – od przełomu wieków – przywódcą krakowskich konserwatystów. „Mądrą, chłodną głową” – jak mawiał o nim następca tronu.
O jego wpływach w Wiedniu opowiadano legendy. Cesarz na początku wojny ściągnął go z Włoch, by zapytać: czy dać broń Piłsudskiemu, na co odpowiedział: dać! Był architektem tzw. rozwiązania austro – polskiego (przekształcenia Austro – Węgier w Austro – Węgry – Polskę). A także projektu o „wyodrębnieniu Galicji”. Prywatnie człowiek mało raczej sympatyczny, introwertyk, trochę z innej wyciosany bryły (opowiadała synowa, że skutkiem uporczywej pracy nad sobą), nieznośny czasem rygorysta o dość specyficznym poczuciu humoru. O działalności Piłsudskiego w Galicji jako namiestnik i minister wiedział dużo. Dla przeciwników marszałka był patronem legionów i „inscenizatorem” piłsudczyzny. Dla wielu rodaków „Ober – Austriakiem”, renegatem i zdrajcą.
W 1918 roku – u progu niepodległości – był Bobrzyński politycznym bankrutem. Nadal uchodził za „pesymistę”.
Z innej ulepiony gliny był Szymon Askenazy. Urodzony w 1865 roku w Zawichoście był dzieckiem zamożnej, żydowskiej rodziny kupieckiej. Studiował w Warszawie oraz Getyndze, trafiając tu i tam na mistrzów o starych, liberalnych zapatrywaniach. Wychowany na Panu Tadeuszu, który otworzył mu drogę do polskości i którego umiał niemal na pamięć , wielki Polak obcej rasy – pisał o nim Jan Lechoń – Ojczyznę jako Polak kochał.
Historyczne ostrogi zdobył w głośnym sporze z Kalinką, kwestionując jego tezę, że zerwanie z Rosją podczas Sejmu Wielkiego było szaleństwem, opowiadał się za porozumieniem z Prusami i w przeciwieństwie do krakowian żadnej nieuchronności naszego upadku nie stwierdzał.
Pisał porywająco. W 1905 roku ukazała się „perła” askenazyjskiego dziejopisarstwa, Książę Józef Poniatowski – najlepsza i najgłośniejsza jego książka, która odmalowaniem postaci, gamą barw, mistrzostwem pióra urzekała czytelników, dając coś, co należąc do nauki, było zarazem osiągnięciem na polu literatury, podziwianym przez Lechonia, Tuwima i wielu innych. O ile przesłanie ideowe Bobrzyńskiego najlepiej zrozumieli młodzi konserwatyści, racjonaliści i rozmaitej odmiany pozytywiści, o tyle Askenazego najgłębiej pojęli ci, którzy tworzyli ruch niepodległościowy. Bo też Książę Józef Poniatowski – pisał Kukiel – była to podjęta w dziedzinie historii obrona idei zbrojnego czynu przywracającego imię polskie i wskrzeszającego państwo. Jednocześnie była to odpowiedź na liberum conspiro (lekkomyślną skłonność do konspiracji i spisków), postawę potępianą przez stańczyków na równi z liberum veto. Gdy więc Bobrzyński sposobił naród do długiego i cierpliwego trwania wypełnionego wewnętrzną pracą, Askenazy – ideolog narodu budzącego się do czynu – zapowiadał nadejście burzliwych wydarzeń.
Askenazy, podobnie jak Bobrzyński, tylko z gorszym skutkiem, w polityce uczestniczył czynnie choć dopiero w Polsce niepodległej. W 1920 roku został ministrem pełnomocnym przy Lidze Narodów. Rok później wymieniany był wśród kandydatów na posła polskiego w Londynie. Znałem historyków, którzy fakt, że ostatecznie posłem nie został , poczytywali za sporą dla interesów kraju szkodę. Tak czy inaczej, gotowość do przejścia do polityki czynnej deklarował do końca życia. Pozostał – jak sam pisał – wiernym sługą i entuzjastą swej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej (…) z przekonań swych nie winien sprawy nikomu prócz Polski.
W 1918 roku mógł się czuć zwycięzcą.
Wacław Sobieski – historyk „gniewny i niepokorny” – jest w tym gronie postacią najmniej ogółowi znaną. Urodzony we Lwowie w 1872 roku studiował w Krakowie i w Lipsku, odbywał staże naukowe we Francji , pracował na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale najlepiej czuł się zawsze w Warszawie. Jako historyk, podobnie jak Askenazy, rozwijał się w opozycji do szkoły krakowskiej i Bobrzyńskiego. Uznanie zdobył jako znawca baroku. W jego twórczości widoczne były wpływy seminariów niemieckich i francuskich prowadzące do ujęć społeczno – gospodarczych, a nawet socjologiczno – psychologicznych. Nadały one jego studiom tonację mieszczańską i demokratyczną, a następnie skierowały ku Narodowej Demokracji, której został dziejopisem i publicystą.
W przeciwieństwie do Bobrzyńskiego i Askenazego Sobieski nie pozostawił po sobie pomnikowego dzieła. Panowała opinia – że nawet myśli syntetyczne lepiej udawały mu się w drobniejszych studiach. I on jednak pozostawił w historiografii trwalszy ślad: jak bowiem książki Bobrzyńskiego były lekcją męskiego, twardego realizmu, zaś Askenazego – lekcją zbrojnej drogi do niepodległości, tak Sobieski zapowiadał Polskę mieszczańską i demokratyczną (a niektórzy dodawali – także narodowo – demokratyczną). I nie chodziło tylko o to, że jego Zamoyski, trybun ludu szlacheckiego rysami charakteru przypominał Dmowskiego, a Kościuszko był wcieleniem wszechpolaka. Sobieskiego interesowała przede wszystkim Polska walcząca z Niemcami, nasze stosunki z Zachodem. I w tym sensie powrót Polski nad Bałtyk i Odrę po drugiej wojnie światowej niejedno zawdzięczał jego inspiracji .
Z wymienionej trójki historyków Sobieski miał najmniej talentów politycznych. I w najmniejszym stopniu zaznaczył swój udział w polityce. W latach trzydziestych kilkakrotnie jeździł do Francji i przekonywał tam do polsko – francuskiego sojuszu, którego był zagorzałym zwolennikiem. Odszedł z polityki i jako uczony został przeniesiony na emeryturę po niepotrzebnym, gorączkowym zakwestionowaniu zasług Piłsudskiego dla Polski w książce wydanej po francusku. Od przeciwników politycznych otrzymywał pogróżki. Zmarł nagle.
W 1918 roku należał do największych optymistów.
W grudniu 1935 Adam Skałkowski, uczeń Szymona Askenazego opublikował na łamach Dziennika Poznańskiego krótki artykuł poświęcony trójce zmarłych historyków. Obok podstawowych informacji biograficznych zawarł w nim kilka syntetycznych ocen. O Sobieskim pisał tak: Owocem jego badań były studia bardzo cenne, ale nie przełomowe, natomiast wychował zastęp pracowników przynoszących mu chlubę. O swoim mistrzu, Askenazym, z którego poglądami nieraz się rozchodził: Nadał historiografii zwrot stanowczy, od niego zaczynają się wielkie badania dziejów nowożytnych, ale uczonemu wadził często artysta i polityk, przeceniał walor słowa, a myślał zawsze o polskiej racji stanu. O Bobrzyńskim: Historyk to i mąż stanu najwyższej próby, przypominał margrabiego Wielopolskiego, nie liczył się z pozorami, co było błędem, ale żył długo i dożył zwycięstwa swojej idei.
Zwycięstwem miały być silne rządy w państwie – idea Bobrzyńskiego urzeczywistniona przez zmarłego w tym samym roku, Józefa Piłsudskiego.
Zwycięskim miał być historyk – „pesymista”, który u progu niepodległości uchodził za największego przegranego.
Za największego przegranego z całej trójki mógł w 1935 roku uchodzić, Wacław Sobieski – największy „optymista” w 1918 roku.
Co w historiografii było (i co jest !) „optymizmem”, a co „pesymizmem”, pamiętając o dawnych sporach i nie pamiętając debatujemy w gronie historyków do dziś.
Co więcej, dziewięćdziesiąt lat od ich śmierci – w Polsce 2025 roku – odpowiedź na pytanie, który z nich „zwycięża” dzisiaj, którego idea i obraz przeszłości lepiej trafiają do wyobraźni rodaków jest trudna – może jeszcze trudniejsza niż w 1935 roku.
Waldemar Łazuga – historyk, profesor dziejów XIX i XX wieku. Opublikował m.in. „Kalkulować… Polacy na szczytach C.K. monarchii” (2013), „Uwikłani w przeszłość” (2023).

