Trzej historycy, trzy historyczne światy – Sobieski, Askenazy, Bobrzyński | Waldemar Łazuga (PP 192/2025)

Dziewięćdziesiąt lat temu nauka historyczna poniosła ciężkie straty. W odstępie czterech miesięcy – w kolejności odwrotnej do wieku – zmarli: Wacław Sobieski, Szymon Askenazy i Michał Bobrzyński. Już za życia zaliczani do klasyków naszej historiografii.  Wielcy, wpływowi,  reprezentujący trzy odmienne typy naukowych postaw, trzy szkoły myślenia o przeszłości,  trzy tradycje,  trzy orientacje polityczne, trzy ideowe obozy.   Zgon pierwszego nastąpił 3 kwietnia 1935 roku, drugiego 22 czerwca, a trzeciego – 3 lipca.  W Kwartalniku Historycznym z tego roku nekrolog Sobieskiego znalazł się w drugim zeszycie, a Askenazego i  Bobrzyńskiego – z klepsydrami po obu stronach kartki – w trzecim.

Oddaleni od siebie za życia, znaleźli się obok siebie po śmierci.   Co ich  łączyło?  Sobieskiego z Askenazym trochę jeszcze to, co nazywano „optymizmem” (i neoromantyzmem) w pojmowaniu naszych dziejów, a co ostatecznie sprowadzało się do wniosku, że  za klęskę rozbiorów Polski  odpowiadają inni.  Bobrzyński uchodzący za „pesymistę” i pozytywistę  winowajców rozbiorów  szukał w nas samych.  Askenazy celował w charakterystykach postaci. Sobieski w analizach społecznych dziejów. Bobrzyński w syntezie.

Składali się przede wszystkim z przeciwieństw.

Michał Bobrzyński,   urodził się w Krakowie w 1849 roku.  Był uczniem  Kalinki i  Szujskiego,  surowych krytyków   naszej  przeszłości.    Chciał   wpłynąć na  myślenie Polaków.  „Odromantycznić” je, zracjonalizować, „urealnić” i z historii uczynić   drogowskaz dla rozumniejszej  polityki. W wieku lat dwudziestu kilku pisał dużo i żarliwie. W 1879 roku wszystkie dotychczasowe rozważania skodyfikował w Dziejach Polski w zarysie i  aż po kres  życia książkę tę uzupełniał,  poprawiał i komentował.

W  syntezie przeprowadził  krytykę wielu  historycznych dogmatów. Zerwał z Lelewelem, natchnieniem romantyków (i wyrocznią wielu historyków),  zakwestionował jego  teorię o wczesnym  u nas ustroju „gminowładczym” (wczesnej demokracji), pisał o absolutyzmie pierwszych Bolesławów,  z dystansem odniósł się   do tolerancji religijnej (wolałby, żeby doszło  do rozstrzygających o kształcie władzy „zapasów”), z rezerwą do  unii z Litwą oraz do  kontrreformacji, która zaciążyła nad naszą mentalnością.  Krytykował ludzi i instytucje.  Pisał o „anomalii” rozwojowej Polski wyrażającej się w słabnięciu władzy królewskiej, gdy gdzie indziej doznawała ona wzmocnienia i  sfomułował wielokrotnie potem przytaczaną tezę, że nie mieliśmy silnego rządu i ta jest jedna jedyna upadku naszego przyczyna.

W polityce uczeń Dunajewskiego (trzykrotnego rektora UJ i najwybitniejszego austriackiego ministra skarbu)  był Bobrzyński ekscelencją, wiceprezesem koła polskiego w parlamencie w Wiedniu, c. k. namiestnikiem Galicji, dwukrotnym ministrem do spraw Galicji, a także – od przełomu wieków – przywódcą krakowskich konserwatystów.  „Mądrą, chłodną głową” – jak mawiał o nim następca tronu.

O jego wpływach w Wiedniu opowiadano legendy.  Cesarz na początku wojny    ściągnął go z Włoch,  by zapytać: czy dać broń Piłsudskiemu,   na co odpowiedział: dać! Był architektem tzw. rozwiązania austro – polskiego (przekształcenia Austro – Węgier w Austro – Węgry – Polskę). A także  projektu o  „wyodrębnieniu Galicji”. Prywatnie człowiek mało raczej sympatyczny,  introwertyk, trochę z innej wyciosany bryły   (opowiadała synowa, że skutkiem uporczywej pracy nad sobą), nieznośny czasem rygorysta o dość specyficznym poczuciu humoru.  O działalności Piłsudskiego w Galicji  jako namiestnik i minister  wiedział dużo.  Dla przeciwników marszałka  był patronem legionów i  „inscenizatorem” piłsudczyzny. Dla wielu rodaków    „Ober –  Austriakiem”, renegatem  i zdrajcą.

W 1918 roku –  u progu niepodległości – był Bobrzyński politycznym bankrutem. Nadal uchodził za „pesymistę”.

Z innej ulepiony gliny był Szymon Askenazy. Urodzony w 1865 roku w Zawichoście  był dzieckiem  zamożnej, żydowskiej rodziny kupieckiej. Studiował w Warszawie oraz Getyndze, trafiając tu i tam na mistrzów o starych, liberalnych  zapatrywaniach. Wychowany na Panu Tadeuszu, który otworzył mu drogę  do polskości i którego umiał niemal na pamięć , wielki Polak obcej rasy –  pisał o nim Jan Lechoń – Ojczyznę jako Polak kochał.

Historyczne ostrogi zdobył w głośnym sporze z Kalinką, kwestionując jego tezę, że zerwanie z Rosją  podczas Sejmu Wielkiego było szaleństwem, opowiadał się za  porozumieniem  z Prusami i w przeciwieństwie do krakowian żadnej nieuchronności naszego upadku nie stwierdzał.

Pisał porywająco. W 1905 roku ukazała się „perła” askenazyjskiego dziejopisarstwa, Książę Józef Poniatowski – najlepsza i najgłośniejsza jego książka, która odmalowaniem postaci, gamą barw, mistrzostwem pióra urzekała  czytelników, dając coś, co należąc do nauki, było zarazem osiągnięciem na polu literatury,  podziwianym  przez Lechonia, Tuwima i wielu innych.  O ile przesłanie ideowe Bobrzyńskiego najlepiej zrozumieli młodzi  konserwatyści, racjonaliści  i rozmaitej odmiany pozytywiści, o tyle Askenazego najgłębiej pojęli ci, którzy tworzyli ruch niepodległościowy.  Bo też Książę Józef Poniatowski – pisał Kukiel – była to podjęta w dziedzinie historii obrona idei zbrojnego czynu przywracającego imię polskie i wskrzeszającego państwo. Jednocześnie była to  odpowiedź na   liberum conspiro (lekkomyślną skłonność do konspiracji  i spisków), postawę potępianą przez stańczyków na równi z liberum veto.  Gdy więc Bobrzyński sposobił naród do długiego i cierpliwego trwania  wypełnionego wewnętrzną pracą,  Askenazy – ideolog narodu budzącego się do czynu –   zapowiadał  nadejście burzliwych  wydarzeń.

Askenazy, podobnie jak Bobrzyński, tylko z gorszym skutkiem, w polityce uczestniczył czynnie choć dopiero w Polsce niepodległej.   W 1920 roku  został ministrem pełnomocnym przy Lidze Narodów. Rok później wymieniany był wśród kandydatów na posła polskiego w Londynie. Znałem historyków, którzy fakt, że ostatecznie posłem nie został , poczytywali  za sporą dla interesów kraju szkodę.  Tak czy inaczej, gotowość do przejścia do polityki czynnej  deklarował  do końca życia.   Pozostał – jak sam pisał – wiernym sługą i entuzjastą swej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej (…) z przekonań swych nie winien sprawy nikomu prócz Polski.

W 1918 roku mógł się czuć  zwycięzcą.

Wacław Sobieski – historyk „gniewny i niepokorny”  – jest  w tym gronie  postacią najmniej ogółowi znaną. Urodzony we Lwowie w  1872 roku  studiował w Krakowie i w Lipsku, odbywał staże naukowe we Francji , pracował na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale najlepiej czuł się zawsze w Warszawie. Jako historyk, podobnie jak Askenazy, rozwijał się w opozycji do szkoły krakowskiej i Bobrzyńskiego.  Uznanie zdobył  jako znawca baroku. W jego twórczości widoczne były wpływy seminariów niemieckich i francuskich   prowadzące do  ujęć społeczno – gospodarczych,  a nawet socjologiczno – psychologicznych.  Nadały one jego studiom tonację   mieszczańską i demokratyczną, a następnie skierowały ku Narodowej Demokracji, której  został  dziejopisem i  publicystą.

W przeciwieństwie do Bobrzyńskiego i Askenazego  Sobieski nie pozostawił po sobie   pomnikowego dzieła.  Panowała  opinia – że nawet myśli syntetyczne  lepiej udawały mu się w drobniejszych studiach.  I   on jednak pozostawił w   historiografii trwalszy ślad:  jak bowiem książki Bobrzyńskiego były lekcją męskiego, twardego realizmu,   zaś Askenazego – lekcją zbrojnej drogi do niepodległości, tak  Sobieski zapowiadał  Polskę mieszczańską i demokratyczną (a niektórzy dodawali – także narodowo – demokratyczną).     I nie chodziło  tylko o  to, że jego Zamoyski, trybun ludu szlacheckiego rysami charakteru przypominał Dmowskiego, a Kościuszko był wcieleniem wszechpolaka.  Sobieskiego   interesowała przede wszystkim Polska walcząca z Niemcami,  nasze stosunki z Zachodem.   I w tym sensie  powrót Polski nad Bałtyk i Odrę po drugiej wojnie światowej niejedno zawdzięczał  jego inspiracji .

Z wymienionej trójki historyków  Sobieski  miał najmniej talentów politycznych.   I w najmniejszym  stopniu zaznaczył swój udział w polityce. W latach trzydziestych kilkakrotnie jeździł do Francji i  przekonywał tam do polsko – francuskiego sojuszu, którego był zagorzałym zwolennikiem. Odszedł z polityki i jako uczony został  przeniesiony na emeryturę po niepotrzebnym, gorączkowym  zakwestionowaniu zasług Piłsudskiego dla Polski w książce  wydanej po francusku. Od przeciwników politycznych otrzymywał pogróżki.   Zmarł nagle.

W 1918 roku należał do największych optymistów.

W grudniu 1935 Adam Skałkowski, uczeń Szymona Askenazego opublikował na łamach Dziennika Poznańskiego krótki artykuł poświęcony trójce zmarłych historyków. Obok podstawowych informacji biograficznych zawarł w nim kilka syntetycznych ocen. O Sobieskim pisał tak: Owocem jego badań były studia bardzo cenne, ale nie przełomowe, natomiast wychował zastęp pracowników przynoszących mu chlubę. O swoim mistrzu, Askenazym, z którego poglądami nieraz się rozchodził: Nadał historiografii zwrot stanowczy, od niego zaczynają się wielkie badania dziejów nowożytnych, ale uczonemu wadził często artysta i polityk, przeceniał walor słowa, a myślał zawsze o polskiej racji stanu.  O Bobrzyńskim: Historyk to i mąż stanu najwyższej próby, przypominał margrabiego Wielopolskiego, nie liczył się z pozorami, co było błędem, ale żył długo i dożył zwycięstwa swojej idei.

Zwycięstwem miały być silne rządy w państwie – idea Bobrzyńskiego urzeczywistniona przez zmarłego w tym samym roku, Józefa  Piłsudskiego.

Zwycięskim miał być historyk – „pesymista”, który u progu niepodległości uchodził za największego przegranego.

Za największego przegranego z całej trójki mógł w 1935 roku uchodzić, Wacław Sobieski –    największy „optymista”  w  1918 roku.

Co w historiografii  było (i co jest !) „optymizmem”, a co „pesymizmem”, pamiętając o dawnych sporach i nie pamiętając  debatujemy w gronie historyków do dziś.

Co więcej,  dziewięćdziesiąt lat od  ich śmierci – w Polsce 2025 roku – odpowiedź na pytanie, który z nich „zwycięża”  dzisiaj, którego idea i obraz przeszłości lepiej trafiają  do wyobraźni rodaków  jest  trudna –  może jeszcze trudniejsza niż w 1935 roku.

Waldemar Łazuga – historyk, profesor dziejów XIX i XX wieku. Opublikował m.in.  „Kalkulować… Polacy na szczytach C.K. monarchii” (2013), „Uwikłani w przeszłość” (2023).

Artykuł ukazał się w:
Przegląd Polityczny 192 2025

 

Skip to content