Obcy przybywa do miasta | Jacek Hajduk PP 190/2025

1. Są słowa lub początkowe frazy wielkich dzieł literackich, które idą z nami przez życie bez większych starań z naszej strony. Nie trzeba przecież pamiętać treści Iliady, by wiedzieć, że już w pierwszych wersach zapowiada ona Achillesa zgubny gniew, który niezliczone klęski sprowadził na Achajów. Ani Odysei – bo nawet komuś, kto przygody Odysa pogrzebał w mrokach niepamięci, kołacze się w głowie owo wezwanie Homera (przeł. Józef Wittlin, 1957):

Ty, muzo, daj pieśń o mężu bywałym, co srogie udręki

Cierpiał, od kiedy przeświętą warownię Troi pokruszył.

Daj pieśń o mężu, co grody tak wielu ludzi oglądał

I czytać myśli ich umiał: po morzach wlokąc dalekich

Boleść swej duszy i troskę o powrót druhów szczęśliwy.

Opowieść o przygodach Odyseusza opiera się skutecznie niszczącym zwykle zabiegom czasu. Jej ponadczasowość tkwi nie tylko w tym, jaka jest i o czym jest, ale także w tym, czym jest. A jest to podróż, w którą wszyscy jesteśmy uwikłani – jest pokojem i wojną, domem i obczyzną, radością i pojednaniem, bólem, wstydem i goryczą, jest prawdą i kłamstwem, jest milczeniem z żywymi i rozmową z umarłymi.

Odyseja wciąga tak głęboko i kompletnie, że umyka nam fakt, iż otwierające ją słowa nie pasują do ciągu dalszego. Nie dowiemy się z niej o mężu, co grody tak wielu ludzi oglądał, ani o takim, który by czytać myśli ich umiał. Oczywiście, można dyskutować z tłumaczeniami, naginać je, dodawać przypisy, ale początek ten pochodzi najpewniej z innej, zaginionej wersji tego nostos (czyli poematu o powrocie bohatera spod Troi). Jak potoczyła się ta właściwa Odyseja? – nie wiemy.

Wcale jednak nie podważa to autorytetu poety, przeciwnie – Opowieść, którą usłyszycie – zdaje się mówić Homer – mogłaby brzmieć zupełnie inaczej…

Daniel Mendelsohn, „Trzy pierścienie. Rzecz o wygnaniu, opowieści i losie”, tłum. Dorota Kozińska, Wydawnictwo Próby, Warszawa 2025.
Daniel Mendelsohn, „Trzy pierścienie. Rzecz o wygnaniu, opowieści i losie”, tłum. Dorota Kozińska, Wydawnictwo Próby, Warszawa 2025.

2. Wiele jest w literaturze takich pamiętnych incipitów, o których wiemy już przy pierwszym spotkaniu, że zagoszczą na dłużej w naszej pamięci i w naszym sercu. Jak ten:

Obcy dociera do nieznanego miasta po długiej podróży. Jego rozłąka z rodziną trwa już jakiś czas; zostawił gdzieś żonę, może i dziecko. Wędrówka nie była łatwa i przybysz jest zmęczony. Zatrzymuje się przed budynkiem, który stanie się jego domem, i kieruje się w stronę wejścia, to ostatni, krótki etap niewiarygodnie powikłanej drogi, która go tutaj przywiodła. Wkracza w zionącą przed nim czeluść sklepionego przejścia i po chwili wtapia się w mrok, niczym bohater mitu znikający w paszczy baśniowego potwora lub w głębi pustynnego morza. Porusza się z trudem, zgarbiony pod ciężarem sakw. Dźwiga w nich cały swój dobytek. Musiał się szybko spakować. Co w nich jest? Dlaczego się tutaj pojawił?

W ten sposób Daniel Mendelsohn zaczyna Trzy pierścienie. Rzecz o wygnaniu, opowieści i losie, książkę, która szczęśliwie ukazała się właśnie po polsku, nie tak długo po premierze amerykańskiej (2020). Tytułowa formuła powraca kilkukrotnie, na jej stronach jednak nie tyle jako ekstrawagancki element gry narracyjnej, ile jako motyw, który uruchamia za każdym razem opowieść.

Na pytanie, o czym traktują Trzy pierścienie, można by dać odpowiedź ogólną i niejasną: o cywilizacji, o historii, o podróży, o wygnaniu, o pisaniu. Albo też bardzo konkretną: o nazizmie i o wieku XX, o nauce greki i pracy intelektualnej, o Erichu Auerbachu, François Fénelonie i W.G. Sebaldzie. O Prouście, czasie i przestrzeni. O rodzinie. I każda z tych odpowiedzi będzie prawdziwa, a tym samym żadna nie odda istoty rzeczy. Gdy zastanowimy się jednak, czym jest esej Mendelsohna łatwiej będzie nam zrozumieć wagę tej książki i docenić wysiłek polskiego wydawcy. Trzy pierścienie – niewiele ponad 100 stron! – są i podróżą w głąb czasu, i rozważaniem nad losem Żydów (w tym Żydów polskich) w XX wieku; są opowieścią o Odyseuszu i jego odysei, a zarazem o Odyseuszach dwudziestowiecznych i ich odysejach, ale i opowieścią o aojdzie, który te odyseje nam śpiewa, o jego własnej wyprawie – jako człowieka i jako tłumacza, ku przekładowi na język angielski… Odysei.

Kim jest ten człowiek? – pyta narrator. Greckim uczonym uchodzącym ze Stambułu do Włoch w 1453 roku, muzułmaninem wypędzonym z Hiszpanii, który ruszył do Stambułu w roku 1492, jednym z wielu Żydów, którzy w ubiegłym stuleciu zdążyli w porę uciec z Niemiec, na przykład Erichem Auerbachem, który w 1936 roku trafił z Marburga akurat do Stambułu, gdzie dostał posadę na uniwersytecie, znalazł schronienie w bogato zdobionym domu z przepięknym widokiem na morze, i tam właśnie stworzył „Mimesis”, swój pean na cześć cywilizacji europejskiej. A może jest pisarzem, który siedemdziesiąt lat później popadł w beznadziejną, rozpaczliwą aporię po wielu miesiącach zbierania materiałów do książki o następstwach kataklizmu, którego ofiarą padł też Auerbach i miliony innych ludzi, wśród nich garstka mieszkańców niewielkiej miejscowości w Polsce, a z tej garstki kilkoro, którzy podobnie jak niemiecki uczony próbowali ucieczki, ale im się nie udało; autorem, który teraz przymierza się ostrożnie do napisania nowej książki: o wspaniałym, urzekającym eposie „Odyseja” (który przez pewien czas studiował wraz z ojcem, co okazało się bardzo pouczającym doświadczeniem), poemacie, którym – jak wiadomo – w swoim czasie interesował się także Auerbach; autorem przymierzającym się do napisania książki o tym arcydziele w rozpaczliwej nadziei, że już nie będzie musiał opowiadać tych strasznych historii, które kiedyś w końcu trzeba było opowiedzieć.

Wiek XX widział w Odyseuszu archetypicznego żołnierza-tułacza i żołnierza-emigranta. Nasz Wittlin, ze swoją Solą ziemi i trzema wersjami Odysei, nie był wyjątkiem. Kawafis, Seferis i Kazantzakis, Joyce i Eliot, Primo Levi i Sandor Marai – wszyscy oni i wielu innych świadków i kronikarzy „stulecia wojen i ideologii” sięgali po tę najwspanialszą z opowieści.

Daniel Mendelsohn, pisarz nam współczesny, pozostaje głęboko zakotwiczony w minionym stuleciu. Rozważania o kompozycji pierścieniowej (narracja zbacza w dygresję, ale wraca do punktu wyjścia, powtarzając wers lub scenę, która ją rozpoczęła) przeplata  takimi obrazami: żyłem przeszłością długo jeszcze po powrocie z mojej ostatniej podróży badawczej – pisze – wyprawy przedsięwziętej w lipcu 2005 roku, która w pewnej chwili doprowadziła mnie na wschód Polski, do nowo otwartego miejsca pamięci na terenie obozu zagłady w Bełżcu. Ten osobliwy pomnik składa się, by tak rzec, wyłącznie z obrzeży, nie ma żadnego centrum. Samo miejsce upamiętnienia zajmuje olbrzymi teren, na którym mieściła się kiedyś większa część obozu. (Określenie „obóz” może być mylące. Bełżec był obozem zagłady, nie zaś obozem pracy, a co za tym idzie, nie było w nim baraków ani kwater sypialnych, niczego, co kojarzyłoby się z miejscem zamieszkania: wysiadało się z pociągu, jak moja cioteczna babka, która zginęła we wrześniu 1942 roku, i szło wąskim przejściem zwanym der Schlauch, czyli wężem prowadzącym do komory gazowej). Teren wypełniono kamieniami najrozmaitszych rozmiarów, od wielkich jak głazy aż po drobne jak żwir grudki wypalonego żużlu. Ta imponująco rozległa przestrzeń, sugestywnie jałowa – jak należy rozumieć, miejsce, gdzie nigdy nic się nie urodzi ani nie urośnie – jest w istocie poza zasięgiem zwiedzających; akt upamiętnienia polega na obejściu jej dookoła.

Wszystko w tej książce jest wędrówką po kole.

Ale esej Daniela Mendelsohna jest też komentarzem do innych książek autora. Przy czym wszystko to przykrojone i zszyte zostało ręką wybitnego pisarza.

3. Mendelsohn urodził się w Nowym Jorku w 1960 roku. Filologię klasyczną studiował na Uniwersytecie w Wirginii i na Uniwersytecie Princeton. Uznanie na świecie zdobył jako autor książek The Lost: A Search for Six of Six Million (2006, polskie tłumaczenie 2008) i An Odyssey: A Father, a Son, and an Epic (2017; polskie tłumaczenie ma się ukazać w 2026), w kraju – także jako tłumacz Homera i Konstandinosa Kawafisa. Krótsze teksty publikuje od wielu lat w The New Yorker i The New York Review of Books, szefuje też założonej przez siebie Robert B. Silvers Foundation, która wspiera autorów non-fiction; jest też wykładowcą akademickim.

Esej współczesny wyniósł Mendelsohn do rangi noblowskiej. Dzisiaj rzadko która proza może pod względem artyzmu i ładunku intelektualnego stanąć w szranki z literaturą spod znaku Anne Carson, W.G. Sebalda czy właśnie Mendelsohna. Każdy z tych autorów przypomina światu, że najlepsza proza nie wyczerpuje się w powieści.

Mendelsohn niczego nie powiela, niczego nie naśladuje, nie korzysta odtwórczo z żadnych wypróbowanych rozwiązań – wprowadza nowe porządki, wytycza drogi. Owszem, prowadzi grę z tradycją – od Homera począwszy. Niemniej jednak narrator Trzech pierścieni zmienia się jak mityczny Proteusz: raz jest filologiem, raz eseistą, kiedy indziej znów powieściopisarzem lub pamiętnikarzem; raz akcję swojej opowieści osadza w dawnej Grecji, a raz we współczesnej, kiedy indziej w Stambule – czasu drugiej wojny światowej, lub – pięć wieków wcześniej, gdy znano go jeszcze jako Konstantynopol. Przemawia prostym stylem.

Co jednak najbardziej urzeka mnie w tej książce, to jej forma. Urzeka mnie sposób, w jaki kompozycja i cały warsztat językowo-formalny zostały tu zharmonizowane z treścią, z myślą. Nic nie jest w tej książce przypadkowe. Mendelsohn postępuje na sposób starożytnych teoretyków wymowy, którzy opisując cechy stylu wzniosłego, pisali wzniośle, a dając definicje tropów i figur – posługiwali się tymiż jako ilustracjami.

I nie chodzi tu  wcale o tzw. erudycję klasyczną. Ta, choć ważna, służy jedynie lepszemu zrozumieniu współczesności. W centrum tej opowieści znajduje się kondycja ludzka. Trzy pierścienie to wielka metafora życia.

Pisze Mendelsohn o wielu wygnańcach: Już czas, żeby zabrał się do pisania wielkiego dzieła, książki, która rozpocznie się opisem techniki starej jak sam Homer, zwanej kompozycją pierścieniową; techniki-wędrowniczki, która jednak zawsze odnajdzie drogę do domu

4. Wiele jest w literaturze pamiętnych incipitów i niejedną z takich formuł nosimy w sobie przez całe życie. Ich siłą jest to, że w momencie, kiedy je odczytujemy bądź recytujemy z pamięci, wszystko – cała ta niesamowita wędrówka, jaką zapowiadają – jest dopiero przed nami. Jak tu:

Ty, muzo, daj pieśń o mężu bywałym, co srogie udręki

Cierpiał, od kiedy przeświętą warownię Troi pokruszył.

Albo tu:

Obcy dociera do nieznanego miasta po długiej podróży.

Jacek Hajduk

 

Artykuł ukazał się w:
Przegląd Polityczny 190 2025

 

Skip to content