W 2009 ROKU ŚRODOWISKA zrzeszone w Porozumieniu Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych wystąpiły z ideą ustanowienia 1 marca Dniem Żołnierzy Antykomunistycznego Podziemia. Poparcie dla pomysłu zadeklarowały kluby parlamentarne PO i PiS. Z inicjatywą ustawodawczą w tej kwestii wystąpił w 2010 roku prezydent Lech Kaczyński, z tym że w uzasadnieniu zaproponował odmienną nazwę święta niż ta, z którą wystąpili kombatanci. Chłodne, nieco akademickie określenie Dzień Żołnierzy Antykomunistycznego Podziemia zostało zamienione na zdecydowanie mniej precyzyjne, lecz bardziej patetyczne – Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Po katastrofie smoleńskiej projekt podtrzymał prezydent Bronisław Komorowski i w lutym 2011 roku odpowiednia ustawa została przegłosowana przy poparciu niemal wszystkich posłów. Sposób głosowania parlamentarzystów i inicjatywa prezydentów wywodzących się z różnych obozów politycznych zdawały się gwarantować, że nowe święto będzie łączyło różne obozy polityczne i grupy społeczne, nie będzie też wykorzystywane w bieżącym konflikcie politycznym. Stało się jednak inaczej.
By zrozumieć gorące emocje towarzyszące dzisiaj temu terminowi – „żołnierze wyklęci” – należy cofnąć się do początków lat dziewięćdziesiątych. Według Grzegorza Wąsowskiego określenie „żołnierze wyklęci” ukute zostało w środowisku Ligi Republikańskiej w 1993 r. na potrzeby wystawy „Żołnierze Wyklęci”. Antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 r. Jednakże rozpowszechnienie go przyniosła dopiero wydana w 1996 roku książka Jerzego Ślaskiego Żołnierze wyklęci.Dla Ślaskiego, członka AK i WiN, „wyklęci” to żołnierze antykomunistycznego podziemia, których walkę Polska Ludowa skazała na zapomnienie, zaś zadaniem jego książki było tę pamięć przywrócić. Odmiennie ową nazwę interpretowali członkowie Ligi Republikańskiej. Identyfikujący się z tym sposobem myślenia Grzegorz Wąsowski w jednym z tekstów zadaje pytanie: Wyklęci, ale przez kogo? Po czym odpowiada: To określenie dedykowane żołnierzom podziemia antykomunistycznego idealnie oddawało, tak uznawaliśmy, proces wykluczenia/ wyklęcia ich dziejów, etosu i ofiary z obszaru pamięci i wrażliwości historycznej naszej wspólnoty narodowej. Przy czym bynajmniej nie chodziło nam o okres PRL-u. Dla środowiska Ligi Republikańskiej było bowiem bezdyskusyjne, że partia komunistyczna, mimo zinstytucjonalizowanej długoletniej propagandy, takiego efektu nie była w stanie osiągnąć, gdyż nie miała ku temu, używając terminologii procesowej, legitymacji czynnej. […] Określenie „Żołnierze Wyklęci” zawierało zatem nasze oskarżenie pod adresem elit opiniotwórczych III RP. Oskarżenie o pomijanie przez owe elity, w procesie odbudowy wrażliwości historycznej rodaków najważniejszego, najbardziej dramatycznego i heroicznego zarazem rozdziału z historii oporu stawianego przez naszych przodków reżimowi komunistycznemu. Oskarżenie o świadome wyeliminowanie epopei żołnierzy antykomunistycznego podziemia zbrojnego z odtwarzanej w warunkach wolnego już państwa świadomości społecznej, jakby amputowanie tego kawałka historii naszego narodu, historii przez duże „H”, historii napisanej krwią i cierpieniem obrońców wolności.
Zwrot „żołnierze wyklęci” u zarania posiadał więc dwa znaczenia. Pierwsze – przyjęte przez większość kombatantów i skierowane przeciwko Polsce Ludowej oraz drugie – nadane mu przez Ligę Republikańską i zwrócone przeciwko III Rzeczpospolitej. Gdy w kancelarii prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego dokonała się metamorfoza zaproponowanej przez kombatantów nazwy, Dzień Żołnierzy Antykomunistycznego Podziemia w Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, dla znacznej części środowisk prawicowych zmiana ta miała znaczenie fundamentalne. W ich rozumieniu delegitymizowała bowiem kierunek przemian zachodzących w Polsce po 1989 roku. Aktorzy życia społeczno-politycznego spoza prawicy, także ci działający w sferze polityki pamięci, nie byli świadomi dwuznaczności terminu. Gdy politycy PO, PiS, SLD i PSL podczas głosowania ustawy ustanawiającej Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” niemal jednogłośnie naciskali przycisk „za”, tylko pozornie opowiadali się za wspólnymi wartościami.
Gdy w 1989 roku Polska odzyskiwała suwerenność, powojenne podziemie było tematem nieobecnym w pamięci społecznej. O ile „białe plamy” historii, jak zbrodnia katyńska, zsyłki na Sybir czy Pakt Ribbentrop-Mołotow zostały opisane przez historyków emigracyjnych oraz krajowych, publikujących w drugim obiegu, o tyle antykomunistyczny opór lat 1944 –1956 pozostawał nieodkrytym rozdziałem dziejów Polski. Wtedy też pojawili się pierwsi historycy, którzy podjęli ten temat badawczy. Skupili się oni wokół profesora Strzembosza, w ramach prowadzonego przezeń tzw. domowego seminarium doktoranckiego, oraz wokół Janusza Kurtyki i jego środowiska. Dla przedstawicieli obu tych środowisk ważna była tradycja Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego i one stanowiły ideowy i instytucjonalny punkt odniesienia zainteresowań młodych wówczas historyków. Wokół Tomasza Strzembosza skupili się tacy badacze zajmujący się podziemiem jak: Sławomir Poleszak, Grzegorz Motyka, Piotr Niwiński, Jerzy Kułak, Ryszard Śmietanka-Kruszelnicki, Kazimierz Krajewski, Tomasz Łabuszewski czy autor niniejszego tekstu. Z redakcją Zeszytów Historycznych WiN-u związali się m.in. Zdzisław Zblewski, Wojciech Frazik, Maciej Korkuć i Filip Musiał. Zaznaczyć należy, że wybór tematyki badawczejmotywowany był tyleż naukową ciekawością, co jednoznacznie krytycznym stosunkiem do Polski Ludowej. Choć z tekstów części wymienionych autorów przebija wyraźna sympatia do antykomunistycznego podziemia, nie unikali oni jednak podejmowania drażliwych problemów, jak stosunek do mniejszości narodowych, mordy na cywilach czy trudne relacje pomiędzy różnymi odłamami podziemia. Starali się pisać historię krytyczną i nie wchodzili w rolę kreatorów polityki pamięci czy polityki historycznej. Poza wszystkim, w ówczesnym okresie pojęcia te w Polsce nie funkcjonowały. Lata dziewięćdziesiąte XX wieku to czas śladowego społecznego zainteresowania historią. Młodzi (wtedy) historycy prowadzili więc badania w zaciszu archiwów, a ich prace nie wywoływały szerszego rezonansu.
Gdy w 2000 roku powstał Instytut Pamięci Narodowej, wymienieni wyżej historycy znaleźli w nim zatrudnienie i jako jedni z pierwszych zaczęli studiować niedostępne wcześniej akta aparatu bezpieczeństwa. Dzięki temu studia nad antykomunistycznym podziemiem nabrały nowego impetu. W 2002 roku zaproponowałem ówczesnemu kierownictwu Biura Edukacji Publicznej IPN rozpoczęcie ogólnopolskich badań nad powojennym podziemiem i stworzenie w oparciu o nie atlasu polskiej konspiracji antykomunistycznej. Mimo sceptycyzmu części kolegów historyków, prace nad nim udało się uruchomić i po pięciu latach zamknąć wydaniem w 2007 r. Atlasu podziemia niepodległościowego 1944 –1956. Dla członków redakcji i większości autorów projekt ów miał charakter profesjonalnych badań, których celem było opisanie powojennej konspiracji w kategoriach ilościowych i przestrzennych. Redaktorzy Atlasu… mieli świadomość niejednoznaczności kryjących się pod tytułowym pojęciem, w efekcie słowo „żołnierze wyklęci” w wydawnictwie tym nie padło ani razu. Nie włączyli się też później w proces budowania mitologii „wyklętych”.
Atlas… okazał się sukcesem wydawniczym. W ocenie wielu publicystów i historyków jego ukazanie się na rynku miało charakter przełomowy dla konstruowania mitu „żołnierzy wyklętych”. Cezary Gmyz w dyskusji poświęconej IPN, jaka odbyła się w kwietniu 2016 w TVP Historia, stwierdził: Od czasów wydania „Atlasu podziemia niepodległościowego” (2007) kult „żołnierzy wyklętych” to jest coś, co się naprawdę rozpowszechniło […] Miałem w domu 10 egzemplarzy „Atlasu”, nie mam żadnego, bo wszystkie rozdałem. Jest to po prostu biały kruk. […] „Atlas” podziemia niepodległościowego odwołał się do najbliższego otoczenia ludzi. Każdy kto brał „Atlas” do rąk, mógł zobaczyć jaki oddział, w jakim czasie działał w jego okolicy. To naprawdę do młodych ludzi przemówiło. Błyskawicznie pojawiło się szereg organizacji społecznych dążących do uczczenia żołnierzy antykomunistycznego podziemia, wśród nich Fundacja „ŻołnierzyWyklętych” i wiele innych. Fala upamiętnień, uroczystości, odsłonięć pomników szybko potężniała, aż w 2011 roku ustanowiony został Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Trudno dziś zliczyć ulice i szkoły noszące imiona „Inki”, „Zapory”, „Łupaszki” lub innych powojennych partyzantów. W każdym większym mieście jest pomnik lub tablica poświęcona powojennym partyzantom i konspiratorom. Obok książek naukowych zaczęły ukazywać się nawet komiksy przedstawiające żołnierzy podziemia w typowy dla tego gatunku sposób. Z czasem komiksowa stylistyka wkroczyła na ulice miast w postaci olbrzymich patriotycznych murali.
Szybko hasło „żołnierze wyklęci” zaczęło pełnić rolę wielkiego baneru reklamowego skutecznie przesłaniającego obraz minionych wydarzeń. Odwołanie się do emocji i języka komiksu sprawiło, że do odbiorców docierać zaczęła nie zobiektywizowana, oparta na naukowej analizie, rzetelna wiedza historyczna, lecz uproszczony i coraz bardziej zideologizowany przekaz. W tak skonstruowanej opowieści nie ma miejsca na światłocienie, dbałość o szczegóły czy choćby rzetelne przedstawienie faktów. Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość”, Narodowe Siły Zbrojne, Narodowe Zjednoczenie Wojskowe i inne, mniejsze organizacje tracą swe oblicza ideowe i zostają zredukowane do ujednoliconej wspólnoty bojowników- straceńców. Z tej wersji „historii” nie wynika, że największa powojenna organizacja podziemna – Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” – sama siebie nazywała Ruchem Oporu bez Wojny i Dywersji, a ludzie wywodzący się z Armii Krajowej i struktur Polskiego Państwa Podziemnego byli przeciwni kontynuowaniu walki zbrojnej. Nie ma słowa o zasadniczo odmiennych wizjach Polski, dzielących skrajnie nacjonalistyczne i antydemokratyczne Narodowe Siły Zbrojne od mniej radykalnego Narodowego Zjednoczenia Wojskowego i prodemokratycznego Zrzeszenia WiN.
Tak tworzona opowieść musi przemilczać konflikty i starcia pomiędzy partyzantami podziemia narodowego a AK-WiN. W narodowym, heroicznym micie nie ma miejsca dla informacji, że na Białostocczyźnie żołnierze NZW i podkomendni mjr. Szyndzielarza „Łupaszki” strzelali do siebie. Do figury „wyklętych” nie pasuje też to, że w drugiej połowie 1945 roku dowództwo NSZ rozwiązało swe oddziały zbrojne i nakazało swym członkom włączyć się „w nurt legalnego życia”, zaprzeczając tym samym rozpowszechnionej tezie, wedle której NSZ jakoby był formacją najbardziej nieprzejednanych, „niezłomnych” antykomunistycznych bojowników. Fundamentalne różnice dzielące podziemie zostały całkowicie zatarte, co skrajnie zdeformowało obraz przeszłości.
W tworzenie uproszczonego, zinfantylizowanego obrazu antykomunistycznego podziemia zaangażowało się wielu publicystów i działaczy prawicy, postrzegających „wyklętych” tak jak zdefiniowali ich niegdyś działacze Ligi Republikańskiej. W trakcie organizowanych w całym kraju spotkań niezmiennie powtarzano, że powojenna konspiracja stała się ofiarą zmowy milczenia „postkomunistycznych elit”. Twierdzono, iż ludzie sprawujący po 1989 roku władzę w Polsce, z wyjątkiem rządu Olszewskiego i rządów PiS, to „drugie i trzecie pokolenie resortowych dzieci”, których przodkowie byli osobiście zaangażowani w walkę z powojennym podziemiem. Takie podejście odrzucać musiało wszelką krytykę dotyczącą działań powojennego podziemia, uznając ją a priori za powodowaną niskimi pobudkami.
Leszek Żebrowski, apologeta NSZ, od wielu lat używający do budowania swej pozycji na prawicy mitu „wyklętych”, w wywiadzie z początku 2016 roku powiedział:Żołnierze Wyklęci mogą stanowić dla nas fundament ideowy i moralny, zupełnie inny niż ten założycielski w III RP. Po sprawie Wałęsy widać, że ten fundament jest już zupełnie skompromitowany. Podziały jednak zostaną […] Młodzież, która obecnie dorasta, szuka ideałów. A dla nich „Solidarność” to właśnie to, co się dzieje obecnie, to Wałęsa, Borusewicz, „Hienia” Krzywonos itd. to osoby zupełnie skompromitowane […] gdy te osoby są pokazywane w telewizji, jako bohaterowie, tym mocniej są dla młodzieży odpychające. Wyklęci zaś nie walczą o zaszczyty, nie dostają ich. Ich już właściwie nie ma. […] To, że byli niszczeni w czasie PRL-u jest jakoś wytłumaczalne, bo komuniści uważali ich za wrogów. Ale to, co im zrobiono po 1989 roku, to jest niezwykle hańbiące.
„Wyklęci” stali się więc antysystemową ikoną do której odwoływać się zaczęły zarówno partie polityczne krytyczne lub wrogie III RP, jak funkcjonujące na pograniczu kryminalnego półświatka środowiska fanatycznych kibiców piłki nożnej. Połączył je język opisu świata, w którym PO, PSL i prezydent RP występowali jako „lewactwo”, „pseudoelita”, usłużni wobec obcych (Niemców, Rosjan, Unii Europejskiej) zdrajcy sprawy polskiej. Antyliberalny, wymierzony przeciwko instytucjom państwa mit zawłaszczał symbole i zmieniał ich pierwotne znaczenie. Świetnie proces ten ilustrują patriotyczne murale i meczowe transparenty. Mural fanów WKS Śląsk obok napisu „Walcząca Armio Wyklęta Śląsk Wrocław o Was Pamięta” widzimy centralnie umieszczony symbol NSZ i mniejszy znak WiN. W ten sposób WiN i NSZ stały się jedną „walczącą armią”, a ich spadkobiercami fani WKS Śląsk. Na innym, w roli „wyklętego” umieszczony został rotmistrz Pilecki, zaś obok niego wielki krzyż NSZ, co narzuca fałszywą interpretację jakoby ten oficer AK był członkiem tej formacji. W 2014 r. w Wołowie z inicjatywy kibiców Śląska Wrocław, Falangi z Wołowa i Narodowego Odrodzenia Polski odsłonięty został obelisk patriotyczny, na którym widnieją pseudonimy dowódców partyzanckich oraz godło Polski i wielki krzyż NSZ. Nie ma na nim symboli AK lub WiN. Jako „żołnierza wyklętego” wymieniono działającego na Kielecczyźnie oficera partyzanckiego zgrupowania „Ponurego” Eugeniusza Kaszyńskiego, ps. „Nurt”, który na początku 1945 r. zdołał opuścić Polskę i nigdy nie podjął działań przeciwko komunistom lub Sowietom. Na muralu obok zasłużonych dowódców wywodzących się z AK, jak Emil Fieldorf „Nil”, Anatol Radziwonik „Olech”, Marian Bernaciak „Orlik” czy Stanisław Sojczyński „Warszyc” znalazł się dowódca „dzikiego” oddziału Franciszek Olszówka „Otto”. Ten ostatni łączył walkę z komunistami z rabunkami i mordami na polskich i żydowskich cywilach.
Takie manipulacje niosą podwójnie fałszywy przekaz. Po pierwsze – jakoby AK, a następnie WiN były tym samym co NSZ, po drugie – jakoby radykalni narodowcy i fanatyczni kibice (te dwa światy coraz bardziej się przenikają) stali się ideowymi spadkobiercami tradycji AK, WiN, NSZ, PPP i całej polskiej tradycji patriotycznej. W świecie mediów zadomowiła się fraza „bohaterowie z NSZ i AK” zrównująca wrogą Polskiemu Państwu Podziemnemu paramilitarną, nacjonalistyczną bojówkę partyjną z posiadającym mandat rządu na emigracji wojskiem polskim w podziemiu – Armią Krajową. Od kilku lat, 27 września, podczas kolejnych obchodów powstania Polskiego Państwa Podziemnego, najbardziej rzucają się w oczy skandujący swe hasła ONR-owcy, oni też w kwietniu tego roku nadali pogrzebowi mjr. Szyndzielarza „Łupaszki” specyficzny nastrój demonstracji politycznej z elementami oprawy meczu piłkarskiego.
Na naszych oczach dokonuje się zatem przejęcie symboliki pluralistycznego, prodemokratycznego Polskiego Państwa Podziemnego i AK-WiN przez skrajnych nacjonalistów. Na marszach i wiecach tych środowisk częstokroć pojawia się podobizna odpowiedzialnego za mordy na białoruskich cywilach Romualda Rajsa „Burego”, który w trakcie śledztwa starał się zrzucić na podkomendnych odpowiedzialność za swe decyzje. Przypomnieć tu należy propozycję, by jeden ze zjazdów autostrady A4 nosił imię tegoż „Burego”, zaś kolejny Danuty Siedzikówny „Inki”, młodej sanitariuszki opatrującej pod kulami zarówno towarzyszy broni, jak i rannych przeciwników. Poddana okrutnemu śledztwu nikogo nie zdradziła i dostała karę śmierci. Stawianie znaku równości pomiędzy ludźmi o tak zróżnicowanych postawach i drogach życiowych wydaje się być wynikiem niewiedzy. Nic bardziej mylnego – dla części prawicowych środowisk antykomunizm stał się miarą patriotyzmu. W tej perspektywie każde motywowane antykomunizmem postępowanie jest w pełni usprawiedliwione. Stąd już prosta droga do uznania „Burego” i „Otta” tak samo godnych uczczenia jak „Inka” czy „Warszyc”.
Przez ostatnie dziesięc lat PiS odgrywał rolę hegemona na prawicy i starał się nie dopuścić, by po tej stronie sceny politycznej wyrosła mu konkurencja odwołująca się do narodowych i patriotycznych tradycji. Umiejętnie wykorzystywany mit „wyklętych” żywił jednak nie tylko PiS, ale też ugrupowania radykalnej prawicy oraz wszystkich niezadowolonych z panującego status quo. Paweł Kukiz, podczas wyborów prezydenckich i parlamentarnych, bezustannie występował w koszulkach odwołujących się do „wyklętych”, co pomogło mu zdobyć elektorat antysystemowy i zbliżyć się do ruchu radykalnie narodowego. Z kolei PiS, dla zachowania dominującej pozycji po prawej stronie politycznego spektrum, przejmował coraz bardziej język nacjonalistów i stał się jego zakładnikiem. „Wyklęci” stali się tedy nosicielami idei narodowej i patriotyzmu heroiczno-martyrologicznego. Tymi, którzy woleli zginąć z bronią w ręku niż iść na jakiekolwiek ustępstwa. W tej perspektywie jedynie zbrojny opór zasługiwał na zachowanie godne Polaka-patrioty. Inne strategie, jak choćby opozycyjna działalność mikołajczykowskiego PSL, traciły moralne uzasadnienie, zdawały się wręcz kolaboracją. Kompromis przestał być wartością, stał się oznaką słabości.
Po wyborach prezydenckich i parlamentarnych 2015 roku funkcja mitu „wyklętych” szybko uległa zmianie. 1 marca 2016 roku w całymkraju odbyły się oficjalne uroczystości i pochody transmitowane na żywo przez państwową telewizję. O ile wcześniej mit „żołnierzy wyklętych” służył podważaniu fundamentów III RP, o tyle po objęciu przez PiS pełni władzy w kraju zaczął służyć legitymizacji obozu rządzącego. Odpowiedzialny za politykę historyczną PiS senator Jan Żaryn uznał nawet Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” za święto zdecydowanie ważniejsze niż Dzień Polskiego Państwa Podziemnego, czy rocznice wybuchu powstania warszawskiego, rozpoczęcia lub zakończenia II wojny światowej, sierpnia 1980 r. czy wyborów 4 czerwca 1989 r. Mit „żołnierzy wyklętych” już zepchnął w cień tradycję AK i zdeformował społeczny obraz powojennego oporu. Wiele wskazuje na to, że obóz rządzący chce uczynić z tego mitu potężny fundament, na którym oprzeć się ma polska tożsamość narodowa. To bardzo ambitny plan.
________________________________
Rafał Wnuk – historyk, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, pracownik Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Redaktor naczelny „Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 1944 –1956” (2007), autor m.in. książek „Czerwone Bagno. Konspiracja i partyzantka antysowiecka w Augustowskiem” (2009, wraz z Tomaszem Strzemboszem), „Wojna po wojnie. Antysowieckie podziemie w Europie Środkowo- -Wschodniej w latach 1944 –1953” (2012, wraz z Grzegorzem Motyką, Tomaszem Stryjkiem i Adamem F. Baranem).