Tony Judt (1949 – 2010) – gigant wśród historyków dziejów najnowszych naszego kontynentu. Urodził się w Londynie w żydowskiej rodzinie o korzeniach środkowoeuropejskich. Studiował w King’s College w Cambridge oraz paryskiej École normale supérieure. Wykładał w University of California, w St. Anne’s College w Oksfordzie i New York University, gdzie kierował Remarque Institute. Autor wielu książek, w tym monumentalnego „Powojnia. Historii Europy od roku 1945” i pasjonującego zbioru esejów „Zapomniany wiek dwudziesty”. (zdjęcie: Rebis)
Powrócił wiek strachu. Zniknęło poczucie, że umiejętności, z którymi wkracza się w życie zawodowe, będą przydatne przez całe życie zawodowe. Zniknęła pewność, że można się spodziewać godnej emerytury po udanej karierze zawodowej. Wszystkie te założenia o przyszłości, wywodzone z teraźniejszości i uzasadnione demograficznie, ekonomicznie i statystycznie, które charakteryzowały życie Amerykanów i Europejczyków w dziesięcioleciach powojennych zostały podważone. Żyjemy w epoce strachu; strachu przed nieznaną przyszłością i obcymi, którzy mogą zrzucić na nas bomby. To strach, że rząd nie potrafi już sprawować kontroli nad warunkami naszego życia. Nie potrafi zamknąć nas przed światem na grodzonym osiedlu. Stracił kontrolę1. Tak mówił Tony Judt w Rozważaniach o wieku XX, rozmowie – rzece stanowiącej swoisty intelektualny testament.
Wśród brytyjskich historyków badających dzieje ubiegłego stulecia był postacią nietypową. Wychowany w powojennej Anglii, zachował szczególny szacunek dla państwa opiekuńczego i usług publicznych. Żydowskie pochodzenie, wyraźnie lewicowe poglądy rodziców oraz młodzieńcza fascynacja syjonizmem dały mu z kolei namiastkę tego, czym było ideologiczne zaangażowanie. Z drugiego szeregu był widzem i uczestnikiem zamieszek swego pokolenia w maju ’68 roku, nigdy nie uległ jednak jego patosowi. Uroki marksizmu rozwiała ostatecznie lektura Głównych nurtów marksizmu Leszka Kołakowskiego, mitologię rewolucji – spotkania i przyjaźnie z intelektualistami z Europy Wschodniej. Bez nich, jak sam później przyznawał, Judt nie napisałby swego opus magnum, Powojnia, liczącej ponad tysiąc stron historii Europy po 1945 roku. W latach 90-tych i w pierwszej dekadzie naszego wieku publikował w prestiżowym New York Review of Books, wypowiadając się o wielu istotnych sprawach życia publicznego, m.in. krytykując administrację Busha za podjęcie interwencji zbrojnej w Iraku w 2003 roku. Zmarł w wieku sześćdziesięciu dwóch lat na ALS, stwardnienie zanikowe boczne, równo dziesięć lat temu.
Czy zaskoczyłaby go dynamika przemian minionej dekady, przetaczająca się przez Europę i Amerykę fala demagogii, coraz bardziej widoczne ciągoty autorytarne, Brexit? Z pewnością tak. Ale czytając zwłaszcza późne teksty Judta trudno oprzeć się wrażeniu, że w jakimś stopniu zbliżające się zagrożenia antycypował.
Jak mówił w cytowanej rozmowie Timothy’emu Snyderowi, USA są bardziej podatne na wykorzystywanie strachu do celów politycznych niż jakakolwiek demokracja, którą znam (być może z wyjątkiem Izraela). (…) Strach działa na wiele różnych sposobów. Nie ma nic prostszego niż stary, dobry lęk, że przyjdzie po ciebie król, komisarz albo policjant. Chodzi o niechęć do wyjścia poza własną społeczność – strach, do którego przyznawali się w rozmowach ze mną liberalni Żydzi obawiający się, że ktoś weźmie ich za antysemitów albo wrogów Izraela. Strach, że ktoś uzna, iż jesteś antyamerykański. Strach przed zerwaniem z prawomyślnymi opiniami na tematy od poprawności politycznej po typowe, radykalne opinie. To lęk przed byciem niepopularnym w kraju, gdzie popularność jest cnotą, którą zaszczepia się jeszcze w szkole średniej. To strach przed sprzeciwieniem się większości w kraju, gdzie pojęcie większości zostało wpisane w ideę prawomocności (s. 354-355).
Etos intelektualisty nakazywałby zachowanie możliwie daleko posuniętej autonomii, ale intelektualiści jako grupa społeczna wydają się równie konformistyczni jak cała reszta. Od roli przypominającego dobremu towarzystwu niewygodne prawdy błazna, wolą postawę kapłana, używającego wielkich słów i powtarzającego niepowątpiewalne dogmaty. Było tak od czasów sprawy Dreyfusa, którego zwolennicy usiłowali mówić prawdę, być prawdomówni, a nie uznawali, czego żądali od nich oponenci, „prawdy wyższego rzędu”, czyli tego, że Francja jest na pierwszym miejscu, armii nie wolno znieważać, a cele wspólne są ważniejsze niż jednostkowe interesy (s. 316).
Zastanawiająca wydaje się ta trwałość dialektyki w jej najbardziej zwulgaryzowanej postaci; jedność formy, którą, niczym naczynie, można wypełnić właściwie dowolną zawartością. Schemat pozostaje ten sam: działanie, które „samo w sobie” uznajemy za złe zostaje usprawiedliwione poprzez odniesienie do szerszego, „całościowego” kontekstu. Samo w sobie pozbawianie chłopów ich gospodarstw rolnych jest jawną niesprawiedliwością, ale gdy w imię kolektywizacji i walki z wyzyskiem dopuszcza się go Związek Radziecki, staje się czymś słusznym. Bezprawne zamykanie ludzi w więzieniach to działanie niedopuszczalne – chyba, że chodzi o schwytanych przez amerykański wywiad muzułmanów podejrzanych o współpracę z Al Kaidą. W takim przypadku nawet stosowane wobec nich tortury z miejsca stają się „ulepszonymi technikami przesłuchiwania”. Przemienienie jakiejkolwiek telewizji w tubę propagandową dowolnej opcji politycznej sprzeniewierza się samej istocie zawodu dziennikarza, ale nie, gdy mowa o Fox News lub TVP Info. Obie stacje dają bowiem odpór bezwzględnej hegemonii prywatnych, lewicowo-liberalnych (i nie wiadomo przez kogo finansowanych2) mediów. Za każdym razem konkret musi ustąpić, a zwyczajną prawdomówność lepiej schować do kieszeni. Tylko „całość”, tylko abstrakcja przesądza o tym, co jest, a co nie jest słuszne; co może, a co nie może być prawdą.
Krytykując konformizm panujący w debacie publicznej Tony Judt szedł śladem George’a Orwella. Podobnie jak według autora Folwarku zwierzęcego, również jego zdaniem upadek sfery publicznej zaczyna się od upadku dyskursu, od zawłaszczenia niektórych słów przez zideologizowaną nowomowę. Stoi za nim najczęściej nie wiara w niewzruszone absoluty (to skutek, nie przyczyna), ale – dokładnie przeciwnie – skrzętnie skrywany nihilizm, brak moralnych pewników.
To jeden z negatywnych skutków lat sześćdziesiątych – utrata wiary w prawdę jako wystarczającą przeciwwagę dla kłamstw. Nie wystarczy powiedzieć, że ktoś nie mówi prawdy. Trzeba powiedzieć, że kłamie, ponieważ ma powiązania z firmą produkującą broń. Albo kłamie, ponieważ jego cele polityczne są zależne od lobby syjonistycznego, kłamie, gdyż ma ukryte zamiary. A zatem problem nie polega na tym, że kłamie – wszyscy kłamią. Problem polega na tym, że kłamie w niewłaściwy sposób. Potrzeba dziś sporej odwagi etycznej, żeby powiedzieć, że ktoś jest złym politykiem – jak to robiono jeszcze niedawno podczas afery Watergate – ponieważ kłamie. Po prostu dlatego, że kłamie, a nie dlatego, że przemawia w imieniu lobby wojskowego, izraelskiego, zbrojeniowego czy jakiegokolwiek innego. A jeśli będziesz dziś obstawać przy szczerości, napotkasz zdziwione spojrzenia. Wszyscy kłamiemy, oni też – takie to rozumowanie. Pytanie zatem, czy ten ktoś kłamie w cudzym, czy w moim imieniu? (s. 346).
Paradoksalnie, tę naraz cyniczną i sekciarską mentalność wzmacniają dziś indywidualizujące przekaz oraz dostosowujące obraz świata do profilu użytkownika algorytmy globalnych potentatów internetowych: Google’a, Facebooka, Twittera. Przyzwyczajają nas one, że rzeczywistość powinna odpowiadać naszym oczekiwaniom, osłabiają potrzebę krytycznego weryfikowania własnych poglądów. Przede wszystkim jednak prowadzą do stopniowej prywatyzacji rzeczywistości, podmywając w sposób naraz niewidoczny i konsekwentny tą najbardziej elementarną rzecz wspólną, jaką mimo wszystkich dzielących ich różnic mogą jeszcze posiadać mieszkańcy nowoczesnych, masowych demokracji: zamieszkiwany świat oraz służące do jego opisu słowa.
W tym sensie, jak się wydaje, epoka intelektualistów bezpowrotnie przeminęła. Ich czasem był wiek XX: stulecie prasy i telewizji. XX-wieczny intelektualista był kimś, kto wypowiadając się na łamach poczytnego dziennika czy tygodnika mógł wywierać znaczący wpływ na kształt publicznej debaty. Dziś jego głos tonie w zgiełku krzyczących przez siebie mediów, z których większość nawet nie stara się mówić do wszystkich, a jedynie do „swoich”. Dlatego zdaniem Judta intelektualista staje dziś przed wyborem. (…) Może schować się w świecie wyrafinowanych esejów, oddziałując jedynie na wyselekcjonowaną mniejszość. Albo może przemawiać do masowej publiczności, ale w rozcieńczonej, ograniczonej formie. Ale nie zawsze można robić jedno i drugie bez utraty jakości wypowiedzi (s. 356).
Rozproszenie – by nie powiedzieć: sekciarstwo – sfery medialnej nie jest jednak przypadkiem. To jeden ze skutków globalizacji, a mówiąc konkretniej, tego, w jakiej mierze okazała się ona rzeczywista, a w jakiej – złudzeniem. Sądzimy, że żyjemy w globalnym świecie, ale to dlatego, że myślimy ekonomicznie, a nie politycznie (s. 350). Granice – państw, kultur, religii, tożsamości – wciąż wywierają przemożny wpływ na sposób, w jaki żyjemy. Więcej: w zderzeniu z szaleńczo rozpędzonym światem globalnych przepływów dają ludziom poczucie bezpieczeństwa na najbardziej elementarnym, by tak rzec, ontologicznym poziomie. Im boleśniejsze jest to zderzenie, im większy niepokój wywołuje globalizacja, tym bardziej wyrazistą kreską wyznacza się granice lokalnych tożsamości. W rozmowie ze Snyderem Judt obrazował to na przykładzie Stanów Zjednoczonych:
Amerykański nacjonalizm jest blisko związany z polityką strachu – przypomnij sobie ustawy z lat dziewięćdziesiątych osiemnastego wieku „przeciwko obcym i podżeganiu do buntu”, „ignorantów”3 z dziewiętnastego wieku, strach przed obcymi w latach po pierwszej wojnie światowej, maccartyzm czy lata rządów tandemu Bush-Cheney. Były to wypadki, kiedy amerykańska debata publiczna łączyła ultranacjonalistyczne wyczulenie na obce wpływy i zagrożenia z przyzwoleniem na lekceważenie konstytucji, zarówno jej ducha, jak i litery (s. 351-352). Gdy do głosu dochodzą strach i gniew, prawa muszą milczeć. Pozostaje cudowną zagadką – mówi nieco dalej Judt – dlaczego to wszystko nigdy nie przekształciło się w skuteczną demagogię polityczną, tak jak się stało w tym czy innym okresie w większości krajów Europy (s. 353). Cóż, tę zagadkę można chyba uznać za niebyłą.
Pytanie brzmi natomiast: jak uniknąć takiej sytuacji? Odpowiedzi szukał Judt przede wszystkim w sferze ekonomicznej, odwołując się do tradycji powojennego państwa opiekuńczego. Choć doświadczenie realnego socjalizmu każe sceptycznie patrzeć na możliwości centralnego planowania, brytyjski historyk na przykładzie państw Europy zachodniej wskazywał, że planowanie oraz aktywna rola państwa w gospodarce mogą oznaczać bardzo różne rzeczy. Manichejskie przeciwstawienie „wolny rynek – gospodarka centralnie planowana modelu sowieckiego” to jeden z najbardziej problematycznych intelektualnych spadków po zimnej wojnie. Teorie Friedricha von Hayeka, w myśl których interwencjonizm państwowy miał niczym po równi pochyłej prowadzić społeczeństwa wprost do politycznego zniewolenia, nie znalazły potwierdzenia w historycznych faktach. Bliższy temu, jak sprawy mają się w istocie był John Maynard Keynes, który formułował teorię świata, w którym żył. Zgodnie z nią stabilność nie była domyślnym stanem, w jakim znajdowały się idealne rynki, ale nieprzewidywalnym i rzadkim produktem ubocznym nieuregulowanej działalności gospodarczej. Interwencje, w tej czy innej formie, były warunkiem niezbędnym dla ekonomicznego dobrobytu, a niekiedy wręcz dla przetrwania rynków (s. 44-45). Nawet ponura wizja Tocqueville’a z O demokracji w Ameryce, przedstawiająca łagodną tyranię wszechobecnego rządu nad zatomizowanym społeczeństwem, prędzej stanie się faktem za sprawą neoliberalizmu niż socjaldemokratycznej polityki gospodarczej. Właśnie wyswobadzanie sił rynkowych przyczynia się bowiem do prywatyzacji postaw, osłabia świadomość wspólnoty losu oraz zachęca do czysto transakcyjnego stosunku do instytucji publicznych. W myśl tego podejścia, państwo jest już tylko dostarczycielem określonych usług, obywatel – korzystającą z nich jednostką.
Wiek dwudziesty – mówił Judt pod koniec cytowanej rozmowy-rzeki – niekoniecznie był taki, jak nas uczono. Nie był, a w każdym razie nie tylko, wielką batalią pomiędzy demokracją a faszyzmem, komunizmem a faszyzmem, lewicą a prawicą, wolnością a totalitaryzmem. Moim zdaniem przez większą część wieku toczyliśmy mniej lub bardziej jawne debaty o znaczeniu państwa. Jakiego państwa chcą ludzie? Ile są gotowi za nie zapłacić i do jakich celów chcieliby je zaprząc? Z tego punktu widzenia wielkimi zwycięzcami byli w dwudziestym wieku dziewiętnastowieczni liberałowie, których następcy stworzyli państwo opiekuńcze we wszystkich jego różnorodnych formach. Udało im się osiągnąć coś, co jeszcze w latach trzydziestych wydawało się nie do pomyślenia: zbudowali silne, oparte na wysokim opodatkowaniu aktywnie interweniujące państwa, które kierowały złożonymi, masowymi społeczeństwami, nie posługując się przemocą czy represjami. Postąpilibyśmy głupio, beztrosko, odrzucając to dziedzictwo. Kolejne pokolenie staje zatem nie tyle przed wyborem między kapitalizmem a komunizmem, końcem a powrotem historii, ile między polityką spójności społecznej opartej na celach wspólnotowych a niszczeniem społeczeństwa przez politykę strachu (s. 417).
Nie wydaje mi się, aby ekonomia była jedyną sferą, w której należy dokonać tego rodzaju fundamentalnych przewartościowań. Przemyślenia wymaga określenie związków między jednostką a państwem. Podobnie jak w zapomnianym XX stuleciu, również dziś musimy szukać odpowiedzi na pytanie o najlepszy możliwy kształt rzeczy wspólnej.
Jan Tokarski (1981) – eseista, historyk idei, członek redakcji „Przeglądu Politycznego”. Specjalizuje się w historii myśli liberalnej i konserwatywnej, a zwłaszcza tych nurtów, które nadały kształt ubiegłemu stuleciu. Opublikował m.in.: „Historie przyszłości. Wizje bolszewizmu w Rosji 1917–1921” (2012), „Czas zwyrodniały” (2014), „Obecność zła. O filozofii Leszka Kołakowskiego” (2016), „Zderzenia” (2018), „Moment Tukidydesa” (2019).
________
1 T. Judt, T. Snyder, Rozważania o wieku XX, przeł. P. Marczewski, Poznań 2019, s. 416. Wszystkie cytaty z tego wydania zaznaczam dalej numerami stron.
2 Chociaż, chwileczkę… W sumie wiadomo, prawda?
3 Chodzi o tzw. Partię Nic Niewiedzących („Know Nothings”), która w ksenofobicznym stylu walczyła z wpływami imigrantów w życiu publicznym USA w latach 40-tych i 50-tych XIX wieku.
________
Na przestrzeni lat w „Przeglądzie Politycznym” opublikowaliśmy wiele tekstów Tony’ego Judta:
Tony Judt, Timothy Snyder Myślenie dwudziestego wieku. Imię pozostaje: żydowski sceptyk (PP 115/116 2012)
Tony Judt Niechętny moralista. Albert Camus i niewygody ambiwalencji (PP 115/116 2012)
Tony Judt, Donald A. Yerxa Powojnie (PP 103/104 2010)
Tony Judt Dobre społeczeństwo (PP 103/104 2010)
Tony Judt, Christine Smallwood Chata pamięci (PP 103/104 2010)
Tony Judt Źle ma się kraj (PP 103/104 2010)
Tony Judt Z domu zmarłych. O współczesnej pamięci europejskiej (PP 95/2009)
Tony Judt 1989. Koniec epoki – początek epoki (PP 95/2009)
Tony Judt Świat, który na zawsze utraciliśmy (PP 95/2009)
Tony Judt Powojnie. 1945 –1999 i później (PP 89/2008)
Tony Judt Obrabowani z przyszłości (PP 78/2006)
Tony Judt O Hannah Arendt – u siebie, w tym stuleciu (PP 55/2002)