DEKADĘ TEMU FRANCIS FUKUYAMA postawił tezę, wedle której amerykańskie instytucje publiczne znajdują się w stanie rozkładu, zaś samo państwo staje się wręcz łupem poszczególnych grup interesu, innymi słowy: mamy do czynienia ze specyficznie amerykańską wersją „oligarchizacji”, która stopniowo osłabia spójność społeczną i samą strukturę demokratycznego państwa. Cztery lata później, a więc już w czasie prezydentury Donalda Trumpa, doprecyzowuje jeszcze swoje konkluzje w książce Tożsamość (Identity). Wyjaśnia, że postulowana i realizowana od dłuższego czasu „polityka tożsamości” służy – z jednej strony – umacnianiu własnych wpływów i politycznej władzy przez rozmaite grupy populistów odwołujących się do wybranych składników owych tożsamości wśród własnych wyborców czy politycznych klientów, z drugiej – owa polityka rozwija się samoistnie, dostarczając narzędzi do coraz węższej samoidentyfikacji coraz większej liczbie osób. Rasa, płeć, orientacja seksualna, wyznawana religia, status majątkowy i społeczny czy polityczne przekonania są tworzywem, dzięki któremu można kształtować własne mikrotożsamości, stojące w opozycji do innych mikrotożsamości, a które mają jakoby w najlepszy sposób definiować jednostkę zanurzoną w takiej, a nie innej rzeczywistości kulturowej. Fundamenty systemu demokracji liberalnej, opierającego się przecież na pewnym uniwersalnym, czyli z założenia wspólnym dla wszystkich systemie wartości – powiada Fukuyama – są w ten sposób coraz mocniej podważane przez dynamiczną politykę tożsamości, prowadząc stopniowo do społecznej i politycznej anarchizacji/destabilizacji oraz pogłębiającej się erozji poczucia większej wspólnoty.
Jak zdefiniować ten nie do końca doprecyzowany koncept mikrotożsamości? W jaki sposób powstawanie mikrotożsamości w pluralistycznym społeczeństwie łączy się z różnymi wersjami wielopoziomowej polityki tożsamości? Co sprzyja ich powstawaniu i w jakim otoczeniu kulturowo-społecznym mogą się dynamicznie rozwijać? Czy Stany Zjednoczone, ze względu na swoją specyfikę, są wyjątkowo predestynowane do konfrontacji z tym zjawiskiem, a może ma ono charakter dużo bardziej uniwersalny, i dotyczy również Europy, jak i innych kontynentów? I kolejne, bardzo pragmatyczne zagadnienie: mikrotożsamości mogą przekształcać codzienne życie społeczne i polityczne, a jak wpływają na decyzje wyborcze w krótszej i dłuższej perspektywie czasowej? I wreszcie: czy spostrzeżenia i ostrzeżenia Fukuyamy są rzeczywiście uzasadnione?
Te pytania sygnalizują poważne dylematy, nie zawsze właściwie dostrzegane i obecnie definiowane, które będą charakteryzowały współczesne państwa zachodnie, nawet jeśli owe dylematy wydają się bardziej typowe dla Ameryki aniżeli dla Europy. Bo przecież to właśnie na Starym Kontynencie, a Polska w żadnym razie nie jest wyjątkiem, zjawisko proliferacji rozmaitych mikrotożsamości łączy się z procesami gwałtownej transformacji społeczeństw i kultury europejskiej, czego długofalowe konsekwencje nie są łatwe do oszacowania. Hiperetniczna, a tym samym kulturowa transformacja w relatywnie krótkim czasie samych Stanów Zjednoczonych oraz większości państw Europy Zachodniej, potężne ruchy migracyjne i stopniowe przekształcanie masowych ongiś społeczeństw zachodnich w coraz bardziej izolowane od siebie społeczności o różniących się tożsamościach oraz odmiennych interesach i wyznawanych wartościach, wreszcie zderzenie potężnych narracji ideologicznych, z których jedne owe odmienności mocno podkreślają, a inne je wykluczają, i w których niemała liczba ludzi zupełnie się nie odnajduje – to wszystko przyczynia się do generowania całej sieci mikrotożsamości w poszczególnych segmentach społeczeństw.
Każdy z czynników sprzyjających powstawaniu mikrotożsamości ma różną wagę, niełatwą do jednoznacznego oszacowania, ale łącznie mogą przyczynić się do kształtowania coraz bardziej zdezintegrowanych społeczeństw, w których podzielane przez wszystkich (lub niemal wszystkich) wspólne wartości obywatelskie prawdopodobnie staną się nieosiągalnym ideałem. Dodajmy w tym miejscu i to, że wszechobecne media społecznościowe odgrywają w całym procesie rolę zasadniczą, oferując szeroką platformę do wyrażania i definiowania własnych mikrotożsamości oraz – dzięki zastosowaniu odpowiednich algorytmów – umożliwiają budowanie sieci wzajemnych kontaktów z wybranymi grupami odbiorców, którzy funkcjonują w podobnej lub identycznej sferze ideologicznej. Nowoczesna technologia sprzyja zatem kulturowemu pluralizmowi, ale może również przyczyniać się, nawet jeśli nie w zamierzony sposób, do niezliczonych podziałów w samym społeczeństwie.
Izotymia a fenomen polityki tożsamości
Francis Fukuyama w cytowanej pracy stawia tezę, ongiś mocno akcentowaną w Końcu historii, że najsilniejszym bodźcem skłaniającym człowieka do działania jest izotymia (isothymia), wywodząca się z greckiego thymos, czyli pragnienie uznania w oczach innych, a więc dość specyficzna mieszanka dumy, poczucia własnej wartości i godności, wrażliwości na własną, akceptowaną przez innych pozycję jako autonomicznej jednostki. To samo dotyczy, analogicznie, większych zbiorowisk – rozmaitych grup społecznych, społeczności wyznaniowych czy kulturowych, wreszcie narodów. Ich członkowie pragną uznania i równomiernego traktowania w większej społeczności (społeczeństwie), zaś osoby emocjonalnie ]przywiązane do własnego narodu, na scenie międzynarodowej, czyli wśród innych narodów. Skrajnym przykładem izotymii jest megalotymia (megalothymia), czyli pragnienie uznania siebie za kogoś ponadprzeciętnego, lepszego od innych. Podobnie jak w poprzednim przypadku można to odnieść zarówno do opisu jednostki, jak i zbiorowości. Bardzo dobrym przykładem owej zbiorowej, czyli w wydaniu narodowym, megalotymii jest fenomen potężnego nacjonalistycznego wzmożenia wśród narodów europejskich tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej, z kolei jednostkowa megalotymia dobrze posłużyłaby do opisu chociażby Napoleona, ale też dwudziestowiecznych krwawych dyktatorów (Hitler czy Stalin), czy też bardziej wstrzemięźliwych autokratów z różnych części świata (w Hiszpanii to generał Franco, w Portugalii prezydent Salazar, a w Singapurze Lee Kuan Yew). Co ciekawe, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Fukuyama podawał przykład Donalda Trumpa – wówczas przedsiębiorcy i człowieka showbiznesu – jako przykład megalotymii, najprawdopodobniej nie zakładając, że pisze o przyszłym prezydencie USA.
W swojej eksplikacji zjawiska autor nawiązuje oczywiście do dzieł Platona, ale również do Hegla i jego koncepcji walki o uznanie jako motoru historii świata. To właśnie izotymia odpowiedzialna jest za współczesną „politykę tożsamości”, czyli budowania odrębnych kulturowo tożsamości grupowych, odróżniających się od większościowego mainstreamu. Może to być czarna mniejszość lub społeczność latynoska w USA, środowiska gejowskie – bądź szerzej LGBTQ+, poszczególne wspólnoty muzułmańskie o różnej proweniencji i wyznawanej ideologii w kolejnych krajach europejskich, zwolennicy radykalnie świeckiego państwa we Francji, ale też w Polsce, którzy de facto odrzucają dominującą tradycję kulturowo-religijną. Przedstawiciele owych grup żądają uznania swojej pełnej podmiotowości w mainstreamowym społeczeństwie, a tym samym reinterpretacji dotychczasowych norm obyczajowych i prawnych, które – ich zdaniem – dyskryminowały ich jako jednostki i społeczności w przeszłości lub nadal dyskryminują obecnie. Proces budowania kolejnych tożsamości, coraz bardziej sprofilowanych, ma nierzadko charakter ciągły; tak więc przykładowo wśród mniejszości afroamerykańskiej pojawia się odrębna tożsamość „czarnych gejów”, czy „czarnych matek samotnie wychowujących dzieci”. Przykładowo, doświadczenia podwójnej dyskryminacji kobiety latynoskiego pochodzenia w miejscu pracy nie może osobiście przeżyć, z oczywistych powodów, biały mężczyzna, ale także – aczkolwiek w mniejszym stopniu – biała kobieta. Fukuyama odwołuje się do terminów w języku niemieckim i podkreśla, że coraz częściej to właśnie Erlebnis – czyli unikalne, jednostkowe doświadczenie (np. ów fenomen dyskryminacji latynoskiej kobiety), a nie Erfahrung – doświadczenie wspólne wszystkim (np. kibiców narodowej drużyny, niezależnie od różnic płci, koloru skóry, orientacji seksualnej etc.), determinuje powstawanie serii mikrotożsamości, które mają jakoby odzwierciedlać najgłębsze, niepowtarzalne „ja” człowieka. Owe Erlebnis może być empatycznie zrozumiałe przez relatywnie węższą grupę odbiorców, którzy w takiej sytuacji poczują się częścią grupy lub społeczności o podobnym doświadczeniu. Mogą to być również osoby wywodzące się z formalnie większościowej części społeczeństwa, które doświadczyły szybkich przemian kulturowo-społecznych (w tym dynamicznej imigracji) i subiektywnie odczuwają obcość we własnym kraju, zwłaszcza jeżeli utraciły pracę na rzecz nowych przybyszy lub też ich status społeczny uległ dewaluacji.
Fundamentalną w tym kontekście staje się zatem kwestia, jak bardzo „mikro” mogą być same mikrotożsamości. Podajmy intrygujący przykład tożsamości feministycznej, która, szczególnie w narracji prawicy, uważana jest za silną i niezwykle koherentną. Tymczasem, co najmniej od 2008 roku, obserwujemy gwałtowny wewnętrzny spór, który doprowadził do wykluczenia części feministek z mainstreamowego dyskursu na temat praw kobiet. Viv Smythe, radykalna feministka i pisarka ukuła termin „TERF” dla opisania aktywistek, które odrzucają pogląd, że transpłciowe kobiety to kobiety i wobec tego opowiadają się za wykluczeniem transkobiet z przestrzeni i organizacji wyłącznie dla kobiet. Od tego momentu anglojęzycznym skrótowcem pochodzącym od zwrotu trans-exclusionary radical feminist/feminism zaczęto określać kobiety, które same identyfikując się jako feministki, wyznają poglądy przez większość swojego środowiska traktowane jako transfobiczne, szczególnie w zakresie sprzeciwu wobec inicjatyw ustawodawczych na rzecz praw osób transpłciowych. Symbolem TERF stała się popularna brytyjska pisarka J.K.Rowling, która wielokrotnie sugerowała, że całkowite abstrahowanie od płci jest nadużyciem i kolejną formą dyskursu wykluczającego kobiety. Apogeum nastąpiło w 2020 roku, gdy pisarka umieściła w swoich mediach społecznościowych link do artykułu, który dotyczył wspierania w czasie pandemii osób, które menstruują, dodając, że chodzi wyłącznie o kobiety. Zaatakowana przez internautów, którzy zwrócili jej uwagę, że taka opinia jest krzywdząca wobec osób transpłciowych i niebinarnych, posiadających żeńskie narządy rozrodcze, ale nie identyfikujących się jako kobiety, argumentowała: Mówiąc, że płeć nie istnieje, unieważniamy doświadczenia i rzeczywistość kobiet na całym świecie. Znam i kocham osoby transpłciowe, ale zaprzeczanie istnieniu pojęcia płci umniejsza opis ich życia. Rowling, podobnie jak inne feministki sceptyczne wobec transkobiet, sprzeciwia się liberalizacji przepisów dotyczących prawnej procedury zmiany płci, uznając, że drapieżnicy seksualni wykorzystają te rozwiązania, żeby uzyskać dostęp do miejsc wyłącznie dla kobiet, dzięki czemu łatwiej będzie im je molestować. W Polsce podobne zdanie wyraziła m.in. dr Magdalena Grzyb, kryminolożka z Uniwersytetu Jagiellońskiego, która uważa, że wprowadzenie tzw. płci odczuwanej wręcz pogłębi dyskryminację kobiet i jest sprzeczne z fundamentami założeń feminizmu. Dodała także, że transseksualiści nie są najbardziej wykluczoną grupą w polskim społeczeństwie i ustępują w tym względzie choćby Romom czy osobom bezdomnym, co doprowadziło do gorących sporów, a nawet odwołania jej wykładu na uniwersytecie. Sama zainteresowana oświadczyła wówczas, że padła ofiarą hejtu transaktywistów, zaś wysoce emocjonalna debata na ten temat toczona była w mediach społecznościowych, a także w Kulturze Liberalnej.
Przykład TERF pokazuje jak w soczewce to, co dla mikrotożsamości może stanowić cechę immanentną: budowanie na fundamencie opozycji wobec czegoś – to fenomen sprzeciwu, buntu, niezgody. Ich wewnętrznym zwornikiem byłoby wówczas krytyczne spojrzenie na narracje uważane za mainstreamowe, czy choćby tylko – za zbyt ogólne, za zbyt uniwersalistyczne. Mikrotożsamości stanowiłyby zatem odpowiedź na poczucie wykluczenia, prawdziwego bądź wyobrażonego, z głównego nurtu dyskursu publicznego, ale same w sobie mogą mieć silny pierwiastek ekskluzywizmu i to zarówno wobec mainstreamu, jak i wobec innych, konkurencyjnych mikrotożsamości. Dodajmy jednak w tym miejscu, że możliwe jest zidentyfikowanie i takich mikrotożsamości, które nie tworzą się w opozycji do mainstreamu i charakteryzują się – by tak to określić – bardziej neutralnym stanowiskiem wobec otaczających zjawisk społeczno-politycznych.
Jak przypomina Fukuyama, to właśnie lewica zainicjowała, a następnie usilnie propagowała wielopoziomową politykę tożsamości, i to nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale także w Europie. Ale lewica skoncentrowała się na dowartościowaniu wyłącznie wybranych tożsamości, odrzucając lub poddając silnej krytyce inne, np. osoby europejskiego pochodzenia (czyli de facto o białym kolorze skóry), związane kulturowo z chrześcijaństwem, zamieszkujące obszary wiejskie lub małomiasteczkowe z silnym zapleczem tradycjonalistycznym, nadal wierzące w wartości rodzinne etc. Budowanie takiego paradygmatu tożsamościowego budziło bardziej lub mniej zdecydowany sprzeciw owych krytykowanych kręgów społeczeństwa, uznawanych za niemal wyłącznych sprawców różnych form dyskryminacji. W takiej sytuacji reprezentanci tych kręgów zaczynali wręcz uznawać się za ofiary liberalnych (w Stanach Zjednoczonych) lub lewicowych (w Europie) wykształconych elit. Nie ma więc przypadku w tym, że coraz wyraźniej profilowana polityka tożsamościowa stała się przedmiotem zainteresowania ugrupowań szeroko rozumianej prawicy, od Republikanów oraz Partii Herbacianej (Tea Party) w Stanach Zjednoczonych, poprzez francuskie Zjednoczenie Narodowe, Partię Wolności Austrii, włoską Ligę Północną aż po obecne w Europie Środkowej PiS, SMER i Fidesz. Oczywiście była to odmienna propozycja budowania tożsamości, odwołująca się do rozmaicie konstruowanej idei „swojskości”, zagrożonej zarówno przez masową migrację z krajów Bliskiego Wschodu, jak i lewicową ideę wielu poziomów tożsamości. Jedno i drugie postrzegano jako podważenie dotychczasowej spójności kulturowo-narodowej własnego państwa. Trudno się temu dziwić, skoro nacjonalizm (w sensie opisowym, a nie wartościującym) oraz przywiązanie do dominującej kultury są dla większości ludzi, żyjących przecież w konkretnych państwach, podstawową emocją, która uzasadnia ich działania i przekonania, a dodatkowo zdecydowanie determinuje relacje międzynarodowe (John Mearsheimer).
Teza ta, z pewnością dla wielu osób ze środowisk lewicowych mocno kontrowersyjna, znajduje akurat potwierdzenie w badaniach Eurobarometru z 2021 roku, według których rodzina i narodowość są nadal najważniejszymi składnikami samoidentyfikacji Europejczyków (odpowiednio 81 procent i 73 procent), aczkolwiek w poszczególnych krajach poparcie dla tych wartości jest różne (co bardzo ciekawe, akurat w Polsce aż 80 procent, czyli najwięcej w Europie, respondentów/ek wskazało akurat na płeć jako podstawowy wyznacznik samoidentyfikacji). Przywiązanie do własnej narodowości, którą można przecież rozmaicie interpretować, nie wyklucza jednakże rozwijania komplementarnych tożsamości, które jakoby bliżej dookreślają i indywidualizują każdą osobę. Jak fenomen izotymii (a w konsekwencji megalotymii) jest nieusuwalną częścią działań społecznych i głównym motorem w kreowaniu polityki tożsamości, tak jej coraz szybsza fragmentyzacja w oparciu o Erlebnis, a nie Erfahrung, prowadzi do gigantycznej polaryzacji społecznej i zanikania poczucia wspólnoty obywatelskiej. To konstatacja, którą Fukuyama odniósł do Stanów Zjednoczonych, ale nietrudno wskazać, że podobne procesy zachodzą również w Europie, nie wyłączając Polski. Apel o przekształcanie skrajnie subiektywnego Erlebnis w polityce tożsamości w bardziej uniwersalistyczne i inkluzyjne Erfahrung jest ze wszech miar uzasadniony, ale obecnie cokolwiek trudny do realizacji.
Od Gesellschaft do Gemeinschaften. Ku większej dezintegracji życia społecznego
Spróbujmy spojrzeć na problematykę mikrotożsamości z innej jeszcze perspektywy, odwołując się tym razem do klasyki socjologii, ale dokonując pewnej reinterpretacji, która podsumowuje w pewien sposób naszą hipotezę. Analizowane konstatacje Fukuyamy – aczkolwiek rekapituluje i wyjaśnia on dość powszechnie akceptowany pogląd na temat ideowej i politycznej polaryzacji społecznej – można bowiem wpisać w klasyczną koncepcję Ferdynanda Tönniesa na temat Gemeinschaft i Gesellschaft, tyle że o przeciwstawnym wektorze.
Sam Tönnies przedstawiał zjawiska, które odmieniły Niemcy i całą uprzemysłowioną Europę drugiej połowy XIX wieku, kiedy to miliony młodych ludzi opuszczało swoje wioski i miasteczka, podejmując pracę w rozwijających się w szybkim tempie metropoliach. Zostawiali swoje Gemeinschaft, swojską wspólnotę, w której istniały bliskie, osobowe kontakty, określony i stabilny scenariusz wydarzeń, znane i akceptowane modele zachowań określane przez tradycję. Wkraczali w świat Gesellschaft, w którym relacje były bezosobowe, zdominowane przez działania nowoczesnych struktur przemysłowych i administracyjnych, zaś modele zachowań konstruowano tak, aby zwiększać efektywność pracy i unifikować tworzące się nowoczesne społeczeństwo. Budowano w ten sposób już dwudziestowieczną strukturę narodu, narzucając centralnie wzorce jego funkcjonowania w państwie. Oczywiście w ujęciu Tönniesa Gemeinschaft i Gesellschaft to pewne typy idealne, a nie prosta kategoria klasyfikacji społecznych bytów w ówczesnej rzeczywistości, niemniej jednak ilustrowały one sam proces radykalnej transformacji całych grup społecznych, a tym samym tworzenia ich nowych tożsamości, spośród których narodowa zajmowała poczesne, ale z pewnością nie wyłączne miejsce. Pod koniec XX wieku i na początku wieku XXI sytuacja jest dużo bardziej złożona. Przedstawiony proces rozwijania kolejnych tożsamości (i coraz częściej – mikrotożsamości) postępujący paralelnie z ogromnie szybkim postępem technologicznym, zwłaszcza w dziedzinie digitalizacji, ułatwiającym szybką interakcję w globalnej sieci komunikacyjnej, stopniowo zmienia nie tylko strukturę społeczną nowoczesnych narodów i państw, ale prawdopodobnie podważy też tradycyjną ideę samego państwa narodowego, nadal funkcjonującego jeszcze w zmodernizowanym paradygmacie Gesellschaft. Dodatkowo jeszcze niezwykle dynamiczne przemiany demograficzne, dramatyczne wyzwania ekonomiczne, polityczne i kulturowe nierzadko osłabiają wiarę w skuteczność i efektywność dotychczasowego modelu państwa, co w wielu krajach przyjmuje kształt „demokratycznej recesji”. Postawmy zatem hipotezę: mamy do czynienia z dynamicznym procesem przekształcania Gesellschaft w coraz większą liczbę Gemeinschaften, które naturalnie nie są tradycyjnymi wspólnotami sprzed wieku, ale zupełnie nowymi bytami z własnymi tożsamościami, które nierzadko stoją w konflikcie z innymi. Skoro niektóre tożsamości społeczne konstruowane są na podstawie Erlebnis, jak dowodzi Fukuyama, to możliwości wzajemnego dialogu stają się ograniczone. To prawdopodobnie początek procesu stopniowej dezintegracji społecznej, najbardziej widocznej akurat w mediach społecznościowych. Dotyczy to wielu państw europejskich i Stanów Zjednoczonych, ale ma także swoje przełożenie na Bliskim Wschodzie czy Azji. Nie należy tego jednakże rozumieć, że to digitalizacja jest bezpośrednią i wyłączną przyczyną procesów dezintegracyjnych, ile raczej, że opisane zjawiska polaryzacji i tworzenia mikrotożsamości mogą dzięki digitalizacji przebiegać niezwykle dynamicznie i na ogromną skalę, co ostatecznie skutkuje osłabieniem więzi społeczno-politycznych.
Ideologiczne narracje a polaryzacja społeczna
Radykalna polaryzacja polityczno-ideowa w świecie euro-atlantyckim przyczynia się do coraz głębszych podziałów społecznych, do tworzenia się rozmaitych Gemeinschaften w obrębie tego samego państwa. To z kolei generuje powstawanie kolejnych mikrotożsamości, szczególnie wśród tych grup i środowisk, które nie identyfikują się mocno z dominującymi w każdym kraju politycznymi narracjami politycznymi lub też identyfikują się z nimi w bardzo ograniczonym stopniu. Aby uchwycić ideologiczną esencję owej polaryzacji, spróbujmy zrekonstruować owe narracje i wyjaśnić ich znaczenie w procesie tworzenia się rozmaitych mikrotożsamości. Postawmy też hipotezę, że owe tworzące się mikrotożsamości mają wymierny wpływ na sam proces wyborczy, innymi słowy: większy pluralizm partyjny, czyli większa liczba rozmaitych ugrupowań partyjnych – swoistych ofert politycznych bądź coraz większa frakcyjność dużych partii – są po prostu konsekwencją coraz większego dookreślania własnej tożsamości wyborców, a tym samym rosnącego pluralizmu ideowego. Większa oferta polityczna na rynku idei po prostu odpowiada rosnącej liczbie Gemeinschaften. Rolą polityków i rozmaitych ideologów byłoby zatem zarówno konstruowanie w miarę pojemnych narracji dla własnych odbiorców, jak i budowanie po wyborach koalicji celem przejęcia władzy. To zjawisko mogliśmy obserwować najpierw po wyborach w Hiszpanii a nieco później – także w Polsce.
Przypomnijmy: przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi zderzyły się w naszym kraju dwie kluczowe koncepcje strategii wyborczych partii opozycyjnych. Zwolennicy jednej listy, identyfikujący się w mediach społecznościowych hasztagiem #silnirazem, przekonywali, że tylko idąc do wyborów wspólnie, jednym frontem niwelującym wewnętrzne różnice, opozycja może pokonać Zjednoczoną Prawicę i przejąć władzę w Polsce. Z kolei przeciwnicy tej opcji argumentowali, że taka wymuszona jedność siłą rzeczy wyklucza z dyskursu politycznego wyborców mających specyficzne potrzeby i oczekiwania np. feministki, środowiska LGBTQ+, ale również osoby o poglądach konserwatywnych, tyle że stojące w opozycji do prawicowego mainstreamu, który formalnie reprezentowało Prawo i Sprawiedliwość. Takie poczucie niezgody na narrację opozycyjną, zdominowaną przez Koalicję Obywatelską, w wielu wyborcach, zarówno tych o bardziej lewicowych i liberalnych poglądach, jak i tych przywiązanych do wartości tradycyjnie postrzeganych jako konserwatywne, mogłoby wywołać silny dysonans poznawczy i w efekcie zniechęcić ich do wzięcia udziału w wyborach. W rezultacie politycznych kalkulacji, a częściowo także indywidualnych ambicji liderów poszczególnych partii, siły opozycyjne poszły do wyborów w wariancie pośrednim tzn. Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga, czyli PSL i Polska 2050 oraz Lewica. I wygrały. Dziś trudno wyrokować, jaki byłby wynik wyborczy osiągnięty przez jedną koalicyjną listę, ale niezwykle wysoka frekwencja wyborcza pozwala domniemywać, że większość wyborców niezadowolonych z rządów Zjednoczonej Prawicy, znalazła jednak swoją polityczną i światopoglądową niszę i miała na kogo oddać głos, nie idąc przy tym na zbyt duże ustępstwa w stosunku do własnych poglądów. Możliwość dokonania wyboru spośród szerszej oferty programowej była szczególnie istotna dla młodszych wyborców, należących – jak się zakłada – do bardziej narcystycznego pokolenia, niechętnie idącego na jakiekolwiek kompromisy. Niewykluczone zatem, że wariant pośredni, czyli konstruowanie koalicji opozycyjnej, złożonej również z rozmaitych koalicji partyjnych, był – jeśli nawet niezamierzoną – odpowiedzią na fenomen tworzących się mikrotożsamości, które zaczynają mieć wymierny wpływ na sam proces wyborczy, a następnie na realizowaną politykę.
Demokracja liberalna opiera się jednak na kompromisach i bez choćby minimalistycznej, ale jednak wspólnej narracji politycznej trudno myśleć o budowie trwałej większości parlamentarnej. Mikrotożsamości, co należy podkreślić, same w sobie nie stanowią zagrożenia dla państwa, ale już zjawisko ich wykorzystywania w polityce może faktycznie kreować potencjał dezintegracyjny, a z umiarkowanej większości czynić zakładników głośnej i aktywnej mniejszości. Zdominowaniu dyskursu publicznego przez wąskie grupy domagające się uznania można zapobiegać jedynie poprzez komunikację skoncentrowaną na wspólnych celach, nawet jeśli ich lista miałaby być krótka.
Rola wspomnianych „wielkich narracji politycznych” jest tutaj znacząca. To one są ideologicznym „punktem odniesienia” i to w kontrze do nich, całkowitej lub tylko częściowej, można tworzyć bardziej osobiste opowieści i dookreślać własną tożsamość ideową. To proces ciągły, choć zmienny i zależny od bardzo wielu okoliczności. Postępująca indywidualizacja, wzmacniana dodatkowo przez logikę działania algorytmów sieciowych będzie stymulowała tworzenie kolejnych mikrotożsamości. To może nie tylko przyspieszyć, ale i pogłębić procesy dezintegracyjne, których konsekwencje mogą być dramatyczne. W tej sytuacji pilnym zadaniem odpowiedzialnej klasy politycznej staje się kreowanie maksymalnie inkluzyjnej narracji, która trafia do większości wyborców. Sam proces jej tworzenia jest złożony, albowiem wymaga uwzględnienia potrzeb coraz bardziej pluralistycznego społeczeństwa. Wzorów z przeszłości jest niemało. W Polsce najbardziej chlubnym przykładem była historyczna narracja „Solidarności” w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, która potrafiła zjednoczyć osoby o rozmaitych poglądach i pochodzących z różnych środowisk społecznych. Ważny był naturalnie ówczesny polityczny kontekst, czyli jasno zdefiniowany przeciwnik – opresyjne i nieudolne ekonomicznie państwo, z którym jednakże można było prowadzić negocjacje zakończone pokojowym kompromisem. Obecnie sytuacja wygląda na dużo bardziej złożoną.
Przyjmijmy zatem, że mamy do czynienia z dwiema dominującymi narracjami w kulturowo-politycznej przestrzeni Europy. Pierwsza z nich, którą roboczo zdefiniujemy jako „kulturowo-liberalną i paneuropejską”, charakteryzuje się pewnego rodzaju uniwersalizmem, to znaczy posiada cechy podobne w większości krajów zachodniej, północnej i południowej Europy. Podkreśla mocno świeckość państwa, raczej z niechęcią odnosi się do obecności symboli religijnych w przestrzeni publicznej, jest liberalna w kwestiach obyczajowych, czyli zdecydowanie wspiera prawo do aborcji, do małżeństw bądź sankcjonowanych prawnie związków osób tej samej płci, jest bardziej otwarta na imigrację, w tym grup etniczno-wyznaniowych spoza kręgu zachodniego, a tym samym akceptuje ideę społeczeństwa wielokulturowego, sceptycznie przy tym oceniając „wartości narodowe” czy nawet koncepcję „państwa narodowego”, opartego wyłącznie na zasadzie etnicznej. Generalnie opowiada się za dużą skalą redystrybucji dochodów, krytykując przy tym „globalny kapitalizm” oraz ekonomiczny neoliberalizm, i stawia na piedestale rozmaicie interpretowane zasady równości i „sprawiedliwości społecznej”. Unia Europejska w takiej narracji powinna się opierać na wspólnych fundamentach ideowych, w tym również w zakresie szeroko rozumianej obyczajowości, przy czym istniejąca różnorodność tradycji, języków czy codziennych zwyczajów jest gloryfikowana, ale raczej pod warunkiem – nie zawsze wyraźnie artykułowanym – że owa różnorodność mieści się w obrębie „europejskiej obyczajowości”, na przykład tolerancji wobec rozmaitych mniejszości czy akceptacji zasad świeckości państwa. Jeśli szukać pewnych akademickich referencji to z pewnością można przywołać tutaj rozmaite koncepty Ernesta Gellnera, Erica Howsbawma czy Benedicta Andersona, wedle których współczesne narody mogą być pewnego rodzaju celowym „konstruktem”, a nie, na przykład, finalnym etapem relatywnie długiego i naturalnego rozwoju tożsamości narodowej. W takiej sytuacji można „przezwyciężyć” ryzyko nacjonalizmu i „zrekonstruować” społeczeństwa według bardziej liberalnych formuł.
Sama wizja takiej paneuropejskiej tożsamości, która nawet jeżeli jest jeszcze postulatem (nie zawsze otwarcie deklarowanym), może stanowić ważny punkt odniesienia, i to mimo wielu kontrowersji i wyrażanych wątpliwości. Odpowiedzialną za nią będą elity w poszczególnych krajach Starego Kontynentu, w pełni świadome, że tylko bardziej zunifikowana i zintegrowana Europa może stawić czoła zewnętrznym zagrożeniom.
Z kolei druga narracja – nazwijmy ją tutaj „konserwatywno-narodową” – jeśli nawet akceptuje funkcjonowanie Unii Europejskiej w dzisiejszym kształcie politycznym (co nie zawsze jest oczywiste) to mocno kontestuje obecną politykę imigracyjną na Starym Kontynencie, zaś sama problematyka imigracji staje się kluczowa w zmaganiach politycznych na scenie krajowej. Chodzi przede wszystkim o możliwie jak największe ograniczenie skali migracji, przede wszystkim z krajów muzułmańskich, ale także – w przypadku krajów z zachodniej części Europy – ze wschodu kontynentu, czyli z tzw. nowych krajów członkowskich UE. To z konieczności oznacza duży sceptycyzm wobec samej idei wielokulturowości i gloryfikację „wartości narodowych”, skądinąd rozmaicie interpretowanych w poszczególnych krajach (albowiem, przykładowo, prawica francuska może być dość odległa od prawicy polskiej w kwestii rozumienia samej idei narodu). Zbytnia różnorodność kulturowa (zwłaszcza z elementami pozaeuropejskimi), według takiej narracji, może doprowadzić do osłabienia koherencji kulturowo-społecznej państwa, co w skrajnych przypadkach skutkowałoby coraz większą przestępczością czy wręcz anarchizacją niektórych rejonów państwa. Nic dziwnego, że głównym postulatem staje się tutaj „bezpieczeństwo narodowe” czy nawoływanie do „prawa i porządku”, zwłaszcza w kontekście zamieszek i różnorakich niepokojów społecznych w dzielnicach zamieszkiwanych głównie przez społeczności imigrantów i ich potomków. Z problematyką migracji i bezpieczeństwa łączy się kwestia stosunku poszczególnych państw wobec symbolicznej Brukseli, a więc samej idei Unii Europejskiej. Narracja „konserwatywno- narodowa” emanuje rosnącym sceptycyzmem nie tylko wobec planów jakiejkolwiek politycznej centralizacji paneuropejskiej, ale nawet wobec umiarkowanych propozycji usprawnienia wspólnych działań na poziomie całości Unii, bo to jakoś zmniejszałoby rolę poszczególnych państw-członków, na przykład osłabiłoby weto pojedynczego kraju, które może paraliżować działania całości wspólnoty w niektórych obszarach. Innymi słowy: owa symboliczna Bruksela jeśli nie jest wrogiem, to przynajmniej niewygodnym oponentem, z którym należy się twardo układać, i którego można obwiniać za wszelkie niepowodzenia. Dlatego też podkreśla się tutaj fundamentalną zasadę subsydiarności, skądinąd leżącą u podstaw samej Unii, a która z kolei nie zawsze jest pozytywnie postrzegana w narracji „kulturowo-liberalnej”.
I znowu jeśli szukać akademickich referencji, to zwolennicy owej konserwatywno-narodowej narracji mogą się odwołać do szkoły Annales, zwłaszcza do jej wybitnego przedstawiciela Fernanda Braudela i koncepcji longue durée, czyli długiego trwania przy opisie istniejących narodów europejskich. Nietrudno jednak zauważyć, że w tworzonej narracji wykorzystywane bywają elementy wspomnianych teorii „konstrukcjonizmu narodowego”, czyli specyficznie rozumianej mitologii politycznej, która ma właśnie wzmacniać poczucie narodowej tożsamości, ale stanowi jedynie pewien dodatek do idei „naturalnego i długotrwałego rozwoju narodu”.
Obydwie prezentowane narracje są naturalnie pewnym politologicznym konstruktem, i chociaż rzadko występują w idealnym kształcie ideowym w społecznej rzeczywistości poszczególnych państw europejskich, to jednak stanowią pewnego rodzaju szkielet narracyjny, na którym buduje się już bardzo konkretne przekazy ideologiczne. Rzecz jasna, poszczególne kwestie społeczno- kulturowe mogą mieć większe znaczenie w jednych państwach, a znacznie mniejsze w innych, jak chociażby problem migracji z Bliskiego Wschodu i subsaharyjskiej Afryki, albo rola upolitycznionej religii w życiu społecznym, ale ów ideologiczny podział, bardziej lub mniej zniuansowany w różnych częściach Unii, wydaje się ilustrować polityczną mapę Europy. Nawet jeżeli uznamy, że owe dwie narracje stanowią pewne punkty krańcowe na długim continuum ideologicznym, zaś poszczególne partie lokują się bliżej lub dalej od owych punktów krańcowych, to zasadniczy podział ideowy wydaje się klarowny. W tym miejscu warto postawić jednak hipotezę, że pole ideowego kompromisu między obydwoma narracjami, a tym samym między poszczególny mi partiami (a bardziej koalicjami partyjnymi), które je uosabiają w państwie, coraz bardziej się zawęża, a skrajności stają się coraz bardziej wyraziste. Innymi słowy: na owym ideologicznym continuum obydwie narracje wydają się nie zachodzić na siebie, bądź pokrywają się jedynie w niewielkim stopniu, zaś w wielu krajach trudno wręcz znaleźć jakikolwiek obszar wspólny. Najbardziej znanym przykładem są oczywiście Stany Zjednoczone, gdzie fenomen „lewicowych republikanów” i „prawicowych demokratów” jest raczej kwestią przeszłości, a obydwie główne partie coraz mniej mają ze sobą wspólnego. Podobnie jest w wielu europejskich państwach. Nietrudno zatem wyciągnąć wniosek, że owa coraz bardziej polaryzacyjna forma głównych narracji sprawia, ze rosnąca liczba ich odbiorców będzie z konieczności musiała się utożsamiać albo z jedną z nich, jeśli nawet bez pełnego przekonania, lub też poszukać innej propozycji ideologicznej, co prawdopodobnie przyczyni się do proliferacji samych narracji w ramach istniejącego continuum ideologicznego. Otwórzmy w tym miejscu nawias i dodajmy, że trzeba uwzględnić również i taką grupę osób, która w ogóle nie mieści się w przedstawionym nurcie narracji, czego dowodzą badania przeprowadzone w Europie i Stanach Zjednoczonych. To z pewnością sprawia, że problematyka społeczna staje się coraz bardziej skomplikowana, ale tym samym zachęca do podejmowania kolejnych prób diagnozy rzeczywistości.
Wsparcie w ostatnich wyborach w Polsce dla „koalicji wielu partyjnych koalicji”, przy czym każda z nich oferowała własną narrację polityczno-społeczną, wydaje się dobrze ilustrować postawioną wcześniej hipotezę. Należy jednakże podkreślić, że pewna wspólna narracja dla takiej właśnie „koalicji wielu koalicji” jest koniecznością: z minimalną dawką zawartości ideologicznej, za to z podkreśleniem fundamentalnych kwestii, w przypadku Polski na przykład to problematyka bezpieczeństwa państwa (ze względu na toczącą się wojnę w Ukrainie i otwarcie militarystyczne stanowisko Rosji) oraz szeroko rozumianej wspólnoty obywatelskiej funkcjonującej w sprawiedliwym państwie prawa. Różnice ideowe w takiej koalicji są rzeczą naturalną, zaś ucieranie się stanowisk i poszukiwanie kompromisów to po prostu sama istota systemu demokratycznego. Jak przed laty pisał Leszek Kołakowski: wielu wyborców w krajach demokratycznych chciałoby głosować tylko za połową celów jakiegoś kandydata lub jakiegoś programu partyjnego, a rzadko mają taką sposobność. Kompromis w takiej sytuacji, najczęściej kosztem wyidealizowanej „czystości ideologicznej” każdej ze stron, powinien stanowić konstytutywny element porozumienia w ramach istniejącej „koalicji wielu koalicji”. Niewykluczone też, że tak zbudowana narracja będzie w kontrze do odmiennej narracji, być może odwołującej się do bardziej autorytarnych form sprawowania władzy.
O polaryzacji afektywnej, sieci internetowej i mikrotargetowaniu
Podziały społeczne, które ogniskują się szczególnie wokół kwestii eksploatowanych przez tzw. elity polityczne, mają szereg negatywnych konsekwencji, między innymi zamknięcie na inne punkty widzenia, nieumiejętność współpracy i niechęć do kompromisu. Niezgoda w zakresie przekonań, opinii lub wiedzy na temat ważnych problemów tego świata, to niestety nie jedyna linia podziałów społecznych. Znacznie groźniejsze i trwalsze są podziały afektywne – emocje odczuwane wobec członków grupy, którą traktujemy jako przeciwnika politycznego. W podzielonych społeczeństwach ludzie po prostu nie akceptują tych, którzy popierają inne ugrupowania polityczne. Nie tylko im nie ufają, ale są skłonni przypisać im jak najgorsze intencje. Z badań wynika, że zarówno Demokraci, jak i Republikanie w USA, popierający PiS i KO w Polsce, osoby religijne i ateiści w różnych krajach etc. – twierdzą, że członkowie drugiej grupy są obłudni, niegodni zaufania, samolubni i zamknięci w sobie, i nie są skłonni do dialogu, współpracy i kompromisu ponad podziałami partyjnymi/grupowymi. To zjawisko wrogości między partiami znane jest jako polaryzacja afektywna. Wiemy, że te animozje mają tendencję do rozlewania się i wpływają na zachowania i postawy poza sferą polityczną. Jedną rzeczą jest, jeśli nieporozumienia partyjne ograniczają się do kontestacji politycznych, ale zupełnie inną, jeśli codzienne interakcje i wybory życiowe są zagrożone przez politykę. Ponieważ poparcie dla partii politycznych w coraz większym stopniu sygnalizuje afirmowanie tych, a nie innych wartości, a nawet wyznawany światopogląd, nic dziwnego, że partyjność wpływa na podstawowe relacje społeczne, takie jak przyjaźń, związki romantyczne lub małżeństwa. Istnieją dane, które wskazują, że przykładowo zwolenniczki Lewicy nie są skłonne wchodzić w relacje z mężczyznami popierającymi Konfederację.
Polaryzacja afektywna z jednej strony jest konsekwencją coraz bardziej zideologizowanych narracji, z drugiej – to prawdziwe sprzężenie zwrotne – dodatkowo wzmacnia siłę samych narracji, i tym samym pogłębia istniejące podziały społeczne. Warto przy tym dodać, że choć postrzegana najczęściej jako efekt konkretnych działań i linii narracyjnych, polaryzacja staje się także celowo używanym narzędziem budowania tożsamości i – coraz częściej – także mikrotożsamości. Zjawisko polaryzacji nie jest więc etapem końcowym procesów społeczno-politycznych, które obecnie obserwujemy, ale raczej, co niezwykle niepokojące, etapem przejściowym mogącym prowadzić do coraz większej społecznej dezintegracji.
Samo zjawisko mikrotożsamości jest ściśle związane z Internetem i takimi mechanizmami sieciowymi, jak m.in. komora pogłosowa (ang. echo chamber) czy bańki filtrujące (ang. filter bubble), które za pomocą algorytmów tworzą środowisko, w którym spotkać można wyłącznie informacje i opinie odpowiadające własnym poglądom i dodatkowo je wzmacniające. Specjaliści od marketingu internetowego szybko zrozumieli sprzedażowy potencjał takich algorytmów i wykorzystali go do mikrotargetowania, czyli kierowania specjalnie przygotowanych przekazów reklamowych do bardzo wąskiej, odpowiednio sprofilowanej grupy odbiorców. To pozwala lepiej dopasować wyspecjalizowaną ofertę do oczekiwań klienta, którego odpowiedni profil został wcześniej opracowany. Narzędzie to jest również przydatne w kampaniach politycznych, pozwala bowiem na tworzenie komunikatów precyzyjnie dopasowanych do psychometrycznych charakterystyk użytkowników Internetu. To, co może służyć skutecznej komunikacji, łatwo przecież wykorzystać w działaniach politycznych, w tym także do manipulowania wyborcami, co pokazał casus Cambridge Analytica. Firma ta, na podstawie danych użytkowników Facebooka stworzyła bazę profili psychometrycznych na potrzeby kampanii politycznych, m.in. dla ówczesnego kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych – Donalda Trumpa, a także dla zwolenników wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Dla celów politycznych wykorzystano nie tylko dane demograficzne, lokalizacyjne i tzw. atrybuty (m.in. ważne wydarzenia z życia, zainteresowania, zachowania), ale także dane wrażliwe (m.in. dotyczące preferencji seksualnych, światopoglądu, czy religii). Pozwoliło to na dotarcie do konkretnych grup odbiorców z dokładnie sprecyzowanym komunikatem, pasującym zarówno do ich stylu życia, statusu materialnego czy społecznego, jak i oferującym właściwy ładunek emocjonalny, uruchomiany poprzez wywołanie np. lęku przed imigrantami, czy niechęci do osób LGBTQ+. Obie kampanie, jak wiemy, zakończyły się zaskakującym, nawet dla dziennikarzy i politologów, sukcesem. Wydaje się, że dodatkowym, być może nawet niezamierzonym, efektem mikrotargetowania jest wzmacnianie mikrotożsamości. Mamy zatem znowu do czynienia ze specyficznym sprzężeniem zwrotnym prowadzącym do coraz większego zawężania mikrotożsamości, dzięki czemu przekazy kierowane do każdej z takich grup mogą być coraz bardziej precyzyjne, co z kolei prowadzi do dalszego zawężania i tak już wąskich mikrotożsamości.
Problematyka mikrotożsamości, dzisiaj jeszcze mało znana i wymagająca dalszych studiów, może w niedalekiej przyszłości przyczynić się do głębokich zmian społecznych i kulturowych, i to zarówno w cywilizacji Zachodu, jak również poza jego granicami. To rzecz interesująca nie tylko dla akademików, lecz także dla osób zaangażowanych w sferę polityczną na wielu poziomach. I nie chodzi tylko o kwestię koherencji społecznej i pewnego minimum harmonii kulturowej w państwie, ale o praktyczne konsekwencje w realizowaniu samej polityki: chociażby dotyczące zależności między decyzjami wyborczymi a własnym dookreślaniem tożsamości poszczególnych segmentów elektoratu, prawdopodobnie coraz bardziej pluralistycznego, z coraz węziej definiowanymi interesami, które nie zawsze będą uwzględniane w narracjach głównego nurtu. Kto wie, czy nie będzie to jedno z najważniejszych wyzwań w kolejnych dekadach XXI wieku?
Artykuł powstał w ramach międzynarodowego projektu DigiPatch. Moving from networked to patchworked society, którego głównym celem jest zrozumienie tego, jak korzystanie z mediów cyfrowych w interakcji z psychologią użytkownika sieci (motywacjami, tendencyjnościami poznawczymi i procesami wpływu społecznego) oraz kontekstem kulturowym (norm i wartości), sprzyja powstawaniu wirtualnych tożsamości oraz zbadanie, w jakim stopniu procesy te niosą ze sobą ryzyko dla spójności społecznej, zarówno w środowiskach cyfrowych, jak i analogowych, poprzez zmniejszanie zdolności społeczeństwa do tworzenia wspólnych wartości, norm, zasad i celów.
Project DigiPatch is supported by NCN Poland (2021/03/Y/ HS6/00251), FORTE Sweden, DLR-PT Germany, AEI Spain, UKRI Economy and Social Research Council and UKRI Art and Humanities Research Council UK, under CHANSE ERA- -NET Co-fund programme, which has received funding from the European Union’s Horizon 2020 Research and Innovation Programme, under Grant Agreement no 101004509.
Piotr Kłodkowski – profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, były ambasador RP w Indiach (2009 –2014), profesor wizytujący na University of Rochester (stan Nowy Jork). Wkrótce opublikuje: „Azjatycka Wielka Gra. Indie i Azja Południowa w sporze o regionalną i globalną dominację w XX i XXI wieku”.
Anna Siewierska – politolożka, profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego, felietonistka w tygodniku „Polityka”. Ostatnio opublikowała „Polityka strachu. Jak strach zabija demokrację” (2023).
Małgorzata Kossowska – profesor nauk humanistycznych, kierownik Zakładu Psychologii Społecznej i Center for Social Cognitive Studies w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ostatnio opublikowała „Człowiek w obliczu pandemii” (2021). Kieruje międzynarodowym konsorcjum DigiPatch zajmującym się badaniami wpływu mediów elektronicznych na procesy społeczne.
Artykuł ukazał się w:
Przegląd Polityczny 184/2024