Małgorzata Szpakowska: MISTRZ

TO SĄ BARDZO rożne teksty. Pisane z rożnych okazji, prawie wszystkie już po wyjeździe autora z Polski w 1973 roku. Wstępy, wykłady, wywiady, wspomnienia, także nekrologi zebrane z przeszło czterdziestu lat. Aż dziw, jak łatwo z dzisiejszej perspektywy układają się w historię pokolenia. A w każdym razie istotnej jego części, forma-cji umysłowej, której głos z największą siłą rozbrzmiewał w latach sześćdziesiątych, aż został gwałtownie stłumiony. Rysując kolejne sylwetki swoich mistrzów i przyjaciół, Krzysztof Pomian opowiada ważny, a dziś często pomijany, fragment dziejów lewicowej inteligencji polskiej. Przypomina doświadczenia, jakie przypadły w udziale ludziom z tego kręgu, i przemiany, którym podlegali zarówno oni sami, jak idee, które próbowali wprowadzić w życie. Pokazuje, czym w praktyce było Miłoszowe „ukąszenie heglowskie” i jak się można było z niego wyleczyć.

Czas był marny. O tym zapominać nie należy. Wprawdzie po 1956 roku ustał terror i zelżał strach, nie znaczy to jednak, że żyło się dużo łatwiej. Jakby nad Polską nadal wisiała lepka mgła. Ten i ów czasem zdołał się przez nią przebić: jakiś muzyk światowej klasy, jakiś uczony, pisarz oficjalnie odsądzany od czci i wiary albo zbuntowany filmowiec. Szamotało się we mgle oczywiście więcej – artystów, uczonych, także niedoszłych reformatorów. Jednym udawało się coś wydrapać na miarę możliwości, innych uciszano, pojedynczy lądowali w więzieniu. Gęby za lud krzyczące nie znajdowały na razie większego posłuchu, a cisi, ciemni, mali ludzie jeszcze się nie zaczęli buntować. Czy raczej: buntowali się, ale kiedy indziej i z innych powodów niż poeci i filozofowie.

A jednocześnie zdarzały się okresy autentycznego ożywienia intelektualnego i artystycznego. Jak właśnie po Październiku. Coś wtedy wybuchło, coś się uwolniło, zelżały zakazy, bardziej otwarty, choć nadal kontrolowany, stał się dostęp do kultury „burżuazyjnej”, niektórym nawet dane było zaznać jej na miejscu. Z dzisiejszej perspektywy te profity mogą wydawać się skromne, zastępcze, ale wtedy oszałamiały wolnością. Tymczasem pośród polskich przełomowych miesięcy Październik jest dziś najmniej jednoznaczny. Dla jednych to nadal wypadkowa walk frakcyjnych w łonie PZPR, dla innych pierwsza z dat znaczących etapy walenia się ustroju, a dla jeszcze innych – próba odzyskania suwerenności przez Polskę, szybko stłumiona. Są wreszcie i tacy, dla których „odchodzenie od Października” zaczęło się już w dniu wielkiej manifestacji pod Pałacem Kultury, kiedy tryumfujący Gomułka zarządził koniec wiecowania. Naprawdę jednak tego odchodzenia starczyło na następnych dziesięć czy nawet dwanaście lat.

Mistrzowie i przyjaciele Krzysztofa Pomiana – a przede wszystkim sam autor książki – to w większości ludzie, na których życiu Październik zaważył bezpośrednio. Posługując się określeniem użytym przez Magdalenę Bajer można powiedzieć, że prawie wszyscy oni nosili blizny po ukąszeniu – prawie wszyscy przeszli przez marksizm i prawie wszyscy doświadczyli utraty ideologicznych złudzeń. „Rewizjoniści” z pierwszej części książki sami zresztą przyczynili się do tego, że się te złudzenia rozwiały. Pomijam nawet bezpośredni udział wielu z nich – w tym autora – w czynnej polityce; tu ważniejsze jest, że żarliwym komunistom wyraźnie zaszkodziły rzetelne studia. Do marksizmu, który wówczas nie tylko stanowił doktrynę obowiązującą w Polsce i w obozie radzieckim, ale także wydawał się atrakcyjny dla wielu środowisk na Zachodzie, do marksizmu, który traktowany był jako wykład ostatecznej prawdy, zaczęli w końcu sami stosować podsuwane przez marksizm narzędzia historii filozofii; ukoronowaniem tego podejścia miały być po latach Główne nurty marksizmu Kołakowskiego. Materializm dialektyczny zastąpili antropocentryzmem; prymatowi mas przeciwstawiali zainteresowanie jednostką; własny osąd moralny wreszcie postawili ponad dyscyplinę partyjną. Oczywiście, nie dokonało się to od razu, ten proces współbrzmiał z tym, co działo się w polityce: z rewelacjami Światły, z demaskatorską mową Chruszczowa, z poznańskim Czerwcem, wreszcie z codziennym doświadczeniem. Kryzys ideologiczny zbiegł się z rozczarowaniem działaniami partii, która ostatecznie wcześniej czy później wszyscy opuścili. Jedni z ulgą, inni z goryczą.

Krzysztof Pomian, Wśród mistrzów i przyjaciół, Fundacja Terytoria Książki, 2018

Znaczna część bohaterów książki Pomiana związana była z Uniwersytetem Warszawskim, kilku z nich wprost z Wydziałem Filozofii. Wydziałowi temu autor poświęcił sporo miejsca, w tym oddzielny rozdział, swoją „historię subiektywną”. Odbiega ona od dwóch najbardziej znanych opowieści na ten temat: jednej – oskarżycielskiej – o szkole marksistowskich janczarów walczących z przedwojenną profesurą i drugiej – apologetycznej – o warszawskiej szkole historyków idei. Co do tej drugiej, warto od razu zauważyć, że choć nazwisko Krzysztofa Pomiana wymieniane jest wśród czołowych jej przedstawicieli, samo to określenie bodaj w jego książce nie pada. Więcej, jego książka w całości stanowi pewną kontrpropozycję: jest opisem środowiska intelektualnego, którego poglądy tylko w części były zbieżne, metody badawcze zróżnicowane, więzi najczęściej nieformalne i o rożnym natężeniu, a zainteresowania rozproszone. Nie szkoła, raczej krąg czy konstelacja badaczy, w części naznaczonych wspólnym doświadczeniem politycznym. Albo – żeby ahistorycznie posłużyć się terminem znanym skądinąd – coś w rodzaju naszej République des lettres.

Prawdziwej République des lettres, tej z siedemnastego wieku, Krzysztof Pomian poświecił niegdyś dużą część swej pracy doktorskiej, wydanej po wielu latach jako Przeszłość jako przedmiot wiedzy; pisał tam o środowisku ówczesnych intelektualistów i erudytów podważających dogmaty zarówno kościelne, jak klasowe, zwalczających przesądy i nade wszystko ceniących wolność słowa i myśli. W obecnej książce nazwał tak rozdział dotyczący przyjaciół z Francji, myślę jednak, że to określenie równie dobrze można zastosować do kręgu ludzi, wśród których w latach sześćdziesiątych obracał się w Polsce. Ostatecznie tu także chodziło przede wszystkim o odrzucenie autorytetu, o wolność myśli i badań naukowych. Członków polskiej République des lettres łączyła nie wspólna metodologia, lecz postawa: przekonanie o autonomii kultury wobec ideologii i autonomii etyki wobec polityki. Bo poza tym mogło ich różnić bardzo wiele.

Co zaś do czarnej legendy – winy hunwejbinów były niezaprzeczalne i nie zmienia tego fakt, że wyznane i odpokutowane. Tutaj nie może być dyskusji. A jednak i na ten epizod można spojrzeć z nieco innej perspektywy. Nie usprawiedliwić, lecz zrozumieć. W roku 1951 – pisze Pomian – na miejsce dawnych czasopism powstała Myśl Filozoficzna; na jej łamach ukazała się seria tekstów, których autorzy, filozofowie-marksiści – Bronisław Baczko, Henryk Holland, Leszek Kołakowski, Tadeusz Kroński, Adam Schaff – uderzali w uznane autorytety polskiej filozofii: Kazimierza Ajdukiewicza, Romana Ingardena, Tadeusza Kotarbińskiego, Władysława Tatarkiewicza, Kazimierza Twardowskiego. Przedmiotem ostrych ataków była równocześnie filozofia katolicka. Otóż sam ten fakt, czytamy dalej, w normalnych warunkach nie powinien budzić szczególnego oburzenia. Przecież spory i kontrowersje są istotą filozofii, a nowe pokolenie nie musi podzielać poglądów starszego. Tylko że warunki normalne nie były. Rzecz się działa w epicentrum stalinizmu, w sytuacji jawnego terroru. Krytyka filozoficzna mogła kończyć się sankcjami administracyjnymi, jak w przypadku Tatarkiewicza i Ingardena, w dodatku bez gwarancji, że konsekwencje nie pójdą dalej. O tym atakujący nie mogli nie wiedzieć. Ideologiczne zaślepienie, któremu wówczas ulegli, miało im potem ciążyć przez wiele lat.

Wyzwolić się z tego zaślepienia było trudno. Pewne okoliczności jednak sprzyjały. Pomian, który zaczął studia w 1952 roku, zwraca na przykład uwagę na rolę Adama Schaffa; był on wprawdzie naczelnym marksistą PRL i członkiem najwyższych władz partyjnych, ale był także wychowankiem szkoły lwowsko-warszawskiej i żywił przekonanie, że bezwzględną walkę z filozofią burżuazyjną warto poprzedzić jej poznaniem. Schaffowi polska filozofia tamtych lat miała do zawdzięczenia znakomitą bibliotekę Wydziału Filozofii i Instytutu Filozofii PAN, a także Bibliotekę Klasyków Filozofii – serię wydawniczą kontynuowaną potem przez ponad pół wieku, unikatową i nieocenioną. Trwała także Katedra Logiki z profesorem Tadeuszem Kotarbińskim i jego bezpartyjnymi asystentami, gdzie wykładano również filozofię niemarksistowską. Wreszcie profesorowie marksiści – padają nazwiska Niny Assorodobraj, Juliana Hochfelda, Tadeusza Krońskiego – też byli znakomicie wykształceni, bez ideologicznego szczękościsku. Pomian wspomina zaskoczenie, z jakim – jako dziarski zetempowiec – przyszedł na konsultację do Bronisława Baczki z pracą o Osiemnastym brumaire’a, a ten zalecił mu lekturę Czarnowskiego i Durkheima. Zimą 1953 roku na Uniwersytecie Warszawskim spokojne stwierdzenie, że nie ma nic złego w byciu durkheimistą, było zaiste czymś niezwykłym.

Wiedza szkodziła marksistom. Ale prawdziwy cios zadała polityka.W 1956 roku – pisze Pomian – krystaliczne niebo platońskich idei komunizmu spadło na ziemię empirii i legło w gruzach, a marksizm utracił swą unikatową wyższość wobec innych doktryn filozoficznych i społecznych. Nie oznaczało to jednak pełnej zmiany światopoglądu. Odchodzenie od doktryny – także od partii – trwało dłużej. W niektórych aspektach ciągnęło się przez kilka, nawet kilkanaście lat.

Zatrzymałam się dłużej przy wątku związanym z Wydziałem Filozofii z prostej przyczyny: sama tam studiowałam dziesięć lat później. Uczestniczyłam w seminariach Baczki i Kołakowskiego, byłam doktorantką Pomiana. Mogłam na własne oczy śledzić ciąg dalszy opisanego tu procesu: odrzucanie przez naszych nauczycieli ostatnich warstw marksistowskiej politgramoty. Wydział, niegdyś pomyślany jako kuźnia kadr partyjnych, w latach sześćdziesiątych był już prawie aideologiczny. Przywołany tu Schaff prowadził wprawdzie seminarium z filozofii marksistowskiej, ale na zajęciach (jeśli się odbywały – Schaff dużo podróżował) mowa była na ogół o rożnych teoriach poznania. A z kolei Katedra Filozofii Nowożytnej – Baczki, Kołakowskiego, Pomiana – bez żenady sięgała po nowości myśli jak najbardziej burżuazyjnej. Albo po niedocenianych myślicieli polskich, Brzozowskiego czy Witkacego. Przy czym proces ideowego przepoczwarzania nadawał poszukiwaniom badawczym filozofów niezwykłą energię; a my – studenci, doktoranci – byliśmy w jakimś stopniu do tych poszukiwań dopuszczani.

Przełamanie bariery ideologicznej, krytyka marksizmu – to był dla opisywanej przez Pomiana formacji krok zapewne najważniejszy. Ale w książce jest mowa o jeszcze innych barierach. Szczególnie ważna wydaje się ta, którą tworzył stosunek do Kościoła i katolicyzmu. Po latach, w rozmowie z Pawłem Machcewiczem i Wiesławem Władyką, Pomian wspominał pół żartem: Jeszcze piętnaście lat poźniej [po 1956] miałem wątpliwości, czy dać swój tekst do „Znaku” i nawet pytałem o zdanie na ten temat Marię Ossowską, która udzieliła mi swej aprobaty. Nawet po zerwaniu z partią trudno było odrzucić odruchowy antyklerykalizm; tak ze względu na pamięć o przedwojennych rycerzach katolickiego państwa narodu polskiego, jak z powodu ludowego katolicyzmu, który zapanował u nas po wojnie. Grodź wodoszczelna – pisze Pomian – nadal oddzielała inteligencję laicką od katolickiej.

A przecież byli tacy, którym tę granicę udawało się przekroczyć. Takim kimś był wśród przyjaciół Pomiana Jan Strzelecki. Socjalista, który z kontaktów z francuskim personalizmem i z własnych okupacyjnych doświadczeń wyniósł zdolność rozumienia chrześcijaństwa od wewnątrz, przede wszystkim w jego wymiarze etycznym, a także pogląd na temat roli religii, który był radykalnie odmienny od opinii uznawanych w jego środowisku. Pośród lewicowych intelektualistów był wyjątkiem, również w tym, że nigdy nie przejawiał wobec wierzących pogardliwej wyniosłości, tak powszechnej wśród tych, którzy uważają się za „oświeconych”. Kluczową kategorią jego socjalizmu było braterstwo i chyba to przede wszystkim okazało się drogą pozwalającą pokonać przepaść. Pomian określił poglądy Strzeleckiego jako personalizm socjalistyczny; w jego myśleniu akcentował wymiar religijny. Sam zaś zawdzięczał mu znajomość z Tadeuszem Mazowieckim, drogę do środowiska Więzi, także Znaku. Choć początkowo nie bez rezerwy – jak wynika ze słów przytoczonych wcześniej.

Po stronie katolickiej trochę podobną rolę między przeciwstawnymi obozami pełnił w Paryżu ksiądz Józef Sadzik. Był – pisze Pomian – człowiekiem Kościoła i człowiekiem kultury, które w jego odczuciu winny były współbrzmieć, choć kultura była dla niego nie tylko zespołem środków, ale również obszarem celów samoistnych. Ksiądz Sadzik był twórcą Centre du Dialogue, rodzaju klubu, gdzie od 1974 roku spotykali się artyści i filozofowie, ale który powołany został rownież z intencją godzenia inteligencji katolickiej z laicką. Należał bowiem do tego rzadkiego gatunku osób – pisze o Sadziku Pomian – które mają dar skupiania wokół siebie innych, łączenia ich i wytwarzania miedzy nimi trwałych więzi. Do jego przyjaciół należeli i Miłosz, i Herbert; a także malarze – Jan Lebenstein i Roman Cieślewicz. W Centre du Dialogue bywali Konstanty Jeleński i Jerzy Gierdroyc, wykład inauguracyjny wygłosił tam Stefan Kisielewski, a kolejny – właśnie Krzysztof Pomian. Bo też celem klubu było nie tylko pojednanie wierzących i niewierzących, ale także stworzenie wspólnej platformy dla emigrantów i krajowców.

Centre du Dialogue powstało w 1974 roku; wyjazd do Paryża nie był już wtedy taką rzadkością. Polaków we Francji pojawiało się mnóstwo, ale – jak podkreśla Pomian – niekoniecznie kwapili się do kontaktów z przedstawicielami emigracji politycznej. Wielu po prostu bało się szukać takich znajomości. Rożne ośrodki emigracyjne we Francji też często izolowały się od siebie, traktując z nieufnością kolejne grupy przybyszów. Centre du Dialogue księdza Sadzika stanowiło względnie neutralne miejsce, w którym wszyscy oni mogli się spotkać. Rownież dawni rewizjoniści i marksiści, dla których kontakt z emigracją nadal miał posmak owocu zakazanego. To także była bariera, którą należało pokonać.

Krzysztof Pomian – współpracownik i badacz Kultury, a też może najbliższy po śmierci Mieroszewskiego partner intelektualny Giedroycia – nie był emigrantem, zachował polski paszport. Co więcej, przyjeżdżając do Francji nadal pozostawał obywatelem République des lettres, zaproszony przez francuskie instytucje naukowe, wnosząc własny program badawczy. Także uczeni francuscy, wśród których się obracał i o których pisze, to same wielkie nazwiska historiografii: Braudel, Furet, Le Goff. Ale w książce rzadko jest mowa o tym, czym sam zajmował się jako uczony: o muzealnictwie i, szerzej, kolekcjonerstwie, przede wszystkim włoskim i francuskim, które nie tylko badał jako historyk, ale które uczynił przedmiotem refleksji filozoficznej.

Znacznie więcej miejsca zajmuje opowieść o Kulturze, jej działaniach i ludziach z nią związanych. Wyraźna jest fascynacja Pomiana samą osobą Giedroycia, widoczna nawet w żartach o Redaktorze, który usiłuje redagować polskie życie publiczne i który pragnie, by Polska była arcydziełem. Ale przede wszystkim akcent pada na stworzony przez Kulturę projekt modernizacyjny. W jego centrum Pomian sytuuje spór o rozumienie polskości i tłumaczy to sięgając do trzech tekstów z kręgu KulturyTrans-Atlantyku, Zniewolonego umysłu i artykułu Konstantego Jeleńskiego z 1956 roku Od endeków do stalinistów. Powieść Gombrowicza przedstawia jako manifestację swobodnego „ja” przeciwstawianego tradycyjnej polskiej wspólnotowości. Esej Miłosza stanowi dla niego przykład analitycznej postawy wobec urzeczenia komunistycznego, bez potępień i bez rozgrzeszeń. Artykuł Jeleńskiego wreszcie wskazuje jako podnoszący bez ogródek temat polskiego antysemityzmu, który przetrwał okupację hitlerowską i nie obudził w Polakach odruchu solidarności wobec Żydów. Już tylko te trzy punkty wystarczyłyby za świadectwo wyjątkowości Kultury wśród rożnych ośrodków emigracyjnych. A na tym nie koniec – Kulturę stać było nawet, jak wiadomo, na udzielenie kredytu zaufania Gomułce w 1956 roku. Słusznie czy niesłusznie, ale w zgodzie z nastrojami w kraju. Przyznawała też, że nie wszystkie reformy, jakich dokonał nowy ustrój, są negatywne i że niektóre trzeba będzie zachować, co brzmiało jak bluźnierstwo. Głosiła wreszcie nieodwracalność powojennych zmian terytorialnych; zamiast marzeń o powrocie do Wilna, Lwowa i Grodna sugerowała poparcie dla Litwy, Ukrainy i Białorusi. Zwłaszcza ten postulat dla części emigracji był nie do przyjęcia. Z perspektywy przybyszów z kraju (przynajmniej niektórych) wskazywał natomiast na realizm polityczny.

Pomian zmusił Giedroycia do napisania autobiografii; właściwie – jakkolwiek dziwnie to brzmi – sam ją za niego napisał, wykorzystując czterdzieści godzin nagranych rozmów. Ale, jako się rzekło, nie było to jego jedyne pole działania. Paryż w ogóle dopingował go do aktywności. Obok współpracy z Kulturą była przecież własna praca naukowa, kolejne książki, redakcja Le Debat, seminaria, doktoranci. Były także wystąpienia polityczne, bardzo intensywne w latach osiemdziesiątych. Ale związki Krzysztofa Pomiana z Paryżem zaczęły się dużo wcześniej.

W zakończeniu książki zawarł opowieść, jak na zesłaniu w kazachskim miasteczku Żana Semej czytał w kółko książkę Bystronia Paryż: dwadzieścia wieków, jedną z niewielu, które wówczas posiadał. Były tam fotografie Łuku Tryumfalnego, Pol Elizejskich, katedry Notre-Dame, kościoła Saint-Germain d’Auxerrois. Konrad Lorenz – pisze Pomian – odkrył zjawisko imprintingu: młode gęsi, które dopiero co się wylęgły, utożsamiają się z pierwszym ruchomym przedmiotem, jaki widzą […] i podążają odtąd za nim, jakby to była ich matka. Wydaje mi się, że z Paryżem przytrafiło mi się coś podobnego. Wdrukował się on w mój umysł. […] Żadne inne miasto, wyjąwszy Warszawę, nie wydawało mi się tak swojskie, będąc zarazem, w odróżnieniu od Warszawy, obce. Z żadnym innym, wyjąwszy Warszawę, nie czułem się tak blisko związany. Książka Pomiana wiąże na nowo te dwa miasta. Szczęśliwie już nie musi między nimi wybierać.


Małgorzata Szpakowska – krytyk literacki, historyk idei, profesor w Instytucie Kultury Uniwersytetu Warszawskiego. Opublikowała m.in. „‹‹Wiadomości Literackie›› prawie dla wszystkich” (2012). W 2013 roku ukazał się wywiad-rzeka zatytułowany „Outsiderka. Rozmowy z Małgorzatą Szpakowską”.

ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W NUMERZE 149 PRZEGLĄDU POLITYCZNEGO.

Skip to content