Tocqueville był sam. Godził się z demokracją, ale jej nie wysławiał, pochodził z arystokratycznego rodu, ale nie próbował wskrzesić tego, co Rewolucja zabiła. Uważał Parlament za niezbędny, ale nie lubił większości parlamentarzystów. Miał ambicję zrobienia wielkiej kariery politycznej, ale w końcu pogodził się z tym, że jest tylko pisarzem. Dlatego rozczarowywał na zmianę lewicę i prawicę, gardził radykałami i ideologami tak samo jak reakcjonistami czy stronnikami despotyzmu. Nie mając złudzeń co do szans tych, którzy jak on pokładali swe nadzieje w ustroju umiarkowanym i liberalnym, nie miał wyrozumiałości dla egoizmu burżuazji, która zajęła wszystkie stanowiska za Ludwika Filipa. Nie uległ jednak czarowi tego, który uważał się za człowieka przeznaczenia: Gdyby Ludwik Napoleon był człowiekiem mądrym lub człowiekiem genialnym, nie zostałby nigdy prezydentem republiki. Wierzył w swoją gwiazdę. Uważał się stanowczo za narzędzie przeznaczenia i człowieka niezbędnego. Zawsze uważałem, że był naprawdę przekonany o swoim prawie i wątpię, by Karol X miał większego fioła na punkcie swej prawowitości niż on swojej, będąc zresztą równie niezdolny jak on do ukazania powodów swej wiary, bo o ile miał coś w rodzaju abstrakcyjnej miłości do ludu, to miał bardzo niewielkie zamiłowanie do wolności. Charakterystyczna i fundamentalna praca jego umysłu w dziedzinie politycznej polegała na nienawiści i pogardzie do zgromadzeń przedstawicielskich. Ustrój monarchii konstytucyjnej wydawał mu się jeszcze bardziej nieznośny niż ustrój republiki. Bezgraniczna pycha, jaką napawało go jego nazwisko, chętnie chyliła czoła przed narodem, ale buntowała się na myśl o uleganiu wpływowi parlamentu.
Jednak wszystkie te zanegowania są jakby przekształcone przez pewne stałe twierdzenie pozytywne, przez przywiązanie do pewnej świętej wartości. Należę do tych, którzy nie mogli nigdy bez wzruszenia czytać ostatnich wierszy Dawnego ustroju i rewolucji: Proszę zresztą wziąć pod uwagę, że w tym właśnie różnię się mniej od większości mych przeciwników, choć oni tego może nawet nie podejrzewają. Gdzie jest człowiek, który z natury miałby duszę na tyle nikczemną, że wolałby być zależnym od kaprysów jednego ze swych bliźnich, niż przestrzegać praw, do których ustanowienia sam się przyczynił, gdyby jego naród wydawał się posiadać cnoty konieczne, by czynić dobry użytek z wolności? Myślę, że kogoś takiego nie ma. Nawet despoci nie przeczą, że wolność jest doskonała. Tyle że chcą jej tylko dla siebie i twierdzą, że wszyscy inni są jej zupełnie niegodni. Różnimy się więc nie opinią, jaką powinniśmy mieć o wolności, lecz większym lub mniejszym szacunkiem dla ludzi. I dlatego można powiedzieć z całą pewnością, że zamiłowanie dla rządów absolutnych jest wprost proporcjonalne do po- gardy, jaką żywi się do swojego kraju. Proszę mi pozwolić jeszcze trochę zaczekać, nim się nawrócę na to uczucie.
przetłumaczył Wiktor Dłuski
Na prezentowany wyżej tekst składa się fragment eseju będącego jednym z aneksów do książki Raymonda Arona „Les étapes de la pensée sociologique”, Gallimard, Paris 1967. Nasze tłumaczenie opiera się na wydaniu tej książki z 1976 roku.
Raymond Aron (1905–1983) – francuski filozof, socjolog, teoretyk polityki i publicysta polityczny. Był członkiem Akademii Nauk Moralnych i Politycznych (od 1963) oraz wieloletnim współpracownikiem dziennika Le Figaro (1947–1983). Opublikował m.in. „L’opium des intellectuels” (1955, wyd. pol. 1956 pt. „Koniec wieku ideologii”, później „Opium intelektualistów”); „La Révolution introuvable” (1968); „Mémoires” (1983, wyd. pol. „Wspomnienia”, t. I, 2006).