DOTARŁSZY PODCZAS SWOJEJ PIERWSZEJ PODRÓŻY WŁOSKIEJ DO NEAPOLU po pobycie w Rzymie, 25 lutego 1787 roku Goethe zanotował z entuzjazmem: Nareszcie i tu dotarliśmy szczęśliwie i pod pomyślną gwiazdą […] Szeroka droga bieg[ła] między łanami pszenicy, która jest już na piędź wysoka i wygląda jak dywan. Rzędami na polach stoją topole, a na ich wysokich gałęziach rozpięte są winne latorośle […] Znaleźliśmy się rzeczywiście w całkiem nowym kraju. Płaskie dachy świadczą o odmiennym klimacie, jakkolwiek wnętrza domów mogą się okazać niezbyt przyjemne. Wszyscy są na ulicy, wygrzewają się w słońcu, póki nie zajdzie. Mieszkaniec Neapolu uważa, że żyje w raju; o krajach północnych ma bardzo żałosne wyobrażenie: „Sempre neve, case di legno, gran ignoranza, ma denari assai”. Tak to sobie przedstawia nasze życie. Dla zbudowania wszystkich Niemców tłumaczę te słowa: „Stale śnieg, domy drewniane, wielka ignorancja, ale pieniędzy w bród”.
Trudno powiedzieć, czy przyszły autor Sonetów rzymskich istotnie uważał, że neapolitańskie wyobrażenie na temat Północy, czyli krainy za Alpami, posłuży „zbudowaniu” jego rodaków. Być może zdecydował się przetłumaczyć włoską frazę dla skomplikowanego efektu ironicznego: patrzcie, sądzą tu, iż jedyną waszą zaletą jest nabita kabza, poza tym żyjecie w ciemnościach i ciemnocie, a prymitywne schronienia przed zimnem potraficie budować tylko z drewna. Albo prości mieszkańcy ziemskiego raju niewiele wiedzą o świecie, albo mają co najmniej trochę racji: w porównaniu do ich południowego luksusu bez wielkich wydatków ci z Północy to barbarzyńcy, którzy nie znają prawdziwego życia. W każdym razie Goethe jest na Południu szczęśliwy i chociaż zapewnia, że wróci do ojczyzny z ochotą, cierpi chyba na coś w rodzaju kompleksu niższości. Wymarzony pobyt w Italii robi na nim ogromne wrażenie, wobec splendoru Południa nie szuka argumentów na rzecz kultury niemieckiej, a przed wyjazdem przeczytał zapewne Winckelmanna, blisko trzy dekady wcześniej bawiącego w Neapolu dwukrotnie. Wprawdzie zapowiadające romantyzm Cierpienia młodego Wertera ukazały się już dość dawno (1774), niemniej turysta u stóp Wezuwiusza nadal wydaje się człowiekiem Oświecenia, spadkobiercą Rzymian.
To samo miasto odwiedziła również na początku wieku XIX pani de Staël, tułająca się po Europie przeciwniczka Napoleona i autorka dwóch rozpraw o literaturze, które miały przyczynić się do zmiany kulturowego pejzażu kontynentu: De la littérature considéréé dans ses rapports avec les institutions sociales [O literaturze rozważanej w jej związkach z instytucjami społecznymi] i De l’Allemagne [O Niemczech]. W pierwszej z nich pojawiło się niezwykle wkrótce wpływowe rozróżnienie między literaturą Południa a literaturą Północy, oparte w dużej mierze na słynnym „północnym” falsyfikacie, jakim były Pieśni Osjana Jamesa Macphersona. Pani de Staël pisała: Jak mi się wydaje, istnieją dwie literatury całkowicie odmienne: literatura, która pochodzi z Południa, i ta, co wywodzi się z Północy; ta, której pierwszym źródłem jest Homer, i ta, której pierwowzorem był Osjan. Grecy, Latynowie, Włosi i Francuzi wieku Ludwika XIV należą do rodzaju literatury, którą nazwę literaturą Południa; dzieła angielskie, dzieła niemieckie i niektóre pisma Duńczyków i Szwedów winny być zaliczone do literatury Północy, do tej, która wzięła początek od bardów szkockich, mitów islandzkich i poezji skandynawskich. Od momentu, gdy powstawały neapolitańskie zapiski Goethego – świadectwa wielowymiarowej fascynacji Południem – minęło zaledwie trzynaście lat, francuska znawczyni Niemiec i zachodzących w nich po „okresie burzy i naporu” literackich przemian była jednak gotowa do odwrócenia kulturowej hierarchii nawet wbrew klasycznej tradycji własnej kultury. Co więcej, zdawała się, choć nie wprost, z lekceważeniem krytykować dolce far niente mieszkańców Neapolu, pozbawionych bodźców niezbędnych do tworzenia prawdziwie głębokiej poezji: Największe dokonania człowiek zawdzięcza bolesnej niepewności swego losu. Pospolite umysły są na ogół dość zadowolone z powszedniego życia; uzupełniają niejako istnienie i złudami próżności nadrabiają to, czego może im jeszcze nie dostawać. Zamiast radości czerpanej ze świata dostępnego zmysłom, do uczuć typowych dla poezji północnej zaliczone zostają melancholia, smutek i znużenie poddane władzy wyobraźni, kluczowej właściwości podmiotu romantycznego: Poezja melancholiczna to poezja, która najlepiej przystoi filozofii. Smutek głębiej niż jakikolwiek inny nastrój pozwala nam wniknąć w charakter i los człowieka. Poeci angielscy, spadkobiercy bardów szkockich, przydali do ich obrazów refleksje i myśli, którym obrazy owe miały dać początek; zachowali zaś imaginację Północy, imaginację, co upodobała sobie wybrzeża morskie, szum wichrów, dzikie wrzosowiska; imaginację, która duszę, znużoną swym losem, unosi ku przyszłości, ku innemu światu. Wyobraźnia ludzi Północy ulatuje hen poza krańce ziemi, gdzie zamieszkali; wyrywa się poprzez chmury, które przysłaniają im widnokrąg i zdają się stanowić mroczne przejście między życiem a wiecznością. Przytoczony tu fragment brzmi nieledwie jak ekfraza – opis obrazu, czy wręcz niemal wszystkich obrazów Caspara Davida Friedricha. Zmieniły się atmosfera, klimat i flora: włoskie słońce ustąpiło szkockiemu półmrokowi, a w miejsce pszenicy i winorośli wyrósł angielski wrzos.
Na marginesie rozróżnienia de Staël opartego na lekturze Pieśni Osjana, zdemaskowanej literackiej mistyfikacji, warto poświęcić nieco uwagi osobliwym przypadkom w historii kultury europejskiej: fantazjom bądź pomyłkom, które wpłynęły na definiowanie i rozumienie różnych zjawisk lub pojęć. List napisany w 1519 roku prawdopodobnie przez Rafaela (albo Baltazara Castiglione) przypuszczalnie do papieża Leona X, zawierający uwagi na temat barbarzyńskiego pochodzenia architektury gotyckiej – Architektura niemiecka (gotycka) jest bardzo daleka od pięknej maniery Rzymian i starożytnych. Miała ona swe źródło w ściętych drzewach, których konary układają się w ostre łuki – ukształtował spojrzenie Goethego i Friedricha Schlegla na katedry w Strasburgu i Kolonii jako lasy uformowane z kamienia. Postrzeganie dzieła sztuki jako tworu natury, a niekiedy również na odwrót: natury jako budowli gotyckiej, co miało miejsce w A Tour on the Prairies Amerykanina Washingtona Irvinga (1835), pozostawiło ślady w licznych tekstach autorów późniejszych. Konsekwencje błędnego przypisania Arystotelesowi przez Johna Miltona teorii o trzech rodzajach literackich, w tym rzekomo liryki, trwały przez stulecia za sprawą autorytetu filozofa. Macpherson, w drugiej połowie XVIII wieku współtwórca brytyjskiego Gothic Revival, także przyczynił się, chcąc nie chcąc, do nadania kierunku dziejom literatury epoki romantycznego przełomu.
Łatwo zauważyć, że de Staël, w przeciwieństwie do Herdera, urodzonego we wschodniopruskim Mohrungen (Morągu), który zainspirował romantyzm po obydwu stronach Atlantyku, nie przekroczyła w swoim rozumowaniu granicy między Zachodem a Wschodem, Europą Zachodnią a Słowiańszczyzną. Słowiańszczyzna zresztą, a ściślej Polska, nie była zresztą wcale skłonna przyjąć estetycznej różnicy między Południem a Północą za dobrą monetę. Wprawdzie Maurycy Mochnacki w czasach przedlistopadowych usiłował przekonać czytelników, że starożytność sławiańska, mitologia północna i duch średnich wieków – te są źródła poezji romantycznej w Polszcze, te są obfite materiały do literatury narodowej, ta jest obszerna imaginacji, uczuć i pomysłów estetycznych dziedzina, ale Kazimierz Brodziński i Joachim Lelewel szybko jego twierdzenie oprotestowali. Polsce zabrakło rodzimej literatury średniowiecza, którą dałoby się porównać do sag islandzkich, tłumaczonej częściowo przez Lelewela Eddy czy staroangielskiego Beowulfa, chociaż historyczna teza, wedle której narody zamieszkałe na całej przestrzeni Sławian miały liczne stosunki z ludami Północy nie była bezpodstawna. Przecież to Waregowie założyli Ruś Kijowską a granicę Zatoki Gdańskiej wyznaczył półwysep o skandynawskiej nazwie Hel, nadanej mu zapewne również przez nich. Przede wszystkim jednak wobec utraty niepodległości ważna okazała się wyraźnie określona tożsamość, uznanie się narodu w jestestwie swoim, jak ten sam Mochnacki pisał kilka lat później w O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym, książce, która opuściła drukarnię w przeddzień wkroczenia po upadku powstania listopadowego wojsk rosyjskich do Warszawy. W tej sytuacji stało się jasne, iż akceptacja kontekstu ponadnarodowego groziła osłabieniem tożsamości, nadwątleniem „jestestwa”, istniały zatem dwa powody – historyczny i doraźny – by propozycji pani de Staël nie przyjąć, dystansując się zarazem w rezultacie od geograficznie bliższej części Zachodu. Romantyzm polski mimo związków z literaturą niemiecką i zainteresowania Byronem, mimo położenia kraju na północ od Alp nie zerwał stosunków z mitologią grecką i rzymską i nad dychotomię Północ-Południe przedłożył opozycję Zachodu i Wschodu (Słowiańszczyzny). Średniowieczna Północ, nie całkiem zresztą zgodna z jej ideą zawartą w De la littérature…, pojawiała się w jego obrębie tylko sporadycznie: w Mindowem i Lilli Wenedzie Słowackiego, po trosze w Grażynie i Konradzie Wallenrodzie Mickiewicza. Za przykład polskiej „poezji Północy” uważa się też czasem gotycką Marię Malczewskiego i Irydiona Krasińskiego, ale Ukrainę i starożytny Rzym bezsprzecznie trudnej wpisać w północną geografię aniżeli Litwę.
Mniej więcej w połowie XVIII wieku, a więc zanim jeszcze de Staël skodyfikowała nowy literacki porządek, dla którego warunki stworzyła rewaloryzacja średniowiecza, sięgający starożytnego Rzymu podział na cywilizowane Południe i barbarzyńską, „hiperborejską” Północ zaczął w Europie współistnieć z innym podziałem, niewiele mającym wspólnego z literaturą. Jego korzenie były dwojakie: z jednej strony tkwiły w opisach zachodnioeuropejskich podróżników płci obojga, ludzi interesu, dyplomatów czy wojskowych wyruszających z Paryża, Berlina, Wiednia bądź Londynu na wschód, z drugiej, w rzadko (jeżeli w ogóle) weryfikowanych doświadczeniem ideach filozofów, szczególnie francuskich: Woltera, Diderota i Rousseau. Pojawienie się i rozwój turystyki, również z udziałem bogacącego się mieszczaństwa, odebranie przez Austrię Imperium Ottomańskiemu Węgier, przemiany zachodzące w szybko modernizującej się Rosji oraz postępujący i coraz wyraźniejszy upadek Rzeczypospolitej Obojga Narodów skłoniły większą niż przedtem liczbę mieszkańców Europy Zachodniej do podróżowania wprost w kierunku wschodnim i do krajów Orientu. Najpierw Pers wyimaginowany przez Monteskiusza, a później Huron, „szlachetny dzikus” autora Umowy społecznej, pozwolili zachodnim Europejczykom ujrzeć się do pewnego stopnia z zewnątrz, skłaniając ich do poszukiwania „Innego”, względem którego mogliby zdefiniować się precyzyjniej, a przy tym w sensie cywilizacyjnym korzystnie. Wschód – ten orientalny i ten polsko-rosyjsko-węgierski – okazał się przestrzenią do tego celu idealną, podatną na penetrację zarówno na modłę oświeceniową, a więc empiryczną, jak i fantazyjną, wzorem kartografów średniowiecznych.
W 1764 roku francuski literat Jacques-Henri Bernardin de Saint-Pierre, autor poczytnego romansu sentymentalnego Paweł i Wirginia, zanotował w czasie podróży po Polsce: Część Europy położona po drugiej stronie Odry jest jedną wielką puszczą […] nędza chłopów jest nie do opisania. Śpią oni na słomie razem ze swoim bydłem. Są tak brudni, że niechlujstwo ich stało się przysłowiowe. Nie noszą bielizny, nie mają krzeseł ani stołów, ani żadnych, choćby najniezbędniejszych sprzętów. Przez cały rok pracują na swoich barbarzyńskich panów, którzy mają nad nimi prawo życia i śmierci. Hodują mak, którego ziarnka spożywają zapewne w celu stłumienia poczucia swej niedoli. Los ubogiej szlachty nie jest szczęśliwszy. Jedynym środkiem utrzymania jest dla niej służba u magnatów, gdzie używana bywa do najczarniejszych robót; wielu spośród szlachty pełni funkcje stajennych lub lokajów. Pracując tak, zaledwie mają z czego żyć: śpią na ziemi w kuchni albo na schodach, panowie nie dają im bowiem ani sypialni, ani łóżek. Różnica między sporządzonym przez Goethego ponad dwadzieścia lat później wizerunkiem Neapolu i neapolitańczyków a zapiskami Francuza jest uderzająca: tam joie de vivre bez względu na materialny niedostatek, tu skrajna nędza i dehumanizacja przede wszystkim pańszczyźnianych chłopów, lecz nie tylko ich. Pozbawiona źródeł dochodu w postaci własności ziemskiej drobna szlachta upadła niemal równie nisko, gdyż zdaje się nie mieć domu i wiedzie życie „niczym psy”. Odwiedzający Polskę w 1778 roku angielski historyk William Coxe, mający pewne pojęcie o najnowszych dziejach naszego kraju, zdobył się na ogólniejszą refleksję w takim samym tonie: Obecna sytuacja narodu polskiego przejmuje mnie najwyższą litością, jaką wywołuje zawsze widok upadłej wielkości, i nie mogę myśleć bez żalu i współczucia o tych ludziach, którzy nadawali niegdyś prawa Północy, a teraz spadli tak nisko i doszli do takiej wewnętrznej anarchii, że w ogóle nikt się już z nimi nie liczy. Kraj nie ma żadnych fabryk i prawie żadnego handlu, król wcale już nie cieszy się autorytetem; szlachta jest w stanie nieopanowanej anarchii; chłopstwo jęczy pod jarzmem feudalnego ucisku, znacznie gorszego od ucisku absolutnego władcy. Nigdy poprzednio nie widziałem takich różnic majątkowych, tak wielkich kontrastów największego bogactwa z najskrajniejszą nędzą; gdziekolwiek obróciłem oczy, wszędzie i stale najbardziej wyszukany przepych sąsiadował z najokrutniejszą nędzą. Również czytający i cytujący Coxego amerykański historyk Larry Wolff w erudycyjnym studium Wynalezienie Europy Wschodniej. Mapa cywilizacji w dobie Oświecenia, opublikowanym wreszcie w ubiegłym roku po polsku, przytacza ten i podobne głosy jako przykłady przesady wynikającej z poczucia wyższości, choć opierają się one jednak na bezpośrednim doświadczeniu i, jak widać powyżej, pobrzmiewają w nich niekiedy tony współczucia. Coxe, który z pewnością znał Pieśni Osjana, zmuszony był wykluczyć upadłe królestwo Stanisława Augusta z Północy i umieścić je na Wschodzie, gdzieś w „wielkiej puszczy” Bernardina de Saint-Pierre, czyli, jak szyderczo orzeknie znacznie później Alfred Jarry, właściwie „nigdzie”.
Na początku kwietnia 1942 roku przebywający wówczas w szwajcarskim Muri Jerzy Stempowski napisał długi list do Krystyny Marek, zamieszkałej w Genewie przyszłej profesor prawa międzynarodowego na tamtejszym uniwersytecie. W liście tym trzykrotnie przywołał księstwo Dwóch Mostów, o którym na początku sądziłem, że było również krainą „nigdzie”, lecz sprawdziłem w atlasie historycznym i okazało się inaczej. Księstwo to, z początku hrabstwo Zweibrücken ze stolicą o tej samej nazwie, położone było na lewym brzegu Renu, na zachód od Spiry i Wormacji i nigdy nie odgrywało w dziejach Niemiec szczególnie istotnej roli. Eseista powołał się na obowiązującą w polityce europejskiej zasadę sformułowaną niegdyś przez wicehrabiego Bolingbroke, który utrzymywał, iż zagadnienia polityczne […] posiadają różną wagę zależnie od tego, czy dotyczą zachodniej, czy wschodniej Europy. Tak zwany system polityczny europejski odnosi się tylko do Zachodu i nie obejmuje wcale Europy Wschodniej. Dlatego wojny zaborcze Francji zagrażają systemowi, natomiast takie same tendencje Austrii są całkowicie obojętne i nawet zupełna eksterminacja narodu węgierskiego nie może mieć dla systemu tego znaczenia, co negowanie przez Francję niektórych prerogatyw księcia Dwóch Mostów. Zdaniem Stempowskiego reguła ta pozostała w mocy w XX wieku i nadal określała sens wydarzeń na kontynencie, w tym również podbojów Stalina czy Hitlera: Hitler odziedziczył tę myśl już gotową i był nią tak zaślepiony, że podporządkował jej całą kolejność swych posunięć, wbrew swoim interesom, bo wojnę mógł z nierównie większym pożytkiem zacząć w 1939 od Francji i Anglii. Zresztą już w Monachium okazało się, że całe Czechy nie były warte guzika od portek księcia Dwóch Mostów. To samo dotyczyło Polski, której upadek skłonił wprawdzie jej formalnych sojuszników do wypowiedzenia Niemcom wojny, ale była to przecież de facto „dziwna wojna”, bez działań wojennych, gdyż do tego brak było podstaw w opinii publicznej. Innymi słowy, w latach 1938 –1939 z perspektywy Paryża i Londynu Europę Wschodnią nadal pokrywała „wielka puszcza”, dla której nie należało lekkomyślnie podejmować ryzyka, chociaż księstwo Dwóch Mostów od dawna już wówczas nie istniało. Dopiero powstanie Unii Europejskiej i zniknięcie „żelaznej kurtyny” zmieniło ten stan rzeczy – miejmy nadzieję, że na długo jeszcze, o ile nie na trwałe.
Wolff podkreśla z pewną ironią, iż wielu osiemnastowiecznych zachodnich podróżników święcie wierzyło, zanim zagłębili się we wschodnioeuropejski interior, we wszechobecność na tym obszarze groźnych Tatarów. Nazwa ta dotyczyła nie tylko mieszkańców Krymu, lecz właściwie wszystkich nacji „dzikich”, wywodzących się rzekomo od starożytnych Scytów lub z nimi powiązanych. Katarzyna II, która ostatecznie podporządkowała Rosji Krym, kładąc ponadto kres resztkom niezależności ukraińskiego hetmanatu, mogła zatem liczyć na uznanie ze strony paryskich philosophes, zapatrzonych w cywilizatorską misję carycy, broniącej w dodatku ostentacyjnie tolerancji religijnej w Polsce i wspierającej w imię tradycyjnych wolności targowiczan. Spośród czołowych postaci francuskiego Oświecenia do wielbicieli rozumu i osiągnięć Katarzyny należeli Wolter i Diderot – w pełnym pochlebstw liście do monarchini Wolter zaliczył również do tego grona d’Alemberta, który jednak nie wykazał się należytą postawą. Liberalizm encyklopedystów, wymierzony w ancien régime, najwyraźniej miał swoje granice, zarówno ideowe, jak i geograficzne. Kończył się nawet nie za Odrą, ale już za Renem, a w Rosji nie zostało po nim najmniejszego śladu. Po sześciu miesiącach spędzonych miło na petersburskim dworze autor Kubusia Fatalisty wyznał: Nigdy nie byłem bardziej wolny, niż zamieszkując w kraju, który wy nazywacie krajem niewolników, i nigdy nie byłem bardziej niewolnikiem, niż zamieszkując w kraju, który wy nazywacie krajem wolnych ludzi. Niezamierzone zapewne echo tej wypowiedzi zabrzmiało w słynnej piosence z sowieckiej komedii filmowej Cyrk, poprzedzającej zaledwie o rok Wielką Czystkę 1937: Nie znam innego kraju, gdzie człowiek oddycha tak swobodnie.
Księżniczka von Anhalt-Zerbst na rosyjskim tronie zasłużyła na podziw oświeconych Francuzów, ponieważ zaprowadziła wreszcie na Wschodzie zrozumiały dla nich porządek i wytyczyła mu drogę w przyszłość. Diderot pisał z przekonaniem: Nie ma w Paryżu ani jednego uczciwego człowieka, ani jednego człowieka ze szczyptą rozumu i oświaty, który nie byłby admiratorem Waszej Wysokości […] Ludzie sławią jej wielkość, jej cnoty, jej geniusz, jej dobroć, jej wysiłki na rzecz ugruntowania nauk i umiejętności w jej kraju. Inaczej zgoła ocenił jednak rezultaty tych wysiłków w swej słynnej książce Rosja w roku 1839 markiz de Custine. Co prawda przejął on znaczną część zachodnich przesądów, w tym także wyobrażeń francuskich poprzedników – Na przekór pojęciom, które Piotr Wielki zaszczepił Rosjanom, Syberia zaczyna się nad Wisłą – lecz zarazem udało mu się zrozumieć zaskakująco wiele z rzeczywistości ukrytej za potiomkinowskimi parawanami udającymi kwitnące miasteczka i wioski. Zorientował się dość szybko, że rosyjski porządek, w znacznej mierze oparty na systemie represji i strachu, niewiele ma wspólnego z „cywilizacją” wymyśloną i praktykowaną na Zachodzie, a encyklopedyści dali się uwieść nie tyle może nawet Katarzynie, ile własnemu pragnieniu, aby zobaczyć w niej ucieleśnienie postępu w „puszczy” i przez to udowodnić samym sobie, iż zachodni sposób życia może odegrać tam rolę pionierską. Przestrzeń od Wisły do Kamczatki, postrzegana przez Zachód jako bezkształtna, odstręczająca materia prima, jako miejsce określane na średniowiecznych mapach terminem ubi leones, zaczynała przynajmniej z wierzchu przypominać im znajome księstwo Dwóch Mostów.
W pierwszym rozdziale „Wynalezienia Europy Wschodniej”, pomiędzy anegdotycznymi opisami zuchwałych wypraw podejmowanych na ziemie nieznane, Wolff zamieścił w osobnym akapicie jedno zdanie, które zawiera w skrócie główną ideę książki: Najważniejszym procesem ideologicznym w XVIII wieku miała być interpretacja tej idei [idei podboju i ucywilizowania – M.W.] w kategoriach różnic nie między islamem a chrześcijaństwem, lecz między prymitywnym zacofaniem i oświeconą cywilizacją. Idea ta służyła podtrzymaniu i ugruntowaniu zachodniego poczucia wyższości, dobitnie potwierdzonego stanem wschodnioeuropejskich dróg, nędzą wsi oraz brakiem wodociągów i kanalizacji w miastach. Podobnie jak starożytni Grecy szyderczo, lecz i bezradnie naśladujący dźwięki języków obcych ludów szeregiem sylab „bar, bar, bar”, także Francuzi, Niemcy, Austriacy i Anglicy zmagali się z trudnymi do wymówienia nazwiskami i nazwami polskich, rosyjskich czy węgierskich miast i rzek, starając się je jakoś dostosować do własnej wymowy. Mniej więcej w tym samym czasie, w drugiej połowie XVIII stulecia, ci sami Anglicy i Niemcy, a także Skandynawowie, wsparci później przez panią de Staël, powołali do życia „poezję Północy” – rzekomo głębszą, bardziej refleksyjną i metafizyczną niż powierzchowna, trzymająca się świadectwa zmysłów literatura Południa. (W swojej wielkiej panoramie rzeczywistości przedstawionej w literaturze Zachodu Erich Auerbach, niemiecki profesor kryjący się przed hitlerowcami we wschodnim Stambule, przeniósł oba te rodzaje poezji na Południe, porównując Odyseję z fragmentem Księgi Rodzaju opisującym ofiarę Abrahama.) Każdy z tych kulturowych gestów, pozornie odmiennych, miał na celu zbudowanie hierarchii: północny, przeważnie protestancki Zachód podważył hegemonię tradycji śródziemnomorskiej na rzecz własnych mitów i poetów, nieważne czy prawdziwych, czy wymyślonych, i prawie jednocześnie narzucił Europie Wschodniej swoje własne, arbitralnie naszkicowane mapy jej terytorium – w sensie dosłownym i metaforycznym.
Marek Wilczyński (1960) – profesor Uniwersytetu Warszawskiego, specjalizuje się w historii literatury amerykańskiej XIX wieku, wybitny komentator i znawca problematyki ukraińskiej, w tym relacji polsko-ukraińskich.
Artykuł ukazał się w
Przegląd Polityczny 167/2021