Isaiah | John Lewis Gaddis (Geniusze strategii)

„Musimy się zawsze opierać na przekonaniu, że Amerykanie są nam tak samo obcy jak my im”, pisał Berlin w jednym ze swoich pierwszych raportów w 1942 roku. Podczas gdy Wielka Brytania zamroziła swe życie polityczne – od 1935 do 1945 roku nie przeprowadzano wyborów do Izby Gmin – to Stany Zjednoczone „w znacznym stopniu funkcjonowały jak dawniej”. Roosevelt nadal mianował rzesze ludzi na te same stanowiska. Kongresem jak zwykle wstrząsały walki koteryjne. Lokalne sprawy i partyjna lojalność wpływały na wyniki wyborów w równym stopniu co polityka zagraniczna: nawet po ataku na Pearl Harbor, jeśli ktoś nadal trwał przy izolacjonizmie, nie był odsądzany od czci i wiary, gdyż „połowa wyborców miała dawniej podobne, jeśli nie radykalniejsze poglądy, a druga połowa w ogóle o czymś takim nie słyszała”.

W tym samym czasie zaś „gigantyczny wysiłek produkcyjny całego kontynentu stale rośnie i nabiera tempa, a efekty tego są widoczne choćby w poczuciu sprawczości Amerykanów”. Naród zauważył, że „wplątanie się w jedną wojnę mogło być po prostu nieszczęśliwym wypadkiem, lecz wplątanie się w dwie wyraźnie wskazuje, że coś jest nie tak z systemem”. Nikt jednak jeszcze nie miał pomysłu, jak go naprawić. Czy Amerykanie zamierzali podążyć za „zrodzonymi spośród nich liberalnymi reformatorami” pokroju ich wiceprezydenta, Henry’ego A. Wallace’a, w kierunku światowego Nowego Ładu, gdzie zatarte zostaną granice narodowościowe, rasowe i klasowe? A może zdecydują się na „gospodarczy imperializm” proponowany przez magnata prasowego Henry’ego Luce’a, który już zdążył ochrzcić XX wiek mianem „amerykańskiego stulecia”? Bez względu na obraną ścieżkę, przywództwo Roosevelta miało cechować „znacznie większe zrozumienie prawideł sztuki politycznej, pozbawione jednak tak silnego szermowania argumentem o moralności, jak za rządów Wilsona”.

I to nie tylko dlatego, że Roosevelt, w przeciwieństwie do Wilsona, musiał poradzić sobie ze Związkiem Radzieckim. „Choć w wyłaniającym się pokoju to zapewne Stalin przyjmie rolę diabła”, donosił Berlin, to „Stany Zjednoczone wierzyły, że dysponują na tyle długą łyżką, że będą mogły jeść z nim z tego samego talerza”. Postarają się oczywiście uniknąć ekstremalnych scenariuszy: nie dopuszczą, aby Rosjanie „zagarnęli całą Europę i zaprowadzili wszędzie komunizm” lub „zatrzymali się na swojej granicy i zawarli pokój z Niemcami”. Jednak ani powyższe rozwiązania, ani możliwe do wypracowania między nimi kompromisy nie pozostawiały wiele miejsca dla „małych narodów, które najboleśniej mogą odczuć ciężar rosyjskich żądań”.

Ceną zwycięstwa miało być tym samym wyrzeczenie się sprawiedliwości, gdyż ceną sprawiedliwości mogłoby być wyrzeczenie się zwycięstwa. Potwierdza to tylko mrożąca krew w żyłach anegdota przytoczona przez Berlina: „Grecki ambasador miał powiedzieć, że podczas jego ostatniego spotkania z prezydentem ten obwieścił mu, że Stany Zjednoczone nie będą protestowały przeciwko anektowaniu krajów bałtyckich przez Rosję Sowiecką (…). Ambasador Grecji wystosował następnie zapytanie o kwestię Polski. Według naszego źródła prezydent przybrał maskę strapionego i wyznał, że ma już serdecznie dość polskiego problemu i osobiście przestrzegł polskiego ambasadora w dobitny sposób przed skutkami wciąż przedłużającej się agitacji w sprawie Polski. Powszechne odczucie po lekturze prasy oraz rozmowach z młodymi „twardogłowymi” decydentami z Waszyngtonu i innych miejsc (…) jest takie, że Rosja postępuje w jedyny rozsądny dla rosnącej potęgi kontynentalnej sposób, że płynące z Ameryki środki jej to umożliwiają, a także że oba kraje, prowadząc twarde negocjacje na wyzutym z sentymentów gruncie, będą w stanie dojść do porozumienia bez pośrednictwa Wielkiej Brytanii lub innej „sędziwej” potęgi, której dni chwały już przemijają. Nikt nie twierdzi otwarcie, że Wilsonowskie ideały idą w odstawkę, lecz skoro takie są oczekiwania Rosjan, to może świat nieuchronnie zmierza w tym kierunku i tylko głupiec pozwoliłby sobie na luksus nieustannego grożenia Rosji w imię ideałów, których, jak same wiedzą, Stany Zjednoczone i tak nie zamierzają wyegzekwować siłą. Gubernator Alf Landon [kandydat republikanów na urząd prezydenta, pokonany w wyborach w 1936 r.] miał niedawno zatelefonować do [sekretarza stanu] Cordella Hulla, aby dowiedzieć się, dlaczego nie uzyskano żadnych gwarancji dla Polski podczas konferencji moskiewskiej [w październiku 1943 r.]. Hull miał zasugerować, aby [Landon] osobiście udał się do Moskwy i w imieniu całego Midwestu wystąpił w obronie Polaków u Stalina. Landon spytał Hulla, czy faktycznie sądzi, że uratowałoby to sprawę Polski. Hull zalecał, aby koniecznie pamiętał o zobowiązaniu Partii Republikańskiej do natychmiastowego ruszenia na wojnę w obronie jedności Polski, jeśli Rosjanie okażą się nieprzejednani, a także obietnicy Stanów Zjednoczonych, że użyczy swej armii i marynarki na tę okazję. Landon, który początkowo wziął słowa Hulla na poważnie, miał podobno poczuć się dotknięty jego ironią i chowając urazę, zaszył się w Kansas”.

______________

Powyższy tekst to fragment dziesiątego rozdziału książki Johna Lewisa Gaddisa „Geniusze strategii”, przeł. Paweł Szadkowski, wydawnictwo RM, Warszawa 2025.

John Lewis Gaddis

Geniusze strategii

Książkę zamówisz w naszej księgarni>>

Wydawnictwo RM

Skip to content