Elegia dla Johna le Carré | PP 166/2021

KIEDY 13 GRUDNIA 2020 ROKU w wieku 89 lat zmarł David Cornwell, lepiej znany pod pseudonimem literackim John le Carré, którym posługiwał się przez blisko 60 lat (pierwszą książkę wydał w 1961, ostatnią w 2019 roku), media pisały o nim przede wszystkim jako o mistrzu powieści szpiegowskiej i wnikliwym kronikarzu dylematów politycznych i moralnych Zimnej Wojny. To prawda, że le Carré wyniósł powieść szpiegowską na literackie wyżyny, a o Zimnej Wojnie pisał jak nikt inny. Owszem, byli autorzy, dla których konfrontacja ideologicznych i politycznych bloków była wielkim tematem, ale nawet wielki Graham Greene pisał o niej z pewną prześmiewczą, ironiczną nutą. Wszyscy pamiętamy poczciwego Wormolda, który wobec deficytu prawdziwych tajnych informacji wysyła MI6 schematy odkurzaczy. U Johna le Carré ironiczna jest tylko historia, mieląca swoich bohaterów z metodycznością wywołującą uśmiech u każdego prawdziwie wierzącego marksisty.

John le Carre, Z przejmującego zimna, tłum. Jan Kraśko, Wydawnictwo Sonia Draga, 2014.

Wśród tych wszystkich wspomnieniowych artykułów przypominających mistrzostwo autora Ze śmiertelnego zimna w opisywaniu bezpardonowej, wystawiającej na próbę wszystkie ludzkie uczucia gry wywiadów moją uwagę zwrócił krótki tekst w brytyjskim tygodniku The Spectator (20 grudnia 2020). Krótki szkic Davida Patrikarakosa nosi tytuł John le Carré’s London of exiles is alive and well (Londyn wyrzutków Johna le Carré ma się dobrze). Autor stwierdza dobitnie, że temat, który powszechnie uważa się za najważniejszy dla znanego pisarza – dylematy postimperialnej Anglii w świecie rządzonym przez Stany Zjednoczonych – ani go ziębi, ani grzeje jako kogoś, kto nie ma własnych wspomnień Imperium. Być może u niektórych odosobnionych dziwaków pojawiała się odruchowa nostalgia za dawną świetnością, ale zasadniczo to wszystko było dla nas raczej pracą domową do odrobienia, pisze Patrikarakos. Tym, co przyciąga go do książek Johna le Carré, są jednak nie tyle historie, co bohaterowie; wszyscy ci nie do końca dżentelmeni, na swój sposób wierni Anglii, choć pogardzani przez jej prawdziwe elity obywatele świata, naturalizowani Brytyjczycy, którzy dzięki talentowi do języków i inteligencji zostali uznani przez brytyjskie instytucje za przydatnych. Na ogół tylko do czasu…

Le Carré pisał, że ludzie, którzy mieli nieszczęśliwe dzieciństwo, usiłują wymyślić się na nowo, przypomina Patrikarakos i dodaje: Tak samo jest z emigrantami. David Cornwell miał co najmniej kilka powodów, by stać się Johnem le Carré. Porzucony przez matkę i wychowywany przez ojca – oszusta, który wylądował w więzieniu za malwersacje, David został posłany do szkoły z internatem, instytucji, która reprodukuje brytyjskie elity i przygotowuje je do studiów na najlepszych uczelniach, ale też niejednokrotnie jest miejscem pełnym przemocy. Le Carré wspomina w autobiografii Tunel z gołębiami, że nie znosił swojej szkoły, chociaż z nauką radził sobie bardzo dobrze i nie był dręczony przez kolegów. Mimo wszystko przy pierwszej nadarzającej się okazji, kiedy skończył 17 lat, wyjechał do Szwajcarii i rozpoczął studia w Bernie. Wspomina, że język niemiecki stał się jego schronieniem, swoistą ojczyzną z wyboru. Ponieważ nie miał szczególnie szczęśliwego dzieciństwa, le Carré nie tylko wymyślił się na nowo, ale wymyślił na nowo siebie jako emigranta.

Patrikarakos celnie zauważa, że wiele jego postaci nie jest tak brytyjskie, jak się wydaje.

Czytelnicy pamiętają zapewne wybitną ekranizację głośnej powieści Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg, pokazywaną na polskich ekranach pod mało subtelnym, skróconym tytułem Szpieg. Niemal wszyscy jej bohaterowie są w jakiś sposób outsiderami, funkcjonują w orbicie brytyjskiego establishmentu, piastując odpowiedzialne i poufne funkcje wywiadowcze, ale nigdy do niego do końca nie przynależą. Peter Guillam jest synem francuskiego biznesmena, Toby Esterhase to Węgier, Jima Prideaux rodzice-finansiści wychowali zagranicą. No i wreszcie Connie Sachs, odstawiona na boczny tor alkoholiczka i pamięć Cyrku, która dzięki bystremu oku i świetnej pamięci wyłapuje sekret pozwalający odkryć zaszytego w kierownictwie wywiadu kreta, jest Żydówką.

John Le Carre, Tunel z gołębiami. Opowieści z mojego życia, tłum. Jan Rybicki, Wydawnictwo Sonia Draga, 2017.

 Żydami jest też dwójka wprawdzie skrajnie różnych, ale równie ideowych komunistów w Ze śmiertelnego zimna, powieści, która przyniosła autorowi sławę i niemałe pieniądze (wspomina w autobiografii, że za honorarium kupił sobie domek w Szwajcarii, kraju, do którego uciekł z krainy nieszczęśliwego dzieciństwa). Liz Gold jest dla głównego bohatera, Aleca Leamasa, jak Sonia dla Raskolnikowa – ratuje resztki jego duszy. Liz jest nie tylko Żydówką, ale też komunistką, która nie ma w sobie nawet odrobiny ideologicznego fanatyzmu. Jej komunizm bierze się z moralnego nakazu, który zabrania jej pozostać obojętną wobec cierpienia i biedy. Drugim Żydem i ideowym komunistą jest w powieści Josef Fiedler, zastępca szefa wywiadu NRD, który ma zgodnie z planem doprowadzić do kompromitacji i skazania swojego zwierzchnika, byłego nazisty, odpowiedzialnego za rozbicie berlińskiej siatki wywiadowczej Leamasa. Dyskusje Fiedlera z Leamasem bardziej pasowałyby wagą do Ciemności w południe, niż do powieści szpiegowskiej. Ideowość Fiedlera jest zupełnie inna niż Liz, jest intelektualna i historyczna, oparta na przekonaniu, że dzięki surowemu kodeksowi etycznemu robiąc potworne rzeczy dla swojego kraju, nie staje się zwykłym mordercą. Mnie wystarczy, że jesteście draniami, odpowiada Leamas zapytany przez niego o to, dlaczego podjął pracę w wywiadzie. Liz Gold i Josef Fiedler, para Żydów, stają się w Ze śmiertelnego zimna swoistymi głosami sumienia XX wieku.

Wielu pisarzy, którzy świetnie uchwycili tragedie i aporie „wieku totalitaryzmów”, nie odnalazło się w wieku XXI. Kiedy w 2008 roku zmarł Aleksander Sołżenicyn, światowa opinia publiczna pamiętała go nie tylko jako autora Archipelagu Gułag, ale też jako ksenofobicznego piewcę Wielkiej Rosji, który nie miał oporów przed odbieraniem odznaczeń z rąk prezydenta Putina. Pamiętam, że akurat w momencie jego śmierci byłem w Jekaterynburgu i oglądałem uroczystości pogrzebowe transmitowane przez państwową telewizję. Kolejni żałobnicy z długiej kolejki podchodzili do otwartej trumny i całowali nienaturalną, zabalsamowaną twarz pisarza, przypominającą bardziej Lenina w mauzoleum, niż narodowy autorytet moralny. Le Carré nigdy nie pozwolił się zabalsamować. Odmówił wstąpienia na piedestał z wykutymi w kamieniu wielkimi literami słowami „Świadek XX wieku”. Poprzednie stulecie pozostało dla niego żywą lekcją osobistej etyki, a nie fragmentem oficjalnego podręcznika. Zapewne udało mu się utrzymać świeżość perspektywy i moralny słuch właśnie dzięki tej perspektywie outsidera, której hołdował od wczesnej młodości. Nigdy nie utożsamił się do końca z żadną wielką sprawą, z żadną instytucją, ani z żadnym krajem. Nawet Niemcom, które stały się jego duchową ojczyzną (w wywiadzie dla The Paris Review nr 149/1997 twierdził, że zapewne przeczytał więcej klasyków niemieckich niż angielskich), nie szczędził bardzo ostrych słów, piętnując ich gotowość do szybkiego puszczania w niepamięć nazistowskiej przeszłości niektórych budowniczych Republiki Federalnej.

John Le Carre, Nocny recepcjonista, tłum. Paweł Korombel, Wydawnictwo Sonia Draga, 2016.

Ian McEwan napisał o nim, że był wnikliwym portrecistą współczesnych biurokracji. To bardzo trafna uwaga, która skłania do przyjrzenia się bliżej temu, w jaki sposób le Carré opisywał instytucje państwowe przed upadkiem Muru Berlińskiego i po jego upadku. Większość jego „zimnowojennych” powieści pokazuje, w jaki sposób państwa składają jednostki na ołtarzu historii, ideologicznej rywalizacji, czy po prostu interesu narodowego. A jednak jego bohaterowie pozostają wobec państwa lojalni – i to niezależnie do tego, po której stronie żelaznej kurtyny się znaleźli. Leamas godzi się na wszystkie upokorzenia, aby pomścić agentów, za których czuje się odpowiedzialny. Fiedler kwituje wydany na siebie niesprawiedliwy wyrok z ledwie ironicznym uśmiechem, bez cienia buntu. Karla, wielki rywal George’a Smileya, w apogeum czystek odrzuca ofertę przejścia na drugą stronę, chociaż powrót do Moskwy wedle wszelkiego prawdopodobieństwa oznaczać będzie dla niego śmierć.

O ile w czasie Zimnej Wojny osią dramaturgiczną jest dla Johna le Carré konflikt między poczuciem misji czy odpowiedzialności a indywidualnymi wyborami moralnymi (tych drugich posłuchać można właściwie jedynie w obliczu śmierci), to bardziej współczesne powieści pokazują raczej, że państwa stają się niewarte lojalności, a zdrada tajemnicy państwowej bywa niejednokrotnie aktem patriotyzmu. Toby Bell, bohater Subtelnej prawdy, dyplomata, przed którym rysuje się świetlana kariera, nie może przejść obojętnie wobec prawdy o fatalnie nieudanej operacji antyterrorystycznej. W Pieśni misji tłumacz języków afrykańskich Bruno Salvador wykrada nagrania z tajnego spotkania, na którym planowany jest zamach stanu w jednym z państw afrykańskich, nie tylko zaprzepaszczając swoje szanse na dołączenie do brytyjskiej socjety, ale skazując się na więzienie. Obaj dołączają do długiej listy zaludniających karty powieści Johna le Carré wyrzutków, Brytyjczyków nie do końca, prawie dżentelmenów. Bell, jak złośliwie kwituje korumpujący polityków lobbysta i szemrany biznesmen, może nie ma najlepszego pochodzenia, ale przynajmniej zna języki. Salvador jest synem misjonarza z nieprawego łoża, wychowanym w ośrodku dla dzieci księży, którzy „zbłądzili”, ale podobnie jak w przypadku młodego dyplomaty jego przepustką na salony są języki. Nietrudno dopatrzyć się u nich rysu z biografii samego pisarza, który uciekł ze szkoły z internatem w język niemiecki.

Państwo się zmieniło, zdaje się mówić w późnych powieściach John le Carré. Kiedyś bez mrugnięcia okiem posyłało lub skazywało na śmierć, przedkładając interes narodowy nad jednostkową moralność. Dzisiaj samo już zapomniało, czym jest interes narodowy, zostały jedynie grupy interesu i politycy, napędzani osobistymi ambicjami i żądzą zysku. Niegdyś imperialna Wielka Brytania stała się wyspą – schronieniem dla oligarchów. Jak celnie podsumowuje David Patrikarakos, mieszkamy dziś w innej Brytanii. Ja i moi koledzy ze studiów bliskowschodnich kiedyś zapewne zasililibyśmy szeregi imperialnej administracji. Kilka osób dołączyło do korpusu dyplomatycznego, ale największe poruszenie wśród moich rówieśników wywołało spotkanie rekrutacyjne zorganizowane przez globalną firmę konsultingową McKinsey. I dodaje gorzko: Kiedyś Imperium rozciągało się od morza do morza. Dziś lokujemy w zamorskich rajach podatkowych pieniądze kazachskich oligarchów.

Wielka Brytania się zmieniła, ale wierni swoim zasadom outsiderzy pozostali tacy sami. Nadal są zdolni poświęcić wszystko, bo inaczej nie potrafią. Wraz ze śmiercią Johna le Carré odszedł największy kronikarz ich cichego bohaterstwa.

Paweł Marczewski (1982) – socjolog i historyk, szef działu Obywatele w forumIdei, think tanku Fundacji Batorego. Opublikował m.in. „Uczynić wolność nieuchronną. Wątki republikańskie w myśli Alexisa de Tocqueville’a” (2012).


Przegląd Polityczny
166/2021
Skip to content