Czy Brzeziński wielkim był?

ZBIGNIEW BRZEZIŃSKI jest prawdopodobnie jedną z nielicznych postaci życia publicznego, która do dziś pozostaje w Polsce niekwestionowanym autorytetem w sprawach polityki zagranicznej i międzynarodowej. Słynny doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego prezydenta Jimmy’ego Cartera, człowiek, który przez lata wywierał przemożny wpływ na amerykańską politykę zagraniczną i nadawał ton debatom publicznym, w końcu strateg, którego teorie geopolityczne kształtowały rozumienie świata całych rzesz studentów stosunków międzynarodowych. Dla Polaków człowiek wielki i, jak najbardziej zasłużenie, traktowany jako jeden z architektów polskiej wolności po 1989 roku.

Dlatego pytanie postawione w tytule jest dość prowokacyjne. Nie jest ono jednak tak nieuzasadnione jak mogłoby wydawać się na pierwszy rzut oka. Zastanówmy się na przykład, czy po przełomie 1989 roku podjęliśmy się całościowej, a przede wszystkim krytycznej oceny działalności i dorobku Brzezińskiego? Czy w Polsce, kraju jego pochodzenia, potrafiliśmy wyjść poza naszą wąską perspektywę i spróbowaliśmy przeanalizować dokonania doradcy Cartera w kontekście ich użyteczności dla interesów amerykańskich? Jeżeli na oba pytania odpowiemy krótkim „nie”, a nic nie wskazuje na to, abyśmy mogli udzielić innej odpowiedzi, to czy nie czas najwyższy, abyśmy zdobyli się w końcu na dojrzałą i zrównoważoną ocenę tego charyzmatycznego, ale jednocześnie kontrowersyjnego stratega? Czy nie czas zapytać o wpływ wizji forsowanych przez Brzezińskiego na interesy USA, zamiast milcząco przyjmować, że walka z komunizmem i oswobodzenie państw Europy Wschodniej spod jego jarzma stanowiły dla zachodniego mocarstwa kwestię priorytetową? W końcu – czy nie za długo za pewnik uznajemy wielkość „Zbiga”, tym samym zrzucając z siebie obowiązek rzetelnej oceny jego dokonań? Oceny, która mogłaby nasze intuicje albo potwierdzić, albo zmodyfikować.

Niniejszy tekst nie jest próbą podważenia fundamentów pomnika, który kolektywnie wznieśliśmy Brzezińskiemu. Wynika raczej z chęci postawienia pytań, które jeszcze w Polsce nie zostały zadane. Jak wiemy, wielkość polityków można ocenić jedynie poprzez dogłębne zbadanie i zrozumienie ich motywacji, kontekstu, w którym działali oraz spuścizny, którą po sobie pozostawili. Dopiero po przeanalizowaniu ich decyzji oraz wpływu, jaki wywierali na otoczenie, możemy ocenić, czy nasze wyobrażenia znajdują potwierdzenie w faktach i czy kolektywna świadomość nie przekłamuje rzeczywistości. Tylko wtedy otrzymamy obraz, w którym blaski nieuchronnie mieszają się z cieniami, a motywacje nie zawsze są tak oczywiste jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Zbigniew Brzeziński podobnej oceny w Polsce się jeszcze nie doczekał. I choć został w pełni doceniony, a o jego aktywności politycznej i naukowej napisano wiele, nikt nad Wisłą nie podjął jeszcze wysiłku, aby w sposób wnikliwy, krytyczny i zniuansowany zrekonstruować dylematy i wyzwania, którym musiał stawiać czoła ten zasłużony, acz nie pozbawiony wad polityk.

Nie będziemy tu rozważać przyczyn tego zaniedbania, warto natomiast pokrótce przedstawić stan naszej wiedzy dotyczącej Brzezińskiego. Być może właśnie obnażenie słabości rodzimego piśmiennictwa pozwoli nam zbliżyć się do uchwycenia problemu.

Zacznijmy od publicystyki. Jest ona obciążona dwiema zasadniczymi wadami, czego, jak sądzę, dowodzą poniższe, reprezentatywne dla całego gatunku cytaty. Świat należało zmieniać zgodnie z zasadami i wartościami Zachodu. Z Sowietami nie należało się układać, lecz szukać drogi do zwycięstwa nad nimi, drogi do upadku komunizmu, a w konsekwencji – drogi do polskiej wolności. To słowa Romana Kuźniara o filozofii politycznej, która miała przyświecać Brzezińskiemu.

Zanim Brzeziński pojawił się w Białym Domu, nikomu w Waszyngtonie nie przyszło do głowy, żeby groźnego niedźwiedzia z Kremla szczypać i ciągnąć za wąsy. To z kolei entuzjastyczna ocena Wojciecha Maziarskiego zamieszczona w zbiorze poświęconym dorobkowi doradcy Cartera. I jeszcze Adam Rotfeld: Profesor nie był rusofobem. Zgoda – był przekonanym antykomunistą i przeciwnikiem rosyjskiego autorytaryzmu, ale nigdy nie twierdził, że Rosja nie może być demokratyczna.

Co łączy te trzy głosy? Nietrudno dostrzec, że w każdej z tych opinii słyszymy echo przekonania, wedle którego jedynie słuszną polityką w czasie, gdy Brzeziński pracował w Białym Domu, była ta nastawiona na konflikt z Sowietami, a więc polityka, która współgrała z dążeniami Polaków do wyzwolenia się spod wschodniej zależności i dawała nadzieję na zmianę systemu w samej Rosji.

Z myśleniem tym – jak już wspomnieliśmy – są jednak dwa zasadnicze problemy.

Po pierwsze, automatycznie nasuwa się pytanie, czy aby na pewno dla bardziej konfrontacyjnej polityki wobec Moskwy nie było mądrej alternatywy. W czasach, o których mówimy, a więc pod koniec lat siedemdziesiątych, polityka odprężenia w stosunkach między USA i ZSRR nie została jeszcze całkiem zaniechana, przeciwnie, cieszyła się w niektórych kręgach Waszyngtonu niesłabnącą popularnością. W Białym Domu wcale nie było oczywiste w jaki sposób wyważyć relacje z Sowietami, jednym słowem – w jakim zakresie USA mogły korzystać na wielkomocarstwowej współpracy, a do jakiego stopnia należało Moskwie „przykręcić śrubę”. Administracja Cartera, która doszła do władzy w 1977 roku, nie była wolna od tych dylematów. W jej łonie ścierały się dwie wizje relacji z Sowietami. Sekretarz Stanu, Cyrus Vance, opowiadał się za współpracą tam, gdzie to było możliwe, był bowiem przekonany, że agresywne zachowania Sowietów wynikały z oportunizmu i nie miały wcale na celu światowej dominacji. Brzeziński natomiast był zwolennikiem ostrzejszego podejścia do Moskwy, ponieważ uważał, że zgodnie z teorią domina, plaga komunizmu mogła rozprzestrzeniać się szybciej niż wydawało się to waszyngtońskim „gołębiom” w rodzaju Vance’a. Rzecz jasna, obaj stratedzy mieli swoje grono popleczników i choć ostatecznie zatryumfowała wizja Brzezińskiego, to podziały dotyczące roli, jaką USA miały odgrywać w stosunkach z ZSRR, pozostały żywe do końca Zimnej Wojny.

Do dzisiaj zresztą nie są to kwestie rozstrzygnięte w historiografii. Traktowanie ich w Polsce jako oczywistych nie daje więc szansy, aby działania Brzezińskiego dojrzeć w szerszym kontekście amerykańskich tradycji politycznych i intelektualnych. Nie będziemy tu rozstrzygać, kto miał rację – Vance czy Brzeziński. Warto jedynie zasygnalizować, że sprawa nie była tak prosta, jak to się na ogół przedstawia i z pewnością wymaga dokładniejszej analizy, która – jak dotąd – nie została przez polskich autorów przeprowadzona.

Drugi problem jest w dużej mierze związany z pierwszym. Otóż autorzy przytoczonych wyżej cytatów popełniają błąd perspektywy i rozpatrują dokonania Brzezińskiego w kontekście interesów wolnej Polski, a nie z perspektywy tego, co było w owej chwili korzystne dla Stanów Zjednoczonych. Jest to wyraz szerszej tendencji, w ramach której przyjmuje się, że interesy zachodniego supermocarstwa, które promował Brzeziński, były tożsame z wolnościowymi dążeniami państw znajdujących się pod dominacją sowiecką. I znowu, nie jest to sprawa tak oczywista jak może się to (z polskiego punktu widzenia) wydawać. Bo, czy na przykład pod koniec lat siedemdziesiątych, a więc w warunkach stabilnej dwubiegunowości, w której to USA były największym mocarstwem, w interesie Waszyngtonu leżała zmiana systemu czy raczej jego stabilizacja? Innymi słowy, czy USA powinny były zmierzać do utrzymania równowagi strategicznej w stosunkach z ZSRR, a może przeciwnie – należało podjąć ofensywę, podnosząc choćby kwestię praw człowieka? Czy w czasie prowadzenia negocjacji rozbrojeniowych z ZSRR, a więc kwestii o kardynalnym znaczeniu dla dwustronnych stosunków, było rzeczą odpowiedzialną atakowanie Moskwy za wspomaganie rewolucji afrykańskich bądź za ignorowanie postanowień helsińskich? Te pytania mogą się wydawać co najmniej nie na miejscu. Aby jednak pozostać w zgodzie z prawdą historyczną, działania Brzezińskiego rozpatrywać powinniśmy przez pryzmat interesów państwa, na rzecz którego działał, czyli Stanów Zjednoczonych. A w Waszyngtonie, powtórzmy, odpowiedzi na te pytania wcale nie były takie oczywiste.

Podobne pytania są domeną również bardziej ambitnych prób całościowego ujęcia życia i działalności Brzezińskiego. W Polsce powstały jedynie dwie książki w całości mu poświęcone, żadna z nich nie jest jednak próbą w pełni satysfakcjonującą. Książka Andrzeja Lubowskiego, zatytułowana Zbig. Człowiek, który podminował Kreml (2011), nie jest – co przyznaje sam autor – pełnokrwistą biografią Brzezińskiego. Jest to historia życia polskiego emigranta, który po szczeblach kariery akademickiej i politycznej wspiął się aż do Białego Domu, skąd dane mu było współdecydować o losach świata. Lubowski swoją opowieść przeplata niezliczoną ilością anegdot, co niezwykle ubarwia lekturę. Jeżeli jednak chcemy się dowiedzieć czegoś na temat kulisów podejmowania decyzji w administracji Cartera lub otrzymać bardziej pogłębioną analizę działań Brzezińskiego, będziemy zawiedzeni. Lubowski, owszem, podkreśla, że Brzeziński był kontrowersyjną postacią, nie otrzymamy tu jednak wyczerpującej odpowiedzi na pytanie o przyczyny, które złożyły się na taką ocenę „Zbiga”, a mniej jednoznaczne epizody w jego karierze ujrzymy jedynie w dwóch kolorach: czerni lub bieli.

Lubowski na tyle utożsamia się z dokonaniami swojego bohatera, że jeżeli nawet dopuszcza do głosu inne punkty widzenia, to najczęściej traktuje je lekceważąco, jako nieprzystające do rzeczywistości bądź po prostu naiwne. To Brzeziński miał rację, bo właściwie rozpoznał naturę państwa sowieckiego i forsował politykę przeciwstawiania się jego imperialnym zapędom. I nawet jeżeli szlachetnie spierał się z Vancem, to ostatecznie jego adwersarz był superprzyzwoitym gościem nie na swoim miejscu. Doświadczony amerykański negocjator i biznesmen, Averell Harriman traktowany jest z kolei z wyższością jako ten, który intencji Moskwy nie rozumiał, ale śmiał Brzezińskiemu wchodzić w paradę i proponować łagodniejszy kurs wobec mocarstwa ze Wschodu. Z opowieści Lubowskiego wyłania się obraz, w którym wejście Brzezińskiego do Białego Domu było jak powiew świeżego powietrza, tak potrzebny, aby w końcu pokazać Sowietom gdzie ich miejsce. Narracja nie daje momentu wytchnienia i autor nie pozwala czytelnikowi zastanowić się, czy sprawy rzeczywiście były tak jednoznaczne, jak sam je przedstawia.

Co więcej, Lubowski pomija również fakty niewygodne dla Brzezińskiego lub przedstawia je w sposób nie oddający rzeczywistego przebiegu wydarzeń. Nie dowiemy się więc o tym, że doradca Cartera, poprzez manipulacje, na „ostatniej prostej” wyłączył Vance’a i cały Departament Stanu z negocjacji w sprawie normalizacji dwustronnych stosunków z Chinami. Nieudana akcja odbicia zakładników w Iranie, do której parł Brzeziński, jest wspomniana jedynie jako największe fiasko polityki zagranicznej Cartera, które kosztowało jego i Brzezińskiego drugą kadencję. I choć Lubowski w innych miejscach nie szczędzi gorzkich słów adwersarzom „Zbiga”, dla niego samego – tak jak w cytowanym fragmencie – czyni liczne wyjątki. W końcu, na absolutnym marginesie pozostawiona jest kwestia negocjacji rozbrojeniowych, mimo że nie było tematu ważniejszego w czasach, gdy Brzeziński pracował w Białym Domu. Czy to dlatego, że na tym polu większe zasługi miał Vance, a „Zbig” – nieco nieświadomie – cały proces podkopywał?

O ile pracę Lubowskiego można traktować raczej jako impresje na temat Brzezińskiego, o tyle książka Zbigniew Brzeziński (2010) Patricka Vaughana, Amerykanina pracującego od lat na Uniwersytecie Jagiellońskim, jest biografią w pełnym tego słowa znaczeniu. Jest to jednak dzieło bardziej skupione na opisie wydarzeń niż refleksyjne, stawiające pytania, czy rozświetlające niejasności. Vaughan rekonstruuje drogę Brzezińskiego do Białego Domu, ale mimo że potoczyście opowiada o kolejnych wyzwaniach, jakie stały przed „Zbigiem”, to, podobnie jak u Lubowskiego, powstaje wrażenie, że brakuje w jego opowieści czegoś bardzo ważnego. Tym czymś jest spojrzenie na Brzezińskiego z perspektywy interesów amerykańskich, bowiem Vaughanowi trudno myśleć o bohaterze swojej książki w oderwaniu od tego, co zrobił dla Polski. I znowu, jest to spojrzenie na pewno cenne, ale czy są to na pewno proporcje właściwe? W tej materii książka Vaughana jak w soczewce skupia wszystkie bolączki polskiego piśmiennictwa na temat Brzezińskiego: poświęcenie nadmiernej uwagi kwestiom ważnym z perspektywy polskiej, ale niekoniecznie amerykańskiej; brak postawienia pytań o zasadność działań doradcy Cartera; również brak wyważenia proporcji między zasłużonymi pochwałami, a potrzebną krytyką; w końcu – prowadzenie narracji w taki sposób, aby uniknąć mierzenia się z największymi kontrowersjami w politycznej karierze Brzezińskiego.

Nasuwa się więc smutny wniosek. Zadziwia przede wszystkim to, że pisząc w Polsce o Brzezińskim, nie potrafimy na boku zostawić kwestii ważnych dla naszego kraju, takich jak finansowanie Radia Wolna Europa, i skupić się na ocenie działalności „Zbiga” z perspektywy amerykańskiej polityki zagranicznej. Tematy, takie jak SALT II (negocjacje dotyczące zmniejszenia arsenałów nuklearnych), normalizacja relacji z Chinami, czy sowieckie zaangażowanie w Rogu Afryki, owszem, są opisane, ale nie są tknięte głębszą refleksją, w dodatku cierpią nieraz z powodu przeinaczeń lub interpretacji, które nie znajdują potwierdzenia w źródłach. I w tym miejscu powtórzmy: wszystko, co Brzeziński zrobił dla Polski jest oczywiście ważne, ale jako że był politykiem amerykańskim, jego rzetelną ocenę można skonstruować jedynie badając wpływ, jaki wywierał na kwestie o fundamentalnym znaczeniu dla Ameryki, nie dla Polski. Powiedzmy sobie szczerze: działania Brzezińskiego na rzecz wolnej Polski to zaledwie fragment jego działalności jako doradcy Cartera. Niestety, większość komentatorów dostrzega tylko ten fragment, a w najlepszym razie niewiele więcej. Czy nie w tym właśnie tkwi najważniejsza przyczyna słabości naszej literatury poświęconej Brzezińskiemu?

Rozejrzyjmy się zatem po świecie. Przyczynkiem do refleksji na temat Brzezińskiego jako intelektualisty, ale też jako polityka może być niedawno wydana we Francji biografia intelektualna doradcy Cartera pióra Justina Vaïsse’a, która niemal od razu została przetłumaczona na język angielski, America’s Grand Strategist (2018). Francuz – podobnie jak polscy autorzy – z sympatią podchodzi do swojego bohatera, to prawda. W swojej książce, która jest swego rodzaju próbą rehabilitacji i przypomnienia światu o postaci Brzezińskiego, na ogół nie unika jednak trudnych tematów, krytycznie analizuje decyzje „Zbiga”, a próba umiejscowienia ich w szerszym kontekście politycznym i naukowym wypada nadzwyczaj przekonująco.

Wielką zaletą biografii napisanej przez Vaïsse’a jest to, że równolegle z portretem Brzezińskiego, możemy zachwycać się misternie nakreśloną panoramą epoki, na tle której poglądy późniejszego doradcy Cartera dojrzewały i ewoluowały, bywały przedmiotem dyskusji i nieraz stanowiły materiał do równoległych przemyśleń dla innych wybitnych uczonych. Oczywiście francuskiemu autorowi nie udało się stworzyć książki pozbawionej mankamentów. Zbyt mało miejsca Vaïsse poświęca filozofii prowadzenia spraw międzynarodowych Brzezińskiego już w Białym Domu, a to w niektórych miejscach nie pozwala zmierzyć się z pytaniami o to, jak doradca Cartera pojmował swoją odpowiedzialność za amerykańskie interesy, za ład światowy oraz o to, jak podchodził do tradycji i zastanych zasad prowadzenia amerykańskiej polityki zagranicznej. Mimo że kwestie te nadal wymagają dokładniejszego opracowania, książka Vaïsse’a na pewno stanie się obowiązkowym punktem odniesienia dla wszystkich, którzy podejmą się w przyszłości oceny życia i działalności Brzezińskiego.

Dodajmy, że biografia napisana przez Vaïsse’a jest zaledwie pierwszym tego typu dziełem wydanym w języku angielskim. Dla porównania – Henry Kissinger doczekał się już co najmniej kilkunastu pozycji wydawniczych. Fakt ten powinien stać się dla polskich autorów zachętą do kolejnej fali refleksji nad dorobkiem Brzezińskiego, bowiem wyraźnie widać, że jest to przestrzeń, którą należy twórczo zagospodarować.

Jest to kwestia jeszcze ważniejsza, jeżeli zgodzimy się, że miarą dojrzałości narodów jest to, czy potrafią rzetelnie i w sposób wyważony dokonać oceny ludzi, którzy trwale zapisali się w ich dziejach. Zadanie to, rzecz jasna, nie jest łatwe, bowiem w sposób nieunikniony na ocenę wpływają emocje oraz rozmaite tradycje, które ukształtowały osoby podejmujące się podobnego zadania. Zakończmy więc analogią szachową, co, jak sądzę, spodobałoby się autorowi Wielkiej szachownicy. Emanuel Lasker, szachowy mistrz świata i wybitny matematyk, miał w zwyczaju mawiać: jeżeli wydaje ci się, że znalazłeś dobry ruch, znajdź jeszcze lepszy. Można jego słowa odczytać jako przypomnienie o tym, że powtórna ocena kwestii na pozór oczywistych i rozstrzygniętych powinna być nieodzowną częścią dojrzałego życia intelektualnego, które nie zadowala się prostymi wytłumaczeniami. Owo dojrzałe podejście jesteśmy winni Zbigniewowi Brzezińskiemu.


Łukasz Gadzała (1995) – absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, student stosunków międzynarodowych na University of Birmingham. Zajmuje się polityką wielkomocarstwową oraz teoriami stosunków międzynarodowych.

ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W NUMERZE 148 PRZEGLĄDU POLITYCZNEGO

Skip to content