KIEDY W 1327 ROKU Adso z Wilhelmem zbliżają się do opactwa w Melku, klasztorny Gmach – pisany nieodmiennie dużą literą – jawi się młodemu nowicjuszowi jako doskonała budowla, wyglądająca z daleka jak czworokąt, symbol trwałości i niedostępności państwa Boga, niczym prawdziwe przeciwieństwo Kafkowskiego Zamku. Odkrywany stopniowo rozmieszczenie opactwa ma swoje tajemne centrum, ale także pułapkę, zagadkę, niedostępną przestrzeń, która stanie się głównym symbolem powieści: bibliotekę, wielką encyklopedię, syntezę świata. Biblioteka i zawarte w niej księgi to również miejsce i narzędzia śledztwa prowadzonego przez Wilhelma w sprawie tajemniczych śmierci mnichów. I jeśli jedna z tych ksiąg, Apokalipsa, zwiedzie go i naprowadzi na fałszywy trop, to inna, nieznana druga część Poetyki Arystotelesa o komedii i śmiechu, pozwoli rozwiązać zagadkę pilnie strzeżoną przez ślepego bibliotekarza Jorgego, chociaż cena tego odkrycia będzie bardzo wysoka.
Wspaniała klasztorna biblioteka spłonie podobnie jak jej aleksandryjska poprzedniczka, a znalezione wśród gruzów nadpalone książki i strzępy pergaminu zbierze niczym relikwie Adso: Kiedy w miarę czasu odnajdywałem inne kopie tych ksiąg, studiowałem je z miłością, jakby fatum pozostawiło mi ten spadek, jakby rozpoznawanie w nim zniszczonej kopii było wyraźnym znakiem z nieba, który mówił tolle et lege. Po zakończeniu tej cierpliwej rekonstrukcji zarysowała mi się jakby mała biblioteka, znak po tej wielkiej, po której nie został ślad, biblioteka składająca się z ustępów, cytatów, niepełnych okresów, kikutów ksiąg (tłum. A. Szymanowski). Ten nadzwyczajny i rzadko cytowany fragment z przedostatniej strony powieści uznać by można za jedno najbardziej osobistych, intymnych wyznań Eco; mamy istotnie do czynienia z biblioteką uczonego postmodernisty, nieznającą już triumfalnej totalności Biblioteki z Melku, lecz będącą wciąż przecież miejscem, gdzie panuje miłość do książek i gdzie nakaz „dotykaj i czytaj”, odwrócenie Jezusowego „nie dotykaj mnie”, zachęca do nieustannego trudu odbudowywania wciąż na nowo „małej biblioteki”.
Taka sama względność, kruchość, nieostateczność, poruszanie się wśród znaków charakteryzują śledztwo Wilhelma i jego dochodzenie do prawdy, przypadkowe, oparte o fałszywe schematy. Porządek, który konstruuje nasz umysł, twierdzi Wilhelm, to drabina, której potrzebujemy, by czegoś dosięgnąć, potem jednak trzeba ją odstawić, gdyż dostrzega się, że choć służyła, była pozbawiona sensu. Wzorem swojego mistrza Ockhama powtarza Eco, że człowiek nie pojmie nigdy kategorii ogólnych i skupić się powinien na odkrywaniu już nie ładu, na który się one składają, lecz serii drobnych powiązań faktów, hipotez, mylnych przypuszczeń. Prawda nieznająca zwątpienia to domena fanatycznego Jorgego, niecofającego się przed zbrodnią dla jej obrony.
Ale jaki mają z tym związek książki? Niezliczone książki cytowane w opisie biblioteki odsyłają jedne do drugich, tworzą wielki puzzle imitujący – parodiujący? – rzekomy ład świata, stanowią samowystarczalny mechanizm, w którym poszczególne tomy układają się w sieć relacji, odwołań, miejsce nieśmiertelności ich autorów. Dotychczas myślałem – powiada Adso – że wszelka księga mówi o rzeczach ludzkich albo Boskich, które są poza księgami. Teraz zdałem sobie sprawę, że nierzadko księgi mówią o księgach albo jakby z sobą rozmawiają. W świetle tej refleksji biblioteka wydała mi się jeszcze bardziej niepokojąca. Była więc miejscem długiego i wielowiekowego szeptania, niedostrzegalnego dialogu miedzy pergaminami, czymś żywym, schronieniem sił nie do opanowania przez ludzki umysł, skarbcem tajemnic pochodzących z mnóstwa umysłów i żyjących po śmierci tych, którzy je wytworzyli albo uczynili się ich pośrednikami.
Mała biblioteka, o której mowa w końcu powieści, to sieć, konstelacja równouprawnionych tworów kultury, wielka Biblioteka zaś, której pilnuje ślepy Jorge, to hierarchia, autorytet, podporządkowanie; nie przypadkiem śmiertelnego zagrożenia upatruje on w arystotelesowskiej komedii i śmiechu. Wielka Biblioteka to również cenzurowanie książek, bronienie dostępu do ksiąg zakazanych; plan, według którego została zbudowana, pozostaje istotnie nieznany, jego sekret przekazują sobie kolejni bibliotekarze. Zasadzie, według której nie wszystkie prawdy są dla wszystkich, sprzyja wertykalna struktura klasztoru, którego zwieńczeniem jest biblioteka, ta zaś broni się sama, jest niezgłębiona jak prawda, która w niej gości, zwodnicza jak kłamstwa, które są jej powierzone. Labirynt duchowy, ale również labirynt ziemski. Mógłbyś wejść do niej, a nie wyjść.
Labirynt biblioteki, który opisuje Eco, odwzorowuje niemal wiernie bibliotekę Babel z opowiadania Borgesa, gdzie jest ona odbiciem doskonałości wszechświata, wyposażonego w szafy, woluminy, schody (tłum. A. Sobol-Jurczykowski), lecz w Dopiskach na marginesie „Imienia róży” Eco rozróżnia labirynt manierystyczny i, wzorem Deleuze’a i Guattariego, labirynt-kłącze. Pierwszy odnosi się do klasztornej biblioteki i tworzy strukturę z odgałęzieniami, które mogą kończyć się ślepo, wyjście jest tylko jedno, a znalezienie go nie jest wcale pewne; drugi nie ma środka, peryferii, pozostaje nieskończony i pozbawiony wyjścia. To przestrzeń hipotez, które konstruuje Wilhelm, lecz również struktura małej biblioteki, o której mówi Adso. Można postrzegać ją w kategoriach uwięzienia, ale także wiecznej semiozy, gdzie znaki odsyłają tylko do innych znaków, my zaś dysponujemy jedynie nazwami rzeczy. W takim świecie, jeśli tylko ograniczymy nasze demiurgiczne ambicje, nie objawi się nam wieczna Prawda, lecz nie będzie też ślepych strażników Biblioteki, lękających się wyzwolicielskiej mocy śmiechu, o której naucza Arystotelesowska księga.
Joanna Ugniewska – italianistka, profesor Uniwersytetu Warszawskiego; tłumaczy na język polski m.in. Claudia Magrisa i Antonia Tabucchiego; opublikowała ostatnio Podróżować, pisać (2011) i Miejsca utracone (2014).