PRZEMÓWIENIE LAUREATA NAGRODY KAROLA WIELKIEGO
OTRZYMAĆ TEGOROCZNĄ Międzynarodową Nagrodę Karola Wielkiego za 2017 rok to dla mnie ogromny zaszczyt, który przyjmuję jako angielski Europejczyk. Od pewnego czasu występowanie obok siebie przymiotnika „angielski” i rzeczownika „Europejczyk” budzi wśrod niektórych pewne zdziwienie, a przecież w ścisłym gronie doradców intelektualnych Karola Wielkiego był Anglosas, Alkuin z Yorku. Moja Alma Mater, Uniwersytet Oksfordzki, istnieje od dziewięciu stuleci. Historia Europy, ktora pomijałaby wszystkie osobne bądź wspólne zasługi Anglików, Szkotów, Walijczykow i Irlandczyków, Szekspira, Adama Smitha, Winstona Churchilla i George’a Orwella, byłaby niczym orkiestra symfoniczna bez sekcji smyczkowej. Nazajutrz po referendum w sprawie Brexitu napisałem, że Wielka Brytania nie może wyjść z Europy, tak jak Piccadilly Circus nie może wynieść się z Londynu.
Wszelako do świadomego poczucia europejskiej tożsamości każdy dochodzi własną drogą. Ja sam stałem się żarliwym Europejczykiem pod wpływem intensywnych i niezapomnianych przeżyć osobistych – życia w podzielonych Niemczech, gdzie byłem świadkiem narodzin „Solidarności” w Polsce i dzieliłem walkę o wolność w Warszawie, Pradze, Budapeszcie i Berlinie z wielkimi środkowoeuropejskimi laureatami tej nagrody: Václavem Havlem, Bronisławem Geremkiem i György Konrádem.W tamtych inspirujących czasach hasła wolność i Europa maszerowały ramię w ramię: wolność oznaczała Europę, Europa oznaczała wolność. Od tamtego czasu Europa i wolność stanowią bliźniacze motywy przewodnie mojego pisarstwa.
W związku z powyższym pozwolę sobie nawiązać do uwagi, jaka padła w laudacji Prezydenta Niemiec i powiedzieć, że podzielam zaniepokojenie wielu osob ostatnimi wypadkami w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, takich jak Węgry i Polska.
W tym miejscu należy odnotować, że miliony obywateli tych krajów stają w obronie naszych wspolnych wartości, jak demokracja liberalna, praworządność, wolność słowa i autonomia wyższych uczelni (na przykład w Budapeszcie), wartości, ktore w ich przekonaniu są zagrożone. Co więcej, bronią tych wartości w duchu Havla, Geremka i Konráda, ponieważ pamiętają, jak w ich ojczyznach Europa i wolność tak wspaniale szły ze sobą w parze.
W moim przekonaniu ludzie, ktorzy stają w obronie tych wartości i swobód zasługują nie tylko na nasz szacunek, ale też na wsparcie. Jestem pewien, że dzięki owemu szacunkowi i wsparciu jedność Europy z wolnością będzie należeć nie tylko do przeszłości, ale i do przyszłości Europy Środkowej i Wschodniej.
Wracając do mojego kraju, nie muszę chyba przypominać, że nie wszyscy moi rodacy rownie ochoczo określają się jako Europejczycy. Czytając ponownie przemówienie z okazji przyznania nagrody Karola Wielkiego, które wygłosił jego ostatni brytyjski laureat, Tony Blair, nie mogłem stłumić w sobie ironicznego uśmieszku, kiedy natrafiłem na jego naczelne przesłanie: Wielka Brytania powinna przezwyciężyć swoj ambiwalentny stosunek do Europy. Ów ambiwalentny stosunek nie jest już jednak specjalnością wyłącznie brytyjską – czymś w rodzaju politycznego odpowiednika fish and chips. „Brytyjskie” poglądy eurosceptyczne, a także nacjonalistyczny populizm znajdujemy dziś we wszystkich zakątkach kontynentu.
Ambiwalentne odczucia samej Wielkiej Brytanii nie zniknęły też w jakiś magiczny sposob po referendum w sprawie Brexitu. Nigdy w życiu nie widziałem tak wielu przejawów żarliwej proeuropejskości, jaka występuje dziś wśrod brytyjskiej młodzieży, zwłaszcza w Szkocji i Londynie. Znaczna część tych 48 procent, ktore głosowało za pozostaniem Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej, wciąż nie może pogodzić się z wynikiem referendum. Okazuje się, że członkowstwo w Unii Europejskiej jest trochę jak zdrowie – doceniamy je dopiero wowczas, gdy je tracimy.Wiedzcie jednak Państwo, że my, brytyjscy Europejczycy, nie składamy broni.
Wszystko to prowadzi mnie do ważnego pytania o jednostkę i zbiorowość. Po Brexicie dla brytyjskich Europejczyków pomysł nowego rodzaju formalnego osobistego obywatelstwa unijnego z pewnością jest nierealistyczny, lecz wspólnota polityczna, ktora określa swoich członków wyłącznie ze względu na przynależność do państwa członkowskiego i która nawet w swoich debatach intelektualnych i politycznych nieustannie prosi cię o okazanie paszportu, przeocza coś istotnego. Jeśli chcemy pogłębić nasze europejskie poczucie wspólnoty, to musimy nauczyć się nawzajem widzieć w sobie poszczególnych Europejczyków i za takich się uznawać.
Możliwość przemawiania w tej zabytkowej sali koronacyjnej, kilka metrów od kościoła wzniesionego przed 1200 laty przez Karola Wielkiego, to dla europejskiego historyka doświadczenie ze wszech miar niezwykłe. Znaleźć się w tym miejscu to zostać wezwanym do myślenia w kategoriach czasu historycznego. Polityka i historia mają odmienne zegary. Swego czasu premier Wielkiej Brytanii poczynił pamiętną uwagę, że „tydzień to w polityce bardzo długi czas”. Z kolei zegar historii odmierza czas stuleciami. Wielowiekową historię Europy można zatem odczytywać jako ustawiczną huśtawkę między okresami ładu w Europie, jakkolwiek hegemoniczny i niesprawiedliwy bywał taki ład, a czasami naznaczonego przemocą nieładu. Z tej perspektywy nasza epoka jest całkiem wyjątkowa.
Od 72 lat, jakie minęły od zakończenia II wojny światowej nie doświadczyliśmy w Europie żadnej poważnej wojny między państwami. W ostatnich dziesięciu stuleciach nie znajduję żadnego porównywalnego okresu siedmiu dekad. Trzeba przy tym z miejsca zaznaczyć, że po 1945 roku Europa była areną strasznych wojen, od wojny domowej w Grecji, przez krwawe wojny w byłej Jugosławii, po wciąż podsycany przez Putina konflikt zbrojny o niskiej intensywności rozgrywający się na wschodniej Ukrainie. Nie było jednak ani jednej wojny na dużą skalę. Fakt ten jest tym bardziej niezwykły, że w obecnej epoce byliśmy świadkami fundamentalnej zmiany porządków: kresu radzieckiego imperium i zakończenia zimnej wojny w latach 1989 –1991. W przeszłości tak głębokim przemianom towarzyszyły wojny. Nigdy wcześniej demokracja liberalna nie panowała w tak wielu krajach Europy, w większości zrzeszonych we wspólnotach politycznych, gospodarczych i bezpieczeństwa. Parafrazując głośne dictum Churchilla: to najgorsza możliwa Europa, jeśli nie liczyć tych wszystkich innych Europ, jakie od czasu do czasu probuje się wymyślić.
Spoglądając na ten 72-letni okres, historyk może powiedzieć: „Coż, wielki kryzys omija was zbyt długo”. I rzeczywiście, te liczne kryzysy nękające rożne zakątki Europy składają się na jeden egzystencjalny kryzys całego projektu europejskiego, ktory rozwijano od 1945 roku.
Tu historyk i polityk, a w szerszym wymiarze intelektualiści i politycy, z konieczności mają odmienne role. Moje zadanie można opisać bardzo prosto: to poszukiwanie i odnajdywanie prawdy, na tyle na ile pozwalają na to zweryfikowane krytycznie dowody i racjonalne rozumowanie, a następnie przedstawianie tej prawdy z najdalej posuniętą ostrożnością, klarownością i wymownością. Kiedy zatem staram się dociec przyczyn tego kryzysu egzystencjalnego i wskazywać na słabości wykorzystywane przez nacjonalistycznych populistów, to robię, co do mnie należy. Przykład: wyłaniany w wyborach bezpośrednich Parlament Europejski de facto sprawuje znaczną demokratyczną kontrolę nad unijnym ustawodawstwem i polityką, lecz większość Europejczyków nie czuje, że jest w Brukseli bezpośrednio reprezentowana, i że ich głos jest tam wysłuchiwany. Wiele europejskich społeczeństw ma spory problem z zaakceptowaniem skali i tempa integracji, szczególnie tej, ktorą ułatwia demontaż granic wewnętrznych Europy, lecz także odpowiada za zabezpieczenie (niewystarczające) granic zewnętrznych strefy Schengen. Ufam, że laureat nagrody Karola Wielkiego z 2002 roku – euro – nie poczuje się urażony, jeśli zauważę, że strefa euro, ktora miała pogłębiać europejską jedność, w ostatnich latach wytworzyła bolesne podziały między północą a południem Europy. Są to być może prawdy niewygodne, ale moim zdaniem duch Alkuina z Yorku zgodziłby się, że rzeczą uczonego jest o nich mowić.
Dla odmiany polityk musi niezmiennie zważać na słowa, przyjmować za punkt wyjścia nasze tu i teraz i wzmacniać poczucie yes we can („damy radę”) – ktore z grubsza można przełożyć na niemieckie wir schaffen das. Intelektualista powinien jasno przypominać o następującej prawdzie: żadne imperium, konfederacja, sojusz czy wspolnóta nie trwała wiecznie, więc i ta nie będzie istnieć bez końca. Polityk musi starać się, by nasze niemające precedensu, dobrowolne, pokojowe europejskie „imperium za zgodą stron” (empire by consent) trwało tak długo, jak to tylko możliwe.
Kiedy jednak, tak jak ja, jest się spectateur engagé, można też przysłużyć się temu projektowi politycznemu po prostu unaoczniając powyższą prawdę historyczną. Jestem przekonany, że na przestrzeni trzech pokoleń po 1945 roku najważniejszym motorem europejskiej integracji były osobiste wspomnienia wojny, okupacji, Holokaustu, Gułagu i dyktatur – faszystowskiej bądź komunistycznej – a także ekstremów nacjonalizmu, dyskryminacji i biedy. Dziś po raz pierwszy mamy całe pokolenie Europejczyków, którzy w większości – nie wszyscy, ale w zdecydowanej części – wychowywali się po 1989 roku i których ominęły te wszystkie traumatyczne i fundamentalne doświadczenia. Znają jedynie zasadniczo zjednoczoną i wolną Europę. Co niemal nieuchronne, przeważnie uznają ją za rzecz oczywistą, bowiem uniwersalna ludzka skłonność każe nam postrzegać świat, w którym wyrośliśmy i który widzimy wokoł siebie jako coś normalnego, a nawet naturalnego. Czesław Miłosz w pamiętny sposob opisuje to zjawisko w swojej książce Zniewolony umysł, porównując nas do Charlie Chaplina z Gorączki złota, krzątającego się w wiszącej na skraju przepaści szopie.
Mam nadzieję, że nie jest jeszcze tak źle, ale musimy jakoś uświadomić temu pokoleniu, że to, co uważa dziś za normalne, z perspektywy historycznej de facto jest wysoce anormalne, wyjątkowe, niezwykłe. W swoim zeszłorocznym przemówieniu papież Franciszek przypomniał wezwanie Elie Wiesela do poddania młodych Europejczykow „transfuzji pamięci”. Otoż to. Rzecz jasna nic nie dorowna pod względem siły oddziaływania bezpośredniemu, osobistemu przeżyciu. Jednym z celów badania historii jest wszak właśnie uczenie się na doświadczeniach innych ludzi bez konieczności przeżywania tych doświadczeń na własnej skórze. Jednym z pojawiających się w ostatnich miesiącach obiecujących sygnałów jest świeża atmosfera mobilizacji, ogarniająca pokolenie urodzonych po 1989 roku Europejczyków, którzy pokazują, że Europa jest coraz bliższa ich sercu.
Historia daje nam też jeszcze jedną, ogólniejszą naukę. Mianowicie, że to, co pierwotnie było jedynie środkiem do celu, z czasem może zostać uznane za cel sam w sobie. (Każdy, kto choć raz próbował kiedyś rozwiązać uczelniany lub inny komitet będzie wiedział, co mam na myśli.) W przemowieniu inauguracyjnym na Kongresie Europejskim w Hadze w maju 1948 roku hrabia Richard Coudenhove-Kalergi, przyszły laureat tej nagrody, powiedział: Drodzy przyjaciele, zawsze pamiętajmy, że Unia Europejska jest środkiem, a nie celem. Słowa te padły z ust najważniejszego orędownika zjednoczenia Europy w czasie, kiedy Unia Europejska wciąż była zaledwie marzeniem. Jego ostrzeżenie wciąż jest aktualne. Wszystkie instytucje europejskie, jakie stworzyliśmy, są jedynie środkami do wyższych celow, a nie celami. Na każdym kroku powinniśmy pytać: „Czy ta instytucja bądź instrument wciąż spełnia swoje zadanie, czy jest najlepszym możliwym środkiem do realizacji danego celu”? Nie ma sensu wołać bezmyślnie „Więcej Europy, więcej Eu- ropy”. Najczęściej właściwa odpowiedź będzie taka, że potrzebujemy więcej tego, a mniej tamtego. Tylko organizacja zdolna redystrybuować władzę zarówno w dół, jak i w górę, zależnie od potrzeb chwili, będzie postrzegana przez swoich obywateli jako żywa i zdolna do szybkiego reagowania.
Do tego dochodzi ów największy wyrożnik historii Europy: dychotomia jedności i rożnorodności. Tu w Akwizgranie w naturalny sposób myślimy o Świętym Cesarstwie Rzymskim, najdłużej istniejącym europejskim imperium. Historyk Peter Wilson przekonuje, że jednym z czynników, dzięki któremu Święte Cesarstwo Rzymskie trwało tak długo było panujące wówczas powszechne przekonanie, zgodnie z którym jego nadrzędne struktury zapewniałyby bezpieczeństwo i ochronę niezwykłej rozmaitości skupionych w nich wspólnot politycznych, wyznaniowych i prawnych, nie zagrażając im nadmierną centralizacją i homogenizacją. Legitymizacja i długowieczność tego imperium wyrastały ze zdolności do godzenia się z tą złożonością, a co za tym idzie z pewną miarą chronicznego rozdźwięku: choć imperium na pozór akcentowało jedność i harmonię, to w rzeczywistości funkcjonowało dzięki uznawaniu rożnicy zdań i niezadowolenia za stałe elementy swojej polityki wewnętrznej. Myślę, że płynie stąd nauka dla Unii Europejskiej.
Nasza dzisiejsza europejska rożnorodność nie ogranicza się do państw i dziejów, ale obejmuje też kultury oraz leżące u ich podłoża języki. Te głębokie rożnice kultury, języka i tradycji filozoficznych silnie ważą też na naszym sposobie myślenia o państwie, prawie i polityce, a więc rownież o ładzie politycznym, jaki powinien być budowany między naszymi państwami i narodami.
Europa będzie silniejsza, jeśli będzie zdolna godzić te wszystkie rodzaje rożnorodności. Medycyna wyrożnia dwie biegunowo odmienne dolegliwości stawów: hipermobilność, czyli wiotkość, oraz hipomobilność, czyli sztywność stawow. Europa osłabnie, jeśli jej struktury staną się zarówno zbyt wiotkie, jak i zbyt sztywne. Niczym olimpijczyk Europa musi być krzepka i gibka jednocześnie: krzepka, bo gibka i gibka, bo krzepka.
Pewnie zdążyli już się państwo zorientować, że niejako w takt żwawego walca Nad pięknym modrym Dunajem prowadzę was przez kolejne dychotomie: jednostka-zbiorowość, czasy historyczny-czas polityczny, intelektualista-polityk, środki-cele, narodowe-europejskie, realizm-idealizm oraz, last but not least, złożoność-prostota. Ostatecznie bowiem tak naprawdę zależy nam na czymś bardzo prostym: żeby mieszkańcy Europy cieszyli się wolnością, pokojem, godnością, praworządnością, odpowiednim poziomem życia i bezpieczeństwem socjalnym. W nieuchronny sposob skomplikowane jest to, jak te proste cele osiągać.
Na zakończenie pozwolę sobie skierować kilka słów do Niemiec i Niemców.
Gdy na początku lat siedemdziesiątych po raz pierwszy przyjechałem do Niemiec, cień II wojny światowej i nazistowskiej dyktatury wciąż był wszechobecny. (Moj pierwszy projekt badawczy dotyczył Berlina w czasach III Rzeszy). Kraj wciąż był boleśnie podzielony, i dane mi było na własnej skórze doświadczyć tej drugiej niemieckiej dyktatury, ktorą świat określa dziś za pomocą jednego niemiłego słowa: Stasi.
Aż nastał ów rok cudów – 1989 – a Niemcy całkiem niespodziewanie otrzymały swoją „drugą szansę”, by przytoczyć określenie historyka Fritza Sterna. Od z górą ćwierćwiecza z rosnącym podziwem obserwuję, jak zjednoczone Niemcy tę drugą szansę znakomicie wykorzystują. Osobiście jestem głęboko poruszony tym, że uchodźcy z całego świata spoglądają na Niemcy jak na Ziemię Obiecaną. To wspaniałe, że kraj ten przypomina dziś wyspę stabilności, umiaru i szczodrości pośrodku oceanu nacjonalistycznego populizmu. Ilekroć rozmyślam nad tym historycznym przejściem z ciemności do światła, czuję niekłamany zachwyt.
Zawsze jednak jest jakieś „ale”: owa druga szansa, a ściślej mowiąc, druga połowa drugiej szansy, jest wciąż przed wami – połowa ta jest wszecheuropejska. Z nowo wybranym wyraźnie proeuropejskim prezydentem Francji, Niemcy i Francja znów mają szansę wspólnie podążać do przodu, jak to często bywało przed epoką europejskiej integracji. Ta druga połowa owej drugiej szansy nie będzie jednak łatwa. Niemcy wciąż zmagają się ze znanym od dawna problemem swojej wielkości „krytycznej” – są zbyt małe, a jednak zbyt wielkie; zbyt wielkie, a mimo to zbyt małe. Mądre przywództwo w Europie wymaga wysoko rozwiniętej umiejętności spoglądania na Europę oczami Europejczykow – wymaga Einfühlungsvermögen, a także wytrwałości, pewności siebie i odwagi.
Prezydent Frank-Walter Steinmeier uczynił „odwagę” kluczowym słowem swojego przemówienia inauguracyjnego. Jej częścią jest „odwaga mówienia prawdy”, o której tak sugestywnie opowiada Emmanuel Macron. Ale też odwaga zawierania kompromisów. Odwaga radzenia sobie z niepewnością, niespełnieniem, a nawet wieloznacznością – jak w Świętym Cesarstwie Rzymskim. Krótko mówiąc: życie nie jest Gesamtkonzept. Szczególnie odnosi się to do życia politycznego Europy.
W wydanej przed z górą stu laty książce poświęconej historii Berlina Karl Scheffler pisał, że Berlin jest skazany na to, by nieustannie stawać się i nigdy się nie stać. Słowa te można by odnieść do Europy. Nigdy nie doczekamy tej cudownej chwili, kiedy będziemy mogli wykrzyknąć: „oto i ona, ukończona Europa! La belle finalité européenne – Verweile doch, Du bist so schön!”. Także Europa jest skazana na to, by nieustannie stawać się i nigdy się nie stać. Taki stan rzeczy niekoniecznie oznacza przekleństwo, a może nawet być błogosławieństwem. Kiedy człowiekowi przybywa nieco lat, uzmysławia sobie, że okres stawania się to nierzadko najlepsze lata życia. A zatem nasza prastara Europa ma szansę być wiecznie młodą. Kształtujmy ją razem – Europę nieustannie się stającą.
przetłumaczył Justyn Hunia
________________________________
Publikowane wyżej wystąpienie zostało wygłoszone podczas uroczystości wręczenia Timothy’emu G. Ashowi Międzynarodowej Nagrody Karola Wielkiego w Akwizgranie 25 maja 2017 roku. Laureatowi nagrody gorąco dziękujemy za zgodę na publikację tego wystąpienia.
Timothy Garton Ash (1955) – profesor Uniwersytetu Oksfordzkiego, eseista i historyk, wybitny znawca problematyki Europy Środkowej i Wschodniej. Stale współpracuje z „New York Review of Books”. W polskim tłumaczeniu ukazały się następujące jego książki: „Polska rewolucja «Solidarność» 1980 –1982” (1984); „Niemieckość NRD” (1989); „Pomimo i wbrew. Eseje o Europie Środkowej” (1990); „W imieniu Europy. Niemcy i podzielony kontynent” (1996); „Teczka” (1997); „Historia na gorąco. Eseje i reportaże z Europy lat 90.” (2000); „Wolny świat: dlaczego kryzys Zachodu jest szansą naszych czasów” (2005). Ostatnio opublikował: „Facts are Subversive: Political Writing from a Decade without a Name” (2009), oraz „Free Speech: Ten Principles for a Connected World” (2016; polskie tłumaczenie ukaże się w przyszłym roku staraniem wydawnictwa Znak).
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W NUMERZE: