Ustanowienie pokoju | PP 175/176

Rola męża stanu jest rolą tragiczną: zawsze będzie on znajdować się w mniejszości, albowiem ludzi nie porywają postulaty równowagi i bezpieczeństwa, tylko idee uniwersalne i ponadczasowe. Henry Kissinger, A World Restored

1. JEST TAKI ŁADNY FRAGMENT w powieści Absolwenci Ericha Segala. Rok 1958. Młody obiecujący węgierski naukowiec George Keller – postać fikcyjna – rozmawia z Kissingerem po zakończeniu kolejnej edycji jego słynnego seminarium międzynarodowego na Harvardzie. Przy szklance mrożonej herbaty Kissinger przekonuje swojego ucznia, że ma on wszystko, żeby zostać profesorem, na co ten odpowiada, że mógłby zostać nawet i prezydentem, ale z racji pochodzenia nigdy tego nie osiągnie – podobnie jak jego wykładowca. Nieco zbity z tropu Kissinger odpowiada, że prezydentura wcale nie jest jego marzeniem, ciekawsza i bardziej odpowiednia wydaje mu się rola szarej eminencji. Interesuje mnie to, czego można dokonać, mając władzę. Wielkie rzeczy, uwierz mi – mówi Kissinger. Obyś zdobył władzę, Henry – słyszy w odpowiedzi.

Talentu literackiego Segalowi nie można odmówić. Ale postać Kissingera w Absolwentach nie ma w sobie za grosz oryginalności. Kissinger jest tam człowiekiem, który pragnie władzy i kariery. Nie mniej niż osiągnięcia naukowe interesują go mechanizmy waszyngtońskiej polityki. Wyrywa się więc do stolicy, by tam móc brylować na salonach i schlebiać tym, którzy otrzymali mandat do sprawowania władzy, ale którym brak odpowiednich zdolności intelektualnych. Choć nigdy nie będzie traktowany jak równy przez przedstawicieli amerykańskiej arystokracji ze wschodniego wybrzeża, to niepostrzeżenie przenika do ich kręgów towarzyskich. Zapewnia sobie miejsce w tym gronie, sięgając bez zahamowań do repertuaru Machiavellego. A jego intelektualnym patronem jest mistrz manipulacji – austriacki książę Metternich.

A jednak powyższy cytat z powieści Segala zdradza – być może wbrew intencjom autora – że ta charakterystyka jest nie do końca precyzyjna. W pierwszej kolejności Kissingera interesowało bowiem to, co można osiągnąć, mając władzę, a nie władza dla niej samej. Nie blask fleszy i najwyższe stanowiska w Białym Domu stanowiły dla niego pierwszorzędną motywację (choć, jak wiemy, nie potrafił im się oprzeć), lecz marzenie, by wzorem Metternicha tworzyć historię, a nie o niej pisać.

Tego dążenia nie sposób właściwie zrozumieć, jeżeli myślimy o Kissingerze jedynie przez pryzmat jego politycznej aktywności, kiedy doradzał Nixonowi i Fordowi, dowodził Departamentem Stanu i niemal w pojedynkę kształtował amerykańską politykę zagraniczną. Sam zainteresowany mawiał zresztą, że sprawujący władzę polityk nie wytwarza żadnego kapitału intelektualnego, a jedynie konsumuje ten, który zdołał zawczasu zgromadzić. I to ten zawczasu zgromadzony kapitał intelektualny Kissingera interesuje mnie najbardziej.

Niekoniecznie nawet dlatego, że jest to kwestia u nas prawie nieznana. Raczej dlatego, że intuicja podpowiada, że człowiek, który swoje harvardzkie lata poświęcił rozmyślaniom nad filozofią polityczną Spinozy, Kanta, Spenglera i Toynbeego, a następnie Metternicha, Castlereagha i Bismarcka, nie może być postacią jednej idei. Za tym pochmurnym obliczem twardego polityka wcale nie muszą się kryć wszystkie te cechy i motywacje, które tak chętnie przypisują mu krytycy – amoralność, pogarda dla ludzkiego życia czy też swoisty darwinizm, który mocarstwom pozwala się karmić słabością mniejszych państw – lecz zestaw wartości wywiedziony z innych źródeł. Być może efektowna fraza Oriany Fallaci – charakteryzującej Kissingera jako przedstawiciela światowej kasty, która jeśli powie „umierajcie”, umrzemy, jeśli powie „żyjcie”, będziemy żyć – nie jest niczym więcej, niż tylko efektowną figurą retoryczną.

Jak sądzę, warto pójść tym tropem, tym bardziej, że kwestie, którymi Kissinger zajmował się od czasów młodości, dotyczą rzeczy w polityce fundamentalnych, a więc najciekawszych. Do jakiego celu zmierza historia? Czym jest wolność i jakie są jej granice? Jaki zakres wolności ma jednostka wrzucona w wir historycznie ukształtowanego świata ze wszystkimi jego ograniczeniami? Jakie to ma znaczenie, gdy przeniesiemy te dylematy na płaszczyznę polityki międzynarodowej i wyborów dokonywanych przez przywódców państw? W jaki sposób powinni oni godzić tę wolność oraz prawo do podejmowania samodzielnych wyborów z obiektywnymi ograniczeniami materialnymi, kulturowymi i historycznymi, tak aby ustanowić możliwie pokojowy ład światowy?

okładka książki
H. Kissinger, A World Restored: Metternich, Castlereagh and the Problems of Peace 1812-1822, Echo Point Books & Media, 2013

Te dylematy są tak istotne dlatego, że wolność działania i wyboru zakłada prawo do popełniania błędów. Zdarza się, że państwa i ich przywódcy korzystają ze swojej wolności i suwerenności w sposób niefrasobliwy. Nie baczą na ograniczenia i konsekwencje swoich działań, a podejmowane przez nich decyzje utrudniają, lub nawet uniemożliwiają rozwiązywanie konfliktów przy pomocy istniejących instytucji i obowiązujących norm. Nie biorą przy tym pod uwagę szerszego kontekstu międzynarodowego ani interesów innych państw. A stąd już prosta droga do niebezpiecznego „rozkołysania” – a nawet pogrzebania – istniejącego ładu światowego. Historia dostarcza aż nadto podobnych przypadków, a obecny stan polityki międzynarodowej jedynie potwierdza, że współcześni nie chcą pozostawać w tyle i bezwiednie powtarzają błędy przeszłości – rzecz jasna w przekonaniu o słuszności swoich racji.

2. W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, kiedy uświadamia sobie, że z tych wszystkich pozornie nieograniczonych możliwości, jakie daje młodość, pozostała mu tylko jedna droga. Życie nie przypomina już szerokiej równiny […] zamiast tego podąża zwykłą, wydeptaną ścieżką, z której nie można dowolnie zboczyć w tę czy inną stronę. Kierunek został obrany, a granice wytyczone. Henry Kissinger miał 27 lat, kiedy pisał te słowa, i już od dawna był świadomy wielu życiowych ograniczeń.

Urodził się w bawarskim Fürth w 1923 roku i był niemieckim Żydem. Toteż jeszcze przed osiągnięciem pełnoletniości wybory życiowe kilkunastoletniego Heinza (Henry pojawi się później) i jego rodziny dramatycznie zawęziły się do dwóch możliwości: emigracji lub obozu koncentracyjnego. Rodzina Kissingerów wybrała emigrację, a przeprowadzka do Nowego Jorku na rok przed wybuchem wojny pozwoliła młodemu wygnańcowi z III Rzeszy otworzyć zupełnie niespodziewany rozdział życia.

Na amerykańskiej ziemi Kissinger stopniowo zrywał z kolejnymi elementami własnej tożsamości. Najpierw odrzucił ortodoksyjne przywiązanie do wiary przodków, następnie rozpoczął studia, które miały pozwolić mu na podjęcie pracy w charakterze księgowego. Gdyby nie II wojna światowa, mógłby być całkiem dobry w tym fachu – oceniał autor najlepszej dotychczas biografii Kissingera, Niall Ferguson. Ostatecznie jednak wojna sprawiła, że Kissinger wstąpił do armii, gdzie mógł na własne oczy przekonać się o wielkiej różnorodności swojej nowej ojczyzny. Mówiąc krótko: przeciął w zasadzie wszystkie więzy, które łączyły go z dawną ojczyzną. Do Niemiec wrócił dopiero pod sam koniec wojny. Nie był już nastoletnim żydowskich chłopcem, który bał się spotkać na ulicy aryjskich rówieśników, lecz żołnierzem amerykańskiego kontrwywiadu (powierzano mu wtedy pieczę nad denazyfikacją kolejnych niemieckich miasteczek).

Po powrocie za Ocean ukoronowaniem tej niespodziewanej ścieżki życiowej stały się studia na Harvardzie. Przed wojną wybór tak prestiżowej uczelni nie byłby możliwy dla niezamożnego emigranta bez żadnych koneksji społeczno-politycznych, w dodatku posługującego się angielskim z twardym niemieckim akcentem. Kissinger miał jednak szczęście. Druga połowa lat czterdziestych XX wieku to w Ameryce czas wielkich przemian zachodzących pod wpływem II wojny światowej oraz narastającej atmosfery zagrożenia u progu zimnej wojny. Czołowe uczelnie zaczęły rekrutować coraz więcej studentów „bez odpowiedniego pochodzenia”. Ważniejsze stawały się umiejętności przydatne w nowych realiach konfrontacji ze Związkiem Radzieckim. Ameryce byli potrzebni matematycy, fizycy, inżynierowie, ale też politolodzy i sowietolodzy. Na uczelniach takich jak Princeton, Yale czy właśnie Harvard, powstawały nowe katedry, często hojnie dotowane przez państwo lub przez fundacje należące do wielkich przedwojennych przemysłowców. Amerykanie rzucili na pokład wszystkie siły. Po 1945 roku coraz częściej dyplomem najlepszych uczelni w kraju mogły chwalić się już nie tylko dzieci „bostońskich braminów”, ale też imigranci, weterani oraz – co ważne w przypadku Kissingera – osoby pochodzenia żydowskiego.

W tej atmosferze „nowego otwarcia” Henry Kissinger w 1949 roku rozpoczął studia na Harvardzie. Koledzy z roku charakteryzowali go jako odludka, zresztą nie bez powodu, bo całe dnie przesiadywał nad książkami, nie biorąc udziału w życiu towarzyskim uczelni. Bardzo dużo czytał i były to różnorodne lektury, ale ta samoedukacja nabrała nowego wymiaru dopiero wtedy, gdy spotkał na swojej drodze profesora Williama Yandella Elliotta – z zawodu naukowca, z powołania doradcę amerykańskich prezydentów, a z zamiłowania propagatora kantowskiego idealizmu. Elliott miał niespożyte siły, nieustannie kursował między Bostonem a Waszyngtonem, gdzie „zawsze był potrzebny”. Za cel kariery naukowej obrał walkę z utylitarystycznymi prądami w myśli Zachodu. Za Kantem powtarzał, że każde działanie polityczne musi być rozpatrywane w kategoriach etycznych. To właśnie Elliott miał odcisnąć najbardziej trwały ślad na intelektualnych poszukiwaniach Henry’ego Kissingera.

3. Pod jego wpływem Kissinger zajął się filozofią Kanta. Na tyle zresztą owocnie, że to jej zagadnieniom poświęcił w głównej mierze swoje pierwsze poważne dzieło – pracę magisterską zatytułowaną The Meaning of History (O sensie historii). Na prawie czterystu stronach gęstego i hermetycznego tekstu Kissinger rozbierał na czynniki pierwsze prace Oswalda Spenglera, Arnolda Toynbeego oraz Immanuela Kanta. Wszystko po to, by udowodnić, że żadnemu z nich nie udało się w satysfakcjonujący sposób wykazać, że człowiek może swoimi decyzjami kształtować własny los i losy świata pełnego ograniczeń strukturalnych i historycznych.

Autora Zmierzchu Zachodu zbywał od razu jako zdeklarowanego deterministę. W Spenglerowskim świecie rozumianym jako cykl narodzin i upadku następujących po sobie kultur, Kissinger nie znajdował nawet cienia nadziei dla człowieka i jego wyborów. Choć sam był daleki od optymizmu historycznego, to tak skrajne i deterministyczne pojmowanie historii nie wydało mu się ciekawe poznawczo. Podobnie rzecz miała się z oceną filozofii historii Toynbeego, choć Kissinger czerpał pewne inspiracje z jego wówczas jeszcze nieukończonego, ale już popularnego Studium historii.

Zawiedziony historiozofią Toynbeego zwrócił się ku filozofii Kanta. W podsuniętej mu przez Elliotta Krytyce czystego rozumu odnalazł interesujące go motywy dotyczące wolności człowieka. Pod wrażeniem Kantowskiej analizy pisał o warunkach możliwości urzeczywistnienia ludzkiej wolności: Każdy człowiek jest dzieckiem swoich czasów, swojego narodu i swojego środowiska. Wyróżnia go jednak to, że jego istota jest niepoznawalna za pomocą zwykłej analizy. Ta istota wyraża się zaś w tym, że może on twórczo wpływać na losy historii i podejmować wybory moralne. Jakkolwiek chcielibyśmy po fakcie tłumaczyć jego czyny, decyzja o ich dokonaniu zawsze jest rezultatem wyborów, których dokonuje we własnym wnętrzu. Tylko w nim może bowiem znaleźć prawdziwe uzasadnienie swoich czynów. Ten nacisk na realną możliwość dokonywania wolnych wyborów na przekór temu, co niezależne od woli, obiektywne i niezmienne, zaprowadzi Kissingera na grunt filozofii polityki. Posiłkując się imperatywem kategorycznym Kanta (postępuj tylko wedle takiej maksymy, co do której mógłbyś jednocześnie chcieć, aby stała się ona prawem powszechnym), młody student Harvardu doszedł do wniosku, że sens funkcjonowania człowieka w świecie politycznym najpełniej wyraża się w dążeniu do pokoju. Za Kantem zakładał bowiem, że znakomita większość ludzi, która podejmowałaby decyzje w oparciu o imperatyw kategoryczny, chciałaby powszechnego pokoju, a nie Hobbesowskiego stanu wojny wszystkich ze wszystkimi. W tym znaczeniu dążenie do powszechnego pokoju było nie tylko celem praktycznym, ale również właściwym wyborem moralnym.

Kissinger powątpiewał jedynie w możliwość urzeczywistnienia (nieuchronność!) Kantowskiego wiecznego pokoju (Kant nie precyzował jednak, kiedy miałoby się to stać). Uważał to przekonanie filozofa za sprzeczne z istotą jego imperatywu kategorycznego. Skoro świat zmierzał do określonego celu – w tym przypadku do wiecznego pokoju – to wybory dokonywane przez człowieka w oparciu o imperatyw kategoryczny ostatecznie nie miały większego znaczenia. Kissinger, który był przekonany, że ani życie, ani historia nie miały z góry ustalonego celu, a osiągnięcie pokoju zależy wyłącznie od wyborów podejmowanych przez konkretnych ludzi obdarzonych wolną wolą, wolał pozostać przy imperatywie kategorycznym. W jego przekonaniu – i tu inspiracją był Spinoza – nienazwana siła wyższa przenikała wszystko, ale nie poruszała niczego. Każdy akt działania stanowił zaś wybór moralny człowieka, który nadawał sens jego życiu i tworzonej przez niego historii.

Nie bez powodu Niall Ferguson twierdzi więc, że Kissinger jest idealistą, a nie realistą. Oś jego zainteresowań stanowił wpływ kantowskiej transcendencji na losy historii, a nie materialne uwarunkowania, które wyznaczały ramy myślenia realistów XX wieku. W pracach Kissingera brak zresztą jakichkolwiek bezpośrednich inspiracji filozofią ówczesnych autorytetów realizmu politycznego – Hansa Morgenthaua, Reinholda Niebuhra czy E.H. Carra. Poza tym łatka realisty przylgnęła do niego w późniejszych latach, również za sprawą jego książki poświęconej Metternichowi, a więc postaci uważanej za realistę par excellence. Wbrew temu, co można by sądzić, Kissinger nie dokonał jednak żadnej wolty intelektualnej. Jego największe dzieło – poświęcone właśnie czasom Metternicha, Napoleona i Castlereagha – wznosi się na idealistycznym fundamencie, wypracowanym w czasie studiów nad filozofią Kanta.

4. Na początku lat pięćdziesiątych Kissingerowi głowę zaprzątali jednak nie tylko Kant i Metternich oraz ich dylematy dotyczące pokoju. Od Elliotta przejął bowiem jeszcze jedną rzecz – ambicje, które wykraczały dalece poza rutynę życia akademickiego. Imponowało mu zaangażowanie, z jakim jego profesor udzielał się w Waszyngtonie – a to w roli doradcy kolejnych polityków, a to w roli rzecznika wzmocnienia relacji transatlantyckich. Kissinger liczył, że prędzej czy później także do niego zadzwoni telefon z Waszyngtonu. Chciał być potrzebny tak, jak potrzebny był Elliott. A przede wszystkim chciał dokonywać rzeczy wielkich.

Splot tych nadziei motywował go, by piąć się w górę w harvardzkiej hierarchii. Jego nazwisko dość szybko przestało być kojarzone jedynie z pracą magisterską o tajemniczym tytule. Na uczelni założył pismo, którego tytuł – Confluence – można spróbować przetłumaczyć jako Punkty styczne, a do publikacji na jego łamach udało mu się namówić między innymi Hannah Arendt, Hansa Morghentaua czy Raymonda Arona. Niedługo po tym, jak zakończył zmagania z Kantem, Toynbeem i Spenglerem, Kissinger został dyrektorem słynnego dziś seminarium międzynarodowego, które gościło wielu zagranicznych studentów, choćby przyszłego prezydenta Francji Valéry’ego Giscarda d’Estaing oraz przyszłego premiera Malezji Mahatira bin Mohamada.

Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że dzięki seminarium Kissinger chciał zbudować sieć kontaktów, które miały mu się przydać w dalszej karierze. Działalność seminarium oraz polityczne ciągoty młodego Kissingera to jednak temat na osobną analizę. Ciekawsze jest to, że mimo tych wszystkich zajęć nie zamierzał schodzić z drogi naukowej. W dodatku za cel badań ponownie obrał sobie kwestie z odległej przeszłości, a więc teoretycznie mało przydatne z punktu widzenia środowiska, w którym się obracał. Ferguson pisał, że wybór Kissingera, by przez długie cztery lata zajmować się dziewiętnastowieczną dyplomacją, był aktem poświęcenia i wynikał przede wszystkim z chęci samorozwoju. Niezależnie od tego, jak było naprawdę, Kissinger uważał, że najwięcej o czasach mu współczesnych – czasach zimnej wojny, konfrontacji mocarstw i zagrożenia atomowego – mogą powiedzieć słowa i działania ludzi, którzy ponad sto lat wcześniej byli w stanie doprowadzić do pokojowego współistnienia mocarstw europejskich.

5. W takich okolicznościach w 1954 roku powstała jedna z najważniejszych dwudziestowiecznych prac poświęconych filozofii polityki – A World Restored: Metternich, Castlereagh and the Problems of Peace 1812 –1822 (Świat odbudowany: Metternich, Castlereagh i kwestia pokoju w latach 1812 –1822).

Już w pierwszym zdaniu Kissinger stwierdzał, że jego praca nie jest tylko szkicem historycznym, ale traktatem politycznym osadzonym w aktualnym kontekście. Nie powinno dziwić, że w czasach zagrożenia katastrofą termonuklearną powinniśmy z nostalgią patrzeć na epokę, kiedy dyplomacja niosła za sobą mniejsze konsekwencje, kiedy wojny były ograniczone, a prawdziwa katastrofa niemal niewyobrażalna. Nie jest też niczym osobliwym, że w obecnych warunkach osiągnięcie pokoju powinno być najważniejszą troską. A także to, że potrzeba życia w pokoju powinna stanowić czynnik, który przyspieszy jego osiągnięcie. Przede wszystkim jednak powrócił do motywu, który interesował go najbardziej od czasu, gdy zaczął zajmować się filozofią Kanta: w jaki sposób, mimo wszystkich obiektywnych przeszkód i ograniczeń, osiągnąć pokój – ten najdoskonalszy moralnie cel, do jakiego może aspirować wewnętrznie wolny człowiek.

Czas, w którym Kissinger osadził swoje rozważania, nie był przypadkowy. Rewolucja Francuska i wojny napoleońskie to okres burzenia dawnego ładu i czas powszechnego chaosu. To czas, w którym zanikały wcześniej obowiązujące normy postępowania na arenie międzynarodowej i czas, gdy koncepcje takie jak wolność i suwerenność traciły swoje dawne znaczenie. Istotę dokonujących się zmian Kissinger dostrzegał w tym, że działania Napoleona, wpierw jako Konsula, potem – Cesarza Francuzów, wykraczały poza przyjęte ramy i naruszały kruchą równowagę sił między europejskimi mocarstwami. Przywódcy koalicji antynapoleońskich walczyli nie tylko z Francją, ale przede wszystkim z rewolucyjnymi, wywrotowymi ideami, które uzasadniały jej podboje.

Kissingera najbardziej interesowało, jak w tych rewolucyjnych czasach było możliwe ustanowienie względnie trwałego pokoju. Wszak mówić o warunkach pokoju w czasie wojny totalnej wydaje się niemal herezją […] Kiedy siła sprawuje niepodzielne rządy, każda taka propozycja odbierana jest jako pewne ograniczenie, jako próba podważenia tej euforii, którą wywołuje wspólne działanie przeciwko wrogowi. Jedynie potomni potrafią docenić umiar w godzinie triumfu. Współczesnym zazwyczaj jawi się on jako niepotrzebne kapitulanctwo.

Okazało się, że podjęcie tej tematyki stanowiło poważniejsze wyzwanie, niż objaśnianie sensu historii według Kanta. W tym wypadku nie mogła przecież wystarczyć konkluzja, że pokój jest najważniejszą wartością i że osiągnięcie go powinno być celem wszelkich działań politycznych. To, co dla intelektualisty stanowiło zwieńczenie rozważań, dla przywódcy państwa było jedynie punktem wyjścia. Nie sposób też wyobrazić sobie, żeby pokój między mocarstwami zapanował wtedy, gdy wszyscy opowiedzą się po stronie kantowskiej idei wiecznego pokoju. Przywódcy, którzy decydują o losach świata, to przecież politycy wychowani w różnych krajach i różnych cywilizacjach. To politycy o różnych wrażliwościach kulturowych i historycznych. A przede wszystkim ludzie, którzy niekoniecznie podzielają te same przekonania moralne.

Pierwszym krokiem na rzecz wypracowania pokojowego ładu – podkreślał Kissinger – jest świadomość, że należy pogodzić to, co uznajemy za sprawiedliwe z tym, co uważa się za możliwe w konkretnej sytuacji. To, co uważamy za sprawiedliwe, jest emanacją naszych wewnętrznych przekonań, naszych tradycji i przyzwyczajeń, a także etycznych fundamentów ustroju politycznego, w którym żyjemy. Natomiast to, co możliwe, wyznaczają obiektywne, zewnętrzne czynniki: przekonania etyczne przywódców innych państw, siła wojskowa i gospodarcza ich krajów, a także położenie geograficzne oraz pamięć historyczna narodów.

Jak pogodzić ze sobą te dwie domeny – domenę sprawiedliwości i domenę konieczności – ta kwestia interesowała Kissingera jako dylemat, przed którym musi stawać każdy mąż stanu. I to nie dlatego, że musi on wybierać między dobrem a złem, lecz dlatego, że w ogóle musi dokonywać wyborów.

Jak wiemy, wybór polityczny był dla Kissingera wyborem etycznym. Podejmować decyzję w zgodzie ze sobą, to tyle co korzystać z kantowskiej wolności, która – jak pisał Kissinger – jest aktem samotranscendencji, dokonującym się przy świadomości istniejących ograniczeń i w obliczu nieznośnego ciężaru konieczności. Ten nieznośny ciężar konieczności zawsze towarzyszy przywódcom, ponieważ nie mogą uchylić się od podejmowania decyzji. Przy czym podejmują je na ogół w oparciu o niepełne informacje, a pula dostępnych możliwości często składa się z samych trudnych rozwiązań. Mąż stanu nie może kierować polityką swojego kraju, przyjmując, że wszystkie możliwości są dla niego jednakowo dostępne – pisał w A World Restored. I tak na przykład Metternich reprezentował najsłabsze z pięciu mocarstw kongresu wiedeńskiego. A jednak dzięki temu, że właściwie rozpoznał ograniczenia swojego państwa, zdołał nagiąć interesy pozostałych władców do własnych potrzeb. Do tego kluczowa była jednak aktywność, a nie bierność. Działanie, a nie bezczynność. Świadomość, że sam akt działania wiąże się z pewnymi wyborami moralnymi. A skoro tak – i tu Kissinger łączył idealizm Kanta z realizmem Morgenthaua – to wybór mniejszego zła także jest wyborem moralnym.

Zdaniem Kissingera ta konieczność podejmowania często nieidealnych wyborów przy świadomości istniejących ograniczeń powinna prowadzić do zrozumienia, że możliwie trwałego pokoju nie sposób narzucić. Trzeba go wypracować, a jego podstawą muszą być spontaniczne interakcje między państwami, a nie zasady narzucone przez jedno z nich. W A World Restored ten sposób myślenia widać doskonale. Ład napoleoński nie miał szans przetrwać, ponieważ był hegemoniczny i narzucony. Ład wiedeński przetrwał, ponieważ był wyrazem spontanicznej „gry” między mocarstwami – znanej również jako równowaga sił – oraz akceptacji tej zasady przez wszystkie państwa, które miały potencjał, by go zakwestionować.

W ten sposób Kissinger, który swoje dzieło pisał na początku lat pięćdziesiątych, krytykował nie tyko ład napoleoński, ale też ład wersalski zaprojektowany po I wojnie światowej. Przekonany o słabości tego niezrównoważonego i podważanego z różnych stron porządku pisał, że podstawą stabilnego ładu jest poczucie względnego bezpieczeństwa – a więc również poczucie względnego zagrożenia – jego członków. Stabilność nie oznacza zaspokojenia wszystkich żądań każdego państwa. Oznacza jedynie brak takich resentymentów, które prowadziłyby do podważania wypracowanego ładu. Ład prawomocny to taki ład, który akceptują wszystkie mocarstwa. Kissinger nie widział innej możliwości: względnie trwały pokój między mocarstwami musi być wynikiem równowagi sił między nimi oraz akceptacji porządku wypracowanego przez wszystkie państwa, które mają potencjał, by go podważyć.

Jeżeli w tym sposobie myślenia jest pewien kompromis, to natury politycznej, a nie moralnej. Zasada akceptacji porządku światowego przez wszystkie mocarstwa stoi oczywiście w sprzeczności z postrzeganiem świata jako areny starcia szlachetnych wartości republikańskich z amoralnością opresyjnych systemów autorytarnych i totalitarnych.

Ale w świecie Kissingera – świecie niedoskonałym i pełnym obiektywnych ograniczeń – moralnie właściwe były rozwiązania, które brały się z wewnętrznego przekonania przywódców o potrzebie pokojowego współistnienia na arenie międzynarodowej. Nawet jeżeli oznaczało to tolerancję dla istnienia systemów nietolerancyjnych, to w świetle Kissingerowskiej etyki było to rozwiązanie bardziej pożądane, niż to, które przyszły sekretarz stanu na własne oczy oglądał w Europie lat trzydziestych.

6. W XXI wieku tak rozumiana sprawiedliwość może budzić wątpliwości. W czasach kongresu wiedeńskiego o losach Europy decydowały wyłącznie największe państwa na kontynencie. Za cenę pokoju między mocarstwami Austria Metternicha przeforsowała prawo do tłumienia rewolucji narodowych, a Wielka Brytania Castlereagha kreśliła granice państw europejskich w sposób, który dziś może wydawać się nie tylko arbitralny, ale też całkowicie anachroniczny. W istocie w świecie Metternicha, Castlereagha czy Aleksandra I mniejsze państwa miały niewielkie pole manewru.

Dzisiaj jest inaczej. Nie dlatego jednak, że zmieniły się parametry, które decydują o sile państwa. Nadal to mocarstwa mają decydujący głos w sprawach świata, a mniejsze państwa najczęściej muszą się podporządkować ich decyzjom. Tyle że od czasów kongresu wiedeńskiego pojawiło się bardzo wiele małych i średnich państw narodowych, a wraz z ich obecnością na mapie pojawiły się nowe powiązania, współzależności i potrzeby. Mniejsze państwa nadal nie mogą i nie będą mogły decydować o losach świata, ale na wielu płaszczyznach mogą dziś współpracować z większymi partnerami, ułatwiać wiele przedsięwzięć, a także angażować się w wiele korzystnych dla siebie projektów bez wzbudzania podejrzeń i wrogości. Wystarczy tylko – albo aż – że właściwe rozpoznają swoją rolę w systemie międzynarodowym, poprawnie oceniając swój potencjał i myśląc nieco szerzej niż tylko o własnym interesie.

W takim świecie Kissingerowska etyka przekraczania własnych ograniczeń przy jednoczesnej świadomości, że człowiek nie ma prawa bawić się w Boga, że musi istnieć tolerancja dla różnorodności gatunku ludzkiego i że trzeba stawiać granice swoim dążeniom może wyrażać się jeszcze pełniej niż w czasach Metternicha i Castlereagha.

To samo przekonanie wyraził zresztą – cóż za ironia – nie kto inny, jak właśnie arcyrealista Metternich. Tak pisał w czasie, gdy przewodził najsłabszemu z państw, które tworzyły dziewiętnastowieczny koncert mocarstw: Każde państwo funkcjonuje w pewnej szerszej wspólnocie i w jej ramach ma określone interesy… które łączą jego los z losem innych państw. Najgenialniejsze założenia nauk politycznych biorą się więc z rozpoznania faktycznych interesów w s z y s t k i c h państw, a we wspólnym interesie leży zagwarantowanie ciągłości istnienia. Interesy poszczególnych państw mają zaś znaczenie drugorzędne, a jedynie ludzie popędliwi i krótkowzroczni mogą uznać ich kultywację za wyraz politycznej mądrości… Cóż bowiem może przynieść polityka egoistyczna, polityka zakorzeniona w fantazjach, polityka prowadzona dla lichego zysku?

U progu XIX wieku Cesarstwo Austriackie – państwo wielonarodowe i położone w sercu Europy – było krajem relatywnie słabym, bo innym być nie mogło w czasie rodzących się uczuć narodowych i wyniszczających wojen, które przetaczały się przez terytoria podległe Habsburgom. A jednak pozycja Metternicha jako wieloletniego „kanclerza Europy”, a samej Austrii jako niezbędnego elementu europejskiej równowagi sił, były dowodami na to, że relatywną słabość można w inteligentny sposób zamienić na wymierne korzyści. Sprzyjało temu umiejętne związanie własnych interesów z interesami silniejszych państw. Pomogła świadomość własnych ograniczeń i zrozumienie, że przekraczanie ich musi akceptować ramy obowiązujących norm. Wreszcie – przekonanie, że należy zapewnić tę ciągłość istnienia, o której pisał Metternich, oraz świadomość, że próba zapewnienia całkowitego bezpieczeństwa własnemu państwu musi skończyć się wzrostem poczucia zagrożenia w innych stolicach. Ten nowy ład europejski mógł przetrwać niemal sto lat dlatego, że zaprojektowali go i zaakceptowali ludzie o różnych wrażliwościach, przekonaniach i wizjach. W ustanowieniu tego względnie trwałego pokoju Metternich widział przede wszystkim cel polityczny. Kissinger – który uważał austriackiego kanclerza za genialnego taktyka, ale kiepskiego stratega – również cel moralny.

*

Żyjemy w cieniu potencjalnej katastrofy atomowej. Dlatego naszym wspólnym zadaniem jest budowa systemu międzynarodowego, który zapewnia stabilność państw i bezpieczeństwo narodów; ładu, który wiąże narody świata wspólnymi interesami i który wymaga powściągliwości oraz umiaru na arenie międzynarodowej. Naszym celem jest pokój, na rzecz którego pracują wszyscy – zarówno małe, jak i duże państwa. Naszym celem jest pokój trwały, a więc taki, który chcą utrzymać wszystkie państwa – zarówno te silniejsze, jak i te słabsze – Henry Kissinger, Fürth, 1973 rok.

Łukasz Gadzała (1995) – redaktor portalu Onet.pl

okładka numeru 175/176

Artykuł ukazał się w:
Przegląd Polityczny 175/176 2022

 

Skip to content