Przepis na Lewiatana | PP 159/2020

Być może przeznaczeniem ludzkości jest niekończąca się nędza, a narody skazane są na to, by po wiek wieków deptali je despoci, ich zausznicy wyzyskiwali, a lokaje z nich drwili. – Heinrich Heine

Fascynacja pismami Carla Schmitta jest w Polsce faktem bezspornym. Niewielu jest chyba europejskich teoretyków państwa i prawa, którzy w ostatnich latach byliby tak masowo w Polsce wydawani i komentowani, a już dość dawno temu Waldemar Pawlak przechadzał się dostojnym krokiem po Sejmie, dumnie prezentując przed kamerami dziennikarzy egzemplarz Teologii politycznej. Autor tego dzieła przeżywa nad Wisłą apogeum popularności–czy to jako nobliwy patron patriotycznie nastrojonych konserwatystów, czy jako prekursor lewicowych kontestatorów neoliberalizmu 1) Piotr Graczyk, Groza polityczności. Uwagi tłumacza, w: „Kronos” 2/2010, s. 69. – Dość reprezentatywnym głosem wydaje się tu wyznanie Adama Wielomskiego, autora książki o niemieckim myślicielu.: „Tak, Carl Schmitt to myśliciel absolutnie frapujący! Nie ukrywam mojej fascynacji jego niektórymi koncepcjami, ale dostrzegam także ich słabości”. Wielomski wyjaśnia także, gdzie się te „słabości” kryją: „Bliska jest mi jego idea decyzjonizmu, nabożnego szacunku dla racji stanu i nowożytnego państwa, ale porządek polityczny musi być ufundowany na tradycji, na katolicyzmie, szczególnie zaś na prawie naturalnym. Frankistowscy badacze, krytykując Schmitta z bliskich mi pozycji, pisali, że chodzi o takie przekształcenie jego doktryny, aby przyświecała jej idea ‘decyzjonizmu w imię Boże’” (cyt. za:. „Myśl Polska“, nr 11–12 (10-17.03.2019) . Powstało nawet pismo noszące tytuł Teologia polityczna. Już samo to wypada uznać za zjawisko zastanawiające. Czytelniczym gustom i preferencjom władzy warto się czasem przyjrzeć nieco uważniej, bo może nie być bez znaczenia, czy władza woli studiować Monteskiusza czy Machiavellego.

ZOBACZ TEŻ: Martin Tielke, Podejrzana figura i świetlana postać (Przegląd Polityczny 127/128 2014)

Za co kochamy Carla Schmitta?

Pytanie oczywiście, w jakiej mierze pisma koronnego prawnika Trzeciej Rzeszy 2) Kronjurist des Dritten Reiches. Tak nazwał Schmitta w 1934 roku Waldemar Gurian, jego uczeń i przez jakiś czas przyjaciel (zob. Hans Hürten [Hrsg.], Deutsche Briefe 1934-1938: ein Blatt der katholischen Emigration, Matthias-Grünewald-Verlag 1969, s. 52). Ale tak nazywano go już wcześniej: Wilhelm Stapel w liście do E. Kolbenheyera z czerwca 1933 r. pisze o nim: „jest w pewnym sensie koronnym prawnikiem rządu Hitlera” (cyt. za: Reinhard Mehring, Carl Schmitt. Aufstieg und Fall, München 2009, dalej: Aufstieg und Fall, s. 648 (przyp. 1). To jedno z łagodniejszych określeń, jakimi podsumowano aktywność uczonego w latach 30tych ubiegłego wieku. Christian Graf von Krockow w ankiecie „Frankfurter Allgemeine Zeitung” z 18 kwietnia 1986 nazywa go „stręczycielem przemocy” („Zuhälter der Gewalt”). Jeszcze bardziej dosadna jest ocena Ernsta Blocha: Schmitt to jedna z „dziwek całkowicie naznaczonego już śmiercią, narodowosocjalistycznego absolutyzmu” (eine der „Huren des völlig mortal gewordenen, des nationalsozialistischen Absolutismus“, zob. Ernst Bloch, Naturrecht und menschliche Würde, Suhrcamp 1961, s. 62. mają rzeczywisty wpływ na myślenie polskich polityków. Z fascynacji jego tekstami wywodzą niektórzy wygłoszone przez Kornela Morawieckiego z mównicy sejmowej stwierdzenie, że prawo, które nie służy narodowi to bezprawie3)Zob. Fryderyk Zoll Das Verfassungsgericht und die heutige Lage der Justiz in Polen w: Funktionsbedingungen unabhängiger Verfassungsgerichtsbarkeit. Gemeinsame Tagung des Landtags Rheinland-Pfalz und des Instituts für Rechtspolitik an der Universität Trier am 20. Oktober 2017 im Landtag Rheinland-Pfalz, „Heft 71 der Schriftenreihe des Landtags Rheinland-Pfalz“, s. 63; Marcin Płoski, Emocje suwerena. Analogie z myślą Carla Schmitta w dyskursie polskich parlamentarzystów, „Społeczeństwo i Polityka”, 2 (59)/2019, s. 78 nn. . To jednak poszlaka w istocie dość wątła. W pismach autora Teologii politycznej, także w publikowanej na tych łamach broszurze pojęcie narodu odgrywa co prawdą sporą rolę – mocno podkreślane też jest tam rozróżnienie między „prawem”, w założeniu prawdziwie „sprawiedliwym”, a „ustawą”, będącą wyrazem bezdusznego „normatywizmu”– ale przecież na „naród” jako mitycznego „suwerena” powołują się wszyscy i wszędzie. Zauważmy przy tym: zawsze właśnie na „naród”, rzadko na „społeczeństwo” (które skądinąd Schmitt będzie wręcz państwu przeciwstawiał). Społeczeństwo bardzo łatwo policzyć według prostych kryteriów przynależności: tworzą je wszyscy legitymujący się obywatelstwem danego kraju. Można ewentualnie zawęzić tę grupę do posiadaczy praw wyborczych, pomijając w ten sposób niemowlęta i dzieci, które obywatelstwo wprawdzie już mają, ale trudno byłoby im przypisać jakieś preferencje polityczne. Kto stanowi „naród”? O tym każdorazowo decyduje ten, kto się na niego powołuje. „Naród” to zwykle ci wszyscy, którzy popierają „nas”, pozostali się z niego niejako „wypisują”, ich opinia nie należy zatem do głosu „suwerena” i można ją pominąć. O tym, co jest niemieckie – mawiał Hans Frank – decydujemy wyłącznie my.

W sposób wolny od wszelkiej dwuznaczności zademonstrował ostatnio tę mało wyrafinowaną technikę oratorską biskup Dzięga podczas „pielgrzymki kibiców na Jasną Górę”4)„Nie jest prawdą, że polski naród jest podzielony, że polskie serca są podzielone – oceniał w swoim kazaniu. – Słyszę to setki razy w różnych komentarzach, ale ja się z tym nie zgadzam. Przez polskie serca nie idzie żaden podział. Jeśli idzie, to gdzieś obok narodu. Muszą sobie wszyscy postawić pytanie, czy są w tej wielkiej wspólnocie serca niepodzielonego, serca narodowej rodziny, narodowej wiary i narodowego czynu, czy też sami się od niej oddzielają. Kluczem interpretacyjnym jest serce: dla Polski, dla narodu, dla Maryi, dla Boga i dla naszych spraw”(cyt. za: czestochowa.wyborcza.pl). : Nie jest prawdą, że polski naród jest podzielony, że polskie serca są podzielone […] Przez polskie serca nie idzie żaden podział. Jeśli idzie, to gdzieś obok narodu. Muszą sobie wszyscy postawić pytanie, czy są w tej wielkiej wspólnocie serca niepodzielonego, serca narodowej rodziny, narodowej wiary i narodowego czynu, czy też sami się od niej oddzielają. Kluczem interpretacyjnym jest serce: dla Polski, dla narodu, dla Maryi, dla Boga i dla naszych spraw. Naród pełni w retoryce politycznej rolę podobną do tej, jaką Bóg pełni w retoryce duchownych. Nieznany jest przypadek, by Bóg sprostował ich interpretacje swojej woli. Podobnie naród nigdy nie podaje w wątpliwość działań swoich „przedstawicieli”. Jeśli zaś podaje, to najwyraźniej nie jest „narodem”. Koło się zamyka.

Znacznie więcej do myślenia daje już exposé Morawieckiego juniora, w którym 41(!) razy pojawia się przymiotnik „normalny”5)Wedle stenogramu zamieszczonego na: www.gov.pl. W koncepcjach Carla Schmitta ma on swoje ważne miejsce: Zadaniem normalnego państwa jest […] przede wszystkim zabezpieczenie pokoju wewnątrz własnych granic, na swoim terytorium. Państwo powinno zaprowadzić „pokój, bezpieczeństwo i porządek”, aby w ten sposób mogła powstać normalna sytuacja, która jest podstawą funkcjonowania norm prawnych. Każda norma zakłada bowiem istnienie normalnej sytuacji. Normy tracą ważność w sytuacjach całkowicie nienormalnych6)Carl Schmitt, Pojęcie polityczności (dalej: PP), w: tenże, Teologia polityczna i inne pisma, tłum. Marek A. Cichocki, Kraków 2000, s. 217. Według tego wydania cytuję także następujące teksty Schmitta: Rzymski katolicyzm i polityczna forma (RK), Duchowa i historyczna sytuacja dzisiejszego parlamentaryzmu (SP) oraz. Teologia polityczna (TP). – Do kwestii tej Schmitt powraca także w Państwo, ruch, naród, zob. s. 38. Ten dość łatwy do przejrzenia, ale–gdy dysponuje się aparatem przemocy–skuteczny trick relatywizuje, jak nietrudno zauważyć, „normę”, przeciwstawiając ją efektownie „normalności”. Kto jednak ma decydować o stanie„normalnym”, warunkującym dopiero przestrzeganie „norm”? Zapewne ten, kto decyduje również o „stanie wyjątkowym”, czyli zgodnie ze sławną definicją Schmitta, jest „suwerenny”7)„Ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym, jest suwerenny”, TP, s. 33. . Skoro więc Premier zapowiada dopiero tę normalność jako jeden z celów swojego rządu, to mogłoby to znaczyć, że czas na przestrzeganie norm (czyli – na przykład – respektowanie wynikających z nich orzeczeń sądu) dopiero nadejdzie w bliżej nieokreślonej przyszłości.

Jednak nawet jeśli w obu opisanych przypadkach wszelkie podobieństwa i analogie byłyby przypadkowe, to przecież współczesnemu polskiemu obserwatorowi sceny politycznej trudno się będzie chwilami oprzeć wrażeniu, że pisma autora Pojęcia polityczności to całkiem niezły przewodnik po krętych drogach IV RP. Dychotomia „przyjaciel–wróg”8)Zob. PP, s. 198: „Specyficzne polityczne rozróżnienie, do którego można sprowadzić wszystkie polityczne działania i motywy, to rozróżnienie przyjaciela i wroga”. ? – o „gościach” i „wrogach” pokrzykiwał coś niedawno na jednym z wieców powiatowych Pan Prezydent. Przyjaciół mamy co prawda niewielu. Węgry? Turcja? Prezydent USA? (bo Kongres już nie zawsze). Ale wrogów – bez liku: Niemcy (oraz „ukryta opcja niemiecka”), Rosja (choć tu obraz mocno się komplikuje), uchodźcy, LGBT i „genderyzm”, nauczyciele, lekarze i pielęgniarki, niepełnosprawni, ekolodzy, media „polskojęzyczne”. Nie mówiąc już o wrogu odwiecznym: Żydach. Oficjalnie jako wrogów wskazać ich nie wypada, ale„naród”umie wszak czytać między linijkami prokuratorskich umorzeń postępowania. No i oczywiście aktualnie wróg numer 1: sędziowie (którym niemało uwagi poświęca także broszura Państwo, ruch, naród). Odpowiada to znakomicie proporcjom u Schmitta: o przyjaciołach właściwie nie ma u niego mowy, interesuje go głównie wróg, mało tego, „państwo” ma właściwie wolną rękę we wskazywaniu swojego „wroga”, zewnętrznego, a zwłaszcza wewnętrznego – może nim zostać właściwie każdy. Schmitt wyjaśni nam także przekonująco, dlaczego kupujemy tyle węgla od Rosji: Z ekonomicznego punktu widzenia prowadzenie interesów z wrogiem może być czasem korzystne 9)PP, s. 198 n. .

Bliski nad wyraz jest też chyba obecnej władzy etatyzm Schmitta, jego odkrycie rozłączności liberalizmu i demokracji 10)Zob. SP s. 123: Liberalizm musi zostać oddzielony od demokracji, co w dzisiejszym slangu politycznym przybrało postać hasła „demokracji nieliberalnej”, konstatacja, że zwłaszcza dyktatura jest możliwa wyłącznie na fundamencie demokratycznym11)Carl Schmitt, Verfassungslehre, Duncker & Humblot  2003, s. 237, kult decyzjonizmu (będącego lekarstwem na „imposybilizm”), państwa „unitarnego”, niechętnego wszelkim ruchom lokalnym, poddającego pod swoje panowanie wszystkie sfery życia, bo wszystkie wszak są jakoś „polityczne”, zwłaszcza te, które mają wpływ na świadomość i myślenie poddanych: Na nowych środkach technicznych, jak film i radio, każde państwo samo musi położyć rękę – zauważy Schmitt już w lutym 1933 roku, najwyraźniej trafnie diagnozując, w jakim kierunku zmierzają wydarzenia. – Nie ma żadnego, choćby i najbardziej liberalnego państwa, które nie rościłoby sobie pretensji do przynajmniej intensywnej cenzury i kontroli nad filmem i kinematografią oraz nad radiem. Żadne państwo nie może sobie pozwolić na to, by te nowe środki techniczne przekazywania wiadomości, wywierania wpływu na masy, masowej sugestii i kształtowania opinii „publicznej”, a dokładniej: zbiorowej, pozostawić komuś innemu 12)Carl Schmitt, Weiterentwicklung des totalen Staats in Deutschland, w: Carl Schmitt, Positionen und Begriffe im Kampf mit Weimar – Genf – Versailles. 1923–1939, Hamburg 1940, dalej: Positionen und Begriffe, s. 186.

Schmitt dowiedzie również, że nie wolno nam trzymać się prawniczych pojęć, argumentów i przesądów, które zrodziła stara i chora epoka, a w prawidłowo zorganizowanym państwie, w którym istnieje tylko jeden ośrodek woli politycznej, władza ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza nie kontrolują się nawzajem z nieufnością13)Carl Schmitt, Führer jest obrońcą prawa, przeł. Piotr Graczyk, w: „Kronos” 2/2010, s. 65 n. . Wciąż w polskiej debacie powraca pytanie o „nowe elity”, a to również motyw pojawiający się u Schmitta. Ci, którzy dziś pretendują nad Wisłą do miejsca wśród tychże, z przerażeniem co prawda przyjęliby zapewne wiadomość, że każda nowa elita wywodzi się z ascezy i dobrowolnej albo niedobrowolnej biedy14)Carl Schmitt, Das Zeitalter der Neutralisierungcn und Entpolitisierungen, Positionen und Begriffe, s. 131. .

Na nader przyjazny oddźwięk może chyba w IV RP liczyć też jego osobista deklaracja, złożona w 1948 roku, zgodnie z którą tajemnym kluczem do całej jego duchowej i publicystycznej egzystencji są zmagania o prawdziwie katolickie wzmożenie15)Carl Schmitt, Glossarium. Aufzeichnungen der Jahre 1947-1951, Berlin 1991, s. 165. . Głębokie przekonanie autora Teologii politycznej o osadzeniu kultury nowożytnej w chrześcijaństwie16)Wyrażone w jednej z najsławniejszych sentencji Schmitta: „Wszystkie istotne pojęcia z zakresu współczesnej nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne”, TP, s.60., idea katechonu, posępna ,Augustyńska antropologia, postrzegająca człowieka jako skażonego złem grzechu pierworodnego, przeświadczenie o zagrożeniu katolicyzmu i chrześcijaństwa przez siły laickie i procesy sekularyzacyjne17)Zob. np. RK, s. 84: „Rzym, jako symbol papiestwa i imperium, często wywołuje uczucia negatywne”, co zapewne spowodowane jest lękiem „przed niedającą się uchwycić polityczną siłą rzymskiego katolicyzmu” – to nuty brzmiące dziś nader swojsko i dźwięcznie w niejednym urzędowym uchu. Równie dźwięcznie w niejednym uchu konserwatywnym – a pewnie i duchownym – zabrzmią zapewne frazy takie jak choćby następująca: Specyficzne pojęcie „konstytucji” […] narodziło się w osiemnastowiecznych lożach masońskich. Wszystkie one miały jakąś „konstytucję” i w następstwie tego stworzyły mit praw człowieka, podziału władzy i całego konstytucjonalizmu18)Carl Schmitt, Über die neuen Aufgaben der Verfassungsgeschichte (1936), w: Positionen und Begriffe, s. 229. Ze współczuciem te same uszy przyjęłyby z kolei opisy jego powojennego męczeństwa: Front aborcjonistów (Fruchtabtreiber) gotuje się już, by mnie zadusić19)Glossarium, s. 267. .

Zdumiewające bywa też czasem podobieństwo metafor między Lingua Quartae Rei Publicae a potoczystą prozą autora Teologii politycznej. Pod koniec 2015 roku w polskich mediach „publicznych” pojawiło się nagle wdzięczne określenie na demonstracje obywateli przeciwko nowej władzy: „kwik świń oderwanych od koryta”. Carl Schmitt już w pierwszych miesiącach 1933 roku dwoi się i troi w służbie nowej władzy. Jego wysiłki szybko zostają dostrzeżone i wynagrodzone: 15 lipca, akurat w dniu swoich urodzin, uczony zostaje powołany przez Hermanna Göringa do pruskiej Rady Państwa. Wkrótce potem dawny znajomy i współpracownik, Hermann Heller, uczony o żydowskich korzeniach, teraz już na przymusowej emigracji w Hiszpanii, gdzie zresztą umrze kilka miesięcy później, kwituje to wydarzenie odkrytą pocztówką z drwiącym tekstem: Nad wyraz zasłużonego wyróżnienia z rąk Pana Ministra Göringa gratuluje Hermann Heller. Kpina boli zwykle bardziej niż polemika, a Schmitt zapisuje w swoim dzienniku: Krzyk wściekłości strząśniętych pasożytów20)Zob. Aufstieg und Fall, s. 325. – Znamienny jest też dalszy ciąg tego zapisu: „A jeszcze fakultet prawniczy we Frankfurcie żywo wstawia się za Hellerem; przecież on dalej pobiera swoją pensję”. .

Wśród „marcowych poległych”

Broszura Państwo, ruch, naród ukazała się pod koniec 1933 roku. Była przeróbką referatu wygłoszonego przez Schmitta dwa miesiące wcześniej, 3 października, na IV Zjeździe Związku Narodowosocjalistycznych Prawników Niemieckich (BNSDJ) w Lipsku i miała otwierać wydawaną przez Schmitta nową serię publikacji pod nazwą Państwo niemieckie doby współczesnej (Der deutsche Staat der Gegenwart). W Lipsku Schmitt kończy swoje wystąpienie podniosłą deklaracją: Zostaniemy odparci, jeśli nie będziemy mieć przywódców [Führer], a zwyciężymy, jeśli będziemy mieć przywódców wielkich. Mamy takich i dlatego na koniec mego referatu wymienię dwa nazwiska: Adolfa Hitlera, Führera narodu niemieckiego, którego wola to dziś nomos narodu niemieckiego, oraz Hansa Franka, Führera naszego niemieckiego frontu prawniczego, pioniera dobrego niemieckiego prawa, wzór narodowosocjalistycznego prawnika niemieckiego21)Cyt. za: Aufstieg und Fall, s. 333 n.. Zjazd zamyka przemówienie Hitlera, które w broszurze Schmitt nazywa wielką mową22)zob. Przegląd Polityczny 159/2020, PRN, s. 60, ale chyba nie czyni tego wyłącznie na pokaz, bo w osobistym, bardzo szczerym dzienniku notuje: Cudowne przemówienie Hitlera o państwie totalnym i dodaje: Doznałem wielkiego pocieszenia23)Cyt. za: Aufstieg und Fall, s. 334..

W tym czasie Schmitt był już od 1 maja członkiem NSDAP. Ale jego przejście pod sztandary nazistów było dla wielu zaskoczeniem. I to nie bez przyczyny. Jeszcze latem 1932 roku usprawiedliwia on na łamach Deutsche Juristenzeitung „pruski zamach stanu”24)Zob. przyp. 17, s.53 koniecznością zapobieżenia wojnie domowej i przeciwstawienia się działaniom partii wrogich państwu, czyli komunistów i nazistów25)W artykule opublikowanym na łamach Deutsche Juristenzeitung 37/ 1932, zatytułowanym Die Verfassungsgemäßheit der Bestellung eines Reichskomissars für das Land Preußen (‚Zgodność z Konstytucją ustanowienia Komisarza Rzeszy dla Prus‘), zob. Aufstieg und Fall, s. 290. . Uczestniczy również wraz z Ernstem Rudolfem Huberem, uczniem i przyjacielem, w pracach nad przygotowywanym przez von Papena planem stanu wyjątkowego, przewidującym wręcz zakaz działalności NSDAP i KPD (znamienne jednak, że główną rolę w tych przygotowaniach odgrywa młodszy Huber, sam Schmitt wycofuje się do rodzinnego Plettenbergu, ograniczając się do korekty projektów, co Mehring interpretuje jako ostrożność lub osłabienie woli działania26)Aufstieg und Fall, s. 291.). Plan Papena nigdy zresztą nie doczeka się realizacji.

Potem przychodzi czas wahań. W wyborach 5 marca 1933 roku NSDAP uzyskuje 43,9 procent głosów. Schmitt będzie po latach twierdził, że nie oddał w nich głosu na żadną partię. Dwa tygodnie później, 20 marca, zapisuje w dzienniku: Nie wiadomo, czy [Hitler] to gołąb czy wąż27)Tamże, s. 305. . Trzy dni później Reichstag przyjmuje „ustawę upełnomocniającą”28) Zob. Wstęp. , która daje Führerowi pełnię władzy. Już wszystko jest jasne.

Schmitt publikuje wkrótce potem na łamach Deutsche Juristenzeitung artykuł komentujący nowe prawo. Uznaje je za wyraz zwycięstwa narodowej rewolucji i przestrzega przed dezawuowaniem podstaw nowego państwa przy użyciu środków, jakich dostarczałaby sofistyka dawnego państwa partyjnego29)Tamże, s. 306. . Szybko podejmuje czynną współpracę z nową władzą: na zaproszenie von Papena uczestniczy w przygotowaniach ustawy ograniczającej autonomię poszczególnych krajów niemieckich. Pod koniec kwietnia wstępuje do NSDAP. Nie on jeden. Po marcu 1933 roku członkostwo partii nazistowskiej staje się bardzo popularne – „starzy bojownicy” (alte Kämpfer) przyglądają się temu napływowi nowych z mieszanymi uczuciami: motywacje„marcowych poległych”, jak ich szyderczo nazywają (Märzgefallene30) Tak nazywano w Niemczech ofiary rewolucji marcowej 1848 roku w Berlinie i Wiedniu. ), są dla nich jasne i nie budzą wielkiego szacunku.

Potem jest już tylko gorzej. Schmitt zaprzyjaźnia się dość blisko z Hansem Frankiem (gości nawet kilkakrotnie w jego prywatnej posiadłości w Bawarii), głównym doradcą prawnym NSDAP, założycielem Związku Narodowosocjalistycznych Prawników Niemieckich  (BNSDJ) i Akademii Prawa Niemieckiego, z którymi Schmitt blisko współpracuje. Otwarcie pochwala akcje palenia haniebnych książek, jak je nazywa w prywatnym dzienniku31)Tamże, 323. . I nie ustaje w składaniu wciąż nowych, coraz bardziej wiernopoddańczych deklaracji: W całym dzisiejszym prawie niemieckim – pisze w 1934 roku – […] musi zapanować wyłącznie i niepodzielnie duch narodowego socjalizmu […] Każda jego wykładnia musi być wykładnią narodowosocjalistyczną32)Cyt. za: Bernd Rüthers, Carl Schmitt im Dritten Reich. Wissenschaft als Zeitgeistverstärkung?, München 1990, s. 74. . Gdzie indziej zaś ogłosi: Niemiecki egzekutor prawa jest dziś współpracownikiem Führera. Sam zaś Führer nie jest organem państwa, lecz najwyższym Sędzią Narodu i najwyższym Prawodawcą33) Tamże, s. 75. .

Punkt kulminacyjny osiągną te wysiłki neofity tuż po „nocy długich noży” 30 czerwca 1934 roku. Dwa miesiące później w Deutsche Juristenzeitung ukazuje się głośny artykuł Schmitta, zatytułowany wyzywająco Führer jest obrońcą prawa, w którym jawnie zbrodniczy rozkaz nie tylko zostanie usprawiedliwiony, ale ogłoszony wręcz prawa źródłem: W rzeczywistości czyn Führera był prawdziwym aktem jurysprudencji. Niepodlega on wymiarowi sprawiedliwości, ale sam jest najwyższą jego instancją 34)Führer jest obrońcą prawa, s. 64. .

Radykalizuje się także antysemityzm Schmitta. Jak dowodzą tego zapiski w jego wczesnych dziennikach, niechęć do Żydów była zawsze obecna w jego myśleniu35) Zob. Aufstieg und Fall, s. 82–83. . Nie ujawniała się jednak w sposób bardzo wyraźny. Wręcz przeciwnie Żydów nie brakowało wśród jego najbliższych przyjaciół. Heinrich Eisler, zamożny wydawca hamburski, regularnie wspiera go w młodości finansowo, a z jego obu synami, Fritzem (zginął w 1914 roku) i Georgiem łączy młodego Carla bliska przyjaźń. Przez długi czas jego głównym wydawcą jest Ludwig Feuchtwanger, brat znanego pisarza Liona Feuchtwangera. Teraz wszystko się zmienia. Już w maju 1933 roku Schmitt pisze na łamach Westdeutscher Beobachter: Nowe zarządzenia dotyczące urzędników, lekarzy i adwokatów oczyszczają życie publiczne z elementów niearyjskich i obcych gatunkowo.  I nawiązuje wprost – podobnie jak w Państwo, ruch naród – do swojej teorii „wroga i przyjaciela” z Pojęcia polityczności: Przede wszystkim uczymy się prawidłowo rozróżniać przyjaciół i wrogów36)Carl Schmitt im Dritten Reich, s. 68. – Bardzo znamienny jest zapis w dzienniku 26 kwietnia 1933 roku. Tego dnia odwiedził go dawny uczeń, Werner Becker, wówczas już duchowny katolicki. Schmitt tak opisał ich rozmowę: Wielkie rozczarowanie. Został duszpasterzem w Marburgu, opowiadał o rabinie, któremu ścięto brodę, a którego jako ksiądz katolicki chciał obronić. Wyśmialiśmy go (Aufstieg und Fall, s. 310).

W październiku 1936 roku Schmitt organizuje konferencję na temat Żydostwa w naukach prawnych. Zaprasza uczniów i kolegów. U większości pomysł wywołuje obrzydzenie – pod różnymi pretekstami wykręcają się od uczestnictwa. W swoim referacie Schmitt nawiązuje do antysemickiej broszury Ryszarda Wagnera Żydostwo w muzyce. Ale posuwa się znacznie dalej. „Demaskuje” panujący w naukach prawnych „duch żydowski”, wyrażający się między innymi w „pozytywistycznym normatywizmie”. I postuluje „oczyszczenie bibliotek” z publikacji żydowskich profesorów, a ich cytowanie dopuszczalne ma być wyłącznie jako przykład tego „żydowskiego” ducha. Schmitt – komentuje Reinhard Mehring – wybrał temat nie tylko z oportunizmu, ale także dlatego, że był zażartym antysemitą37)Aufstieg und Fall, s. 374. .

Członkostwo w Pruskiej Radzie Państwa nie zaspokaja ambicji Schmitta (Rada to ciało fasadowe, pozbawione realnych kompetencji). Jego marzeniem jest najwyraźniej dostać się do bezpośredniego otoczenia Wodza, stać się jego bezpośrednim konsultantem, współuczestnikiem narad i procesów decyzyjnych, być – jak się to zamarzyło Heideggerowi – Führerem Führera38)Takim mianem („przewodnik przewodnika”) określił Heideggera Karl Jaspers. Heidegger nie ukrywał, że bardzo chciał znaleźć się blisko Wodza, stać się jakby jego filozoficznym mentorem i powiernikiem. Spotkał go spory zawód: Hitler nie udzielił mu nawet audiencji. Zob., Reinhard Mehring, Carl Schmitt: Denker im Widerstreit: Werk – Wirkung – Aktualität, München 2017, s. 90, przyp. 16. . Delikatnie przymawia się o to w Państwo, ruch naród: Elementem nowej, określającej charakter państwa narodowo socjalistycznego idei przywództwa będzie jako naturalne jej uzupełnienie instytucja Rady Führera. Rada ta będzie Führera wspomagać doradztwem, inspiracją i opiniami, wspierać go i podtrzymywać jego żywą więź z wierną drużyną39) Zob. s. 55 –Mehring nazywa ten projekt jego może najważniejszą propozycją instytucjonalną w ogóle (zob. Denker im Widerstreit, s. 89).

Niewiele z tego planu wyjdzie. Czasy Dionizosa z Syrakuz dawno minęły i satrapowie nie potrzebują już nadwornych Platonów. A tym mniej nadwornych kauzyperdów, bo przecież to oni sami, jak przecież głosił i Schmitt, są najwyższym źródłem prawa i jego „obrońcami”. Choć Schmitt stara się, jak może, wśród prominentów nazistowskich nie brakuje mu wrogów. Wkrótce doprowadzą do jego upadku. Przypomną jego dawne wypowiedzi o „Ruchu” i Hitlerze, wskażą na doktrynalne „błędy” w jego tekstach,wyrażą nieufność wobec jego związków z katolicyzmem. W gruncie rzeczy rozgrywka ta motywowana była głównie prywatnymi animozjami i osobistą niechęcią kilku jego wysoko postawionych rywali – być może nawet w kręgach „starych bojowników” służalczość i neoficki zapał Schmitta budziły zażenowanie i wstręt. Żadna krzywda mu się jednak nie stanie (zachowa nawet formalne członkostwo Pruskiej Rady Państwa), ale będzie odtąd wiódł nieco widmowy żywot daleko od głównego nurtu zdarzeń, w którym zawsze tak bardzo chciał się znaleźć. Z perspektywy tego, co wydarzyło się po roku 1945, można powiedzieć, że los okazał mu niezwykłą – i chyba nie całkiem zasłużoną – łaskę: gdyby stało się inaczej, kto wie, może skończyłby podobnie jak dwaj jego najwięksi protektorzy, Hans Frank i Hermann Göring.

Stręczyciel przemocy

Od lat autorzy piszący o Schmitcie stawiają wciąż to samo pytanie: Czy jego akces do nazistów był rezultatem oportunizmu, pragnieniem „zrobienia kariery” dzięki poparciu nowej władzy, czy też wynikał z rzeczywistego przekonania40)Reinhard Mehring rozważa aż 42 (!) możliwe motywacje tego kroku (zob. Aufstieg und Fall, s. 311 n.).. Wydaje się, że jedno wcale nie musi wykluczać drugiego. Mógł sobie Schmitt na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych w prywatnych rozmowach nazywać narodowy socjalizm „zorganizowanym masowym szaleństwem”41)Tak przynajmniej twierdził później Waldemar Gurian w „Deutsche Briefe”, piśmie wydawanym przez uchodźców z Niemiec (zob. Deutsche Briefe, jak w przyp. 3, s. 180). Tego rodzaju upublicznione w różny sposób wspomnienia emigrantów bardzo w pewnym momencie Schmittowi zaszkodziły. – uważna lektura programowej broszury Państwo, ruch, naród dowodzi, że droga, jaką przebył od roli doradcy prawnego najwyższych władz Republiki Weimarskiej do roli „koronnego prawnika III Rzeszy” nie była bardzo długa. Gdy w Państwo, ruch, naród Schmitt ironizuje o bezradnej i bezbronnej, biednej, izolowanej jednostce, którą liberalne ustawy chcą chronić przed potężnym Lewiatanem – państwem42)Zob. PRN s. 49.  to trudno nie skojarzyć tych słów z tym, co pisał już w roku 1914 w jednej z najwcześniejszych swych prac, poświęconej „wartości państwa”: Państwo jest albo sługą jednostki, albo prawa. Ponieważ słuszne jest tylko to drugie, to tak jak prawo jest przed państwem, tak państwo jest przed jednostką. Państwo jest […] jedynym podmiotem etosu prawnego, jedynym,który w wyrazistym sensie ma obowiązki wobec prawa; konkretna jednostka natomiast jest obiektem przymusu państwa (wird vom Staate gezwungen), a jej obowiązki i jej uprawnienia są jedynie odbiciem pewnego przymusu43)Carl Schmitt, Der Wert des Staates, Tübingen 1914, s. 85. . Kilka stron dalej stawia kropkę nad i: Krytyka ważności empirycznego pojedynczego człowieka nie może potwierdzić żadnej jego wartości i żadnego jego znaczenia jako takiego […] Podstawowa zasada „szacunku” nie zostaje przez to naruszona. Na szacunek zasługuje człowiek nie dlatego, że jest człowiekiem, lecz człowiek dobry i godny szacunku44)Tamże, s. 107. . Otwiera to oczywiście pole do dość dowolnych interpretacji tego, co to znaczy „człowiek dobry i godny szacunku”, gdyż – to w tym wywodzie najistotniejsze – człowiek nie nabywa prawa do poszanowania swego człowieczeństwa przez narodziny z ludzi45)Tamże. . Do interpretacji takich uprawnione jest państwo, materializujące się w postaci „polityka”, tego, który sprawuje w nim władzę i przez to, jak się można domyślać, nabywa prawo do oceniania przydatności poszczególnych obywateli, ich – by rzecz wyrazić pojęciem bliższym naszej epoce – „sortu”: Polityk […] przyzna, że także jemu „idealny” wyda się stan, w którym każdy bez względu na „przypadki” […] szanowany byłby wedle zasługi, nie zaś tylko dlatego, że po prostu jest, oraz że cała trudność polityki polega na ustaleniu tej zasługi i jej urzeczywistnieniu w konkretnych warunkach epokowych. Przez wyprowadzenie wartości jednostki z jej zadań godność jednostki nie ulega dlatego unicestwieniu, wskazana zostaje dopiero droga ku godności uzasadnionej46)Tamże, s. 108. . Nie tak bardzo to odległe od tego, co kilka lat później napisze Majakowski: Jednostka! Co komu po niej?! […] Jednostka – zerem, jednostka – bzdurą, choć przecież obaj autorzy czerpali ze źródeł dość od siebie wzajemnie z pozoru dalekich47)Por. PP, s. 217, gdzie Schmitt przyznaje państwu prawo wymagania od obywateli, by w razie wojny „byli gotowi poświęcić własne życie i jednocześnie odbierać życie innym”. Były to rozważania raczej teoretyczne. Sam w 1914 roku nie rwał się na front, a krótki pobyt w koszarach w Monachium wspominał jako „niewolnictwo”, „koszmar” i „piekło”. Dzięki rozmaitym koneksjom szczęśliwie przeczekał wojnę w Sztabie w Monachium, co jednak nie przeszkodziło mu przyjąć po wojnie Żelaznego Krzyża. „Prywatnie skłaniał się ku indywidualizmowi – zauważa Mehring – który teoretycznie egzorcyzmował” (Aufstieg und Fall, s. 110).. A nawet wzajemnie sobie wrogich. Jedyna różnica zauważalna w Państwo, ruch, naród daje się zlokalizować w warstwie językowej: to nie „państwo” jest najważniejsze, lecz „ruch” będący „nośnikiem państwa i narodu”.

W konkret przyobleka się w Państwo, ruch, naród fundamentalna koncepcja Schmitta: rozróżnienie przyjaciel–wróg, konstytuujące niejako jego pojęcie „polityczności”. Dychotomia jest nieco myląca, bo sprowadza się do – będącego prerogatywą państwa –prawa wskazania „wroga”. I wróg zostaje wskazany: to komuniści i „gatunkowo obcy”. A wprowadzenie nowych ustaw sprawia, że zażegany zostaje niebezpieczny stan, w którym rozróżnienia takiego nie można było dokonać, a którego wyznacznikami były: istnienie nieróżniących się niczym od siebie tworów partyjnych, wolność polityczna pozyskiwania zwolenników, wyrażania poglądów i przekonań, wreszcie ocierająca się o samobójstwo, neutralność światopoglądowa, równość polegająca na nierozróżnianiu wrogów i przyjaciół państwa, towarzyszy narodowych i gatunkowo obcych48) Zob. PRN s. 38.

Dychotomia przyjaciel–wróg przeniesiona zostanie do Państwo, ruch naród właściwie w postaci niezmienionej. Inne swoje ulubione wątki Schmitt musi nieco zmodyfikować. Nie mówi wprost o „decyzjonizmie” ani o „dyktaturze”. To ostatnie pojęcie byłoby zresztą wręcz niebezpieczne. W swoim studium na temat dyktatury49)Zob. Carl Schmitt, Dyktatura, przeł. Kinga Wudarska, Biblioteka Kwartalnika Kronos, Warszawa 2016, zwłaszcza rozdz. I. A, B. i rozdz. IV. Schmitt rozróżnił dwa jej rodzaje, „komisaryczną” i „suwerenną”. Przed tą drugą, właściwie już niczym nieograniczoną, zdawał się nawet jakby przestrzegać, w wypadku pierwszej należałoby określić, kto ją dyktatorowi zleca i na jak długo, co w tym momencie dziejowym zapewne nie zostałoby przyjęte życzliwie50)Zob. Henning Ottmann, Carl Schmitt, w: Henning Ottmann, Karl Graf Ballestrem (Hrsg.), Politische Philosophie des 20. Jahrhunderts, R. Oldebourg Verlag 1990, s. 73. . Schmitt woli więc, przejmując pojęcia nazistów, mówić o „przywództwie”, o Führerze – to język nowej władzy, mający zresztą całkiem niezłe zakorzenienie w niemieckiej tradycji myślowej, dawniejszej i nowszej.

Jeszcze bardziej znamienna jest inna „podmiana”, wykazująca cechy swoistej gry słownej. Schmitt wielokrotnie posługiwał się przed 1933 rokiem pojęciem jednorodności (Gleichartigkeit). Ta jednorodność była warunkiem rządów dyktatorskich na fundamencie demokratycznym, zakładających co prawda bardzo istotne zróżnicowanie między rządzącymi i rządzonymi, które jednak nie stanowi problemu, jeśli tylko osoby, które rządzą i wydają rozkazy pozostają w obrębie substancjalnej jednorodności narodu51)Verfassungslehre, s. 236. . Teraz przeistacza się ona w tożsamość gatunkową (Artgleichheit), co jest wyraźnym ukłonem w stronę rasistowskiej teorii nazizmu i wywołuje skojarzenia z pojęciami w niej stosowanymi, jak choćby Artfremde – obcy gatunkowo52)Sens i technika tej operacji są trudne do oddania w języku polskim, ponieważ opierają się na grze słów, wykorzystującej typowe dla niemczyzny rzeczowniki złożone oraz zasady ich „sklejania”: ‘Art-Gleichheit’ i ‘Gleich-Art-igkeit’. Ks. Tadeusz Guz w Filozofia prawa III Rzeszy, Lublin 2013, s. 45, tłumaczy „Artgleichheit” jako „równość rasy”, co może prowadzić do nieporozumień, ponieważ pojęcie to zakłada coś wręcz przeciwnego, tzn. właśnie zdecydowaną nierówność ras (autorowi chodzi zapewne o wewnętrzną równość jednej, uprzywilejowanej rasy), tłumaczenie takie operuje ponadto słowem „rasa”, którego Schmitt wyraźnie chciał tu uniknąć, z jednej strony przeobrażając pojęcie użyte już wcześniej przez siebie samego, z drugiej nawiązując do określenia z repertuaru nazistowskiego, „artfremd” (zob. także przyp. 4 do przekładu). .

Schmitt wydaje się przy tym radykalizować w widoczny sposób to wyobrażenie jednorodności/tożsamości gatunkowej: Na tożsamości gatunkowej opiera się zarówno ciągły, rzeczywisty kontakt między Führerem a drużyną, jak i ich wzajemna wierność. Tylko tożsamość gatunkowa może zapobiec przeistoczeniu się władzy Führera w tyranię i samowolę, tylko ona odróżnia ją od wszelkiego nawet inteligentnego i przynoszącego korzyści panowania jakieś woli obcej gatunkowo53) Zob. PRN s. 59. Kto tę „tożsamość gatunkową” zaburza, tego Schmitt jeszcze nie mówi wprost: słowo „Żyd” nie pada w tekście ani razu, ale czytelnik doskonale przecież wie, „co autor chce nam powiedzieć” i kogo ma na myśli. Bez odpowiedzi pozostaje co prawda pytanie, jak ową „tożsamość” urzeczywistnić, wiadomo jednak, że bez niej totalne państwo wodzowskie nie zdoła przetrwać ani dnia54)Zob. PRN, s.61. Zresztą odpowiednią sugestię, poruszającą się jeszcze w sferze abstrakcji, Schmitt zawarł już dziesięć lat wcześniej, w 1923 roku, w rozprawie o „sytuacji historyczno duchowej parlamentaryzmu”: Każda rzeczywista demokracja opiera się na tym, że nie tylko równe jest traktowane równo, lecz także z nieuchronną konsekwencją nierówne nie jest traktowane równo. Składnikiem demokracji jest więc w sposób konieczny po pierwsze homogeniczność, a po drugie – w razie potrzeby – usunięcie albo unicestwienie (Ausscheidung oder Vernichtung) tego, co heterogeniczne […] Siła polityczna demokracji przejawia się w tym, że potrafi wyeliminować albo utrzymać z dala od siebie to, co zagraża homogeniczności55)Die Geistesgeschichtliche Lage des heutigen Parlamentarismus, Duncker u. Humblot 1926, s. 13 n. (podkr. TZ). – Sugestię „utrzymania z daleka od siebie tego, co zagraża homogeniczności” Schmitt odnosił wówczas do m.in. „niepożądanego napływu” imigrantów. Por. SP, s. 123 n. .

Byłoby oczywiście nieporozumieniem przypisywanie Schmittowi współsprawstwa w przygotowaniu „Zagłady”. W 1923 ani nawet w 1933 roku nikt nie mówił jeszcze głośno o masowym mordowaniu Żydów, ale myśl o masowym ich wygnaniu przewijała się już tu i ówdzie. Sam Schmitt wskazał przy tym na problem, jakim była „niehomogeniczność” obywateli – czy raczej poddanych – „demokracji” nazistowskiej, uniemożliwiająca wedle jego koncepcji zbudowanie „nowego państwa”. Rozwiązaniem tego problemu, i to w założeniu „rozwiązaniem ostatecznym”, zajęli się później już inni, prawdopodobnie zresztą nie inspirując się wcale jego pomysłami – mieli dość własnych. Intencje Schmitta są jednak klarowne, a jego rozważania dobrze oddają „klimat opinii”, który sprawi później, że masowy mord zostanie zaakceptowany oraz że znajdą się jego szeregowi wykonawcy. W każdym razie określenie, jakiego wobec niego użył Graf von Krockow: stręczyciel przemocy, nie wydaje się w tych okolicznościach ani przesadne, ani niesprawiedliwe.

Ciekawe światło na antysemityzm Schmitta rzuca Glossarium, dziennik prowadzony w latach 194–1951, a wydany w roku 1991. Żydzi pozostaną zawsze Żydami. Podczas gdy komunista może się poprawić i zmienić. Nic to nie ma wspólnego z rasą nordycką itd. Właśnie Żyd asymilowany to prawdziwy wróg. Nonsensem jest dowodzenie fałszywości hasła mędrców Syjonu56)Glossarium, s. 18. . Żydzi to – Schmitt powraca tu do klasycznego chrześcijańskiego stereotypu językowego–mordercy Chrystusa, którzy teraz w imię Chrystusa i podając się za ofiary prześladowań chrześcijan, usiłują inkasować trzystuprocentowe odszkodowania57)Tamże, s. 232. – Tymczasem, jak pisze gdzie indziej (s. 239), „do istoty prawdziwej ofiary należy to, że pozostaje bez odszkodowania i rekompensaty. Inaczej to tylko interes, czasem nawet dobry”.. Gdzie indziej przywoła także inne jeszcze pojęcie zaczerpnięte z tradycyjnego słownika katolickiego antyjudaizmu: Mord na Jezusie był mordem rytualnym. W centrum wiary chrześcijańskiej tkwi wiara, że nasz eon zainaugurowany został przez mord rytualny58)Tamże, s. 313.. Wszystko to, przypomnijmy, pisane jest już po wojnie, w czasie, gdy żaden Niemiec nie mógł już twierdzić, że „nie wie” o obozach zagłady i gdy Schmitt nie musiał już antysemickimi tekstami dowodzić, jak chcą jego apologeci, swojego ideologicznego zaangażowania w narodowy socjalizm59)Adam Wielomski, Carl Schmitt wobec narodowego socjalizmu (1. 05. 1933–15. 12. 1936), w: Łukasz Święcicki, Adam Wielomski, Jaromir Ćwikła (red.), Niemiecka myśl polityczna wobec narodowego socjalizmu, Warszawa 2016, s. s. 228. – Warto tu rozważyć poważnie jeszcze jeden możliwy motyw antysemityzmu Schmitta, na który wskazuje Barbara Nichtweiß: „W ostatnim czasie w badaniach nad Schmittem pojawia się coraz częściej pogląd, że udział Schmitta w antysemickiej nagonce lat 30tych nie był w żadnym razie jedynie oportunistyczną pomyłką, lecz że Żydzi byli dla Schmitta ucieleśnieniem wroga, zwłaszcza że to żydowscy uczeni byli tymi, którzy reprezentowali zwalczany przezeń normatywizm prawny (myślenie w kategoriach prawa stanowionego”). Zob. Barbara Nichtweiß, Apokalyptische Verfassungslehren. Carl Schmitt im Horizont der Theologie Erik Petersons, w: Bernd Wacker (Hrsg.), Die eigentlich katholische Verschärfung… Konfession, Theologie und Politik im Werk Carl Schmitts, München1994, s. 50. .

Człowiek – istota zepsuta

Antysemityzm Schmitta wydaje się nosić wiele cech tradycyjnego antysemityzmu (czy antyjudaizmu) katolickiego. Ale właściwie cała Schmittowska wizja świata, człowieka, prawa i polityki oparta jest na fundamencie katolickim, a słowa o katolickim wzmożeniu (katholische Verschärfung) jako najważniejszym motywie jego działań, wypada uznać za wiarygodne. Nie bez dobrych powodów Hugo Ball w swojej sławnej recenzji Teologii politycznej nazwał go confessorem60)Zob. Hugo Ball, Carl Schmitts Politische Theologie, w: „Hochland“ XXI/2, 1925, s. 263. – Ball pisze tam o „Schriften dieses merkwürdigen Professors (um nicht Konfessors zu sagen)“, pismach tego osobliwego profesora (by nie rzec confessora). – Mianem confessor w starożytnym Kościele określano chrześcijan, którzy „dawali świadectwo wiary”, jednak nie zostali męczennikami, lecz zmarli śmiercią naturalną, byli jednak uznawani za świętych. W ogólnym znaczeniu „wyznawca”, „świadek wiary”. Sformułowanie bazuje na grze słów: professio – publiczne ogłoszenie czegoś i confessio – wyznanie o charakterze bardziej religijnym. .

Wszystkie teorie państwa i idee polityczne można zanalizować i podzielić pod kątem ich głównego antropologicznego założenia, a mianowicie: czy zakładają one (świadomie bądź nie), że człowiek jest „z natury zły”, czy też że jest „z natury dobry”. Założenie takie ma wyłącznie charakter rozróżnienia i dlatego nie należy przypisywać mu jakiegoś moralnego czy etycznego sensu. Kwestia podstawowa dla dalszych rozważań sprowadza się do pytania, czy mamy do czynienia z problematyczną czy nieproblematyczną koncepcją człowieka? Czy człowieka uważa się za istotą „niebezpieczną”, czy też nie? Czy można mu bezgranicznie zaufać, czy raczej należy się go obawiać?61)PP, s. 229. . Nietrudno się domyślić po której stronie tej alternatywy sytuuje się autor Pojęcia polityczności – świat roi się od „wrogów” przecież nie dlatego, że człowiek jest „z natury dobry”. Pobrzmiewa w tym poglądzie nie tylko echo Hobbesa i jego bellum omnium contra omnes, wojny wszystkich z wszystkimi, przed którą ustrzec nas może jedynie surowy„Lewiatan” państwa, lecz przede wszystkim katolicka doktryna grzechu pierworodnego, którą Augustyn z Hippony wypracował kiedyś, by odeprzeć dualistyczną doktrynę gnostyków, głoszących istnienie dobrego Boga i złego„demiurga”: wedle Augustyna Bóg był tylko jeden, a ponieważ był nieskończenie dobry, za zło świata odpowiedzialny musiał być człowiek, skażony grzechem w następstwie swojego wykroczenia przeciwko rajskiemu przepisowi spożywczemu (ein paradiesisches Speisegesetz)62)Zob. Hans Blumenberg, Matthäuspassion, Frankfurt am Main 1993, s. 161. – Notabene Augustyńskiej doktrynie „grzechu pierworodnego“ spory rozdział poświęca Blumenberg w Prawowitości epoki nowożytnej, przeł. Tadeusz Zatorski, Warszawa 2019, s. 157 nn., książce, która daje się czytać także jako polemika z Carlem Schmittem, zwłaszcza z jego twierdzeniem, że „wszystkie istotne pojęcia z zakresu współczesnej nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne”. . Krótko mówiąc: człowiek to istota odrażająca, śmieszna, całkowicie zepsuta przez grzech, tkwiąca w błędach, istota, która gdyby nie zbawił jej sam Bóg, zasługiwałaby na pogardę większą niż gad, rozdeptywany moją stopą63)Der unbekannte Donoso Cortés, w: Positionen und Begriffe, s. 117. .

Skoro człowiek jest skażony złem, to trzeba go trzymać krótko, karać surowo, nie pozwalać mu na zbyt wiele, a wszystko to oczywiście nie – jak mogliby sądzić jacyś złośliwcy i malkontenci – w celu zapewnienia sobie i swoim kolegom nieograniczonej władzy oraz związanych z nią profitów, lecz w imię racji (i wartości) wyższego rzędu: by przed występkami owego nieuleczalnie zatrutego grzechem człowieka chronić jego bliźnich, a może i jego samego. Ów grzeszny człowiek chętniej niż Boga (i jego ziemskich przedstawicieli) słucha Szatana, przeto bądźcie trzeźwi, czuwajcie, bo wasz przeciwnik, diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając, kogo by pożreć (1 P 5, 8) – sugestywna metafora, przemycająca dyskretnie obraz twierdzy oblężonej przez szatańskie zastępy, a zagrożonej także przez wrogów wewnętrznych, heretyków, innowierców, czarownice64)Zwalczanie „herezji i czarów” uważał Schmitt za przejaw „racjonalności“ katolicyzmu, zob. RK, s. 93. , nie dość gorliwych w wierze, obraz, który wyznaczył zasadniczy kierunek myślenia kościołów chrześcijańskich, zapewne nie tylko katolickiego. Jest przy tym dość znamienne, że jedną z pierwszych prac młodego Carla Schmitta (której, nawiasem mówiąc podjął się chyba dość niechętnie) była zlecona mu we wrześniu 1916 roku ekspertyza prawna, dotycząca „stanu oblężenia”. W swoim dzienniku zapisuje: Sporządzić raport na temat ustawy os tanie oblężenia. Uzasadnić utrzymanie stanu oblężenia jeszcze kilka lat po wojnie. Akurat ja! Do czego jeszcze przeznaczyła mnie Opatrzność? Reinhard Mehring komentuje ten wpis: To stanie się centralnym tematem jego późniejszego dzieła65)Cyt. za: Aufstieg und Fall, s. 88.

Tę doktrynę religijno-polityczną, czerpiącą z katolickiej koncepcji grzechu pierworodnego, chyba najzwięźlej i najtrafniej – nie wdając się w rozwlekłe spekulacje teologiczne, na które zużyto już i tak hektolitry atramentu – streścił Bertolt Brecht w ostatniej strofie swojej Piosenki o ułomności dążeń ludzkich (a później nawet streszczenie to wyśpiewał osobiście do muzyki i przy akompaniamencie Kurta Weilla66)Bertolt Brecht, Das Lied von der Unzulänglichkeit des menschlichen Strebens. Zob. youtube.com):

Niestety człowiek jest zły,
Więc zdziel go w łeb, bo gdy
Solidne zbierze lanie,
Złym może być przestanie.
Bo człowiek w swym żywocie na zła wciąż idzie lep,
Więc spokojnie możesz zdzielić go przez łeb.

„Wierzę w katechon”

Jeszcze głębiej w chrześcijaństwie zakorzenione są spekulacje Schmitta wokół pojęcia katechonu. Ma ono związek z zagadkowym fragmentem 2 listu Pawła do Tesaloniczan (2 Tes 2,1–12), w którym apostoł rozważa okoliczności powtórnego przyjścia Chrystusa: [Dzień ten nie nadejdzie], dopóki nie przyjdzie najpierw odstępstwo i nie objawi się człowiek grzechu, syn zatracenia, który się sprzeciwia i wynosi ponad wszystko, co nazywa się Bogiem lub tym, co odbiera cześć, tak że zasiądzie w świątyni Boga dowodząc, że sam jest Bogiem […] Wiecie, co g o  t e r a z  p o w s t r z y m u j e, aby objawił się w swoim czasie. Albo wiem już działa tajemnica bezbożności. Niech tylko ten, c o  t e r a z  p o w s t r z y m u j e, ustąpi miejsca, wówczas ukaże się Niegodziwiec, którego Pan Jezus zgładzi tchnieniem swoich ust i wniwecz obróci [samym] objawieniem swego przyjścia. Pojawieniu się jego towarzyszyć będzie działanie szatana, z całą mocą, wśród znaków i fałszywych cudów, [działanie] z wszelkim zwodzeniem ku nieprawości tych, którzy giną, ponieważ nie przyjęli miłości prawdy, aby dostąpić zbawienia67) Cyt. za Biblią Tysiąclecia, podkr. TZ. .

Przez stulecia najuczeńsi teologowie usiłowali dociec, kim miał być „ten, co teraz powstrzymuje”, katechon68)Greckie ὁ Κατέχων, lub τὸ Κατέχον, czyli jak w polskim przekładzie „coś” albo „ktoś”.. Niektórzy podejrzewali, że Paweł miał na myśli Cesarstwo Rzymskie, a mogli się powołać na Tertuliana, który w swym Apologetyku pisał: Mamy też inną ważniejszą potrzebę modlenia się za cesarzy, a nawet za państwo i rządy rzymskie. Wiemy bowiem dobrze, że ów ogromny cios, grożący całemu światu, i ten koniec czasów, grożący strasznymi wypadkami, opóźnić się może tylko przez zwłokę udzieloną państwu rzymskiemu. Dlatego nie chcemy tego doświadczyć, i kiedy modlimy się o odroczenie tych rzeczy, jesteśmy za Rzymem długotrwałym69)Tertulian, Apologetyk (XXXII, 1), przeł. Jan Sajdak, Poznań 1947, s. 139. . Uważny czytelnik może tu sobie zadać dość oczywiste pytanie, dlaczego właściwie pierwsi wyznawcy chrześcijaństwa chcieli modlić się o „odroczenie tych rzeczy”, czyli o odsunięcie w czasie wyczekiwanej przecież przez nich Paruzji. Być może chcieli mieć więcej czasu na misje wśród pogan, być może po ludzku bardziej obawiali się „syna zatracenia”, Antychrysta, niż cieszyli na przyjście Jezusa? Najistotniejsza jest tu okoliczność, że oto w optyce Apostoła „opóźnić” te dramatyczne zdarzenia miała zapewne jakaś potęga polityczna – dla rozumowania Schmitta to właśnie było decydujące.

W Glossarium Schmitt wyznaje: Wierzę w katechon; to dla mnie jako chrześcijanina jedyna możliwość zrozumienia historii i uznania jej za mającą jakiś sens70) Glossarium, s. 63. .Przejmuje też pogląd, że tylko Imperium Romanum i jego chrześcijańska kontynuacja mogą wyjaśnić stan eonu i  z a c h o w u j ą  g o  w b r e w  p r z e m o ż n e j  s i l e  z ł e g o71)Carl Schmitt, Nomos Ziemi, przeł. Kinga Wudarska, Warszawa 2019, s. 26 (podkr. TZ).. Rzecz jasna, Schmitt nie traktuje opowieści o Antychryście dosłownie – „przemożna siła złego” objawia się pod różnymi postaciami. W jego czasach Antychryst zdaje się przybierać postać „ducha utechnicznienia”, co jednak oznacza potępienie nie tyle samej techniki – „religii techniki” nie należy „mylić z techniką” – ile raczej masowej wiary w antyreligijny aktywizm doczesności, do której ów„duch”doprowadził, wiary w nieograniczoną potęgę i panowanie człowieka nad naturą […] w nieograniczone możliwości przemienienia i uszczęśliwienia naturalnej doczesnej egzystencji ludzi, która to wiara ma charakter„diabelski” i „sataniczny”72)Das Zeitalter der Neutralisierungcn und Entpolitisierungen (1929), w: Positionen und Begriffe, s. 130 n. . I tak jak różne są maski Antychrysta, taki katechon wciela się w rozmaite formacje i osoby. Należałoby wskazać κατ´εχoν dla każdej epoki w ostatnich 1948 latach. To miejsce nigdy nie pozostawało nieobsadzone, inaczej już by nas nie było73)Glossarium, s. 63. . W opublikowanym w 1942 roku na łamach tygodnika Das Reich artykule Przyspieszający wbrew woli, czyli: problematyka półkuli zachodniej Schmitt wymienia kilka postaci, które – w skali lokalnej – okazały się niejako inkarnacjami katechonu, „spowalniającymi” bieg dziejów, odsuwającymi w czasie katastrofy historyczne: cesarza Franciszka Józefa, prezydenta Masaryka i… naszego Józefa Piłsudskiego. Dla Polski rodzajem katechona stał się marszałek Piłsudski74)Beschleuniger wider Willen oder: Problematik der westlichen Hemisphäre, w: „Das Reich“ z 19 kwietnia 1942, s. 3. . Idea katechonu stała się dla Schmitta jedną z najważniejszych osi jego myślenia i zaważyła prawdopodobnie także nad osobistymi decyzjami i wyborami: Przy wszystkich uwarunkowanych czasem i sytuacją zwrotach taktycznych–pisze Lutz Berthold– strategia Schmitta jest jasno sprecyzowana: Chodzi zawsze o to, by […] na pole bitwy z podstępnymi siłami rozbrajającymi i rozkładającymi kulturę chrześcijańską wyprowadzić katechon. To wyjaśnia też, dlaczego Schmitt po okresie początkowej niechęci wobec narodowego socjalizmu przeszedł w marcu 1933 roku nagle i zaskakująco na jego stronę. Schmitt przejściowo widział w Hitlerze katechona, a– nie wolno o tym zapominać – mógł się czuć ku temu zachęcony przez Rzym i jego katolickich pasterzy w Niemczech. I tak Ernst-Wolfgang Böckenförde wspomina, że jego nauczyciel uzasadnił przed nim swoją postawę w 1933 roku i latach następnych tym, że „Hitler bez jakichkolwiek oporów doprowadził do zawarcia konkordatu”75) Lutz Berthold, Wer hält zur Zeit den Satan auf? – Zur Selbstglossierung Carl Schmitts, w: „Leviathan“, t. 21, nr 2 (1993), s. 296. – Opinie Schmitta na temat Hitlera także po wojnie naznaczone były niejaką ambiwalencją: tu i ówdzie nazywa go „zbrodniarzem“, ale jego zbrodnie nieco relatywizuje, zestawiając je z okupacją Niemiec przez aliantów (porównywał ją z… rozbiorami Polski) albo przedstawiając Hitlera jako nieświadomego wykonawcę jakichś zrządzeń historii na podobieństwa Dymitra Samozwańca ze szkicu dramatycznego Schillera Demetrius. Zob. na ten temat: Reinhard Mehring, Hitler-Schiller. Carl Schmitts nachgelassene Hitler-Reflexionen im Licht von Max Kommerells Schiller-Deutung, w: „Leviathan. Berliner Zeitschrift für Sozialwissenschaft“, 1/2005, S. 216-239.

Wielki Inkwizytor

Katolicyzmu Schmitta raczej nie należy sobie przy tym wyobrażać na podobieństwo współczesnego polskiego (także inteligenckiego): aktywnie, czasem wręcz ostentacyjnie, praktykującego, wsłuchanego ufnie w opowieści o cudach oraz „zdarzeniach eucharystycznych”, korzystającego ochotnie z pomocy egzorcystów, z groteskową uniżonością całującego dłonie swoich„pasterzy”.Pamiętać trzeba, że Schmitt żył i pisał w kraju, przez który – inaczej niż w wypadku Polski – przetoczyło się oświecenie. To niemieckie oświecenie było nieco inne niż francuskie, ale z chrześcijaństwem obeszło się może nawet okrutniej niż tamto. Tyle że w Niemczech chrześcijański dogmat demontowali przede wszystkim nie frywolni „filozofowie”, lecz poważni i stateczni profesorowie teologii (oczywiście protestanckiej). Heine mógł już w połowie lat czterdziestych XIX wieku skonstatować w Listach o Niemczech: Na gruncie teorii dzisiejsza religia […] została pobita na głowę, uśmiercona w swej idei, i wiedzie jeszcze tylko mechaniczny żywot, niczym mucha, której odcięto łebek, a która zdaje się tego wcale nie zauważać i wciąż radośnie lata wokoło76)Heinrich Heine, Listy o Niemczech, w: O Niemczech i o sobie. Wybór pism, przeł. Tadeusz Zatorski, Warszawa 2018, HNS, s. 530.. Nie pozostało to bez wpływu i na katolików. Nawet romantycy, hałaśliwie i z ostentacją dokonujący konwersji na katolicyzm, traktowali go w dość specyficzny sposób. Wspomniany Heine chyba nie bez racji podejrzewał w Szkole romantycznej, że bracia Schleglowie ubolewali nad upadkiem katolicyzmu i pragnęli odbudować tę wiarę wśród ludu, mimo własnej niewiary77) Szkoła romantyczna, w: O Niemczech…, s. 263. . To podejrzenie potwierdził zresztą sam August Wilhelm Schlegel, gdy pod koniec życia wyznał szczerze, że katolicyzm był dlań jedynie nowoczesną mitologią i skutecznym środkiem pobudzającym przeciwko apatii jego współczesnych78)Zob. Joseph von Eichendorff, Der deutsche Roman des 18. Jahrhunderts in seinem Verhältnis zum Christentum, Leipzig 1851, s. 289.

Chyba podobnie należy sobie wyobrażać również katolicyzm Schmitta, definiującego się jako katolicki laik o niemieckiej przynależności narodowej i państwowej79)Cyt. za: Reinhard, Mehring, Kriegstechniker des Begriffs: Biographische Studien zu Carl Schmitt, Tübingen 2014, s. 21. . Reinhard Mehring zauważa, że pełny akcent spoczywa [tu] jednak na„laiku”. Takim samookreśleniem Schmitt odnosił się aluzyjnie do swych trudnych relacji z Kościołem katolickim, zarazem jednak formułował własne roszczenia teologiczne. Nie każdy teolog musi być wierzącym chrześcijaninem. Od czasów dziewiętnastowiecznej historycznej krytyki biblijnej możliwa jest także teologia i nauka o religii konfesyjnie neutralna, niechrześcijańska80)Tamże.

Niewiele wskazuje na to, by Schmitt bardzo gorliwie uczestniczył w praktykach religijnych, przez całe dziesięciolecia był zresztą ekskomunikowany po zawarciu drugiego związku małżeńskiego bez uzyskania kościelnego „unieważnienia małżeństwa”, jak w prawie kanonicznym dyskretnie nazywa się rozwód. Oto unieważnienie zabiegał w pewnym momencie dość energicznie, ale niepowodzenie tych starań chyba nie odebrało mu radości życia. Nie był też klerykałem: gdy w lutym 1926 roku tuż przed drugim ślubem (oczywiście cywilnym) pewien zakonnik odradza mu „ostateczne zerwanie z Kościołem”,zapisuje w dzienniku: Co za szczęście, że się rozstaję z tymi klechami (Pfaffen)81)Aufstieg und Fall, s. 195. . W życiu prywatnym wolny jest w gruncie rzeczy od fanatyzmu stricte religijnego. Jego druga żona, Dušanka (Duška)  Todorović, była prawosławną Chorwatką. Ciężko chora na gruźlicę – Schmitt opiekował się nią z wielkim oddaniem – w marcu 1929 roku znalazła się w szpitalu w stanie niemal agonalnym. Jeden ze znajomych Schmitta, katolicki teolog Wilhelm Neuß, podjął próbę jej „nawrócenia”, co Schmitt przyjął z najwyższym oburzeniem – od tej pory ich relacje bardzo się oziębiły. Katolicyzm Schmitta to nie tyle kult katolickiego Boga, Ewangelii odczytywanej prostodusznie jako źródło moralności i etyki, ile raczej kult Instytucji, podziw dla jej potęgi i sposobu władania masami ludzkimi, uwielbienie dla Kościoła jako kontynuacji Imperium Rzymskiego, a zarazem formacji będącej ucieleśnieniem i wzorcem autorytarnego modelu władzy, który sam Schmitt propagował. Jacob Taubes tak pisał w swoich wspomnieniach o Schmitcie: Bardzo wcześnie Carl Schmitt zaczął podejrzewać, że jest inkarnacją Wielkiego Inkwizytora z powieści Dostojewskiego. I faktycznie, podczas burzliwej rozmowy w Plettenbergu w 1980 roku Carl Schmitt powiedział mi, że racja leży po stronie Wielkiego Inkwizytora, a nie bujającej w obłokach jezusowej pobożności; jeśli ktoś tego nie rozumie, to znaczy, że po prostu nie dociera do niego, czym jest Kościół ani jakie jest „właściwie przesłanie Dostojewskiego, wymuszone przez logikę pytań, jakie stawiał82)Jacob Taubes, Carl Schmitt – apokaliptyk w służbie kontrrewolucji, przeł. Piotr Graczyk, w: „Kronos” 2/2010, s. 51.. Spostrzeżenie, że inkwizytorzy mają w Kościele katolickim więcej do powiedzenia niż Jezus z Nazaretu, trudno uznać za nietrafne. Choć równie trudno uznać je za obezwładniająco odkrywcze. W każdym razie z „wiarą” w naiwnym rozumieniu ludu oraz w oficjalnej interpretacji samego Kościoła nie ma to wiele wspólnego: nie przypadkiem i nie bez dobrych powodów odnoszono tak często do Schmitta skrzydlate słowo wypowiedziane niegdyś przez Charles’a Maurrasa, jednego z przywódców Akcji Francuskiej: Je sui catholique, mais je sui athée83)Z aforyzmem tym łączyli Schmitta m.in. Christian Graf von Krockow i wspomniany już w niniejszym artykule Hermann Heller (zob. na ten temat Alfons Motschenbacher, Katechon oder Grossinquisitor? Eine Studie zu Inhalt und Struktur der Politischen Theologie Carl Schmitts, Marburg 2000, s. 21 oraz tamże przyp. 58 Sam Schmitt wzmiankuje Maurrasa m. in w RK, s. 86, jako jednego z tych, którzy „swoje poglądy na katolicyzm opierają na założeniu ciągłości Kościoła katolickiego z rzymskim imperium”.

Herold konserwatywnej dyktatury

Obwoływano Carla Schmitta nie tylko stręczycielem przemocy, ale i najmłodszym klasykiem myśli politycznej, wyliczając przy tym, że w indeksach podręczników politologii pod względem liczby odniesień jego nazwisko ustępuje jedynie Marksowi, Engelsowi i Leninowi – jeśli policzyć wszystkich trzech razem84)Karl Graf Ballestrem et. al. (Hrsg.), Manfred Lauermann, Editorische Notiz zu: Bernard Wilms, Die politische Theorie Carl Schmitt. Ein Fragment aus dem Jahre 1960 w: „Politisches Denken“ Jahrbuch 1991, s. 143. .

„Nazistowski epizod” nie zaszkodził Schmittowi przesadnie w tej karierze „klasyka”. Kto wie, może nawet, paradoksalnie, trochę mu w niej pomógł. Pewne moralne postawy innych ludzi – pisał już dawno temu Goethe w swoim szkicu o Winckelmannie – których w żadnym razie nie aprobujemy, pewne moralne dwuznaczności u osób trzecich wywierają szczególny urok na naszą wyobraźnię […] Sprawa ma się tak jak z dziczyzną, która delikatnemu podniebieniu bardziej smakuje lekko nadpsuta niż świeżo pieczona (tłum. T.Namowicz)85) Johann Wolfgang Goethe, Winckelmann, w: Goethe, Wybór pism estetycznych, Warszawa 1981, s. 255..

Pomogły mu też zapewne walory językowe jego prozy, podkreślane przez niemal wszystkich jego komentatorów, choć nie sposób też nie zauważyć, że jego teksty– przede wszystkim te z czasów III Rzeszy – wpadają miejscami w nieznośną, ocierającą się o kicz egzaltację. Na ogół jednak jego styl odcina się korzystnie od ciężkiej niekiedy jak ołów niemczyzny profesorskiej. Publikował zwykle krótkie dziełka o objętości większej broszury, często je dyktując – pewnie także dlatego mają one urok wygłaszanego swobodnie wykładu, operującego krótkimi zdaniami, wyrazistymi sformułowaniami i zaskakującymi puentami. Zasłynął jako mistrz błyskotliwych, sugestywnych fraz otwierających cały tekst albo jakiś jego rozdział. Nawet ktoś, kto nigdy go systematycznie nie czytał, zetknął się choćby pośrednio z jego sławną definicją suwerenności. Gdy jednak te błyskotliwe aforyzmy nakłuć nieco głębiej, ich przystawalność do realnego świata może się okazać mocno problematyczna. By obalić tezę, że wszystkie istotne pojęcia z zakresu współczesnej nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne, Hans Blumenberg napisał siedmiuset stronicową książkę86)Zob. przyp. 62.. Ale dałoby się to zrobić chyba i mniejszym wysiłkiem.

A pisał tak może dlatego, że nie postrzegał się chyba jedynie jako uniwersyteckiego uczonego. W 1929 roku Schmitt opublikował krótki esej poświęcony jednemu ze swych idoli filozoficznych, dziewiętnastowiecznemu hiszpańskiemu myślicielowi i dyplomacie, Donoso Cortésowi87)Der unbekannte Donoso Cortés, w: Positionen und Begriffe, s. 115–120. . Zdaniem Reinharda Mehringa, była to jego pierwsza autoapologia, w której niemal każde słowo odnosi się do jego własnego dzieła88)Aufstieg und Fall, s. 225. . Ma więc swoją wagę, gdy Schmitt nazywa tam Cortésa heroldem teoretycznym konserwatywnej dyktatury, którą z wielkim profetycznym rozmachem obwieścił liberalnemu stuleciu89)Der unbekannte Donoso Cortés, s. 115. . I zapewne także Schmitt chciał nieść takie samo proroctwo swojemu wiekowi, w którym, jak sądził, rozpoczął się ostatni bój między ateizmem a chrześcijaństwem, między niewierzącym socjalizmem a resztkami chrześcijańsko europejskiego porządku społecznego90)Der unbekannte Donoso Cortés, s. 119.. Chciał bezsilnemu państwu klasy dyskutującej, zbudowanemu na dyskusji przeciwstawić z wielką siłą ideę decyzji91)Der unbekannte Donoso Cortés, s. 120. . Zapewne tylko takie państwo mogło stać się katechonem, bo tylko ono miało zdolność wskazania „wroga”– kolejnej inkarnacji bądź sługi Antychrysta.

Proroctwa mają to do siebie, że wymagają wiary. Bo tylko wiara pozwala przejść do porządku dziennego nad ich wewnętrznymi niespójnościami, oczywistymi dla sceptyka i niedowiarka.

Takiemu niedowiarkowi obłąkańczy wyda się zapewne już sam pomysł, że eschatologiczna przepowiednia, zrodzona w kręgu jednego z apokaliptycznych odłamów judaizmu w I wieku n.e., stanowi rozwiązanie zagadki sensu dziejów. I dlatego więc należy ją poważnie uwzględniać w kalkulacjach politycznych, a dyktatorskie rządy uzasadniać groźbą nadejścia Antychrysta. I nie czynią tego pomysłu ani trochę mniej obłąkańczym próby przetłumaczenia „Antychrysta” na „ducha XVIII wieku”, „ducha techniki” czy „ateistyczny socjalizm”.

„Idea decyzji”? Skondensowanie władzy w jednym ośrodku lekarstwem na partiokrację rozwrzeszczanych parlamentów? Dyktatura „na fundamencie demokratycznym”?  Trudno dociec, skąd Carl Schmitt czerpał pewność, że owi samotni „decydenci” nie będą skażeni tym samym grzechem pierworodnym co ich poddani, bo przecież, jak przytomnie zauważył Christian Graf von Krockow, żądanie autorytarnego przymusu w obliczu radykalnego zła, zakłada, że przynajmniej władcy owym przymusem zarządzający (Zwingherren) są dobrzy 92)Christian Graf von Krockow, Die Entscheidung. Eine Untersuchung über Ernst Jünger, Carl Schmitt, Martin Heidegger, Stuttgart 1958, s. 67. . Hipoteka historyczna i moralna rozmaitych katechonów nakazywałaby tu bardzo daleko idącą nieufność. Skądinąd taka wątpliwość nachodzi Schmitta, jednak właściwie tylko w odniesieniu do hipotetycznych zarządców zjednoczonej ludzkości, która nie jest dlań ideą nazbyt pociągającą: Warto zadać sobie w tym miejscu pytanie: jakim ludziom przypadłaby w udziale ta przerażająca władza, wynikająca z wszechświatowej centralizacji gospodarki i techniki93)PP, s. 229. . W państwach jakie znamy, czyli w państwach narodowych, zakładających „pojęcie polityczności”, Schmitt – powołując się na Hobbesa – aprobuje zasadniczo sytuację, w której suwerenność prawa oznacza jedynie suwerenność ludzi, ustanawiających i stosujących prawa oraz w której panowanie „wyższego porządku” jest pustym frazesem, jeśli nie ma takiego oto politycznego sensu, że określeni ludzie na podstawie tego wyższego porządku chcą panować nad ludźmi „niższego porządku”94) Cyt. za: Carl Schmitt, Der Begriff des Politischen, Hamburg 1933, s. 48. Por. PP, s. 238. Przekład polski, oddający zasadniczo sens oryginału, wydaje mi się w tym miejscu trochę nieprecyzyjny: bez potrzeby łagodzi i gubi klarowne i zwięzłe sformułowanie Schmitta: „ludzie ‘niższego porządku’”. Zwięzłość tego sformułowania nasuwa, rzecz jasna, pytanie, czy tych „ludzi ‘niższego porządku’” można również określić jako „podludzi” albo np. „drugi sort”. Por. jednak także dość przewrotne rozważania Schmitta na temat pojęć „nieczłowieka”, „nadludzi“ i „podludzi“ w Nomos ziemi, s. 72 nn. . Zresztą nawet gdyby jakiś przyszły katechon obdarzony był świętością i nieomylnością papieża, to skąd pewność, że podwładni owego prawego i sprawiedliwego męża też w tej jego świętości będą mieć udział, że na przykład funkcjonariusze policji politycznej nie będą fabrykować fałszywych dowodów przeciwko agentom„radykalnego zła”,„eliminować”niewygodnych świadków,że„drużyna Wodza” nie będzie rozkradać państwa w poczuciu pełnej bezkarności? Schmitt zaskakująco niewiele uwagi poświęca zjawiskom towarzyszącym zwykle rządom autorytarnym: wszechobecnej,bezkarnej korupcji oraz nadużyciom władzy.

Polityka jest sztuką zawierania sojuszy i odpierania działań nieprzyjaznych, to wiadomo było od zawsze i bez Schmitta. Nie może to przecież oznaczać, że każdy konkurent na rynku tekstylnym czy rywal polityczny, zabiegający o głosy wyborców obietnicą obniżenia podatku VAT z naturalnego przeciwnika staje się „wrogiem”, który narusza „homogeniczność” demokracji i którego należy „unicestwić”. Prowadziłoby to przecież do kompletnie nonsensownych wojen na wyniszczenie wszędzie, ze wszystkimi i o wszystko, a najbardziej pożądanym ich zakończeniem byłaby eksterminacja „wroga”. Schmitta w praktyce zdaje się jednak bardziej interesować „wróg wewnętrzny” niż „zewnętrzny”, przy czym to raczej wróg symboliczny, nie taki, który sprowokowany do samoobrony, mógłby się „odwinąć” i narobić władzy kłopotów (lepiej więc mieć za „wroga” głodujących w proteście lekarzy niż górników palących opony przed siedzibą rządu), a jednocześnie taki, którego można względnie wiarygodnie przedstawić jako „zagrożenie dla narodu”. Innymi słowy: wróg „ślicznie mocny”, a jednocześnie „ślicznie słaby”, jak to trafnie nazwał swego czasu Wolf Biermann w swej muzycznej przypowieści o smoku (Der Dra-Dra). Jednym z przykładów takiego wroga są w Pojęciu polityczności95) PP, s. 218, przyp. 20. spartańscy heloci, ludność właściwie zniewolona, kiedyś podbita, ale wciąż traktowana jako wróg niemal rytualny, któremu eforowie raz do roku oficjalnie wypowiadali wojnę, co doskonale ilustruje ów mechanizm wskazywania „wroga” przez państwo.

Zdaniem Michaela Niehausa ten właśnie przykład najbardziej wyraziście prowadzi Schmittowskie pojęcie wroga ad absurdum. Wskazanie„wroga” wywołuje swoisty stan wojny, a zatem stan wyjątkowy, który – w założeniu – ma doprowadzić do „znormalizowania” sytuacji, przywrócenia stanu „normalnego”, a dopiero to, jak już wiemy, otwiera możliwość przestrzegania (przez władzę!) „norm”. Takie „formalne” wypowiedzenie wojny czyni stan wyjątkowy de facto stanem chronicznym, utrwalającym i legitymizującym rządy przemocy. Deklarowane pragnienie „normalności” uwiecznia zatem nienormalny z samej zasady „stan wyjątkowy”, przy czym znamienne jest to, że kategoria wroga usytuowana zostaje na płaszczyźnie decyzji, nie na płaszczyźnie poznania96)Michael Niehaus, Wie man mit inneren Feinden verfährt, w: Christian Geulen e. al. (Hrsg.), Vom Sinn der Feindschaft, Berlin 2002, s. 153 n. . Innymi słowy: „państwo”, czyli władza, wskazuje wroga „po uważaniu”, przy czym w praktyce istotny jest tu tylko interes owej władzy, nie jakiekolwiek realne obawy czy rzeczywiste zagrożenia. Ważne, by wróg był.

W tym obłąkaniu, w tych sprzecznościach i absurdach jest jednak metoda. Koncepcje Schmitta nijak się mają do prawdziwej polityki, w jej najrozmaitszych współczesnych odmianach i odcieniach – jest to co najwyżej dość prosty przepis na państwo totalitarne, rozciągające „polityczność” na wszelkie sfery życia, wskazujące dowolnie „wroga”, bo żadna formacja autorytarna czy totalitarna się przecież bez niego nie obejdzie, jeśli chce skutecznie sterroryzować poddanych i uzasadnić ich konieczną rzekomo – by ich przed tym wrogiem „ochronić”– permanentną kontrolę przy braku wszelkiej ochrony prawnej, przepis na „państwo stanu wyjątkowego”97)Tak zatytułował swoją monografię o systemie prawnym III Rzeszy Franciszek Ryszka.

Nie bardzo wiadomo co prawda, komu ten wykoncypowany przez Schmitta przepis na Lewiatana, mógłby się przydać. Autokraci i bez niego wiedzą, że „bez wroga ani do proga” oraz że ich jedynowładztwo będzie iluzją, dopóki nie zlikwidują niezależności sądów. Schmitt może im bardzo zgrabnie i zwięźle wyjaśnić, dlaczego tak jest: Nasuwa się bowiem przypuszczenie, że otwarci i ukryci wrogowie nowego państwa posłużą się starym środkiem politycznym, polegającym na przedstawieniu jakiejś kwestii jako „kwestii czysto prawnej”, by zaciągnąć Państwo i Ruch przed sąd, oraz że – odwołując się do argumentu równości stron, wynikającej z logiki procedur procesowych – zechcą wynieść się do pozycji równoprawnej w stosunku do Państwa i Ruchu98)Zob. PRN, s.47. Ale autokraci wpadną na to sami. Bo to„oczywista oczywistość”. W swej esencji wszystkie przepisy na Lewiatana są do siebie podobne. I trudno wymyślić coś nowego. Można co najwyżej trochę zmienić stężenie składników: „sól i pieprz do smaku”. Do czego mógłby się tu przydać Schmitt?

Uwolnienie w Norymberdze autora Państwo, ruch, naród od odpowiedzialności karnej było więc decyzją ze wszech miar sprawiedliwą. Bez względu na to, jakie miał on ambicje i intencje, bez względu na to, jakich czynów by się dopuścił, gdyby nie odsunięto go na boczny tor, jego rzeczywisty wpływ na bieg zdarzeń był praktycznie żaden99) Ambicje stricte polityczne Schmitta nie były wielkie. Także w tym wypadku wzorem był dla niego Donoso Cortés: „Ten filozof radykalnej dyktatury – pisał o nim Schmitt – mawiał o sobie samym, że nie ma dość twardości, by móc być dyktatorem” (Der unbekannte Donoso Cortés, s. 120). Ale, jak wiemy, Schmitt nie miał nic przeciwko temu, by stać się „przewodnikiem przewodnika” (to skądinąd znamienne, że entuzjaści dyktatur, wcale nie śnią masochistycznie o tym, by przykuto ich do taczek i zagoniono do kamieniołomu, lecz widzą się raczej gdzieś niedaleko Numeru 1). Jak potoczyłyby się jego losy, gdyby taką rolę mógł odegrać u boku Generalnego Gubernatora Franka? Pewien tego przedsmak daje incydent opisany przez Mehringa (Aufstieg und Fall, s. 379): Gdy w kwietniu 1933 roku na konferencji w Maria Laach Edgar Jung ośmiela się zapytać, czy chrześcijaństwo daje się pogodzić z państwem totalnym, Schmitt syczy tak, by wszyscy mogli go usłyszeć: „Ten już dojrzał do kacetu”. Nawiasem mówiąc, Jung nie trafił do kacetu. Został zamordowany 30 czerwca lub 1 lipca 1934 roku podczas „nocy długich noży”. Oczywiście nie z powodu pytania zadanego w Maria Laach..

Także architekci ustroju IV RP nie potrzebują inspiracji Schmitta. Co najwyżej daje im on szansę popisania się erudycją, zacytowania z satysfakcją modnego autora, na dowód, że ich koncepcje znajdują potwierdzenie
nie tyle u „koronnego prawnika III Rzeszy”, ile raczej u powszechnie szanowanego „klasyka myśli politycznej”. (Także teoretykom, współczesnym „poszukiwaczom intelektualnych przygód”100) Tak („intellektueller Abenteurer”) nazwał się Schmitt podczas przesłuchania w Norymberdze wiosną 1947 roku. Zob. Carl Schmitt, Antworten in Nürnberg, hrsg. und kommentiert von Helmut Quaritsch, Berlin 2000, s. 54. Cyt. za: Aufstieg und Fall, s. 449. , śniącym o jakiejś „konserwatywnej dyktaturze”, w której mogliby się stać suflerami katechonów, zręczniej powoływać się na „klasyka” niż na dr. Goebbelsa czy Hansa Franka). Niewątpliwe analogie, o których była mowa wyżej, to nie tyle dowód naśladownictwa czy inspiracji, ile raczej nieuchronnego „powinowactwa z wyboru”.

Czy to proroctwo „konserwatywnej dyktatury”, które Carl Schmitt obwieścił „liberalnemu stuleciu”, ma szansę spełnić się dziś? Miłośników„decyzjonizmu” wyraźnie przybywa. Nie tylko w Polsce. Dość spojrzeć na Słowację czy nawet trzeźwe do tej pory Niemcy. Zapewne niewielka w tym „zasługa” Schmitta. Społeczeństwa Zachodu mają prawo czuć się rozczarowane swoimi „klasami dyskutującymi”, które–zainteresowane jedynie PKB, stopą wzrostu i „ciepłą wodą w kranie”– niewiele zrobiły, by zniwelować narastające nierówności społeczne i całkowicie zawiodły w obliczu nie wyimaginowanego „wroga”, lecz prawdziwej katastrofy cywilizacyjnej, jaką jest masowa imigracja muzułmańska do Europy. Władze liberalnych demokracji zlekceważyły w pełni zasadne obawy swoich obywateli, ukrywając przed nimi często niewygodne fakty (kolońska noc sylwestrowa), autentyczną dyskusję zastępując nieudolną propagandą, „poprawną politycznie” i urągającą często inteligencji i zdrowemu rozsądkowi odbiorców, a na dodatek wmawiając tymże zaniepokojonym obywatelom, że są ludźmi bez serca i złymi chrześcijanami, niezdolnymi przy tym do samodzielnego myślenia i dającymi bezkrytycznie posłuch podszeptom „populistów”. Cóż więc dziwnego, że pozostawione sobie samym społeczeństwa demokracji europejskich zaczęły się rozglądać za jakimś katechonem i zwróciły ku tym, którzy te ich lęki – powtórzmy: ze wszech miar usprawiedliwione – potraktowali poważnie: ku ugrupowaniom autorytarnym101)Pisałem o tym obszerniej w: Ani ciapaci, ani mile widziani, „Przegląd”, 7 grudnia 2016. Zgodnie z regułą opisaną już przez Goethego:

Przeciw tłumowi nic nie mam w istocie
Rzecz w tym, że gdy się znajdzie w kłopocie,
Zawsze, żeby odpędzić szatana,
Szubrawca wzywa albo tyrana.

Współczesny paradoks polega na tym, że dziś to sami heloci wybierają swoich eforów. Ale też na tym, że żaden helota nie dopuszcza do siebie myśli, iż mógłby nim zostać (często z zadowoleniem przyjmie jednak wiadomość, że został nim sąsiad). Może więc czas już zacząć się rozsmakowywać w Schmittowskim przepisie na Lewiatana?

Tadeusz Zatorski – germanista, tłumacz, autor bloga Brulion bez linii (brulionbezlinii.net)

Artykuł ukazał się w numerze 159/2020 Przeglądu Politycznego

Przypisy

Piotr Graczyk, Groza polityczności. Uwagi tłumacza, w: „Kronos” 2/2010, s. 69. – Dość reprezentatywnym głosem wydaje się tu wyznanie Adama Wielomskiego, autora książki o niemieckim myślicielu.: „Tak, Carl Schmitt to myśliciel absolutnie frapujący! Nie ukrywam mojej fascynacji jego niektórymi koncepcjami, ale dostrzegam także ich słabości”. Wielomski wyjaśnia także, gdzie się te „słabości” kryją: „Bliska jest mi jego idea decyzjonizmu, nabożnego szacunku dla racji stanu i nowożytnego państwa, ale porządek polityczny musi być ufundowany na tradycji, na katolicyzmie, szczególnie zaś na prawie naturalnym. Frankistowscy badacze, krytykując Schmitta z bliskich mi pozycji, pisali, że chodzi o takie przekształcenie jego doktryny, aby przyświecała jej idea ‘decyzjonizmu w imię Boże’” (cyt. za:. „Myśl Polska“, nr 11–12 (10-17.03.2019)
Kronjurist des Dritten Reiches. Tak nazwał Schmitta w 1934 roku Waldemar Gurian, jego uczeń i przez jakiś czas przyjaciel (zob. Hans Hürten [Hrsg.], Deutsche Briefe 1934-1938: ein Blatt der katholischen Emigration, Matthias-Grünewald-Verlag 1969, s. 52). Ale tak nazywano go już wcześniej: Wilhelm Stapel w liście do E. Kolbenheyera z czerwca 1933 r. pisze o nim: „jest w pewnym sensie koronnym prawnikiem rządu Hitlera” (cyt. za: Reinhard Mehring, Carl Schmitt. Aufstieg und Fall, München 2009, dalej: Aufstieg und Fall, s. 648 (przyp. 1). To jedno z łagodniejszych określeń, jakimi podsumowano aktywność uczonego w latach 30tych ubiegłego wieku. Christian Graf von Krockow w ankiecie „Frankfurter Allgemeine Zeitung” z 18 kwietnia 1986 nazywa go „stręczycielem przemocy” („Zuhälter der Gewalt”). Jeszcze bardziej dosadna jest ocena Ernsta Blocha: Schmitt to jedna z „dziwek całkowicie naznaczonego już śmiercią, narodowosocjalistycznego absolutyzmu” (eine der „Huren des völlig mortal gewordenen, des nationalsozialistischen Absolutismus“, zob. Ernst Bloch, Naturrecht und menschliche Würde, Suhrcamp 1961, s. 62.
Zob. Fryderyk Zoll Das Verfassungsgericht und die heutige Lage der Justiz in Polen w: Funktionsbedingungen unabhängiger Verfassungsgerichtsbarkeit. Gemeinsame Tagung des Landtags Rheinland-Pfalz und des Instituts für Rechtspolitik an der Universität Trier am 20. Oktober 2017 im Landtag Rheinland-Pfalz, „Heft 71 der Schriftenreihe des Landtags Rheinland-Pfalz“, s. 63; Marcin Płoski, Emocje suwerena. Analogie z myślą Carla Schmitta w dyskursie polskich parlamentarzystów, „Społeczeństwo i Polityka”, 2 (59)/2019, s. 78 nn.
„Nie jest prawdą, że polski naród jest podzielony, że polskie serca są podzielone – oceniał w swoim kazaniu. – Słyszę to setki razy w różnych komentarzach, ale ja się z tym nie zgadzam. Przez polskie serca nie idzie żaden podział. Jeśli idzie, to gdzieś obok narodu. Muszą sobie wszyscy postawić pytanie, czy są w tej wielkiej wspólnocie serca niepodzielonego, serca narodowej rodziny, narodowej wiary i narodowego czynu, czy też sami się od niej oddzielają. Kluczem interpretacyjnym jest serce: dla Polski, dla narodu, dla Maryi, dla Boga i dla naszych spraw”(cyt. za: czestochowa.wyborcza.pl).
Wedle stenogramu zamieszczonego na: www.gov.pl
Carl Schmitt, Pojęcie polityczności (dalej: PP), w: tenże, Teologia polityczna i inne pisma, tłum. Marek A. Cichocki, Kraków 2000, s. 217. Według tego wydania cytuję także następujące teksty Schmitta: Rzymski katolicyzm i polityczna forma (RK), Duchowa i historyczna sytuacja dzisiejszego parlamentaryzmu (SP) oraz. Teologia polityczna (TP). – Do kwestii tej Schmitt powraca także w Państwo, ruch, naród, zob. s. 38
„Ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym, jest suwerenny”, TP, s. 33.
Zob. PP, s. 198: „Specyficzne polityczne rozróżnienie, do którego można sprowadzić wszystkie polityczne działania i motywy, to rozróżnienie przyjaciela i wroga”.
PP, s. 198 n.
Zob. SP s. 123: Liberalizm musi zostać oddzielony od demokracji
Carl Schmitt, Verfassungslehre, Duncker & Humblot  2003, s. 237
Carl Schmitt, Weiterentwicklung des totalen Staats in Deutschland, w: Carl Schmitt, Positionen und Begriffe im Kampf mit Weimar – Genf – Versailles. 1923–1939, Hamburg 1940, dalej: Positionen und Begriffe, s. 186
Carl Schmitt, Führer jest obrońcą prawa, przeł. Piotr Graczyk, w: „Kronos” 2/2010, s. 65 n.
Carl Schmitt, Das Zeitalter der Neutralisierungcn und Entpolitisierungen, Positionen und Begriffe, s. 131.
Carl Schmitt, Glossarium. Aufzeichnungen der Jahre 1947-1951, Berlin 1991, s. 165.
Wyrażone w jednej z najsławniejszych sentencji Schmitta: „Wszystkie istotne pojęcia z zakresu współczesnej nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne”, TP, s.60.
Zob. np. RK, s. 84: „Rzym, jako symbol papiestwa i imperium, często wywołuje uczucia negatywne”, co zapewne spowodowane jest lękiem „przed niedającą się uchwycić polityczną siłą rzymskiego katolicyzmu”
Carl Schmitt, Über die neuen Aufgaben der Verfassungsgeschichte (1936), w: Positionen und Begriffe, s. 229
Glossarium, s. 267.
Zob. Aufstieg und Fall, s. 325. – Znamienny jest też dalszy ciąg tego zapisu: „A jeszcze fakultet prawniczy we Frankfurcie żywo wstawia się za Hellerem; przecież on dalej pobiera swoją pensję”.
Cyt. za: Aufstieg und Fall, s. 333 n.
zob. Przegląd Polityczny 159/2020, PRN, s. 60
Cyt. za: Aufstieg und Fall, s. 334.
Zob. przyp. 17, s.53
W artykule opublikowanym na łamach Deutsche Juristenzeitung 37/ 1932, zatytułowanym Die Verfassungsgemäßheit der Bestellung eines Reichskomissars für das Land Preußen (‚Zgodność z Konstytucją ustanowienia Komisarza Rzeszy dla Prus‘), zob. Aufstieg und Fall, s. 290.
Aufstieg und Fall, s. 291.
Tamże, s. 305.
Zob. Wstęp.
Tamże, s. 306.
Tak nazywano w Niemczech ofiary rewolucji marcowej 1848 roku w Berlinie i Wiedniu.
Tamże, 323.
Cyt. za: Bernd Rüthers, Carl Schmitt im Dritten Reich. Wissenschaft als Zeitgeistverstärkung?, München 1990, s. 74.
Tamże, s. 75.
Führer jest obrońcą prawa, s. 64.
Zob. Aufstieg und Fall, s. 82–83.
Carl Schmitt im Dritten Reich, s. 68. – Bardzo znamienny jest zapis w dzienniku 26 kwietnia 1933 roku. Tego dnia odwiedził go dawny uczeń, Werner Becker, wówczas już duchowny katolicki. Schmitt tak opisał ich rozmowę: Wielkie rozczarowanie. Został duszpasterzem w Marburgu, opowiadał o rabinie, któremu ścięto brodę, a którego jako ksiądz katolicki chciał obronić. Wyśmialiśmy go (Aufstieg und Fall, s. 310).
Aufstieg und Fall, s. 374.
Takim mianem („przewodnik przewodnika”) określił Heideggera Karl Jaspers. Heidegger nie ukrywał, że bardzo chciał znaleźć się blisko Wodza, stać się jakby jego filozoficznym mentorem i powiernikiem. Spotkał go spory zawód: Hitler nie udzielił mu nawet audiencji. Zob., Reinhard Mehring, Carl Schmitt: Denker im Widerstreit: Werk – Wirkung – Aktualität, München 2017, s. 90, przyp. 16.
Zob. s. 55 –Mehring nazywa ten projekt jego może najważniejszą propozycją instytucjonalną w ogóle (zob. Denker im Widerstreit, s. 89).
Reinhard Mehring rozważa aż 42 (!) możliwe motywacje tego kroku (zob. Aufstieg und Fall, s. 311 n.).
Tak przynajmniej twierdził później Waldemar Gurian w „Deutsche Briefe”, piśmie wydawanym przez uchodźców z Niemiec (zob. Deutsche Briefe, jak w przyp. 3, s. 180). Tego rodzaju upublicznione w różny sposób wspomnienia emigrantów bardzo w pewnym momencie Schmittowi zaszkodziły.
Zob. PRN s. 49.
Carl Schmitt, Der Wert des Staates, Tübingen 1914, s. 85.
Tamże, s. 107.
Tamże.
Tamże, s. 108.
Por. PP, s. 217, gdzie Schmitt przyznaje państwu prawo wymagania od obywateli, by w razie wojny „byli gotowi poświęcić własne życie i jednocześnie odbierać życie innym”. Były to rozważania raczej teoretyczne. Sam w 1914 roku nie rwał się na front, a krótki pobyt w koszarach w Monachium wspominał jako „niewolnictwo”, „koszmar” i „piekło”. Dzięki rozmaitym koneksjom szczęśliwie przeczekał wojnę w Sztabie w Monachium, co jednak nie przeszkodziło mu przyjąć po wojnie Żelaznego Krzyża. „Prywatnie skłaniał się ku indywidualizmowi – zauważa Mehring – który teoretycznie egzorcyzmował” (Aufstieg und Fall, s. 110).
Zob. PRN s. 38
Zob. Carl Schmitt, Dyktatura, przeł. Kinga Wudarska, Biblioteka Kwartalnika Kronos, Warszawa 2016, zwłaszcza rozdz. I. A, B. i rozdz. IV.
Zob. Henning Ottmann, Carl Schmitt, w: Henning Ottmann, Karl Graf Ballestrem (Hrsg.), Politische Philosophie des 20. Jahrhunderts, R. Oldebourg Verlag 1990, s. 73.
Verfassungslehre, s. 236.
Sens i technika tej operacji są trudne do oddania w języku polskim, ponieważ opierają się na grze słów, wykorzystującej typowe dla niemczyzny rzeczowniki złożone oraz zasady ich „sklejania”: ‘Art-Gleichheit’ i ‘Gleich-Art-igkeit’. Ks. Tadeusz Guz w Filozofia prawa III Rzeszy, Lublin 2013, s. 45, tłumaczy „Artgleichheit” jako „równość rasy”, co może prowadzić do nieporozumień, ponieważ pojęcie to zakłada coś wręcz przeciwnego, tzn. właśnie zdecydowaną nierówność ras (autorowi chodzi zapewne o wewnętrzną równość jednej, uprzywilejowanej rasy), tłumaczenie takie operuje ponadto słowem „rasa”, którego Schmitt wyraźnie chciał tu uniknąć, z jednej strony przeobrażając pojęcie użyte już wcześniej przez siebie samego, z drugiej nawiązując do określenia z repertuaru nazistowskiego, „artfremd” (zob. także przyp. 4 do przekładu).
Zob. PRN s. 59
Zob. PRN, s.61
Die Geistesgeschichtliche Lage des heutigen Parlamentarismus, Duncker u. Humblot 1926, s. 13 n. (podkr. TZ). – Sugestię „utrzymania z daleka od siebie tego, co zagraża homogeniczności” Schmitt odnosił wówczas do m.in. „niepożądanego napływu” imigrantów. Por. SP, s. 123 n.
Glossarium, s. 18.
Tamże, s. 232. – Tymczasem, jak pisze gdzie indziej (s. 239), „do istoty prawdziwej ofiary należy to, że pozostaje bez odszkodowania i rekompensaty. Inaczej to tylko interes, czasem nawet dobry”.
Tamże, s. 313.
Adam Wielomski, Carl Schmitt wobec narodowego socjalizmu (1. 05. 1933–15. 12. 1936), w: Łukasz Święcicki, Adam Wielomski, Jaromir Ćwikła (red.), Niemiecka myśl polityczna wobec narodowego socjalizmu, Warszawa 2016, s. s. 228. – Warto tu rozważyć poważnie jeszcze jeden możliwy motyw antysemityzmu Schmitta, na który wskazuje Barbara Nichtweiß: „W ostatnim czasie w badaniach nad Schmittem pojawia się coraz częściej pogląd, że udział Schmitta w antysemickiej nagonce lat 30tych nie był w żadnym razie jedynie oportunistyczną pomyłką, lecz że Żydzi byli dla Schmitta ucieleśnieniem wroga, zwłaszcza że to żydowscy uczeni byli tymi, którzy reprezentowali zwalczany przezeń normatywizm prawny (myślenie w kategoriach prawa stanowionego”). Zob. Barbara Nichtweiß, Apokalyptische Verfassungslehren. Carl Schmitt im Horizont der Theologie Erik Petersons, w: Bernd Wacker (Hrsg.), Die eigentlich katholische Verschärfung… Konfession, Theologie und Politik im Werk Carl Schmitts, München1994, s. 50.
Zob. Hugo Ball, Carl Schmitts Politische Theologie, w: „Hochland“ XXI/2, 1925, s. 263. – Ball pisze tam o „Schriften dieses merkwürdigen Professors (um nicht Konfessors zu sagen)“, pismach tego osobliwego profesora (by nie rzec confessora). – Mianem confessor w starożytnym Kościele określano chrześcijan, którzy „dawali świadectwo wiary”, jednak nie zostali męczennikami, lecz zmarli śmiercią naturalną, byli jednak uznawani za świętych. W ogólnym znaczeniu „wyznawca”, „świadek wiary”. Sformułowanie bazuje na grze słów: professio – publiczne ogłoszenie czegoś i confessio – wyznanie o charakterze bardziej religijnym.
PP, s. 229.
Zob. Hans Blumenberg, Matthäuspassion, Frankfurt am Main 1993, s. 161. – Notabene Augustyńskiej doktrynie „grzechu pierworodnego“ spory rozdział poświęca Blumenberg w Prawowitości epoki nowożytnej, przeł. Tadeusz Zatorski, Warszawa 2019, s. 157 nn., książce, która daje się czytać także jako polemika z Carlem Schmittem, zwłaszcza z jego twierdzeniem, że „wszystkie istotne pojęcia z zakresu współczesnej nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne”.
Der unbekannte Donoso Cortés, w: Positionen und Begriffe, s. 117.
Zwalczanie „herezji i czarów” uważał Schmitt za przejaw „racjonalności“ katolicyzmu, zob. RK, s. 93.
Cyt. za: Aufstieg und Fall, s. 88.
Bertolt Brecht, Das Lied von der Unzulänglichkeit des menschlichen Strebens. Zob. youtube.com
Cyt. za Biblią Tysiąclecia, podkr. TZ.
Greckie ὁ Κατέχων, lub τὸ Κατέχον, czyli jak w polskim przekładzie „coś” albo „ktoś”.
Tertulian, Apologetyk (XXXII, 1), przeł. Jan Sajdak, Poznań 1947, s. 139.
Glossarium, s. 63.
Carl Schmitt, Nomos Ziemi, przeł. Kinga Wudarska, Warszawa 2019, s. 26 (podkr. TZ).
Das Zeitalter der Neutralisierungcn und Entpolitisierungen (1929), w: Positionen und Begriffe, s. 130 n.
Glossarium, s. 63.
Beschleuniger wider Willen oder: Problematik der westlichen Hemisphäre, w: „Das Reich“ z 19 kwietnia 1942, s. 3.
Lutz Berthold, Wer hält zur Zeit den Satan auf? – Zur Selbstglossierung Carl Schmitts, w: „Leviathan“, t. 21, nr 2 (1993), s. 296. – Opinie Schmitta na temat Hitlera także po wojnie naznaczone były niejaką ambiwalencją: tu i ówdzie nazywa go „zbrodniarzem“, ale jego zbrodnie nieco relatywizuje, zestawiając je z okupacją Niemiec przez aliantów (porównywał ją z… rozbiorami Polski) albo przedstawiając Hitlera jako nieświadomego wykonawcę jakichś zrządzeń historii na podobieństwa Dymitra Samozwańca ze szkicu dramatycznego Schillera Demetrius. Zob. na ten temat: Reinhard Mehring, Hitler-Schiller. Carl Schmitts nachgelassene Hitler-Reflexionen im Licht von Max Kommerells Schiller-Deutung, w: „Leviathan. Berliner Zeitschrift für Sozialwissenschaft“, 1/2005, S. 216-239.
Heinrich Heine, Listy o Niemczech, w: O Niemczech i o sobie. Wybór pism, przeł. Tadeusz Zatorski, Warszawa 2018, HNS, s. 530.
Szkoła romantyczna, w: O Niemczech…, s. 263.
Zob. Joseph von Eichendorff, Der deutsche Roman des 18. Jahrhunderts in seinem Verhältnis zum Christentum, Leipzig 1851, s. 289.
Cyt. za: Reinhard, Mehring, Kriegstechniker des Begriffs: Biographische Studien zu Carl Schmitt, Tübingen 2014, s. 21.
Tamże
Aufstieg und Fall, s. 195.
Jacob Taubes, Carl Schmitt – apokaliptyk w służbie kontrrewolucji, przeł. Piotr Graczyk, w: „Kronos” 2/2010, s. 51.
Z aforyzmem tym łączyli Schmitta m.in. Christian Graf von Krockow i wspomniany już w niniejszym artykule Hermann Heller (zob. na ten temat Alfons Motschenbacher, Katechon oder Grossinquisitor? Eine Studie zu Inhalt und Struktur der Politischen Theologie Carl Schmitts, Marburg 2000, s. 21 oraz tamże przyp. 58 Sam Schmitt wzmiankuje Maurrasa m. in w RK, s. 86, jako jednego z tych, którzy „swoje poglądy na katolicyzm opierają na założeniu ciągłości Kościoła katolickiego z rzymskim imperium”.
Karl Graf Ballestrem et. al. (Hrsg.), Manfred Lauermann, Editorische Notiz zu: Bernard Wilms, Die politische Theorie Carl Schmitt. Ein Fragment aus dem Jahre 1960 w: „Politisches Denken“ Jahrbuch 1991, s. 143.
Johann Wolfgang Goethe, Winckelmann, w: Goethe, Wybór pism estetycznych, Warszawa 1981, s. 255.
Zob. przyp. 62.
Der unbekannte Donoso Cortés, w: Positionen und Begriffe, s. 115–120.
Aufstieg und Fall, s. 225.
Der unbekannte Donoso Cortés, s. 115.
Der unbekannte Donoso Cortés, s. 119.
Der unbekannte Donoso Cortés, s. 120.
Christian Graf von Krockow, Die Entscheidung. Eine Untersuchung über Ernst Jünger, Carl Schmitt, Martin Heidegger, Stuttgart 1958, s. 67.
Cyt. za: Carl Schmitt, Der Begriff des Politischen, Hamburg 1933, s. 48. Por. PP, s. 238. Przekład polski, oddający zasadniczo sens oryginału, wydaje mi się w tym miejscu trochę nieprecyzyjny: bez potrzeby łagodzi i gubi klarowne i zwięzłe sformułowanie Schmitta: „ludzie ‘niższego porządku’”. Zwięzłość tego sformułowania nasuwa, rzecz jasna, pytanie, czy tych „ludzi ‘niższego porządku’” można również określić jako „podludzi” albo np. „drugi sort”. Por. jednak także dość przewrotne rozważania Schmitta na temat pojęć „nieczłowieka”, „nadludzi“ i „podludzi“ w Nomos ziemi, s. 72 nn.
PP, s. 218, przyp. 20.
Michael Niehaus, Wie man mit inneren Feinden verfährt, w: Christian Geulen e. al. (Hrsg.), Vom Sinn der Feindschaft, Berlin 2002, s. 153 n.
Tak zatytułował swoją monografię o systemie prawnym III Rzeszy Franciszek Ryszka.
Zob. PRN, s.47
Ambicje stricte polityczne Schmitta nie były wielkie. Także w tym wypadku wzorem był dla niego Donoso Cortés: „Ten filozof radykalnej dyktatury – pisał o nim Schmitt – mawiał o sobie samym, że nie ma dość twardości, by móc być dyktatorem” (Der unbekannte Donoso Cortés, s. 120). Ale, jak wiemy, Schmitt nie miał nic przeciwko temu, by stać się „przewodnikiem przewodnika” (to skądinąd znamienne, że entuzjaści dyktatur, wcale nie śnią masochistycznie o tym, by przykuto ich do taczek i zagoniono do kamieniołomu, lecz widzą się raczej gdzieś niedaleko Numeru 1). Jak potoczyłyby się jego losy, gdyby taką rolę mógł odegrać u boku Generalnego Gubernatora Franka? Pewien tego przedsmak daje incydent opisany przez Mehringa (Aufstieg und Fall, s. 379): Gdy w kwietniu 1933 roku na konferencji w Maria Laach Edgar Jung ośmiela się zapytać, czy chrześcijaństwo daje się pogodzić z państwem totalnym, Schmitt syczy tak, by wszyscy mogli go usłyszeć: „Ten już dojrzał do kacetu”. Nawiasem mówiąc, Jung nie trafił do kacetu. Został zamordowany 30 czerwca lub 1 lipca 1934 roku podczas „nocy długich noży”. Oczywiście nie z powodu pytania zadanego w Maria Laach.
Tak („intellektueller Abenteurer”) nazwał się Schmitt podczas przesłuchania w Norymberdze wiosną 1947 roku. Zob. Carl Schmitt, Antworten in Nürnberg, hrsg. und kommentiert von Helmut Quaritsch, Berlin 2000, s. 54. Cyt. za: Aufstieg und Fall, s. 449.
Pisałem o tym obszerniej w: Ani ciapaci, ani mile widziani, „Przegląd”, 7 grudnia 2016
Skip to content