Brexit i jego konsekwencje


Publikacja powstała we współpracy z Przedstawicielstwem Komisji Europejskiej w Polsce

SZANOWNI PAŃSTWO, zacznę od najbardziej oczywistej konstatacji. A mianowicie nasze zaangażowanie w projekt europejski okazało się nad wyraz toksyczne dla brytyjskiej polityki. Pierwszą próbę przystąpienia do Wspólnoty Europejskiej – poprzedniczki Unii Europejskiej – podjęliśmy w 1961 roku. Naszą aplikację zawetował w 1963 roku prezydent de Gaulle, co w konsekwencji doprowadziło do upadku rządu Harolda Macmillana. Edward Heath wprowadził nas do Europy w 1973 roku, jednak w rok później przegrał wybory niewielką liczbą głosów, zdobywając w parlamencie o czterymiejsca mniej niż Partia Pracy.

Jeżeli ktoś przegrywa wybory niewielką różnicą głosów, odpowiadać może za to szereg czynników. Jednym z nich niewątpliwie była kwestia europejska, która sprowokowała wrogość jednego z najważniejszych konserwatywnych deputowanych, Enocha Powella. Nawoływał on wyborców, by poparli Partię Pracy, ponieważ zaproponowała ona referendum, które dawałoby Brytyjczykom możliwość opuszczenia Wspólnoty. Później, w 1990 roku, kwestia europejska doprowadziła do rezygnacji zastępcy Margaret Thatcher – Sir Geoffreya Howe’a, co z kolei doprowadziło do wyborów w partii i ustąpienia Thatcher. Rząd jej następcy, Johna Majora, oddzielił Traktat z Maastricht od pytania, czy Wielka Brytania powinna rozważyć przystąpienie do strefy euro.

Następnym rządem konserwatywnym był gabinet Davida Camerona – zgromadzonym tu nie trzeba przypominać, co się z nim stało. Jego następczynią została Theresa May, ktora rownież ma zrezygnować ze względu na Brexit. Można więc powiedzieć, że sześcioro spośród siedmiorga ostatnich premierów konserwatywnych doprowadziła do upadku Europa. Jedynym, który tego uniknął, był Sir Alec Douglas-Home, sprawujący swój urząd tylko przez rok, w latach 1963 –1964.

Kwestia europejska podzieliła w latach osiemdziesiątych także Partię Pracy, kiedy powstała secesjonistyczna Partia Socjaldemokratyczna. Europa była jedną z głównych przyczyn niedawnego opuszczenia Partii Pracy przez tych deputowanych, którzy uczestniczyli w powołaniu nowej partii, Change UK. Uznali oni, że Jeremy Corbyn jest zbyt przychylny Brexitowi.

Tylko jeden premier odniósł sukces w związku z Europą. Był to Harold Wilson, którego referendum z 1975 roku zakończyło się wynikiem dwa do jednego na rzecz pozostania przez Wielką Brytanię w Europie. Po referendum Harold Wilson powiedział swojemu sekretarzowi: a ludzie mówią, że nie potrafię myśleć strategicznie. Być może zainteresuje państwa fakt, że żona Harolda Wilsona najprawdopodobniej zagłosowała w referendum na „nie”.

Tamto referendum jest w istocie moim pierwszym przykładem toksycznego wpływu, który Europa wywarła na nasz system rządów. Nasze pierwsze ogólnokrajowe referendum odbyło się w 1975 roku i dotyczyło kwestii, czy powinniśmy pozostać we Wspólnocie Europejskiej, do której przystąpiliśmy w 1973 roku. Gdyby nie Europa, możliwe, że do żadnego referendum nigdy by u nas nie doszło. Zresztą referendum z 1975 roku nie wszyscy powitali z zadowoleniem. Jean Rey, były przewodniczący Komisji Europejskiej, powiedział w 1974 roku w Londynie: Referendum w tej sprawie oznacza, że pyta się o zdanie ludzi, którzy nie znają się na rzeczy, zamiast pytać tych, który na rzeczy się znają. Nieznośna wydaje mi się sytuacja, w której decyzję o kierunku politycznym tego wielkiego państwa pozostawia się gospodyniom domowym. Decyzję powinni podejmować raczej ludzie wykształceni i poinformowani.

Podczas niedawnego seminarium w King’s College w Londynie, pewien profesor prawa europejskiego stwierdził, że referendum z 2016 roku było najważniejszym wydarzeniem konstytucyjnym w naszym kraju od czasu restauracji monarchii w 1660 roku. A to dlatego, że w odniesieniu do kwestii europejskiej suwerenność ludu przeważyła nad suwerennością parlamentu. Większość deputowanych głosowała za pozostaniem w UE, podobnie jak większość gabinetu Jej Królewskiej Mości oraz ogromna większość członków Izby Lordów. Mimo to parlament czuje się zobligowany, by doprowadzić do Brexitu. Po raz pierwszy w historii brytyjskiej parlament dąży więc do czegoś, w co nie wierzy. Jest to niezwykłe. Do Brexitu dochodzi nie dlatego, że chce tego parlament, lecz dlatego, że chce tego lud. Efektywnie lud stał się trzecią izbą parlamentu, wydając instrukcje dwóm pozostałym. Mówiąc krótko, suwerenność parlamentu została ograniczona nie przez Brukselę, lecz przez lud.

Referendum pokazało, że Unia Europejska utraciła zaufanie ludu, jednak niektórzy przedstawiciele elity myślą, że jest odwrotnie – że to ludzie utracili zaufanie Unii Europejskiej i powinni usilniej pracować, by je odzyskać. Przypomina mi to stwierdzenie Bertolta Brechta o Niemczech Wschodnich w 1953 roku. Napisał on wiersz, cytując sekretarza Związku Pisarzy Niemiec Wschodnich, który zadeklarował, że lud utracił zaufanie rządu i może je odzyskać tylko podwajając swoje wysiłki. Brecht odparł: Czyż nie byłoby prostszym rozwiązaniem, gdyby rząd rozwiązał naród i wybrał drugi? Zasada suwerenności ludu ujawniona w referendum była atakowana przez wielu liberałów, którzy, świadomie bądź nie, stawali w jednym szeregu z dziewiętnastowiecznymi reakcjonistami sprzeciwiającymi się się demokracji. Francuski reakcjonista, Joseph de Maistre, radykalnie przeciwny rewolucji francuskiej, stwierdził, że zasada suwerenności ludu jest tak niebezpieczna, że nawet gdyby byłaby prawdziwa, należałoby ten fakt ukryć.

Podważenie zasady suwerenności parlamentu jest więc drugim, równie radykalnym efektem wpływu Europy na nasz system rządów. Zasada ta jest czymś innym od zasady suwerenności narodowej, z którą bywa często mylona. Suwerenność narodowa jest tylekroć osłabiana, ilekroć przystępujemy do jakichkolwiek zobowiązań traktatowych, jak w przypadku Narodów Zjednoczonych czy NATO. Czy przystępujemy do takich porozumień, czy też nie, jest oczywiście kwestią osądu politycznego, toteż suwerenność narodowa pozostaje zasobem zbywalnym. Suwerenność parlamentarna takim zasobem nie jest. Jest absolutna. Parlament albo może ustanawiać dowolnie wybrane przez siebie prawo, albo nie może. Nie można być suwerenem warunkowo w takim samym sensie, w jakim nie można być warunkowo dziewicą – albo się nią jest, albo nie.

Unia Europejska jest bardzo odmienna od innych organizacji, do których należymy, ponieważ ustanawia porządek prawny nadrzędny wobec uchwalanego przez Westminster. Innymi słowy, czyni ona Westminster podporządkowanym ciałem prawnym. Jest tak, rzecz jasna, w odniesieniu do legislatury każdego z państw członkowskich, jednak w przypadku Wielkiej Brytanii ma to znaczenie szczególne ze względu na naszą długą, ewolucyjną historię, której wyrazem jest pojęcie suwerenności parlamentarnej. Nasz system rządów nie zmienił się fundamentalnie odkąd restaurowano monarchię w 1660 roku. Nie mieliśmy od tamtego czasu żadnych przewrotów konstytucyjnych.

Ograniczenie suwerenności parlamentarnej stało się dostrzegalne dla większości ludzi w przypadku imigracji z UE. Jest wielu (a bez wątpienia wielu parlamentarzystów), którzy chcieliby tę imigrację ograniczyć, czego nie możemy uczynić. Jest to prawnie niedopuszczalne, dopóki pozostajemy w UE, co stanowi wyraźne ograniczenie suwerenności parlamentu.

W przełomowej sprawie Factortame z 1991 roku nasz sąd najwyższy uczynił coś, co dotąd wydawało się niemożliwe – uchylił część uchwalonej przez parlament ustawy kolidującej z prawem Unii Europejskiej. (Europejski Trybunał Sprawiedliwości uznał, że ustawa o żegludze handlowej z 1988 roku jest sprzeczna z prawem unijnym). Sędziowie brytyjscy mogli powiedzieć, że to nie ma znaczenia, parlament może przecież uczynić wszystko, na co ma ochotę. Jednak nasz sąd najwyższy stwierdził, że tak nie jest (parlament nie może uchwalać prawa sprzecznego z prawem Unii Europejskiej), co w rezultacie doprowadziło do uchylenia części wspomnianej ustawy.

Sprawa ta pokazuje, że nasze sądy zaczęły działać w istocie jako sądy konstytucyjne Unii Europejskiej, co wcześniej wydawało się nie do pomyślenia. Oznaczało to przesunięcie władzy z parlamentu i rządu na rzecz sądów. Kiedy zatem z powrotem przejmujemy kontrolę od Europy, odbieramy ją nie tylko Brukseli, lecz także sądom.

Wiedzie to do ważnego pytania. Jeśli parlament może ograniczyć swoją suwerenność w jednym przypadku – Unii Europejskiej – dlaczego nie w innych? Dlaczego nie, na przykład, w związku z prawami człowieka albo ustaleniami dotyczącymi dewolucji? To prowadzi do kolejnego pytania: jeśli parlament może w istocie ograniczyć swoją suwerenność, dlaczego nie uczynić tego w drodze konstytucji? To właśnie jest głownym tematem mojej najnowszej książki Beyond Brexit (2019).

Wpływ Unii Europejskiej został wzmocniony przez Europejską Kartę Praw Podstawowych, wprowadzoną Traktatem Lizbońskim, który wszedł w życie w 2008 roku. Zapewne wszyscy państwo słyszeli o Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, która obowiązuje w Wielkiej Brytanii na mocy ustawy o prawach człowieka, jednak Konwencja jest czymś całkiem innym od Karty. Konwencję stworzyła w 1950 roku Rada Europy, która jest ciałem międzyrządowym, oddzielnym od Unii Europejskiej. Karta europejska wprowadza o wiele więcej praw. Być może najbardziej istotne jest prawo do niedyskryminacji ze względu na, cytuję: płeć, rasę, kolor skory, pochodzenie etniczne lub społeczne, cechy genetyczne, język, religię lub przekonania, poglądy polityczne lub wszelkie inne poglądy, przynależność do mniejszości narodowej, majątek, urodzenie, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną. Jest to bardzo szerokie prawo. Jednak prawa zawarte w Karcie stosują się tylko do sytuacji, kiedy implementowane jest prawo Unii Europejskiej.

Ministrowie błędnie wierzyli, że byliśmy zwolnieni z Karty – że mieliśmy możliwość wycofania się z niej. Premier Tony Blair powiedział Izbie Gmin: Jest zupełnie jasnym, że mamy prawo wycofania się z Karty, choć trudno o coś mniej jasnego. Jako minister spraw zagranicznych David Miliband powiedział: Traktat uwzględnia istniejące prawa, zamiast wprowadzać nowe. Jest to całkowicie błędne. I dodał: Nowy, prawnie wiążący protokół, gwarantuje, że żadna część Karty nie poszerza zdolności jakiegokolwiek sądu do uchylania prawa Zjednoczonego Królestwa. Ponownie, jest to całkowicie błędne. Dużo później, w 2014 roku, Theresa May, jako minister spraw wewnętrznych, powiedziała: Karta była wyłącznie deklaratywna i nie uznajemy, aby stosowała się do Zjednoczonego Królestwa. Lecz byłoby to oczywiście bardzo dziwne, gdyby jedno państwo mogło ignorować prawa człowieka, które inne państwa zaakceptowały. I oznaczałoby, że Wielka Brytania mogłaby, ignorując prawa człowieka, osiągać przewagę ekonomiczną nad tymi państwami.

W innej przełomowej sprawie, która zasługuje, by stać się równie znana jak sprawa Factortame, a mianowicie w sprawie Benkharbouche przeciw Ministrowi Spraw Zagranicznych z 2017 roku – sądy po raz pierwszy unieważniły prawo uchwalone przez parlament, uzasadniając, że jest ono sprzeczne z prawami człowieka. Pani Benkharbouche była obywatelką Maroka, zatrudnioną przez ambasadę Sudanu w Londynie. Oskarżyła ona ambasadę o niesprawiedliwe zwolnienie z pracy, niewypłacanie minimalnego wynagrodzenia, niezapłacone pensje oraz wynagrodzenie za czas urlopu, a także o naruszenie regulacji dotyczących czasu pracy. Ambasada Sudanu twierdziła, że jest uprawniona do immunitetu na podstawie ustawy o immunitecie państwa z 1978 roku. Jednak sądy stwierdziły, że jest to sprzeczne z Kartą, która daje prawo dostępu do sądu i skutecznego środka prawnego, a ponieważ fragmenty ustawy były sprzeczne z prawem Unii Europejskiej, muszą one zostać uchylone.

Były też inne sprawy związane z Kartą, z których jedna – co państwa rozbawi – wniesiona została przez Toma Watsona, obecnie wiceprzewodniczącego Partii Pracy, a wówczas szeregowego deputowanego, oraz przez innego szeregowego deputowanego, Davida Davisa, który później został ministrem ds. Brexitu. Dotyczyła ona ustawy o przechowywaniu danych. Sprawa trafiła do sądu, jednak zanim zdolny był on podjąć decyzję, rząd zmienił legislację. Może państwu wydać się dziwne, że David Davis, zdecydowany eurosceptyk, odwołał się do sądu na tej podstawie, że uchwalone przez parlament prawo narusza zasady Unii Europejskiej.

Karta jest jedyną częścią prawa Unii Europejskiej, która nie została inkorporowana do prawa brytyjskiego. Na tej podstawie, że pozwolenie sędziom na uchylanie prawa po opuszczeniu przez nas unii godziłoby w suwerenność parlamentu. Rząd mówi, że mimo to utrzyma prawa zawarte w Karcie. Jednak prawa te są zdane na łaskę suwerennego parlamentu, który może je w każdej chwili zmienić. Pozostałe 27 państw członkowskich oczywiście zachowuje Kartę, ponieważ nie opuszcza Unii Europejskiej. Można więc zapytać, czy brytyjscy legislatorzy są na tyle bardziej wrażliwi na ochronę praw człowieka od legislatorów w pozostałych 27 państwach, że można powierzyć im tak ważną funkcję, jak utrzymanie owych praw?

Trzeci i ostatni przejaw wpływu Unii Europejskiej na ustrój brytyjski, o którym chcę wspomnieć, dotyczy ustaleń o dewolucji, obejmujących Irlandię Północną. Unia Europejska była częścią „kleju”, spajającego porozumienie w tej sprawie. A to z tego względu, że utrzymywała ona rynek wewnętrzny na obszarze Zjednoczonego Królestwa. Na przykład oznaczało to, że w rolnictwie istniał tylko jeden system protekcji w ramach Zjednoczonego Królestwa. Czy Brexit oznacza, że możemy posiadać cztery zupełnie odmienne systemy protekcji? Rolnictwo jest przecież ważnym elementem wszystkich negocjacji handlowych. Jeśli będziemy na przykład chcieli zawrzeć umowę handlową z Ameryką, będziemy musieli zagwarantować jej wykonanie. Czy będziemy mogli to uczynić, jeśli rolnictwo znajdzie się w całości w rękach ciał stworzonych w wyniku dewolucji? Rząd stwierdził, że z tego względu musi zachować pewne funkcje dotyczące rolnictwa i rybołówstwa, przejęte z powrotem od Brukseli, zamiast oddawać je ciałom powstałym w procesie dewolucji. Stanowi to milczącą modyfikację ustawodawstwa dotyczącego dewolucji i wywołuje problemy konstytucyjne, ponieważ, na mocy zwyczaju, parlament normalnie nie wprowadzałby prawa zmieniającego kompetencje ciał powstałych w wyniku dewolucji bez ich zgody.

Rząd nie był jednak wstanie porozumieć się w tej sprawie ze Szkotami, co doprowadziło nawet do wyroku Sądu Najwyższego w grudniu ubiegłego roku, wedle którego część z tego, czego domagali się Szkoci, okazała się niekonstytucyjna.

Walijczycy, którzy osiągnęli porozumienie z rządem, przedstawili bardzo interesującą propozycję – stwierdzili, że na każdą zmianę w ustaleniach dewolucyjnych rząd powinien posiadać zgodę przynajmniej jednego z ciał będących wynikiem dewolucji, tak że wszystkie trzy, działając razem, posiadałyby możliwość weta. Rząd to odrzucił, ponieważ, jak stwierdzili jego przedstawiciele, godziłoby to w suwerenność parlamentu. Propozycja Walijczyków w istocie przekształciłaby Wielką Brytanię w państwo quasi- federalne.

Tak więc po Brexicie potrzebujemy, w moim przekonaniu, jasnych zasad dotyczących dewolucji, jeżeli państwo nie ma się rozpaść. Po pierwsze, potrzebujemy karty określającej takie zasady. Po drugie, powinniśmy zmierzać ku przyjęciu konstytucji, która chroniłaby nasze prawa. Niekiedy ludzie sprzeciwiają się temu stanowisku, mówiąc: „dlaczego mielibyśmy posiadać konstytucję?”. Jest to jednak nieprawidłowe pytanie. Jesteśmy bowiem jedną z zaledwie trzech demokracji, które nie posiadają konstytucji – pozostałe dwie to Nowa Zelandia i Izrael, przy czym Izrael zmierza do przyjęcia konstytucji, choć bardzo wolno, ze względu na brak zgody co do jej zawartości. Państwo to posiada jednak system praw podstawowych, który jest rozwijany, włączając w to regulacje chroniące prawa człowieka. Kiedy regulacje te zostały ustanowione, ówczesny przewodniczący izraelskiego Sądu Najwyższego, Aharon Barak, stwierdził, że wydarzenie to przenosi Izrael z izolacji na ścieżkę każdej demokracji konstytucyjnej. Czy Wielka Brytania nie powinna także podążyć w tym kierunku? Uważam, że Brexit czyni tę kwestię pilną.

Chciałbym teraz rozważyć wpływ Brexitu na Unię Europejską, a w szczególności na kwestię obronności. Europa jest jedną z czterech wielkich potęg militarnych we współczesnym świecie – pozostałe to Ameryka, Rosja i Chiny, które – w odróżnieniu od UE – są zdolne do samoobrony i same za nią płacą. Europa nie obroni się sama. Pytanie zatem brzmi: w jaki sposób można zmienić ten stan rzeczy? Obecnie Europa jest chroniona za amerykańskie pieniądze. I jest to, można by pomyśleć, nieco dziwne prawie 75 lat po wojnie. Prezydent Trump oznajmił, że państwa europejskie powinny osiągnąć określony przez NATO próg wydatków na obronę w wysokości 2 procent PKB. O ile wiem, jedynie dziewięciu z 29 członków NATO wypełnia ten wymóg. Wielka Brytania jest jednym z nich. Argument, że Europa powinna płacić więcej na swoją obronę, przedstawiany jest zresztą nie tylko przez prezydenta Trumpa. Sądzę, że każdy prezydent amerykański powiedziałby to samo, choć – być może – tonem nieco przyjemniejszym niż Trump. Jeśli byliby państwo amerykańskimi podatnikami,mieszkającymi, na przykład, na środkowym zachodzie USA, mogliby państwo zapytać, „Dlaczego powinniśmy płacić za obronę Europy tak długo po wojnie?”.

Unia Europejska, a w szczególności prezydent Macron, lecz także Niemcy, mówią wiele na temat zintegrowanej, europejskiej polityki obronnej. Sądzę, że ona raczej nie powstanie, a gdyby nawet powstała, to uważam, że okazałaby się groźna dla samych zainteresowanych, ponieważ pięknie brzmiące hasła niewiele znaczą w momentach próby. Taki los spotkał, na przykład, Ligę Narodowa w okresie międzywojennym. Wiele było wspaniale brzmiących deklaracji na temat „bezpieczeństwa zbiorowego”, z których jednak nic nie pozostało, kiedy Włosi wkroczyli do Abisynii w 1935 roku. Przemoc zatriumfowała, obracając w niwecz wspomniane deklaracje, jak i samą Ligę, nieomal z dnia na dzień. To samo można było dostrzec w przypadku Unii Europejskiej po rozpadzie Jugosławii w 1991 roku, który doprowadził do najstraszliwszych od czasu Holokaustu zbrodni w Europie, czystek etnicznych wobec muzułmanów w Bośni i w Kosowie. Minister spraw zagranicznych Luksemburga powiedział wówczas: oto jest godzina Europy. Jednak Europa nie uczyniła nic, ostatecznie więc to Wielka Brytania i Stany Zjednoczone musiały podjąć zdecydowaną akcję w Kosowie, po której doszło do upadku Miloševicia.

W Wielkiej Brytanii zawsze byliśmy sceptyczni wobec zintegrowanej europejskiej polityki obronnej i sądzę, że słusznie, ponieważ osłabiłaby ona NATO i wymagałaby co najmniej przekierowania naszej energii. Nie można wymagać, w ramach zintegrowanej polityki obronnej, by jakieś państwo poszło na wojnę wbrew życzeniom swojego parlamentu. Zatem każda polityka obronna musi być z natury międzyrządowa, a nie zintegrowana. Warto przy tym pamiętać, że Europa była podzielona w minionych latach w większości kwestii związanych z polityką zagraniczną, najjaskrawiej wobec wojny w Iraku, lecz także w związku z Bośnią i pierwszym kryzysem w Zatoce Perskiej. Jeśli Europa zamierza się bronić, Wielka Brytania musi odgrywać wiodącą rolę jako jedyne, obok Francji, mocarstwo nuklearne oraz jako jedno z niewielu państw osiągających dwuprocentowy próg, ustanowiony przez NATO. Europejska obronność opiera się zatem głownie na Wielkiej Brytanii i Francji.

Theresa May często mówi: Opuszczamy Unię Europejską, ale nie opuszczamy Europy. Oczywiście, nasze bezpieczeństwo związane jest z bezpieczeństwem Europy, choć rządy przed 1914 i 1939 rokiem próbowały ignorować wspomnianą zależność. Sądziły, że mogą pozostać wolne od zagrożeń wynikających z tego, co działo się na kontynencie. Jednak zabójstwo austriackiego arcyksięcia w Sarajewie, choć na pozór nieistotne dla interesów brytyjskich, doprowadziło Wielką Brytanię do przystąpienia do I wojny światowej. Również konflikty dotyczące Czechosłowacji i Polski pod koniec lat trzydziestych doprowadziły nasz kraj do przystąpienia do II wojny światowej. Neville Chamberlain w 1938 roku poczynił słynną uwagę, mówiąc w kontekście Czechosłowacji o odległym państwie, o którym nic nie wiemy, jednak w 1939 roku poszliśmy na wojnę ze względu na inne „odległe państwo”, Polskę.

Jeśli jednak europejska polityka obronna ma mieć charakter międzyrządowy i obejmować Wielką Brytanię i Francję, musi znaleźć swoje miejsce poza Unią Europejską, ponieważ Wielka Brytania opuszcza UE. Jeśli Europa zamierza być światową potęgą, musi więc wypracować instytucje obronne, znajdujące się poza Unią Europejską. W przeciwnym razie będzie bardzo podzielona i bardzo słaba.

Aby doprowadzić do powstania zintegrowanej polityki obronnej Francuzi poszukują porozumienia z Niemcami. Jednak Niemcy, z oczywistych względów historycznych, nie mogą przewodzić polityce zagranicznej bądź obronnej. Wysoki urzędnik naszego ministerstwa spraw zagranicznych powiedział swojemu niemieckiemu odpowiednikowi – Brexit uczyni was potężniejszymi niż kiedykolwiek wcześniej, jednak Niemiec odparł ze smutkiem – Tak, ale jeszcze mniej skłonnymi i zdolnymi, by użyć tej potęgi.

Europejska polityka obronna musi być zatem międzyrządowa, a nie zintegrowana, a powinny jej przewodzić Wielka Brytania i Francja.

Zakończę kilkoma uwagami na temat natury Unii Europejskiej, która, jak sądzę, jest powszechnie niewłaściwie rozumiana. Unia Europejska jest w istocie projektem pokojowym. Historia Europy po 1914 roku dzieli się wyraźnie na dwa odmienne okresy. Pomiędzy wojnami polityka na kontynencie przebiegała pod znakiem zawirowań i kryzysów. Inaczej było po 1945 roku – przez prawie 75 lat po wojnie jego zachodnia część zaznawała politycznej stabilności i wysokiego tempa wzrostu gospodarczego. Stało się tak dzięki docenieniu znaczenia bezpieczeństwa zbiorowego i współzależności na kontynencie, który wcześniej niezwykle ucierpiał z powodu ich braku. Toteż warto mieć w pamięci słowa Edwarda Heatha, premiera, który wprowadził Wielką Brytanię do Wspólnoty Europejskiej, wypowiedziane w Izbie Gmin w 1975 roku, gdy mówił o intencji towarzyszącej powstaniu Wspólnoty. A nie była to intencja federalna, lecz polityczna. Było nią – podkreślał Heath – wchłonięcie nowych Niemiec w strukturę rodziny europejskiej, zaś środki ekonomiczne zostały dostosowane do tego właśnie, politycznego celu.

Wszelako celem Wspólnoty Europejskiej była integracja całej Europy. Churchill, przemawiając w Brukseli w 1949 roku, mówił, że walka co prawda się zakończyła, ale nie skończyło się zagrożenie, i że tym, czego potrzebuje Europa, jest błogosławiony akt zapomnienia. W tym samym roku francuski minister spraw zagranicznych, Robert Schuman, stwierdził: Przeprowadzamy wielki eksperyment, spełniając marzenie, które przez dziesięć stuleci nawiedzało narody Europy – tworząc pomiędzy nimi organizację kładącą kres wojnie i gwarantującą wieczny pokój. W ubiegłym roku Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej i były holenderski minister spraw zagranicznych, pokazał swojej dwunastoletniej córce zapory przeciwczołgowe na granicy z Niemcami, gdzie jego dziadkowie wiwatowali na wieść o zbombardowaniu Aachen przez aliantów w czasie wojny. Powiedział córce: To jest część granicy, a ona spojrzała na niego i zapytała: Tato, co to jest granica?

Oczywiście, nawet jeśli dziś Unia Europejska by się rozpadła, Francja i Niemcy pozostałyby bezpiecznie w pokoju. Jednak podobny pokój w żadnym razie nie został osiągnięty w całej Europie. W szczególności nie został on osiągnięty na zachodnich Bałkanach, gdzie prastara nienawiść zagraża stabilności regionu. W tamtej części Europy wojujący sąsiedzi potrzebują przede wszystkim wspólnego domu w rodzaju tego, który próbowało, nieskutecznie, stworzyć imperium austro-węgierskie. Członkostwo w Unii Europejskiej jest jedynym sposobem na przezwyciężenie tam odwiecznych konfliktów.

Uderzyło mnie to szczególnie w 2006 roku, kiedy pomagałem w opracowaniu konstytucji Kosowa. Nigdy wcześniej nie widziałem takiej nienawiści narodowościowej – o wiele gorszej niż w Irlandii Północnej. Jedyną rzeczą powstrzymującą walkę była nadzieja na przystąpienie do Unii Europejskiej. Konflikt, który nastąpił po rozpadzie Jugosławii, dostarcza straszliwego ostrzeżenia przed tym, co może wydarzyć się w Europie raz jeszcze podzielonej na państwa narodowe.

Ci, którzy pomagali ustanowić powojenny porządek międzynarodowy, wpierw doświadczyli jego zniszczenia – nie przez jedną, lecz przez dwie rujnujące wojny światowe. Mężom stanu takim jak Winston Churchill, Konrad Adenauer czy Robert Schuman, niezwykle zależało, by powstrzymać dalszy upadek Zachodu. Dziś ludzie traktują pokój jak coś oczywistego, nie doceniając kruchości podtrzymującego go ładu.

W Europie z 1914 roku, która znała sto lat pokoju pomiędzy wielkimi mocarstwami, niektórzy myśleli, że kontynent może przetrwać krótką wojnę przeciw krnąbrnemu państwu, za które uznawano Serbię. Cytując wielkiego historyka dyplomacji, A.J.P. Taylora, Wszyscy myśleli, że wojnę uda się wtłoczyć w istniejące ramy cywilizacji. Oczekiwano, że wojna zaburzy spokój życia cywilnego tylko, jeśli będzie trwała długo. W 1914 roku przywódca austriackich socjalistów powiedział ministrowi spraw zagranicznych, że wojna mogłaby wywołać rewolucję w Rosji, a może nawet w imperium habsburskim. Jednak minister odparł: A kto stanie na czele tej rewolucji? Może pan Bronstein, który siedzi tu, w Cafe Central? Pan Bronstein to był Lew Trocki, który rzeczywiście stanął na czele rewolucji.

Ojcowie założyciele integracji europejskiej dostrzegali kruchość ładu międzynarodowego i wierzyli, że sposobem zapobieżenia wojnie jest przezwyciężenie nacjonalizmu. W niezwykłej mowie pożegnalnej wygłoszonej przez François Mitterranda w styczniu 1995 roku w Parlamencie Europejskim, na nieco ponad rok przed śmiercią, francuski prezydent mówił o swoim dzieciństwie pośród rodzin rozdartych przez I wojnę światową, opłakujących swoich zmarłych i hodujących nienawiść przeciw swoim tradycyjnym wrogom, Niemcom. Mówił o czasie, który spędził w niemieckim obozie jenieckim w podczas II wojny światowej. Wojna, stwierdził, jest nie tylko naszą przeszłościąmoże być naszą przyszłością, i to do nas należy, byśmy byli odtąd strażnikami pokoju, bezpieczeństwa i przyszłości. Nacjonalizm, zakończył, oznacza wojnę. Le nationalisme, c’est la guerre.

 

Publikowany wyżej tekst to zapis wykładu wygłoszonego 19 marca 2019 roku w siedzibie Henry Jackson Society w Londynie. Redakcja pragnie podziękować profesorowi Vernonowi Bogdanorowi za przejrzenie i korektę tekstu wykładu, a władzom Henry Jackson Society za zgodę na publikację przekładu.

przetłumaczył Filip Biały

 

Vernon Bogdanor (1943) – jeden z najważniejszych współcześnie konstytucjonalistów brytyjskich. Wieloletni profesor Uniwersytetu w Oksfordzie – jednym z jego studentów był tam David Cameron – a obecnie profesor King’s College na Uniwersytecie Londyńskim.

Artykuł ukazał się w 155 numerze Przeglądu Politycznego
Skip to content